Piasek i kamienie

Bp Grzegorz Ryś, historyk kościoła: Czasem jest tak, że jak się kogoś kanonizuje, to się go oswaja. Ale nie mam wrażenia, że Brat Albert został oswojony – choćby tak, żeby był powszechnie znany i przywoływany.

11.12.2016

Czyta się kilka minut

ARTUR SPORNIAK: Ksiądz Biskup napisał na tych łamach kilka lat temu, że Brat Albert „był dziwnym człowiekiem” – to znaczy?

BP GRZEGORZ RYŚ: Jak dziwni są święci – ludzie, o których nigdy nie wiadomo do końca, co myśleć. Mogliby być inni…

Tej inności się obawiamy?

Jednocześnie przyznając jej z reguły rację. Radykalizm świętych jest taki, że mówimy: za duży wiatr na moją wełnę. Tę dziwność pokazuje np. historia z życia Adama Chmielowskiego, jeszcze zanim został Bratem Albertem. Skarżył się pewnemu księdzu, że nachodzi go jakiś ubogi i nie daje mu spokoju – dzisiaj powiedzielibyśmy: uprawia stalking. Ksiądz doniósł na policję i natrętnego człowieka aresztowano. Gdy Adam się o tym dowiedział, wzburzony pytał: „Co ksiądz zrobił? Zgubił ksiądz duszę!”.

Czy jest w jego życiorysie moment, kiedy się nawraca na ubogich?

To zależy, co rozumiemy przez nawrócenie. Można dostrzegać je już w decyzji wstąpienia do jezuitów. Potem widać, że potrzebował jeszcze innego nawrócenia. Ksiądz Michalski, pisząc o Bracie Albercie, nazwał to drugie nawrócenie doświadczeniem tego, że łaska góruje nad naturą. Wówczas już jest Bratem Albertem – człowiekiem, który doświadczył Boga miłosiernego i konsekwentnie takim też się staje. Najlepiej jego nawrócenie pokazuje chyba długi proces malowania „Ecce Homo”, który trwał przez lata. Proces dojrzewania, odkrywania, kim jest Bóg objawiony w Chrystusie. Obraz ten zaczął malować, zanim stał się Bratem Albertem, i malował długo potem. Pierwsi albertyni modlili się przed tym obrazem, a on ciągle był niedokończony.

Ostatecznie jego przywiązanie do ubóstwa staje się radykalne. Ten radykalizm nas fascynuje, ale też przeraża, bo nie potrafimy tacy być.

Funkcjonujemy w świecie, który domaga się od nas tworzenia zdroworozsądkowych struktur. Brat Albert żył w innym świecie. Nie musiał pisać projektów, by zdobywać pieniądze od „instytucji unijnych”. Nie musiał, i raczej nie chciał, myśleć strukturalnie, pomagał konkretnemu człowiekowi. Pod koniec życia zmuszony został do napisania reguły swojego zgromadzenia. I to był dla niego duży wysiłek. Podobnie jak dla św. Franciszka. Brat Albert przejął od Biedaczyny z Asyżu dosłowne rozumienie ubóstwa polegające na braku własności. Gdy św. Franciszek napisał pierwszą regułę, jego najbliżsi bracia ją „zgubili”, ponieważ nie mogli się odnaleźć w takim sposobie życia. Moment przejścia od osobistego charyzmatu do wspólnoty, która wymaga pewnych regulacji, jest bardzo trudny.

Gdy Brat Albert jechał do prawnika z regułą, martwił się: „Co on zrobi z moim ubóstwem, co on z ubóstwem zrobi?”.

I nie dojechał, bo z tego zmartwienia zasłabł.

Jest znakiem radykalnego czytania Ewangelii. Co mamy z nim zrobić?

Żeby było jasne: mamy ten znak od stu lat. I co zrobiliśmy?

Oswoiliśmy?

Czasem jest tak, że jak się kogoś kanonizuje, to się go oswaja. Ale nie mam wrażenia, że Brat Albert został oswojony – choćby tak, żeby był powszechnie znany i przywoływany. Kiedyś przyszedł do mnie były kierownik działu Wiara „Tygodnika Powszechnego” Janusz Poniewierski z rozgoryczeniem, że w Kościele Brat Albert niemal nigdy się nie pojawia w wezwaniach litanii do wszystkich świętych. Są święci, którzy przywoływani są zawsze, a Brat Albert ciągle ma pod górkę.

Dlatego Episkopat ogłosił przyszły rok Rokiem Brata Alberta.

Powinien on być przeżywany jako przedłużenie Roku Miłosierdzia, także po to, aby pokazać, że miniony jubileusz nie był wydarzeniem jednorazowym. Żebyśmy nie pomyśleli, że odfajkowaliśmy temat miłosierdzia, a teraz zajmiemy się innym Bożym przymiotem. Miłosierdzie nie jest przymiotem Boga, jest Jego imieniem, jak mówi papież Franciszek. Albo czcimy tego Boga, albo jakiegoś innego, którego tworzymy na swój obraz i podobieństwo.

Dość niezręcznie zatem wybrzmiał fakt zamknięcia Drzwi Świętych jako Bramy Miłosierdzia w bazylice watykańskiej.

Całkiem zręcznie, gdyż czasami trzeba uświadomić ludziom naturę łaski – że ona przychodzi w momencie i że z naszej strony wymaga czujności. Można przegapić coś, co było jakąś wyjątkową szansą. Rok Miłosierdzia to był czas bardzo brzemienny Bożą łaską i Bożym działaniem. Może więc dobrze, jeżeli ktoś zauważył, że brama się zamknęła. Być może skłoni go to do uważności.

W kontakcie z ubóstwem i bezdomnością często pierwszym problemem jest zupełnie praktyczne pytanie: jak przełamać naturalną niechęć do smrodu?

Od kilku lat chodzę z ludźmi ze wspólnoty namARKA (również z ich dorastającymi dziećmi) na wigilię dla bezdomnych u sióstr albertynek. Podajemy do stołu…

…przy którym siedzą ludzie wykąpani.

Akurat wcale nie, ale każdy wie, dlaczego to robi. Istotny jest motyw. W różnych sytuacjach człowiek przełamuje się, gdy wie, dlaczego to robi. Jeśli nie wie, to się nie przełamuje. I nie mówię o ludziach, którzy do takiego charyzmatu przygotowują się latami, jak siostry albertynki. Mówię o ludziach świeckich, którzy na co dzień żyją w superhigienicznych warunkach i raczej w dobrobycie. Chodzi o odkrycie czegoś, co jest ważniejsze od mojego komfortu.

W liście ogłaszającym rozpoczęcie w 100. rocznicę śmierci (25 grudnia) Roku Brata Alberta biskupi piszą, czym jest „dawanie siebie”: „To nic innego jak codzienny trud, cicha ofiara ze swojego czasu, sił, zdrowia, to umniejszanie siebie w służbie bliźnim”. Łatwo powiedzieć…

To kwestia ustalenia w życiu priorytetów. Sądzę, że z tych wymienionych rzeczy człowiekowi współczesnemu najtrudniej ofiarować swój czas. Ale czas poświęcam temu, co uważam za istotne. Z lektury zadanej na niedawnych rekolekcjach dla biskupów zapamiętałem jeden przykład. Profesor tłumaczy studentom, co można zrobić w danym czasie, przy pomocy rekwizytów. Do słoika najpierw wsadził duże kamienie i zapytał, czy ten słoik jest pełny. Studenci odpowiedzieli bez wahania: „tak”. Więc profesor dosypał żwiru. Gdy ich zapytał, czy tym razem jest pełny, już nie mieli takiej pewności – zdania były podzielone. Więc profesor dosypał jeszcze piasek i zapytał, jaki z tego wniosek. Odpowiedzieli: „Jak się człowiek uprze, to zawsze coś dosypie”. Profesor powiedział: „Nie, wniosek jest taki, że jak napchasz najpierw piasku, to już nie wciśniesz do tego słoika dużych kamieni”. Jak sobie nie ustalimy priorytetów, to potem ich już „nie wciśniemy”.

W historii Kościoła przez około osiem stuleci – od V do XIV wieku – funkcjonowała zasada, że jedna czwarta dochodów była przeznaczana na cele charytatywne. Niektóre z tych celów były realizowane także z innej puli. Na przykład Kościół wykupywał więźniów z puli przeznaczonej na remonty; zdarzało się, że sprzedawano kielichy mszalne, by wykupić więźniów. Z kolei przyjmowanie pielgrzymów – dziś byśmy powiedzieli: uchodźców – finansował biskup z własnej puli. Ta praktyka funkcjonowała jako prawo kościelne, które ostatecznie zanikło około XV wieku i do dzisiaj nie wróciło. Gdy teraz mówimy o opcji na rzecz ubogich, to daleko nam jeszcze do tego modelu, który w średniowieczu był zasadą.

Polscy biskupi zauważają w liście, że potrzeba nam takich świadków jak Brat Albert. Dla mnie kimś takim jest siostra Małgorzata Chmielewska. Zadałem jej pytanie, o co chciałaby zapytać polskich biskupów w związku z Rokiem Brata Alberta. Najpierw zwróciła uwagę, że biskupom brakuje wiedzy na temat biedy w Polsce, zatem czy jest możliwe, aby w ramach Episkopatu powstała komisja ds. ubóstwa i marginalizacji społecznej?

Powiedziałbym tak: to najłatwiej zrobić. O wiele ważniejsze jest budowanie pewnej wrażliwości „od dołu”. Wówczas można liczyć na faktyczne zmiany. Ważniejsze byłoby przyjrzenie się problemowi biedy w ramach synodów diecezjalnych. Gdy taki synod pracuje według modelu, jaki wypracował w Krakowie kard. Wojtyła, wówczas staje się namysłem całego Kościoła lokalnego nad priorytetami.

W tej chwili potrzebujący pomocy otrzymują od państwa zasiłek w wysokości 604 zł, pod warunkiem, że nie mają innych dochodów. Siostra Chmielewska pyta, jak te osoby mają za tę kwotę przeżyć. Czy zadaniem Episkopatu nie jest nacisk na polityków, by pomoc socjalna funkcjonowała w bardziej sprawiedliwy sposób?

Nie.

Dlaczego? Episkopat z zadowoleniem przyjął zmianę polityczną, ma większe w tej chwili możliwości wpływu na politykę…

Słyszę ironię… O tym, jakie mamy w rzeczywistości możliwości wpływu, najlepiej świadczą szanse wspólnego działania na rzecz uchodźców.

Kościół jest od tego, żeby w każdej parafii działał poważny zespół charytatywny, angażujący również młodych ludzi jako wolontariuszy. Naszym zadaniem jest docieranie do każdej osoby, która żyje z takiego głodowego zasiłku czy renty.

Największym wyzwaniem dla Kościoła są ludzie żyjący samotnie, niemający nikogo, kto by im pomógł. Wolałbym, żeby Kościół robił to, niż żeby naciskał na polityków. Nie jesteśmy od pisania programów społecznych, od tego jest państwo i od tego są wierni świeccy, dla których odniesieniem powinna być katolicka nauka społeczna. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kardynał, arcybiskup metropolita łódzki, wcześniej biskup pomocniczy krakowski, autor rubryki „Okruchy Słowa”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Doktor habilitowany nauk humanistycznych, specjalizuje się w historii Kościoła. W latach 2007-11… więcej
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2016