Patryk Macedoński­

Ustawa reprywatyzacyjna, chwalona za zdecydowanie, zasługuje na parę trudnych pytań. Propagandowo pokazano nam bieżące korzyści płynące z zakwestionowania własności, a koszty systemowe sprytnie ukryto.

23.10.2017

Czyta się kilka minut

Widok placu Defilad z Pałacu Kultury i Nauki / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM / MONTAŻ „TP”
Widok placu Defilad z Pałacu Kultury i Nauki / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM / MONTAŻ „TP”

Przecięcie węzła gordyjskiego przez Aleksandra Wielkiego od zawsze budziło we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony zaskakująco łatwe rozwiązanie pozornie nierozwiązywalnego problemu musiało wywrzeć na obserwatorach wrażenie. Czyż bowiem nie jest imponujące, gdy silny i zdecydowany mężczyzna jednym ruchem załatwia sprawę, nad którą wiecznie wahający się intelektualiści głowili się latami? Nie ma chyba lepszej reklamy antyintelektualizmu niż tak przekonujące ukazanie wyższości siły nad rozumem.

Z drugiej strony rozwiązanie zaproponowane przez Aleksandra rodziło wątpliwości z jednego podstawowego powodu – w rzeczywistości nie było rozwiązaniem, ale likwidacją problemu. Ideą rozsupłania węzła jest zachowanie liny, na której on powstał, w nienaruszonym stanie. Tylko wtedy może zostać wykorzystana ponownie. Przecięcie węzła wiąże się więc w sposób nieubłagany z utratą czegoś cennego. Poza tym jest ono opartym na przemocy rozwiązaniem problemu z natury intelektualnego. Jest jak wygranie partii szachów przez strącenie szachownicy ze stołu.

Można? Można!

Do takich rozważań sprowokowała mnie prezentacja przez wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego założeń tzw. dużej ustawy reprywatyzacyjnej. Jak wskazał, nareszcie znaleziono rozwiązanie dla problemu, którego nie udawało się rozwiązać dotąd nikomu: dla historycznego węzła, w którym zapętlone są prawa byłych właścicieli upaństwowionych po wojnie nieruchomości, prawa ludzi obecnie korzystających z tych nieruchomości i potrzeba ochrony interesu finansowego państwa. Ustawa przetnie wszelkie spory. Za jednym zamachem usunie nieprawidłowości i zapewni, że państwo polskie nie zbankrutuje. Jednocześnie uczyni zadość roszczeniom byłych właścicieli.

Analogia pomiędzy Patrykiem Jakim a Aleksandrem Wielkim może wydawać się naciągana: minister sprawiedliwości nie miał okazji odebrać nauk od Arystotelesa i nie zamierza podbić świata (chyba). Ponadto rozwiązanie zaproponowane w ustawie nie ma świeżości cięcia, które zastosował macedoński władca, ponieważ było w różnych konfiguracjach proponowane przez wcześniejsze rozwiązania legislacyjne, które nie weszły w życie. Niemniej jednak porównanie wydaje się uzasadnione.

Tak przynajmniej można wnioskować z licznych pochwalnych głosów kierowanych pod adresem proponowanej ustawy. „Można? Można!”. „Nareszcie!”. „Nieprawnik dał radę tam, gdzie najcięższe prawnicze umysły poległy”. W głosach tych słychać podziw i swoistą ulgę, wynikającą zapewne z długoletniej frustracji, która zawsze towarzyszy trudno rozwiązywalnym problemom społecznym. Docenia się, że zamiast dzielić włos na czworo, wiceminister pokazał charakter.

Głosy te płyną zazwyczaj ze strony obrońców lokatorów oraz z lewej strony sceny politycznej. Nic dziwnego, bo proponowana ustawa uniemożliwia zwrot nieruchomości w naturze i kończy wszelkie postępowania reprywatyzacyjne. Interes lokatorów jest więc zabezpieczony. Z pewnością nie będą oni więcej nękani przez czyścicieli kamienic, co oznacza usunięcie poważnego problemu społecznego i zapewnienie lokatorom jednego z kluczowych praw związanych z godnością człowieka – prawa do mieszkania i spokojnego w nim przebywania.

Przez ustawę nie ucierpi także interes państwa. Poziom rekompensat został ustalony na poziomie 20 bądź 25 proc. wartości nieruchomości i nie będzie obejmował należnych odszkodowań za czas, w którym właściciel nie mógł korzystać z nieruchomości, choć państwo mogło pobierać nawet przez kilkadziesiąt lat pożytki, np. z wynajmowania tych nieruchomości. Rekompensata, która nie jest odszkodowaniem, ale raczej zadośćuczynieniem za krzywdę, może być wypłacona w obligacjach, których termin wykupu nie został w czasie konferencji wskazany. W tym zakresie proponowana ustawa czerpie z niechlubnych doświadczeń dekretu warszawskiego – w nim także przewidywano odszkodowanie za nacjonalizowane nieruchomości w drodze papierów dłużnych, nigdy nie zostały one jednak wydane. Jeśli dodać do tego fakt, że rzeczywista wypłata rekompensat zawsze będzie zależała od aktualnych możliwości finansowych państwa, przy czym, jak wskazał wiceminister, wydatki na programy takie jak 500 plus będą miały pierwszeństwo, ochrona budżetu jest zapewniona.

Trzecia strona reprywatyzacyjnego supła to byli właściciele upaństwowionych nieruchomości. Oni zapewne przyjmują wobec proponowanej ustawy pozycję, jaką wobec cięcia Aleksandra przyjąłby właściciel liny, na której gordyjski węzeł zawiązano. Nie odzyskają swojej własności, a rekompensata, którą będą mogli uzyskać, nie jest z ich perspektywy słuszna (czego wymaga konstytucja), ponieważ nie obejmuje okresu korzystania z nieruchomości przez państwo polskie.

Dodatkowo ustawa zapowiada ograniczenie prawa dziedziczenia, ponieważ będzie honorować tylko dziedziczenie zstępnych i wstępnych oraz dziedziczenie małżonka. To także poważne naruszenie konstytucji. Wreszcie, jeśli wypłata rekompensaty będzie musiała poczekać na pieniądze, które zostaną w budżecie po sfinansowaniu wszystkich aktualnych programów socjalnych, byli właściciele tych pieniędzy zapewne nigdy nie zobaczą. Na program 500 plus wydajemy jedną trzecią rocznego budżetu NFZ, a dalsze programy czekają w kolejce. Państwa nie stać na takie wydatki. Poza tym nie bardzo wiadomo, dlaczego wydatki na program 500 plus w zakresie, w jakim wspiera on osoby dobrze sytuowane, miałyby być ważniejsze niż ochrona prawa własności.

Czarnego marszu nie będzie

Jak w świetle powyższych faktów ocenić ustawę? Podobnie jak w przypadku Aleksandra, znajdą się ludzie pochwalający to działanie. Problem w tym, że kreowanie poważnych rozwiązań prawnych dla poważnych społecznych problemów jest trudniejsze niż wymachiwanie szabelką. Dobre rozwiązanie prawne jest zawsze efektem bardzo skrupulatnego ważenia wartości. Weźmy niezwiązaną z omawianym tematem aborcję. Jej regulacja prawna jest zawsze ważeniem dwóch wartości: dobra dziecka i dobra matki, jakkolwiek rozumianych. Rozwiązanie skrajne, np. całkowity zakaz aborcji nawet w przypadku gwałtu czy zagrożenia życia matki, są odważne i stosunkowo proste do zaprojektowania. Ponieważ jednak pomijają jedno z ważonych dóbr (dobro matki), rzadko są stosowane. Także dlatego, że gdyby je zastosować, spowodowałoby to ogromny społeczny opór tych, których prawa zostały zlekceważone.

Autorzy ustawy reprywatyzacyjnej nie muszą się jednak obawiać czarnego marszu kilkudziesięciu tysięcy ludzi broniących prawa własności tych, których okradli komuniści. Pewnie dlatego żadnego realnego ważenia dóbr w proponowanej ustawie reprywatyzacyjnej nie ma, mimo że minister takie zapowiadał podczas konferencji. Ponieważ obecnie sympatia polityczna zdecydowanie wspiera realizację interesów współczesnych (lokatorów i państwa), ustawa pomija interesy, które mają swe źródło w przeszłości. Ze względu na to, że wyborcy bardziej utożsamiają się z namacalnym interesem ludzi tracących mieszkanie, ustawa pomija abstrakcyjne prawo własności. Utylitaryzm rozwiązania jest ważniejszy niż podstawowe wartości.

O tym, że ustawa reprywatyzacyjna tak naprawdę nie waży interesów, ale zdecydowanie opowiada się po jednej stronie, świadczy brak przygotowania rzetelnej oceny skutków regulacji. Skoro nie wiadomo, ile finansowo ryzykuje skarb państwa, to skąd wiadomo, czy zaproponowane ograniczenie prawa własności byłych właścicieli jest uzasadnione ochroną interesu finansowego państwa? Wysokość roszczeń nie jest znana, ale maksymalna wysokość rekompensat już jest określona?

Twórcy ustawy po prostu założyli, że nie stać nas na słuszne odszkodowania, i zaproponowali rozwiązanie, które w żaden sposób nie chroni prawa własności. Rozwiązanie, dodajmy, które – choć brzmi to szokująco – w sensie prawnym daje mniej gwarancji byłym właścicielom niż dekret Bieruta: pozwalał on na dochodzenie odszkodowania cudzoziemcom i nie wyłączał dalszych spadkobierców. Obecne rozwiązanie różnicuje własność w zależności od tego, czy właścicielem jest osoba fizyczna czy spółka (ta ostatnia nie będzie miała prawa do rekompensaty).

Państwo w roli pasera

Chwaląc ustawę reprywatyzacyjną za jej zdecydowanie, zadawajmy sobie więc trudne pytania, na które Patryk Jaki nie odpowiedział w czasie konferencji. Czy chcemy mieć ustawę, która stawia państwo polskie w sytuacji pasera? Zdecydowanie skorzysta ono na nielegalnych działaniach władz PRL, zachowując nieruchomości i nie płacąc słusznych odszkodowań. Czy chcemy mieć ustawę, która odbiera obywatelom nadzieję, że bezprawie wyrządzone im w przeszłości zostanie w końcu naprawione? „Jesteście intruzami – mówi im. – Sprawiedliwość społeczna jest tylko dla wybranych”. Czy chcemy mieć ustawę, która odbiera samorządom prawo decydowania o swoim majątku – po jej wejściu w życie to wojewoda będzie decydować o reprywatyzacji, a nie samorząd. Wreszcie, czy chcemy mieć ustawę, która, aby nie zabrakło pieniędzy na program socjalny finansujący także niepotrzebujących go, lekceważy prawo własności? Ustawę, która nawet nie pochyla się nad systemową ochroną prawa własności, o której to ochronie Hayek pisał, że stanowi gwarancję wolności nie tylko dla tych, do których ta własność należy, ale w niewiele mniejszym stopniu dla wszystkich innych?

Odpowiedź twierdząca na którekolwiek z pytań oznacza, że już przeszliśmy na stronę narracji, którą władza serwuje nam od dwóch lat: godzimy się bez mrugnięcia okiem na rozwiązania jawnie niekonstytucyjne. Robimy tak dlatego, że propagandowo pokazano nam aktualne zyski płynące z zakwestionowania czyjejś własności, a koszty systemowe sprytnie ukryto.

Zakwestionowanie prawa własności i prawa dziedziczenia dla bieżących politycznych zysków to bardzo groźny precedens. Jeśli kiedyś zostanie wykorzystany przeciwko nam, nie będziemy mieli problemu z dostrzeżeniem kosztów, a korzyści kogoś innego zapewne nas nie przekonają. No, ale do tak skrajnej sytuacji zapewne nie dojdzie, w końcu nasza własność i prawo dziedziczenia są chronione przez konstytucję. Czyż nie?©

Autor jest prawnikiem, profesorem UW.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Prawnik, profesor Uniwersytetu Warszawskiego i praktykujący radca prawny. Zajmuje się filozofią prawa i teorią interpretacji, a także prawem administracyjnym i konstytucyjnym. Prowadzi blog UR (marcinmatczak.pl), jest autorem książki „Summa iniuria. O błędzie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2017