Perwersja w epoce spełnionego kapitalizmu

Mówi się o skandalu i przekraczaniu granic dobrego smaku, ale jedynym obscenicznym i zarazem wstydliwym zjawiskiem w powieści Witkowskiego jest bieda.

30.11.2015

Czyta się kilka minut

W polskim świecie literackim niewielu można znaleźć pisarzy równie świadomych swojej pozycji co Michał Witkowski. Ta świadomość rozciąga się również na mecha-nizmy, dzięki którym kreuje się pisarski wizerunek. Znajomość tych reguł pozwala autorowi „Lubiewa” konsekwentnie wymykać się społecznym konwencjom, co z kolei umożliwia mu swobodną wędrówkę wzdłuż granic polskiej literatury. W ostatnich kilkunastu miesiącach szczególnie upodobał sobie miejsce na styku show-biznesu i tabloidowej popkultury – ten flirt z celebryctwem i blogerstwem modowym zakończył się słynnym skandalem z różowym nakryciem głowy. Jednak fundamentalnie mylą się ci, którzy uważają, że wywołanie skandalu było stawką tej gry. Witkowski, wbrew budowanemu przez siebie wizerunkowi medialnemu, jest pisarzem najwyższej próby, gdyż od początku swojej kariery eksploruje coraz to nowe rejony rzeczywistości, przywożąc ze swoich wypraw niezwykłe opowieści-trofea (słynne już „przyda się do prozy” z „Drwala”). Tym razem serwuje nam przenikliwe studium perwersji w epoce spełnionego kapitalizmu.

„Fynf und cfancyś” zapowiadany był jako powrót autora do pisarskich korzeni, czyli świadomie przegiętej, obscenicznej i perwersyjnej prozy czasów „Lubiewa”. Zestawienie tych dwóch powieści jest tyleż kuszące, ile nietrafne. Owszem, znaleźć można wiele wspólnych elementów: męskie prostytutki, sceny pornograficzne, powracają nawet te same postaci, jednak świat i język jego opisu są w obu przypadkach radykalnie odmienne. Ta różnica rozgrywana jest także wewnątrz samej powieści. „Fynf und cfancyś” to historia dwóch młodych chłopców z Europy Środkowej (Polska i Słowacja), którzy w poszukiwaniu lepszego, bardziej barwnego i ekscytującego życia ruszają na Zachód. Swoją przygodę z prostytucją zaczynają w Wiedniu początku lat 90., szybko jednak przenoszą się do bogatszego Monachium, aby ostatecznie znaleźć się w prowincjonalnym raju zachodniego kapitalizmu, czyli w Zurychu. Ich losy, choć zaczynają się podobnie, toczą się w zupełnie innych kierunkach. Witkowski świadomie buduje alegoryczną wręcz symetrię między Dianką a tytułowym Fynfundcfancysiem, opisując de facto jedną biografię w dwóch alternatywnych wariantach – zabieg znany choćby z „Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna-Szczakowej”, gdzie funkcję alter ego tytułowego bohater pełni Szejk Amal. Podstawowa różnica między bohaterami sprowadza się do umiejętności (lub jej braku) funkcjonowania w nowej, hiperkapitalistycznej rzeczywistości, gdzie jedyną zasadą jest nieustanna konieczność cyrkulacji towaru. W „Fynf und cfancyś” towarami są ciało i seksualność. Fynf (zresztą mocno stylizowany na samego Witkowskiego) doskonale to wie, w przeciwieństwie do Dianki, która, rozumując niczym bohaterowie „Lubiewa”, nie potrafi sprostać oczekiwaniom szwajcarskich „bogatych dziadków”, dlatego skazana jest na klęskę. Na tym biograficznym rozdarciu Witkowski buduje całe napięcie swojej powieści.

Gdyby postawić problem inaczej, można by powiedzieć, że świat „Lubiewa” to świat „niewinnych” subwersji – niewinnych, bo opartych na prostym przekraczaniu społecznego tabu i na ujawnianiu wstydliwego pożądania, niemieszczącego się w powszechnie przyjętych konwenansach. 11 lat później Witkowski idzie znacznie dalej – pokazuje świat, w którym wszelkie wywrotowe działanie właściwie nie może już zaistnieć, gdyż zostało bez reszty wchłonięte przez reguły kapitalistycznego rynku. W Zurychu, świecie spełnionego dobrobytu, można sobie (o ile ma się pieniądze) pozwolić na wszystko. Doskonale widać to także w samej tkance powieści. Nie ma tu już miejsca na językowe eksperymenty czy próby wynajdywania nowych sposobów na opisywanie „ciotowskiego” doświadczenia. Niczym u de Sade’a, wszystko pokazane jest z chłodną precyzją, a żądze i pragnienia są zastąpione profesjonalnym dystansem.

Gdy Fynf po raz pierwszy spaceruje po Zurychu, zostaje bez reszty oczarowany przez czekoladę, a raczej tym, że Szwajcarzy potrafią zrobić z niej wszystko: zwierzęta, zegarki, nawet słynne scyzoryki. Z czekolady, podobnie jak z pieniędzy zdeponowanych w podziemnych bankowych sejfach, można wykreować nową rzeczywistość, w której wszystko, nawet najbardziej wyuzdane i perwersyjne pragnienia, znajdzie właściwe sobie miejsce. Bo jedyną obsceniczną i wstydliwą rzeczą w Zurychu z powieści Witkowskiego jest bieda, która zakłóca płynność cyrkulacji kapitału. ©

Michał Witkowski „Fynf und Cfancyś”, Znak, Kraków 2015

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2015