Gospodarka trzeszczy do wstrzyknięnia

ELBRIDGE A. COLBY: Sprawa nie jest przesądzona. To nie są już czasy, gdy – jak przez ostatnie 70 lat – można było stwierdzić, że z łatwością obronimy Tajwan. Oczywiście mamy prawo uważać, że w przypadku niezmiernej precyzji i dobrej taktyki nasze siły wygrałyby to starcie, choć ponosząc prawdopodobnie bardzo duże straty. Nie zapominajmy, że Chiny będą coraz lepiej przygotowane do potencjalnego konfliktu, podczas gdy Ameryka nie robi wystarczająco dużo, aby być pewną zwycięstwa.
W tej symulacji założono, że Chiny nie zaatakowałyby amerykańskich satelitów, a moim zdaniem nie można tego wykluczyć. Nie jest też jasne, czy Stany dysponowałyby każdym rodzajem broni, której użycie przewidziano w symulacji.
Uważam, że to skutek naszego zadufania.
Arogancja jest mocno zakotwiczona w naszym systemie. Przez lata kolejnym administracjom, bez względu na ich opcję polityczną, towarzyszyło myślenie, że nie będziemy mieć rywala, który dorówna nam zdolnościami wojskowymi, i z którym potencjalnie trzeba będzie stoczyć wojnę. Uważam też, że popełniliśmy ogromny błąd wpuszczając Chiny do Światowej Organizacji Handlu, tym bardziej że nie zdołaliśmy dopilnować, by wywiązały się ze swoich obietnic. Taka polityka handlowa była być może dobra dla amerykańskich konsumentów, ale jednocześnie ułatwiliśmy wzrost ekonomiczny rywalowi, który po raz pierwszy w historii może nam dorównać. Tymczasem zamiast skupić się na Chinach, przez ostatnie 20 lat żyliśmy głównie wojnami na Bliskim Wschodzie. Dopiero w 2018 r. w narodowej strategii bezpieczeństwa zidentyfikowaliśmy główne obszary zagrożeń ze strony Chin, ale nie doprowadziło to do reform w przemyśle obronnym.
Na początku lat 90. XX w., po upadku Związku Sowieckiego, Stany ograniczyły przemysł obronny, co zresztą miało wtedy sens. W późniejszych latach podczas wojen bliskowschodnich kładziono nacisk na bieżące działania wojskowe i antyterrorystyczne, a jednocześnie słabła nasza cywilna baza przemysłowa. To oznacza, że mieliśmy coraz mniej inżynierów i spawaczy, potrzebnych w sektorze zbrojeniowym. Pamiętajmy, że w czasie II wojny światowej dysponowaliśmy ogromną bazą przemysłową i dlatego w krótkim czasie mogliśmy przerzucić się na produkcję bombowców, czołgów czy statków transportowych. Teraz to Chiny mają niezwykłą możliwość mobilizacji produkcji przemysłu zbrojeniowego.
Uzależnienie naszego łańcucha dostaw od Chin jest niebywałe. Kilka miesięcy temu Pentagon musiał wstrzymać produkcję nowego modelu F-35, bo okazało się, że jeden z komponentów pochodzi właśnie z Chin.
Obrona Tajwanu jest dla nas kluczowa. W przypadku chińskiej okupacji wyspy ucierpiałby cały nasz system sojuszy w Azji. Gdybyśmy okazali bierność, podważyłoby to zaufanie naszych sojuszników – Filipin, Japonii i Korei Południowej. Co więcej, w ramach inwazji na Tajwan Chińczycy zaatakowaliby prawdopodobnie także siły amerykańskie, japońskie i australijskie. Gdybyśmy w razie ataku nie byli w stanie lub nie chcieli obronić Tajwanu, wyglądałoby to z naszej strony żałośnie. Z perspektywy strategii bezpieczeństwa USA zachowanie równowagi sił w Azji jest bardziej istotne niż to, co dzieje się w Ukrainie.
Jesteśmy dziś w sytuacji nadzwyczajnej. W Ukrainie trwa wojna i nie da się zaprzeczyć, że głównie tam pompujemy pieniądze, zamiast wspierać Tajwan. Chińska inwazja może nastąpić za trzy-pięć lat! Jeśli nie zdołamy powtrzymać Pekinu przed atakiem na Tajwan i dojdzie do wojny na wyczerpanie, może się okazać, że Chińczycy mają bardziej wydolny przemysł zbrojeniowy. Spójrzmy, jak dużym wyzwaniem jest dla nas uzupełnienie zapasów w pociskach Javelin i Stinger po tym, jak wysłaliśmy ich dużo na Ukrainę. Jesteśmy zmuszeni do trudnych kompromisów: wsparcie dla Ukrainy obniża wydolność naszego przemysłu zbrojeniowego i zmniejsza dostępność broni potrzebnej w razie potencjalnego sporu o Tajwan.
Nierozsądnie byłoby polegać na niskim morale ich żołnierzy. Bardziej zasadne jest mówienie o wątpliwościach dotyczących sprawności chińskiej armii. Nie zapominajmy, że podczas wojny koreańskiej [w latach 1950-53 – red.] nie byliśmy w stanie pokonać Chińczyków i konieczne było zawarcie rozejmu. Wprawdzie Chiny nie toczyły żadnej wojny od 1979 r., ale my też mamy słabe punkty: ostatnią poważną bitwą, jaką stoczyła nasza marynarka wojenna, była bitwa o Okinawę w 1945 r. Nie zapomnijmy też, że Chiny są bogatsze niż kiedyś. Wielu amerykańskich oficerów uważa, że chińska armia robi duże postępy. Boję się, że doświadczenia z Rosją, która podczas wojny w Ukrainie okazała słabość, uśpi czujność naszego establishmentu. W efekcie możemy nie doszacować możliwości Chin, które mają dziesięć razy większą gospodarkę niż Rosja. Do tego ich system jest bardziej wydolny w sferze przemysłu obronnego i technologii.
Chiny zrobiły w tej kwestii bardzo duży postęp. Gdy w 2021 r. wyciekła informacja o teście ich nowego pocisku hipersonicznego, wielu amerykańskich ekspertów przecierało oczy, że można zastosować przy tym modelu taką technologię.
To nie jest kwestia ich dogonienia. Trudno powiedzieć, jaki jest w tym obszarze rozkład sił między USA a Chinami, bo niewiele mówi się publicznie na ten temat. Ale bezsprzecznie Stany ostatnio mocno inwestują w broń hipersoniczną.
Co najmniej pięć lat temu, choć nad niektórymi programami pracujemy już od 15 czy 20 lat.
Wszystkie. Chińczycy robią postępy w każdej dziedzinie. To nie tylko broń hipersoniczna. Pekin modernizuje armię, pracuje nad nowymi pociskami, rozwija marynarkę wojenną, siły powietrzne i arsenał nuklearny, a jednocześnie inwestuje w półprzewodniki i architekturę kosmiczną.
Nie sądzę, aby to był mocny i roztropny argument. Spójrzmy choćby na demografię: eksperci, o których mowa, wieszczą kryzys demograficzny w Chinach, ale ten czynnik może mieć kluczowe znaczenie dopiero za kilka dekad. Jednocześnie chińska gospodarka odkuwa się po okresie spowolnienia w czasie pandemii i należy spodziewać się jej dalszego wzrostu. Jest mało dowodów na to, iż Chińczycy uważają, że ich kraj wyhamowuje. Przeciwnie, oni myślą w ten sposób o Ameryce. Ich ambicją jest uzyskanie pozycji wiodącej światowej potęgi do połowy tego stulecia.
Ale wydatki Pekinu na obronność mają mniejszy udział w PKB niż w przypadku Stanów – przynajmniej tak wynika z oficjalnych danych. Oczywiście Pekin nie osiągnie już wzrostu gospodarczego na poziomie 7 proc., ale jest na dobrej drodze, by dalej się rozwijać. Duża część chińskiego społeczeństwa żyje za mniej niż 10 tys. dolarów rocznie, co gwarantuje nowe obszary gospodarki do wzrostu. Pekin lideruje też w obszarze sztucznej inteligencji. Nie chcę powiedzieć, że Chiny to siła nie do zatrzymania, ale jest prawdopodobne, że utrzymają obecny trend i będą mieć znacznie większą gospodarkę niż Europa.
Spojrzałbym na to inaczej. Po pierwsze, nasze wyrzutnie są z lat 70., więc są znacznie starsze niż chińskie. Obecnie prowadzimy prace nad nowym sprzętem, ale mogą się one opóźnić o co najmniej dwa lata. Druga sprawa to marynarka wojenna. Nasze okręty w wielu przypadkach mogą być lepsze technologicznie, ale nie da się ukryć, że chińskie są nowsze. Do tego szacuje się, że do 2028 r. Chińczycy będą mieli półtora raza więcej okrętów niż my. W przypadku Chin, kraju mającego 1,4 mld ludności i rozwiniętą bazę przemysłową, ilość sama w sobie jest jakością. Za to my mamy trudności z szybkim uzupełnieniem strat, co w przypadku konfliktu jest kluczowe.
Dlatego chciałbym podkreślić jedną rzecz: Stany muszą skupić się przede wszystkim na Azji. To nieuniknione. Myślę, że Joe Biden jest ostatnim prezydentem działającym w duchu transatlantyckiego romantyzmu. W długofalowej perspektywie Europa jest dla Amerykanów mniej istotna niż Azja. Do tego Chiny są dla nas o wiele bardziej niebezpieczne niż Rosja. Boję się, że teraz, w obliczu wojny w Ukrainie, Europa znów przyzwyczai się, że zawsze może polegać na naszej wiodącej roli w zapewnianiu bezpieczeństwa. To nie jest realistyczne podejście. Lepiej jest przewidzieć czekające nas realia i się do nich razem przystosować.
Nie możemy pozwolić na to, by wojna w Ukrainie odciągnęła naszą uwagę od Azji, a na to właśnie liczą Chiny. Same niewiele inwestują w ten konflikt: wspierają Rosję, ale nawet nie dostarczają jej sprzętu wojskowego. Taka strategia mało ich kosztuje, a mogą na niej wiele zyskać.
I to jest dobry trend. Japonia, tak jak Polska, zdaje sobie sprawę, że gwarancje bezpieczeństwa ze strony USA mają większe szanse na powodzenie, jeśli sojusznicy wezmą odpowiedzialność za swoją obronność. Widzę tu inny problem: Japonia zaczęła działać zbyt późno. Jej wydatki na zbrojenia wyniosą 2 proc. PKB dopiero w 2027 r., czyli w momencie, gdy zgodnie z zapowiedziami Xi Jinpinga może dojść do ataku na Tajwan. Ten ostatni robi też za mało, by zwiększyć swoją gotowość wojskową. Uważam, że świat zachodni zbyt wiele wysiłku wkłada w symboliczne gesty: mamy mocne słowa na temat Chin ze strony NATO, krajów G7 i Unii Europejskiej, ale znacznie mniej robi się, by realnie równoważyć ich zapędy mocarstwowe.
Tak, ale pamiętajmy, że rywalizujemy z krajem, który ma ogromny potencjał przemysłowy i otwarcie przygotowuje się do wojny ze Stanami. Spójrzmy na pakt AUKUS: on zagwarantuje nowe okręty podwodne, ale nie wcześniej niż w 2030 r.! Nasz Kongres chce mieć co roku dwa bojowe okręty podwodne i jeden okręt z rakietami balistycznymi. Ale to obecnie niemożliwe, bo nasz przemysł jest w stanie wyprodukować w tym czasie statystycznie tylko 1,2 okrętu podwodnego. Musi minąć dużo czasu, by AUKUS przyniósł realne efekty.
Napisaliśmy dobrą strategię bezpieczeństwa, ale niestety nie została ona wdrożona. Nie da się jednak zaprzeczyć, że to za administracji Trumpa dokonano przełomu, identyfikując, że to zagrożenie ze strony Chin musi być dla naszej polityki zagranicznej priorytetem.
To prawda. Część ludzi forsowała dalsze skupianie się na Bliskim Wschodzie, Europie, Korei Północnej czy działaniach antyterrorystycznych.
Tak, oczywiście. Ludzie nie wierzyli w zdolność Chin do innowacji i dogonienia Stanów. To było błędne założenie. Oczywiście Chińczycy nadal kradną i kopiują nasze technologie, ale jednocześnie pracują nad własnymi. Mają teraz dużo świetnie wyszkolonych inżynierów i naukowców specjalizujących się w dziedzinach technicznych. Wystarczy spojrzeć na cytowania ich artykułów w czasopismach naukowych. Najwyższa pora zacząć traktować Chiny jeszcze bardziej poważnie.©
Autorka jest dziennikarką „Press”.
WOBEC KONIECZNOŚCI wysyłania coraz większych ilości sprzętu dla Ukrainy w USA rosną naciski na zwiększenie wydolności przemysłu obronnego. Okazuje się bowiem, że Stany nie są przygotowane na szybką produkcję broni w sytuacji przedłużającego się konfliktu konwencjonalnego. Dziennik „New York Times” donosi, że przy obecnym tempie produkcji USA potrzebowałyby aż 13 lat, by uzupełnić zapasy rakiet przeciwlotniczych Stinger, które dostarczono Ukrainie w pierwszych 10 miesiącach inwazji. Do uzupełnienia zapasu rakiet przeciwpancernych Javelin potrzeba pięciu lat. Wyzwaniem jest produkcja odpowiedniej liczby pocisków artyleryjskich. Są również obawy o rezerwę pocisków balistycznych i systemów obrony przeciwlotniczej.
ADMINISTRACJA BIDENA przedstawiła w marcu projekt nowego budżetu resortu obrony, opiewający na rekordowe 842 mld dolarów. Część pieniędzy ma być przeznaczona na rozwój przemysłu. W planie budżetowym za priorytet uznano rywalizację z Chinami i zmniejszenie wydatków na Europę, co jest zgodne z opublikowaną w 2022 r. amerykańską strategią bezpieczeństwa narodowego. Potrzeba obrania takiego kierunku podnoszona jest zwłaszcza przez rosnącą w Partii Republikańskiej grupę przeciwników interwencjonizmu. Przekonują oni, że USA muszą skupić się na przygotowaniach do potencjalnego konfliktu z Chinami, a wojna w Ukrainie jest sprawą drugorzędną.
NASZEGO ROZMÓWCĘ pytamy właśnie o ten amerykański dylemat. Elbridge A. Colby to były zastępca asystenta sekretarza obrony ds. rozwoju strategii i sił zbrojnych; w Pentagonie służył za administracji Trumpa w latach 2017-18. Był współodpowiedzialny za tworzenie strategii bezpieczeństwa narodowego – dokumentu, w którym za najwyższy priorytet polityki zagranicznej uznano rywalizację Stanów z Chinami i Rosją. Colby jest też współzałożycielem i szefem Marathon Initiative, think tanku stawiającego sobie za cel przygotowanie USA do rywalizacji mocarstwowej. To wpływowy ekspert w skrzydle Partii Republikańskiej, które chce ograniczenia pomocy wojskowej dla Ukrainy. Jest wnukiem Williama Colby’ego, szefa CIA w latach 1973-76. © MZ
Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Masz konto? Zaloguj się
365 zł 115 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)