Pianista

To nie był zwykły koncert. Bo nie mógł być. Dla wszystkich. Tych, którzy Pogoreliča słyszeli ponad ćwierć wieku temu. Tych, dla których był i jest mitem. Dla niego samego.

13.03.2007

Czyta się kilka minut

Zastanawiałem się, jak przygotować się na to spotkanie. Wysłuchać dostępnych nagrań? (By na nowo rozeznać sposób, styl, estetykę? Oswoić się z metodą, rodzajem brzmienia, uderzenia, kształtowania formy, budowania dramaturgii?) Przesłuchać i przenicować wpisane w program utwory? (Bezwzględne przed każdym koncertem). Przypomnieć sobie relacje z X Konkursu Chopinowskiego, którego - jak wiadomo - Pogorelič był wielką sensacją, a niedopuszczenie go do finału wywołało skandal. Nie zrobiłem nic. Wyciszyłem się.

Ale wchodząc do foyer warszawskiej filharmonii wiedziałem, że nie będzie łatwo. Ogromne napięcie. Oczekiwanie. Zawieszenie. Podniecenie. Przed wejściem na salę kilka wyrwanych z programu fraz Bohdana Pocieja ("drapieżna dynamika, porywająca energia zespolona z absolutną perfekcją techniki; żywiołowość współgrająca z dyscypliną formy. Objawił się jako artysta trawiony twórczym niepokojem..."). Jeszcze rzut oka na życiorys (coś musiałem z sobą zrobić): ożywiona działalność społeczna; fundacja dla młodych muzyków w Chorwacji, festiwale i konkursy swojego imienia; zdobywanie środków na budowę szpitala i pomoc medyczną dla mieszkańców zniszczonego wojną Sarajewa; udział w koncertach dobroczynnych na rzecz Czerwonego Krzyża, walki z nieuleczalnymi chorobami. A jak nie zagra? (Wielokrotnie zapraszany, zawsze odmawiał; jeszcze przed rokiem, nagle, odwołał zapowiedziany już koncert...).

Wielce obiecujący program. Fascynujący. Trzęsienie ziemi (op. 111 Beethovena), wietrzyk ("Dla Elizy"), deszcz (op. 78); podmuch (Brahms); lawina (Skriabin); cyklon (Rachmaninow). Zrozumiały brak Chopina. I pierwsze dźwięki. Jak uderzenie fali. Jak strach. Jak on patrzy na rozłożone na pulpicie nuty! Uważnie. Świadomie. Jakby szukał śladu, obwąchiwał ścieżki, po których można pójść. Rwie frazy, zawiesza czas, wydłuża czas, każe się śledzić, nuta po nucie, takt po takcie, myli tropy, wolno, wolno, coraz wolniej. Arietta z ostatniej sonaty Beethovena brzmi jak nokturn Chopina. A jednak Chopin?...

Zastanawiam się, co musi czuć, kiedy jest na tej sali. Kiedy podchodzi do fortepianu (wybrał - przypadkowo? - zakupionego przed dwoma laty na Konkurs Chopinowski Steinwaya...); siada na krześle, wsłuchuje się w brawa, w swój oddech, w oddech muzyki... Szukam porównania: ciemny pokój z dzieciństwa, do którego nie chcemy wejść, z którego nie potrafimy wyjść. Kiedy budzą się demony. Uśpić je? Obudzić? Pokonać? Poddać się? Zatrzymać?

Dwadzieścia sześć lat temu (jak mówią ci, którzy widzieli i słyszeli, i pamiętają) wyglądał jak młodzieniec. Eteryczny, długowłosy, jasny. Zbuntowany. Dziś patrzę na mocno ogolonego mężczyznę we fraku, w muszce; z przeoraną twarzą o ostrych, wyrazistych rysach; twarzą naznaczoną cierpieniem? strachem? bólem? Silnego mężczyznę, o potężnym, tnącym uszy uderzeniu, który gdzieś w środku, głęboko, nosi lęk, nieśmiałość, delikatność. Łabędzi płacz.

Próbą ocalenia stają się wolne części. Albo jeszcze inaczej: całkowite spowolnianie. Zaniknięcie. Jakby nie istniał czas. Jakby celem było chłonięcie każdej nuty, współbrzmienia, kształtu. Bezwarunkowe, na granicy wytrzymałości, do bólu. Pogorelič nieustannie rozbija muzykę - na części, segmenty, podzbiory - i składa ją na nowo. Niejako wbrew całościowej formie, wbrew logice formy. Rozkłada, kroi, siecze, okalecza, by co chwila podejmować próbę scalenia. Jak przykuty do skały Prometeusz.

Takie podejście jest skrajnie wyczerpujące - także dla słuchaczy. Pianista zmusza nas bowiem do nieustannej czujności, do zmiany przyzwyczajeń, oczekiwań. Ciągłego nasłuchiwania. Nim ucichną brawa (za każdym razem długie, bardzo długie) jednym krótkim gestem zaczyna kolejny utwór. Nie schodzi w kulisy. Nie daje czasu na oddech. W pośpiechu, w lęku przed ciszą, w nadziei, że nie zabiorą fortepianu, nie zatrzasną drzwi. W jakimś ogromnym napięciu, z trudem, odkrywa tajemnicę muzyki zaklętą w sczerniały papier.

Czasem wydaje się jednak, że geniusz zamiera. Frazy rwą się na strzępy, nie słychać niczego prócz nieskładnej mowy o trudno rozpoznawalnej gramatyce, prócz jąkania i bełkotu. A Pianista, jakby cierpiąc na zanik pamięci, tylko dzięki niezawodnemu i niezbędnemu przewodnikowi - rozłożonej partyturze - jest w stanie iść dalej. A znów za chwilę momenty olśnienia, epifanii, ekstazy. Dźwięki najwyższej próby, dźwięki spełnione, jak połączone siły musica mundana, humana oraz instrumentalis.

Jak pojąć te dwa, skrajnie odmienne obrazy? Jak je nazwać? W przerwie słychać narzekania, że Pianista nudzi (jeśli tak, to dlaczego nikt, chyba nikt, nie opuścił warszawskiej filharmonii? Ciekawość?). Że gubi nuty (repryza nawiasu. Masochizm?). Że nie potrafi zbudować formy. A jeśli gra Pogoreliča, jego sposób i metoda, jest tylko odbiciem "dziania się" wszechświata? Okaleczonego, bez wielkich narracji, trawionego chorobą fragmentaryzacji, niedopełnienia, nieciągłości? Świata pogrążonego w szaleństwie, głuchej ciszy?

Tak naprawdę wszystko rozstrzygnęło się w pierwszej chwili. W pierwszym utworze. To bowiem Beethoven był punktem wyjścia i dojścia. Kompozytor i jego "Sonata c-moll" op. 111, jego ostatnia sonata. Głuchy Beethoven składający nuty we frazy, zdania, podzbiory, segmenty, części. Intuicyjnie, z obowiązku (talent!), z konieczności, bezwarunkowo. I głuchy na rozpędzony klakson świata Pogorelič, pogrążony w sobie, grający w sobie (rubato!). Który wśród zgliszczy próbuje uchronić siebie, muzykę przed zagładą. Choć może tylko pogłębia poczucie chaosu i katastrofy.

Mam nadzieję, że Pianista przyjedzie znowu. Jeszcze raz. I tym razem zagra Chopina. Na przykład "Balladę nr 1 g-moll" op. 23...

RECITAL FORTEPIANOWY IVO POGORELIČA. Program - Ludwig van Beethoven: "Sonata c-moll" op. 111, "Bagatele für Elise", "Sonata Fis-dur" op. 78; Johannes Brahms: "Intermezzo A-dur"; Alexander Skriabin: "IV Sonata Fis-dur" op. 30; Sergiusz Rachmaninow: "II Sonata b-moll" op. 36 (druga wersja). Sala Koncertowa Filharmonii Narodowej, 4 marca 2007. Organizator: Narodowy Instytut Fryderyka Chopina.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2007