Partnerstwo różnych prędkości

Europa Wschodnia nie potrzebuje "sukcesu" polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Potrzebuje natomiast szczerej rozmowy.

14.06.2011

Czyta się kilka minut

„Naftowa Wenecja” w pobliżu Baku, Azerbejdżan, 1993 r. / fot. Gerd Ludwig / Corbis /
„Naftowa Wenecja” w pobliżu Baku, Azerbejdżan, 1993 r. / fot. Gerd Ludwig / Corbis /

Zacznijmy od banału (powtarzają go wszyscy, więc ten jeden raz nie zaszkodzi): wydarzenia w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie zdemolowały nasze pierwotne pomysły na polską prezydencję, odsunęły na bok zagadnienia Europy Wschodniej i zwiększyły obawy państw Unii przed przybyszami - nieważne, czy z Południa, czy ze Wschodu. Drugim, także banalnym stwierdzeniem musi być to, że kraje objęte unijnym Partnerstwem Wschodnim nie zdołały (bądź nie chciały) dotąd zaangażować się w ten projekt pełną parą.

Banały to czy nie - faktem jest, iż obie te okoliczności sprawiają, że trudno będzie oczekiwać realnego sukcesu polityki względem Europy Wschodniej podczas polskiej prezydencji. Owszem, możemy odnieść sukces propagandowy, gdy na organizowanym przez Polskę wrześniowym szczycie pojawią się ważni goście i padną miłe dla ucha deklaracje. Ale rzeczywistego położenia wschodnich sąsiadów zmienić w tak krótkim czasie nie zdołamy.

My udajemy, oni udają

Nie wszystko bowiem można osiągnąć wbrew woli elit i społeczeństw krajów Europy Wschodniej. A jeszcze mniej można osiągnąć - jeśli idzie o politykę Unii - bez woli głównych jej państw. Mijają lata i widać, że nie wszystkie kraje Europy Wschodniej spieszą się do Europy takiej, jaką budowali "starzy" Europejczycy i do jakiej my kiedyś dążyliśmy. Równie wyraźna jest niechęć państw "starej" Europy do dalszego rozszerzania Unii na wschód. Elity polityczne i finansowe państw objętych Partnerstwem Wschodnim sądzą - być może mylnie - że są w stanie żyć na modłę zachodnią, robiąc biznesy i rządząc się "po wschodniemu". Na razie to się udaje. Społeczeństwa tych krajów deklarują ogólną chęć integracji, ale sondaże pokazują, że odpowiedzi szczegółowe nie są już tak oczywiste. Praktyka to potwierdza.

Natomiast "stara" Unia prawdopodobnie chce mieć za wschodnią granicą jedynie święty spokój i pole dla ekspansji swoich firm. Liderom "starej" Unii jest być może nawet obojętne, czy cel ten zostanie osiągnięty przy współpracy z demokratami, autorytarnymi reżimami, czy nawet w sytuacji, gdy region znajdzie się w strefie wpływów Rosji. Wszak z Rosją też można robić biznes.

Dlatego Polska nie powinna liczyć na jakiś "przełom". Sukcesem prezydencji byłoby natomiast sprowokowanie szczerej rozmowy o Europie Wschodniej i przebicie balonu pod tytułem: "My udajemy, że chcemy was w Unii, a wy udajecie, że się staracie do nas dołączyć". Owszem, po obu stronach niemało jest ludzi, którzy rozumieją, że przyszłość Europy ma sens tylko w większej wspólnocie, i że Unia powinna na Wschód się otworzyć. Ale powtarzanie tego w kółko jest jedynie zaklinaniem deszczu. Owszem, są też tacy, którzy nie udają. Ale wpychanie ich do jednego worka z maruderami najwidoczniej im nie sprzyja.

Wspólnota zysku

Szczera rozmowa powinna doprowadzić do jasnego określenia, które z państw Partnerstwa Wschodniego chcą zbliżać się do Unii (a w przyszłości uzyskać nawet członkostwo). Przecież de facto tych sześć krajów już porusza się względem Unii z różnymi prędkościami i w różnych kierunkach. I są one różnie przez UE traktowane. Jeszcze zanim w Unii wybuchła dyskusja na temat zamknięcia bram przed obcymi, rozważano liberalizację ruchu wizowego. Gdyby nie masy uchodźców z Afryki, ta dyskusja rozwijałaby się do dziś, czego beneficjentami byłyby Mołdawia i Ukraina; jednocześnie najważniejsi urzędnicy białoruscy mieliby zakaz wjazdu do Unii (zresztą realizacja wielu programów Partnerstwa na Białorusi stanęła pod znakiem zapytania). Cztery państwa Partnerstwa są członkami Światowej Organizacji Handlu, dwa nie - z nimi rozmowy handlowe muszą być zupełnie inne... itd., itp.

Partnerstwo Wschodnie okazało się - być może niezamierzenie - świetnym testem woli i gotowości obu stron. Natomiast sens Partnerstwa jako koszyka z różnymi ofertami, w których przywódcy Europy Wschodniej mogą przebierać, staje pod znakiem zapytania. Prowadzi bowiem do omijania spraw niewygodnych dla obu stron i skupiania się na gospodarce. Tak się dzieje w przypadku Ukrainy: może niedługo będziemy świętować podpisanie umowy o pogłębionej strefie wolnego handlu, ale jednocześnie w aresztach będzie coraz więcej opozycjonistów. Takie podejście - róbmy biznes, ale nie mówmy o prawach człowieka i demokracji - otwarcie prezentują wszystkie kraje Kaukazu Południowego. O Białorusi w tym kontekście nie warto nawet wspominać.

Twarde jądro

Nieuniknione wydaje się wyodrębnienie się krajów, którym Unia poświęci więcej energii i wysiłku. To Mołdawia, Ukraina i Gruzja.

Mołdawia jest niewielka; małym wysiłkiem finansowym można tu uzyskać przyzwoite efekty, a zarówno elity polityczne, jak i społeczeństwo są nastawione proeuropejsko. Kraj poczynił od 2009 r. postępy w demokratyzacji. Ponadto Mołdawia przez swe skomplikowane związki z Rumunią i problem Naddniestrza wymaga szczególnego wsparcia. Naddniestrze, jako "czarna dziura" Europy i ośrodek nielegalnego handlu, dotyka interesów Unii.

Ukraina - to największy sąsiad Unii w ramach Partnerstwa. Kraj o olbrzymim potencjale i równie wielkich problemach. Nie sposób Ukrainy ignorować, choćby dlatego, że jako źródło przemytu stanowi zagrożenie dla Unii. Ale są poważniejsze powody: Ukraina to europejski kraj, a jego społeczeństwo zasługuje na przyszłość we Wspólnocie. I jeśli Unia nie wyzbyła się aspiracji do prowadzenia polityki w skali "geo", Ukrainy odpuścić nie może.

W tym momencie wsparcia wymaga tam zwłaszcza społeczeństwo obywatelskie, media i opozycja. Rząd, jak mawiał klasyk, sam się wyżywi. Ekipa Janukowycza jest zorientowana na współpracę gospodarczą, ale nie powinno się wyrabiać w niej przekonania, że Europa nie patrzy jej na ręce, jeśli chodzi o prawa człowieka. Gestów, jak ostatnia rezolucja Parlamentu Europejskiego, powinno być więcej, chyba że mamy do Ukrainy podejście czysto merkantylne - ale wtedy powiedzmy to głośno.

Wreszcie Gruzja: autorytarny reżim prozachodni. Państwo, które wykonało szereg skutecznych reform, i - jak na otoczenie (mimo uzasadnionych pretensji do jego prezydenta) - całkiem liberalne. Gruzja wymaga europejskiego wsparcia w uregulowaniu jej relacji z Rosją. Może być też istotnym partnerem Unii na Kaukazie Południowym, bo utrzymuje przyzwoite stosunki z Armenią i Azerbejdżanem.

Ośla ławka? Niekoniecznie

Ktoś nazwał kiedyś Partnerstwo Wschodnie klasą dla dzieci z kłopotami w nauce - trzymając się tej metafory, można by uznać, że Armenia, Azerbejdżan i Białoruś zasługują na oślą ławkę. Z naszej perspektywy może tak jest, ale te kraje niekoniecznie tak to widzą - np. Azerbejdżan jest zbyt bogaty i dumny, by połakomić się na kilkaset milionów dolarów w zamian za liberalizację polityczną. Jego elity deklarują chęć podążania "własną azerbejdżańską drogą" i nie chcą być poganiane przez unijnych komisarzy. Dla Azerbejdżanu Partnerstwo nie jest czymś szczególnie atrakcyjnym.

Azerbejdżan i Armenia są w stałym sporze o Górski Karabach. Unia nie ma możliwości, by pomóc w jego rozwiązaniu. Jednocześnie konflikt ten - w przeciwieństwie do uśpionego konfliktu o Naddniestrze - jest na tyle daleko, że nie zagraża Unii. W konflikcie tym Armenia bardziej niż na Europę liczy na Rosję, która nie wymaga za wiele w kwestiach demokracji. Trudno więc Unii przebić propozycję Rosji.

Być może europejski sukces Gruzji byłby w rejonie bardziej wiarygodny i zachęcający (bo realny) niż kolejne dobre rady z dalekiej Brukseli. To także przemawia za "oddzieleniem" Gruzji od pozostałej dwójki.

Wreszcie Białoruś - przypadek najtrudniejszy. To kraj graniczący z Unią (jak Ukraina i Mołdawia), sytuacja gospodarcza pogarsza się tam z dnia na dzień. Mińsk jednak nie zgłasza aspiracji do członkostwa w Unii, a jego prezydent rozmawia z krytykami jedynie kijem. Ani podejście restrykcyjne, ani otwarcie na dialog tu się nie sprawdzają, a dobre rady z Brukseli odbijają się od ściany. Być może więc sukces krajów ościennych, jak Ukraina i Mołdawia, gdzie obywatele Białorusi mogą łatwiej wjechać, podziałałby tu bardziej stymulująco. Bo nie chodzi o sukces jedynie w postaci upadku Łukaszenki, po którym nikt (może poza Rosją) nie wiedziałby, co robić, ale właśnie o reformy.

Bez ogólników

Unia i wszystkie kraje Partnerstwa Wschodniego nie są w stanie efektywnie współpracować na rzecz rozwoju gospodarczego i demokratyzacji. To już wiemy. Niech więc kraje, które się ociągają, widzą na przykładzie sąsiadów, co tracą. Partnerstwo nastawione na różne prędkości może wzbudzić zdrową rywalizację. W poprzedniej dekadzie Polska, Czechy, Węgry i inne kraje aspirujące do Unii starały się wyprzedzić nawzajem; ileż to razy Polacy słyszeli, że są dla Czechów zawalidrogą... Ale kraje Europy Środkowej były gotowe dostosować się do Zachodu. A tu? Nawet rozmowy o poszerzonej strefie wolnego handlu są okazją do grymasów i targów.

Owszem, myśmy mieli jasną perspektywę członkostwa, której Partnerstwo nie daje. Ale wyraźne oderwanie się np. Mołdawii od peletonu i skierowanie jej na szybszą ścieżkę mogłoby zadać kłam tezie, że Partnerstwo oddala integrację "do świętego Nigdy".

Jednak aby to było możliwe, Unia i kraje Partnerstwa muszą sobie uczciwie powiedzieć, czego od siebie chcą. Czy Bruksela chce budować jedynie strefę stabilności za swą wschodnią granicą i widzi umowy stowarzyszeniowe jako koniec sprawy, czy też jako początek wielkiej europejskiej przygody? To trzeba powiedzieć. Bez ogólników.

A gdzie taką rozmowę prowadzić, jeśli nie w Polsce? I kiedy, jeśli nie podczas polskiej prezydencji?

ANDRZEJ BRZEZIECKI jest redaktorem naczelnym dwumiesięcznika "Nowa Europa Wschodnia" i publicystą "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2011