Partia za szpitalnymi drzwiami

Ważniejsza od chorego kolana Jarosława Kaczyńskiego była polityka. W oczekiwaniu na powrót prezesa, życie partyjne wcale nie zwolniło. Szczególnie wewnątrz PiS.

09.06.2018

Czyta się kilka minut

Jarosław Kaczyński na konferencji w siedzibie PiS, 28 kwietnia 2018 r., obok Zbigniew Ziobro / Fot. Aleksandra Szmigiel / Reporter / East NewsFot. /
Jarosław Kaczyński na konferencji w siedzibie PiS, 28 kwietnia 2018 r., obok Zbigniew Ziobro / Fot. Aleksandra Szmigiel / Reporter / East NewsFot. /

Jarosław Kaczyński odkładał tę decyzję tak długo, jak tylko mógł. W końcu jednak musiał się ugiąć i za namową lekarzy położył się w jednej z sal wojskowego szpitala przy ulicy Szaserów. W warszawskiej klinice miał przejść zabieg i po kilkunastu dniach wrócić do normalnej aktywności. Spędził tam ponad miesiąc. Dziś tak naprawdę wciąż nie wiemy, kiedy odzyska pełną sprawność. Przed nim jeszcze tygodnie rehabilitacji. Tylko wyborczy zegar tyka już coraz głośniej.

Zmiana adresu

To nie pierwszy raz, kiedy prezes PiS jest zmuszony na pewien czas ograniczyć publiczną aktywność. W przeszłości zdarzały mu się już przerwy z powodu alergii i infekcji. Bywały i nieobecności wywołane „chorobą dyplomatyczną" – tak było w przypadku sejmowych debat, które opuszczał, bo nie służyła mu klimatyzacja na sali plenarnej. Wreszcie, zimą 2007 r., w trakcie wizyty u swojego brata w Pałacu Prezydenckim, upadł i złamał rękę. Wtedy wystarczyła szybka interwencja lekarzy i Kaczyński wrócił do gabinetu szefa rządu z lewą ręką na temblaku. Ale nigdy do tej pory jego absencje nie trwały tak długo.

Przedłużająca się nieobecność zaczęła rodzić pytania o stan zdrowia lidera PiS. Atmosferę podsycała niemal całkowita blokada informacyjna. Oficjalne komunikaty były nad wyraz skąpe, a i od samych polityków trudno było wyciągnąć wiele więcej. Zwykle ograniczali się do powtarzania informacji z tzw. przekazów dnia. Oficjalna wersja? Jedyną przyczyną pobytu prezesa PiS w szpitalu była choroba kolana. Wszelkie dalsze kroki będą zależały od tego, co zdecydują lekarze. I kropka. Zbywanie mnożących się pytań sprawiło, że zostały domysły i przecieki, a i tych ostatnich  zbyt wielu nie ma.

Co z nich wynikało? Prezes, choć leżał w szpitalu, w pełni kontrolował sytuację. Odwiedzały go też najważniejsze osoby w kraju. Te ruchy miały pokazać, że sytuacja jest pod kontrolą i nie ma powodów do obaw. Po prostu centrum dowodzenia przeniosło się na chwilę z Nowogrodzkiej na Szaserów. Tylko nikt nie chciał wyjaśnić, dlaczego ten pobyt się przedłużał. Komplikacje? Infekcja? Kłopoty z drugim kolanem? To tylko domysły.

W końcu były minister zdrowia Bartosz Arłukowicz zaapelował wprost: oczekuję od pana jasnego oświadczenia o stanie swojego zdrowia. Co na to przedstawiciele PiS? Powtarzali tę samą formułkę co wcześniej. To lustrzane odbicie sytuacji sprzed kilku lat, kiedy to jeden z tygodników pisał o problemach zdrowotnych Bronisława Komorowskiego. Wtedy z podobnymi apelami jak poseł PO, występowali politycy PiS. Z identycznym skutkiem.

Równie zagadkowe było milczenie samego Jarosława Kaczyńskiego. Nawet w trakcie apogeum protestu rodziców osób niepełnosprawnych w Sejmie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że początkowa bezradność w szeregach PiS wynikała właśnie z tego, że głosu prezesa nie było. Ze szpitala co najwyżej przekazywał listy. - Dziękuję za zainteresowanie skromnym posłem – powiedział, przekraczając próg swojego domu na Żoliborzu tuż po opuszczeniu szpitala.

Recepta: cierpliwość

Stan zdrowia prezesa to jedno, ale nie można zapominać o tym, że zbliża się on do siedemdziesiątki. W gronie partyjnych liderów, którzy zasiadają dziś w Sejmie, jest zdecydowanie najstarszy. Między nim a Grzegorzem Schetyną jest ponad 10 lat różnicy. Nic dziwnego, że pytania o potencjalnych następców wracają i będą wracać coraz częściej.

Choć formalnie Jarosław Kaczyński jest już na emeryturze, to na pewno nie na tej politycznej. Pytany o nią przed laty przekonywał, że jest gotów walczyć do 2023 r. "Nad 2027 jeszcze się zastanawiam" – dodał z uśmiechem. Wielokrotnie wracał też do porównania z Konradem Adenauerem, który sprawował urząd kanclerza Niemiec mając blisko 90 lat.


Czytaj także: Andrzej Stankiewicz: Imposybilista


Kto, jeśli nie on? Oficjalnie jest to w partii temat tabu – nikt otwarcie nie podważa przywództwa Kaczyńskiego. Ale to nie znaczy, że podskórne rozgrywki i układanki nie ruszyły. Przedłużająca się absencja byłego premiera sprawiła, że te ruchy stały się bardziej widoczne.

Choć sam prezes w przeszłości lubił podsycać i bacznie obserwować takie polityczne gierki, to jednak zawsze dbał o to, by żaden z potencjalnych następców zbytnio nie urósł w siłę. To był test na lojalność i kilku polityków boleśnie go oblało. Zbyt szybko chcieli wejść w rolę następcy. Teraz, kiedy spekulacje na ten temat kolejny raz powróciły, Kaczyński uznał, że  czas je przeciąć. Do boju ruszył więc jeden z najwierniejszych.

Salwa była donośna. „Wszyscy, którym być może roi się w głowie coś na kształt zamiany pana premiera Kaczyńskiego albo zastąpienia go na stanowisku szefa partii, muszą jeszcze uzbroić się w długą, i to bardzo długą cierpliwość” – ostrzegł kilka tygodni temu Joachim Brudziński. Przekaz był jasny – nie ma mowy o żadnej emeryturze. Za słowami poszły i czyny, a pokazem siły miała być z pewnością decyzja o zawieszeniu posła Stanisława Pięty. To była osobista decyzja prezesa – słychać w PiS.

Pierwszy wśród równych

Nic dziwnego, że taki przekaz popłynął właśnie z ust Brudzińskiego. Choć partia ma aż sześcioro wiceprezesów, to on w tym gronie jest tym najważniejszym. Do tej roli namaścił go sam prezes. Gdy Kaczyńskiego zabrakło, to właśnie szef MSWiA poprowadził  posiedzenie komitetu politycznego partii. Po raz pierwszy w historii zrobił to ktoś inny, niż sam prezes.

Waleczny, charyzmatyczny, a do tego pragmatyczny. I zawsze blisko prezesa. Także wtedy, gdy ten odpoczywa, często w rodzinnych stronach Brudzińskiego. U boku Kaczyńskiego jest od początku lat 90., pamięta czasy Porozumienia Centrum. To jeden z tych najwierniejszych z wiernych, podobnie jak Mariusz Błaszczak. Przez kolejne lata, krok po kroku, gromadził coraz więcej władzy. Na polecenie Kaczyńskiego trzymał w ryzach partyjne szeregi. Gdy było trzeba, robił to twardą ręką. Nikt nie zna kadr tak dobrze jak on.

Dziś z ministerialnego gabinetu Brudziński kontroluje sporą część aparatu państwowego. Ale nie zapomniał o partii. Na tym odcinku został jego wierny sojusznik, Krzysztof Sobolewski. I on cieszy się zaufaniem samego Kaczyńskiego, który nawet był gościem na jego ślubie. Niedawno Sobolewski odbierał w imieniu nieobecnego prezesa PiS nagrodę na gali Telewizji Republika.

O pozycji, jaką dziś ma w PiS Brudziński, mogą też świadczyć słowa Adama Bielana: jak będę go chwalił i robił z niego samca alfa, to będzie miał kłopoty. Sam szef MSWiA doskonale zdaje sobie z tego sprawę i nie wychyla się. Widział już, jak przegrywali ci, którzy zbyt szybko uwierzyli w swoją potęgę. Robi wszystko, by ich błędów nie powtórzyć. Ale to nie znaczy, że nie szykuje się do roli następcy.

Mocne notowania Brudzińskiego nie oznaczają jednak, że inni złożyli broń. Przeciwnie: rywali, którzy także chcą przejąć schedę po Kaczyńskim, nie brakuje. Czy rzeczywiście mają szansę w tym starciu? To będzie zależało od wielu czynników. Ale jeśli nie Brudziński, to kto?

Powrót Ziobry

Na pewno Zbigniew Ziobro. Już raz poczuł siłę, uwierzył i rzucił rękawicę Kaczyńskiemu. Ale zamiast zwycięstwa musiał pogodzić się z klęską. Choć wrócił z podkulonym ogonem, to tak naprawdę nigdy nie zrezygnował z walki o sukcesję. Tym razem jednak nie robi tego w tak otwarty sposób. Korzysta ze swojej pozycji i poszerza wpływy– od wymiaru sprawiedliwości aż po spółki skarbu państwa, gdzie lokuje bliskich mu ludzi.

Nie zmieniła się jedna rzecz – Ziobro wciąż buduje swój obraz szeryfa. Podąża drogą Lecha Kaczyńskiego, ale z pewnością jest od niego dużo bardziej bezwzględny. Porażka nauczyła go jednego – walki o władzę nie wygra sam. A to oznacza, że musi pójść na ustępstwa i być gotowym na taktyczne sojusze. Choćby z Beatą Szydło, do której jest mu dziś najbliżej. Ma też swoją partię, kilku posłów i senatorów. W budowie coraz silniejszej pozycji może mu pomóc sukces Patryka Jakiego w Warszawie – pod warunkiem, że ten, po wzmocnieniu się dzięki jesiennym wyborom, nie zdecyduje się grać na siebie.

O tym, że Ziobro walczy, dobitnie świadczy jego ostatnia aktywność. W awangardzie „dobrej zmiany” był od zawsze. Ale im bardziej Kaczyński jest wycofany, tym silniej na środek sceny chce wkroczyć minister sprawiedliwości. Kapica, Gawłowski, Królikowski – kolejne głośne zatrzymania były dla niego okazją do tego, by ogrzać się w świetle kamer.

Bo nadzór nad wymiarem sprawiedliwości, zwłaszcza po reformach, to atut, o którym nie można zapominać. Przydać się może nie tylko w starciach z opozycją, ale i w rozgrywkach wewnątrz obozu rządowego.   Przykład? Coraz silniejsze tarcia między podkomisją smoleńską a prokuraturą. Dziś już widać, że każda ze stron ma swoją wersję okoliczności katastrofy. Otwarty konflikt jest kwestią czasu. A w tym sporze więcej atutów ma w ręku Ziobro.

Wola walki i wiara w zwycięstwo zresztą łączą Ziobrę i Macierewicza. Były szef MON, choć dziś na marginesie, także ma niemałe ambicje. Wciąż jest wiceprezesem PiS, ma też swój oddany elektorat i wsparcie płynące z Torunia. Mimo dymisji, ciągle wierzy, że to nie jeszcze koniec jego kariery politycznej. Ma też, podobnie jak lider Solidarnej Polski, swoją partię – zakurzony i zapomniany Ruch Katolicko-Narodowy. Ale jego kłopoty nie skończyły się wraz z dymisją. I nie chodzi wyłącznie o spór z Ziobrą o Smoleńsk. CBA prześwietla działalność jego nominatów w spółkach zbrojeniowych. A to oznacza, że do gry wkroczył i inny wpływowy polityk PiS, z którym od dawna Macierewicz jest w konflikcie – Mariusz Kamiński.

A jaka jest największa bolączka samego Ziobry? Brak zaufania. Skoro raz zdradził, może to zrobić po raz kolejny. Choć prezes przyjął go ponownie, a on stara się teraz za wszelką cenę udowodnić swoją wierność, to partia pamięta doskonale, jak zachowywał się w 2011 r. Gdy nadejdzie moment próby, chętnych do wzięcia odwetu z pewnością nie braknie.

Ciało na razie obce

Szef rządu jest tym z pretendentów, który dołączył do wyścigu jako ostatni. Ale to nie znaczy, że zamyka stawkę. Obecnie to Mateusz Morawiecki jest twarzą „dobrej zmiany”. Mimo trudnego początku, robi wszystko, by odnaleźć się w nowej roli – zrzucić sztywny gorset technokraty i być bliżej ludzi. Coraz mocniej też wchodzi w spory ze swoimi rywalami, a w wielu kwestiach jest dziś bardziej pisowski niż sam PiS. Dostał szansę i robi wszystko, aby z niej skorzystać. Ma poparcie prezesa PiS, który mu zaufał.


Czytaj także: Andrzej Stankiewicz: Zadyszka premiera


Ale to namaszczenie nie przekłada się na sympatię w szeregach. Tam, w przeciwieństwie do Beaty Szydło, Morawiecki nie jest traktowany jako swój. Partia widzi go raczej jako ciało obce – kaprys prezesa i człowieka z zewnątrz, wynajętego do konkretnej pracy. Dla tych, którzy pamiętają chude lata w opozycji, jego nominacja była niemal policzkiem. Bo gdy oni ciężko pracowali, by odzyskać władzę, on dorabiał się milionów w zagranicznym banku i służył radą Tuskowi. Nikt tego dziś głośno nie mówi, ale wszyscy doskonale pamiętają.

Przed premierem więc długa droga. Jeśli chce przekonać do siebie partię, musi znaleźć silnego sojusznika. Sam nie zdziała nic. Z pewnością nie może liczyć na wsparcie Ziobry czy Szydło, z którymi toczy boje. Jak na razie sejmowe szable ma poza PiS – w kole parlamentarnym, którym kieruje jego ojciec. Całe sześć szabel.

Andrzej i Beata

Kiedyś bliscy współpracownicy, dziś każde idzie swoją drogą. Łączy ich jedno – na razie stoją z boku i patrzą, jak ścierają się inni. Przygaszona i nieobecna Szydło wciąż czuje urazę po dymisji. Na osłodę została jej sympatia w partii – dla niej nadal jest „naszą Beatą”. Ale to za mało, by myśleć o realnym wejściu do gry o przywództwo. Zwłaszcza w starciu z silniejszymi rywalami. Była premier też musi szukać sojusznika. Dziś najbliżej jest jej do Zbigniewa Ziobry. Ale w tym tandemie, to nie ona będzie najważniejsza. Dziś raczej myśli o starcie w wyborach do Europarlamentu. I to raczej z Brukseli będzie obserwować kolejne odsłony wewnętrznych starć w PiS.

A może nową twarzą PiS zostanie Andrzej Duda? Wygrywając wybory prezydenckie pokazał wolę walki, mimo niesprzyjających warunków. Dziś otwiera sondaże zaufania wśród polityków. W partii oceniany jest różnie, bo nie brakuje osób, które do dziś nie wybaczyły mu zdrady, jaką były kolejne weta. Ale na odbudowę zaufania ma jeszcze czas. Jego moment dopiero może nadejść. Na razie priorytetem dla Dudy jest walka o reelekcję. Paradoksalnie, w jego interesie może być osłabianie PiS – bo im słabsze notowania partii, tym łaskawszym okiem będzie ona spoglądała w stronę Pałacu. I tym chętniej wesprze go w starciu o drugą kadencję. A w jaki sposób mógłby wrócić? Choćby łącząc siły z Joachimem Brudzińskim. Ale na takie układanki ma jeszcze czas. W gronie potencjalnych następców Kaczyńskiego jest wszak najmłodszy.

Czy PiS przetrwa bez Kaczyńskiego?

Kreślenie scenariuszy dotyczących przyszłości PiS obarczone jest dwoma niewiadomymi. Trudno ocenić, jak długo u steru władzy w kraju pozostanie Jarosław Kaczyński. Dopóki ją faktycznie sprawuje, raczej nikt nie zdecyduje się na przewrót. To byłby samobójczy ruch. Mnogość potencjalnych następców zaś sprawia, że każdy z nich sufluje swoją wersję dotyczącą aktualnego układu sił i wewnętrznych tarć. Jedno jest pewne: one trwają w najlepsze.


Czytaj także: Andrzej Stankiewicz: Czas wielkiej demacierewizacji


Walka o schedę po Kaczyńskim będzie zapewne bardziej skomplikowana niż niedawne roszady w PO. Gdy Donald Tusk oddawał władzę, obserwowaliśmy bój między dwoma obozami – Schetyny i Kopacz. Trwał on miesiącami, a i tak część z konfliktów wciąż się tli. Także z tego powodu, że wizja powrotu Tuska jest coraz bardziej realna. Jeśli w PiS ruszy podobny wyścig, będzie on o wiele bardziej krwawy. A jego finałem może być nawet rozpad partii.

Budując ją Kaczyński wyciągnął lekcję z przeszłości – nie próbował godzić różnych interesów, nie szukał szerokiej koalicji. Zrozumiał, że trwałość formacji zagwarantuje tylko wtedy, gdy zachowa całkowitą kontrolę. Przyszłych sojuszników najpierw więc pobił, a dopiero potem przygarnął. Po drodze odciął ich od środków z budżetu, nierzadko przejął i ludzi. Zasada była prosta – chcesz zwyciężyć, przyłącz się, ale na moich warunkach. To sprawiło, że dziś ta partia ma formę misternie tkanej struktury, w której najważniejszym spoiwem trzymającym często odległe od siebie elementy, jest sam Jarosław Kaczyński i jego osobisty autorytet. Gdy go zabraknie, ta układanka może się po prostu rozsypać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]