Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Osiem długich lat Prawo i Sprawiedliwość czekało na tę chwilę. Zdobycie samodzielnej władzy to ogromny sukces. Przed partią Jarosława Kaczyńskiego nikt tego jeszcze nie dokonał.
To sukces drogo okupiony. W imię wiktorii prezes, niekwestionowany przywódca, musiał odsunąć się na drugi plan i wyznaczyć na szefową rządu Beatę Szydło, tylko dlatego, że była lepiej widziana przez centrowy elektorat. Trzeba było też chować innego kluczowego polityka, Antoniego Macierewicza, a nawet w świetle kamer, z uśmiechem opowiadać, że nie on, a Jarosław Gowin będzie ministrem obrony.
Wielki sukces był możliwy też dlatego, że PiS otworzył się na mniejsze prawicowe partie. W tym polityków takich jak Zbigniew Ziobro, Adam Bielan, Beata Kempa... Oni kiedyś poszli swoją drogą, a więc zdradzili.
W zwycięstwie pomogła niezwykła nieudolność upasionej władzą Platformy Obywatelskiej. Ale przecież decydowała strategia. Polegała na pokazywania Polski zrujnowanej przez konkurentów i obiecywaniu, że pod rządami PiS-u zgliszcza zmienią się w bajeczne pałace.
Obiecano bardzo dużo, choćby: powrót, na zasadzie dobrowolności, do wcześniejszego wieku emerytalnego; comiesięczny dodatek 500 zł na drugie i każde kolejne dziecko (dla mniej uposażonych także na pierwsze); darmowe leki dla każdego, kto skończył 75 lat; kwotę wolną od podatku zwiększoną do poziomu przynajmniej 8 tys. zł; minimalną stawkę za pracę w wysokości 12 zł na godzinę. PiS zapewnia też, że kopalnie nie będą zamykane, zaś w gminach dotkniętych bezrobociem zostaną obniżone składki na ubezpieczenia społeczne.
PiS obiecywało, zaś krytykom i malkontentom powtarzało, że wystarczy chcieć. „Mamy ekipę, mamy program, mamy projekty ustaw. Zaufajcie nam. Damy radę!” – mówili. Swym entuzjazmem zarazili wyborców.
Teraz czas na działanie. Każdy, kto przejmuje władzę, zachowuje się z grubsza tak samo. Zwołuje dziennikarzy i załamuje ręce: „Kasa jest pusta, państwo w dramatycznym stanie. Co robić?”. Jest to zagranie taktyczne na krótką metę. W przypadku PiS-u w ogóle chyba niewskazane, bo przecież ta formacja przez całą kampanię mówiła o zgliszczach, czyli wiedziała, w co się pakuje. W dodatku Beata Szydło była wiceprzewodniczącą sejmowej komisji finansów publicznych, więc stan kasy państwa nie jest dla niej zagadką.
PiS-owi nie uda się też zwalić winy na koalicjantów. To również częsta metoda w polityce. Ile razy słyszeliśmy: „My byśmy chcieli, a to zlikwidować NFZ, a to zmniejszyć podatki, a to pożegnać KRUS. Tyle że brakuje nam szabel”. PiS ma szabel dość, więc wymówka odpada.
Może nie być łatwo. Wpadki będą się przydarzały. Jak choćby ta z wyznaczeniem pierwszego posiedzenia Sejmu na dzień rozpoczęcia nieformalnego szczytu liderów UE na Malcie. To pierwsza porażka nowej władzy i należy nią obciążyć prezydenta. Z formowaniem gabinetu nie poszło też tak gładko jak się spodziewano – widać, że nawet w obrębie jednej partii, dowodzonej przez prezesa, jest o co się spierać.
Dalej wcale nie będzie łatwiej. Efekt nowości zniknie. Ośmiorniczki i buta Platformy zatrą się w społecznej pamięci. A przecież rozbudzono potężne nadzieje. Związkowcy, frankowicze, emeryci, górnicy – zażądają efektów. Jeśli ich nie będzie, przestaną popierać. Co wtedy? Przyjdzie czas na wymianę zderzaków. Nowo mianowani ministrowie mają prawo czuć na barkach potężną odpowiedzialność. Ale od teraz wszystko w ich rękach. Pozostaje mieć nadzieję, że dadzą radę.