Perfidne sieroty

O ileż ciekawszy byłby polski rynek książki dla dzieci, gdyby nie pewna bardzo rozpowszechniona bzdura, powtarzana jak mantra przez dorosłych nabywców książek dziecięcych. Mam na myśli przekonanie wielu rodziców i dziadków, że oto dzieci, cokolwiek przeczytają, rozumieją literalnie.

15.07.2009

Czyta się kilka minut

Skąd bierze się ta niezmącona pewność, że np. arcyśmieszna książka o Koszmarnym Karolku posłuży za podręcznik arogancji i podsunie dzieciom pomysły najdzikszych wybryków, których nie zdołałyby wymyślić bez pomocy autorki? Że czytając Roalda Dahla, zechcą podmienić tubkę ojcowskiej pomady do włosów na butapren, a po lekturze Neila Gaimana czy Philipa Ardagha zaczną palić cygara i wytatuują się w trupie czaszki?

Być może, przyzwyczajeni do łopatologii Peerelu dorośli mojego pokolenia nie dowierzają dziecięcym umiejętnościom rozpoznawania ironii, kpiny, groteski i wybierają lektury "bezpieczne", a tym samym anachroniczne, bo nafaszerowane przestrogami i opieczętowane morałem jak cenzorskim stemplem. Ta filisterska ostrożność sprawia, że banał dominuje na naszym rynku książek dziecięcych. A nic tak skutecznie nie wzmacnia u dzieci alergii na czytanie jak banał właśnie.

Tymczasem najbardziej obiecującym trendem w światowej literaturze dla dzieci XXI wieku pozostaje pastisz - inteligentne kpiny z klisz i toposów baśniowych. Moda na pastisz ma wielu ojców, ale z pewnością jednym z nich jest Amerykanin William Steig, który swoją cienką książeczką obrazkową "Shrek" dał początek słynnej produkcji filmowej. W miejsce cudnego księcia i słodkiej królewny Steig uczynił bohaterami puszczającego gazy ogra i jego zieloną oblubienicę. Książek tego rodzaju nie sposób czytać literalnie. Rodzic srogi i pozbawiony poczucia humoru absolutnie nie powinien brać ich do ręki.

Pisałam już o tej modzie parokrotnie (Lemony Snicket, Philip Ardagh, Ian Ogilvy), ale dziś pretekstem niech będzie "Nikczemny spisek" - nowa książka Lois Lowry, skądinąd autorki kapitalnego "Dawcy", wydanego u nas przed kilku laty.

Przestrzegam wszystkich entuzjastów dydaktyki prostej jak konstrukcja cepa - "Nikczemny spisek" nie jest lekturą dla nich. Już w drugim rozdziale natkną się na znamienny dialog dwojga rodziców. Oto pan Willoughby - głowa staromodnej rodziny, ojciec czwórki dzieci - po lekturze bajki o Jasiu i Małgosi wpada na szatański pomysł:

- Najdroższa?

- Tak, najdroższy?

- Muszę cię o coś spytać - zagryzł wargę.

- Słucham, najdroższy?

- Lubisz nasze dzieci?

- Och, nie - odparła pani Willoughby, odcinając pozłacanymi nożyczkami kawałek włóczki, gdzie powstał supełek. - Nigdy ich nie lubiłam. Zwłaszcza tego wysokiego. Jak on ma na imię?

- Timothy Anthony Malachy.

- Tak, właśnie o nim mówię. Jego lubię najmniej. Ale reszta też jest okropna. Dziewczynka bez przerwy beczy, a dwa dni temu próbowała mnie zmusić do adopcji jakiegoś paskudnego niemowlęcia.

Jej mąż się wzdrygnął.

- I jeszcze ci dwaj, których nie potrafię odróżnić - ciągnęła pani Willoughby. - Ci od swetra.

- Bliźniaki.

- Właśnie. Dlaczego u licha muszą być tacy podobni? To wprowadza ludzi w błąd i jest nieuczciwe.

- Mam pewien plan - powiedział pan Willoughby, odkładając gazetę. Pogładził brew w geście zadowolenia. - Do cna nikczemny.

- Cudownie - odparła jego żona. - A czego on dotyczy?

- Pozbycia się dzieci.

- Och, czy musimy odprowadzić je do ciemnego zagajnika? Nie mam odpowiednich butów na tę okazję.

- Nie, mój plan jest lepszy. To właściwie biznesplan.

- Hm, cudnie. Zamieniam się w słuch - oznajmiła pani Willoughby z podłym uśmiechem.

Inaczej niż w bajce o Jasiu i Małgosi, dzieci Willoughbych także nie przypominają niewinnych aniołków. Zainspirowani lekturami staromodnych książek, postanawiają zostać sierotami. Szlachetnymi jak Pollyanna, ujmującymi jak Heidi i godnymi wsparcia jak Huckleberry Finn. Na przeszkodzie stoi jedynie irytująca żywotność rodziców. Ale że egzotyczne podróże często prowadzą do osierocenia dzieci, rodzeństwo zamierza nakłonić rodziców do ryzykownych wojaży. Timothy udaje się do Karygodnego Biura Podróży, po czym zapełnia skrzynkę na listy kolorowymi folderami. Papa i mama Willoughby połykają haczyk - chwilę później powierzają opiekę nad dziećmi Obmierzłej Niani, zabierają bagaże i wychodzą bez pożegnania. Tyle ich widziano.

Tymczasem niemowlę, które mali Willoughby znaleźli pod drzwiami i niczym gorący kartofel natychmiast podrzucili zdziwaczałemu sąsiadowi, przyczynia się do przemiany zgorzkniałego samotnika w troskliwego opiekuna. Niebawem dowiemy się, w jakich okolicznościach zaginęła rodzina sąsiada, Komandora Malanoffa, i co z tego wyniknie.

Wszyscy bohaterowie książki są obsadzeni w rolach dobrze znanych z literatury wiktoriańskiej. A więc Szlachetne Sieroty, Niania o Gołębim Sercu, Owdowiały Dobroczyńca, Zagubiony Chłopiec... Zaledwie rozpoznamy literacką szufladę, z jakiej pochodzą, już autorka wykpiwa nasze nawyki i oczekiwania, każąc swoim postaciom wygłaszać niedorzeczne kwestie i przerabiając fabułę na złośliwą karykaturę staromodnej powiastki z morałem. Jest to dowcipna gra literackimi konwencjami. Czytelnicy wprawni - prawdziwe mole książkowe - rozpoznają stylistyczną manierę i tytuły, do których nawiązuje autorka, co mile połechcze inteligenckie ego. Dorosły znajdzie tu zawartość swojej dziecięcej biblioteczki i przeczyta książkę bez przymusu - nie jest ani trochę minoderyjna, jak to często bywa z lekturami dla młodych. Czytelnik-nowicjusz zadowoli się wartką akcją. Dla jego wygody zamieszczono na końcu bibliografię książek o "szlachetnych sierotach" z krótkimi (niepoważnymi) streszczeniami fabuł. Jest tu także "glosariusz" - słowniczek, który objaśnia trudne słowa.

Dziewiętnastowieczna dydaktyka spod znaku rózgi, jakkolwiek wyparta przez nowe doktryny wychowawcze, ciągle pozostaje przedmiotem spóźnionego odwetu. Symbolicznego, bo na kartach książek dla młodzieży. Armia szlachetnych, ciemiężonych sierot na trwałe zdominowała wyobraźnię kilku pokoleń czytelników. Nawet rodzic nowomodny beczał nad "Małą księżniczką".

Krzywda to sprawa poważna. Dotąd pisano o niej ckliwie czy wzruszająco, ale zawsze serio. Dopiero kiedy przestała być udziałem większości dzieci, kiedy rewizja obowiązujących trendów wychowawczych skompromitowała kary cielesne i nieznośny autorytaryzm dorosłych, przyszedł czas na kpiny. Zaniedbanie i sieroctwo dołączyły do długiej listy tematów, które można z ulgą obśmiać, sparodiować.

Te literackie "przedrzeźnianki" wcale nie świadczą o oschłości serca. Losy Willoughbych z pewnością nie pchną małych czytelników do ojcobójstwa. Wysoka jakość dowcipu i pióra Lois Lowry detonuje potencjalne miny, na jakich mógłby wylecieć w powietrze ten ryzykowny koncept. Czy nie tak bywa zawsze, ilekroć utalentowany pisarz dziecięcy wkracza na grząski grunt tematów traktowanych dotąd ze śmiertelną powagą? Tylko zdolni ocaleją. Lois Lowry ma się dobrze.

Lois Lowry, Nikczemny spisek. Łotrowska opowieść z haniebnymi ilustracjami autorki,

przełożyła Anna Klingofer,

Warszawa 2009, Nasza Księgarnia

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (29/2009)