Parszywy milion

W języku prawicy uderza nie tyle sama pogarda dla przeciwnika, ile anachroniczność wizji i językowe skamieliny, które uruchamiają stereotypowe skojarzenia z dawnych epok.

14.02.2016

Czyta się kilka minut

Demonstracja Komitetu Obrony Demokracji i kontrdemonstracja. Brzeszcze, 23 stycznia 2015 r. / Fot. Mateusz Skwarczek / AGENCJA GAZETA
Demonstracja Komitetu Obrony Demokracji i kontrdemonstracja. Brzeszcze, 23 stycznia 2015 r. / Fot. Mateusz Skwarczek / AGENCJA GAZETA

W drugiej połowie grudnia, a więc w szczycie protestów przeciwko zmianom w Trybunale Konstytucyjnym, Stanisław Janecki, publicysta tygodnika „wSieci” i portalu wPolityce.pl, napisał, co następuje: „Opór beneficjantów i pasożytów Republiki Okrągłego Stołu jest oczywisty i był łatwy do przewidzenia. (...) Oni walczą o życie, o byt, o status majątkowy i prestiż społeczny, o uprzywilejowaną pozycję swoich dzieci, o wpływy i możliwości życiowe. Oceniam grupę beneficjantów i pasożytów Republiki Okrągłego Stołu na około milion osób”.

Przeczytawszy to, zaraz po powrocie z kolejnej manifestacji, pomyślałem złośliwie: wreszcie jakieś konkrety. Po pierwsze, publicysta jasno powiedział, kim według niego są ludzie protestujący przeciwko polityce nowej władzy. Po drugie, określił liczebność zbioru i jego zasadnicze cechy. Chodzi o milion osób, którym coś się w ostatnim ćwierćwieczu udało. Zarobili pieniądze, założyli rodzinę, zbudowali dom, napisali książkę, pojechali na wycieczkę w Himalaje, wystawili dobry spektakl teatralny, otworzyli sklep warzywny... Tyle że udało się niesłusznie, ponieważ zamiast ciężko pracować i rozwijać swoje talenty, pozbawieni tychże i z natury gnuśni, pasożytowali na reszcie społeczeństwa i zgarniali polityczne oraz materialne beneficja Okrągłego Stołu. W przeciwieństwie, można by dodać, do redaktora Janeckiego, który jego beneficjantem nie jest i redaktorem naczelnym tygodnika „Wprost” został wyłącznie dlatego, że był uczciwy, pracowity i utalentowany.

Kpię sobie, ale wyłącznie dlatego, żeby pokazać, jak obrzydliwie arbitralne jest to myślenie. Jesteś z nami – masz talent i ciężko pracowałeś. Jesteś przeciwko nam – jesteś pasożytem i twoje studia, praca, dokonania, nawet twoje osobiste szczęście, są niezasłużone i zdobyte nieuczciwie. Janecki nie mówi, co zrobić z parszywym milionem: zabrać dyplomy uniwersyteckie, anulować akty własności, odebrać nagrody za książki, filmy, wejść na konto, zakazać prowadzenia interesu, a może zatrudnienia (nie jest przecież powiedziane, że pasożytów Okrągłego Stołu nie ma wśród robotników i chłopów)?

Tak czy siak wróg wewnętrzny został wskazany, a wraz z nim jego najaktywniejsi reprezentanci. Niejako przy okazji, po raz nie wiadomo który, poznaliśmy zarys prawicowej historiozofii III RP, począwszy od spisku okrągłostołowych elit w 1989 r., na długiej agonii Platformy Obywatelskiej skończywszy.

Komuniści i złodzieje

Nie ulega kwestii, że masowość protestów przeciwko zmianom w Trybunale, a później przeciw tzw. ustawie inwigilacyjnej, czy mówiąc ogólniej: przeciwko rządom Prawa i Sprawiedliwości, zaskoczyła obóz władzy i jego przywódcę. Tym bardziej że wbrew oczekiwaniom rządzących przekrój społeczny demonstrujących nie pasował do tezy, że chodzi wyłącznie o beneficjantów minionego ustroju. Już na pierwszych, jeszcze rachitycznych wystąpieniach na początku grudnia przed Sejmem pojawili się przedstawiciele rozmaitych środowisk. Byli tam aktywiści antysystemowej lewicy (faktycznie później zniechęceni medialną nadaktywnością Ryszarda Petru), emeryci, pracownicy naukowi, eksopozycjoniści, w tym wielu bynajmniej nie zakochanych w reformach Balcerowicza i w osobie Donalda Tuska, przedstawiciele wolnych zawodów (niekoniecznie tych, które gwarantują zarobki z wyższej półki), studenci... Jednym słowem barwna menażeria, której nie da się podciągnąć pod strychulec „pasożytów Republiki Okrągłego Stołu”. Chyba że za beneficja okrągłostołowego spisku uznamy swobody obywatelskie, wolność zgromadzeń i brak politycznej cenzury.

Także później, kiedy do manifestacji Komitetu Obrony Demokracji dołączyli – niezbyt fortunnie – politycy Nowoczesnej i odsuniętej od władzy Platformy, trudno było zamaskować fakt, że ich uczestnikami nie są wyłącznie burżuje i zamożni ludzie z układu. Stąd wielość metod językowej neutralizacji tych ludzi, począwszy od obelg, poprzez kwestionowanie ich dobrych intencji, na łagodnych napomnieniach i uszczypliwościach skończywszy.

Sygnał, że wolno powiedzieć wszystko, bez wątpienia wyszedł od Jarosława Kaczyńskiego. Nie żeby wcześniej związani z prawicą publicyści oszczędzali zwolenników PO i lewicy (w ogóle obydwie strony sporu się nie oszczędzają, by przypomnieć wyzwiska produkowane przez stronę liberalną, z „ciemnogrodem”, „moherami” i „sektą smoleńską” na czele), ale to właśnie faktyczny przywódca państwa wskazał obowiązujący obecnie kierunek: całkowitej moralnej delegitymizacji opozycji.

Radość, jaką Kaczyńskiemu – podkreślającemu swoje żoliborsko-inteligenckie dobre maniery przeciwstawione podwórkowemu trampkarstwu działaczy PO – sprawił knajacki wierszyk „Cała Polska z was się śmieje, komuniści i złodzieje”, świadczy o tym, że w kwestii przeciwników PiS-u nie może być miejsca na jakiekolwiek niuansowanie.

Na retoryczny naddatek w przemówieniach i wywiadach Kaczyńskiego zwracają uwagę także publicyści sympatyzujący z prawicą, np. Piotr Skwieciński, coraz bardziej zaniepokojony jego manichejską wizją świata. Co prawda powtórzenia zawsze stanowiły differentia specifica barwnego stylu prezesa (jak zdanie o Wałęsie sprzed 23 lat: „stał się ich prezydentem, prezydentem czerwonych”, albo wypowiedzi w rodzaju: „to jest haniebny atak, haniebny atak na Polskę”), ale brutalność pojedynczych epitetów nie była najważniejsza. Liczył się pewien ogólny obraz wroga, obowiązkowo przeciwstawionego naszym – stąd drugi ulubiony chwyt retoryczny Kaczyńskiego, rozsławiony zdaniem: „My jesteśmy tu, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO”. Teraz jednak, gdy uskrzydlony sukcesami Kaczyński wyraźnie dał się porwać tłumom, na jego stylu ważą przede wszystkim poszczególne epitety, coraz mocniejsze i przechodzące w wyzwiska: „gorszy sort”, „złodzieje”, „gestapo”, „staliniści”...

Norki i sojowe latte

O ile sławne sformułowanie „najgorszy sort Polaków” dotyczyło, przynajmniej w założeniu, wyłącznie dziennikarzy i intelektualistów, którzy wywlekają polskie sprawy na zewnątrz, to zbitka „komuniści i złodzieje” dotyczyć ma wszystkich uczestników opozycyjnych marszów. Tych, wobec których da się użyć określenia „establishment”, oraz tych, którzy są w pewnym sensie establishmentem ukrytym: kryptokomunistami, resortowymi dziećmi, pasożytami, lemingami, hipsterami, lewakami...

„Wczoraj w Krakowie widziałem rozchodzących się po demonstracji ludzi. To był absolutny establishment w mieście, ludzie w futrach, norkach” – mówił kilka tygodni temu Krzysztof Szczerski, doradca prezydenta RP. Wtórował mu członek pisowskiego politbiura Joachim Brudziński, dodając, że chodzi o osoby w podeszłym wieku. Tak oto norki (przypomnijmy: przy dziesięciostopniowym mrozie) stały się koronnym atrybutem przeciwników PiS-u. Zaraz obok luksusowych samochodów, którymi podobno zjechali pod Trybunał Konstytucyjny manifestanci w Warszawie. Sądzić wypada, że gdyby demonstracje odbywały się w pełni lata, minister Szczerski dostrzegłby u krakowskiej socjety letnie kostiumy od Ralpha Laurena, a może nawet bikiniarskie kostiumy kąpielowe.

Właśnie bikiniarskie, tym bowiem, co w języku Szczerskiego i Brudzińskiego uderza najmocniej, jest nie tyle sama pogarda dla demonstrantów, ile anachroniczność wizji mitycznego bogactwa, w którym rzekomo pławią się przeciwnicy PiS-u. Futro jako symbol majętności i luksusu pochodzi doprawdy z zamierzchłej epoki. Jeżeli faktycznie na demonstracjach pojawiają się neoburżuje i ludzie, którzy w III RP zbili majątek, weszli w układy i teraz bronią swego stanu posiadania, to przychodzą w markowych narciarskich kurtkach, od biedy w dobrze skrojonych płaszczach z angielskiej wełny. Powyciągane z szafy kołnierze z lisich łapek i futrzane paletka to domena starszych pań (z całą dla nich sympatią) – właśnie tych, które w epoce transformacji nie mogły sobie pozwolić na zakup modnych zimowych ciuchów. Jeżeli norki cokolwiek dzisiaj symbolizują, to raczej postpeerelowską inteligencką niezaradność, a nie zachłanność i nuworyszostwo klasy średniej i szemranych biznesmenów, którzy jakoby stoją za KOD-em.

Trudno orzec, czy sięgnięcie do kuśnierskiego imaginarium wynikało z ignorancji czy cynizmu. W tym drugim przypadku chodziłoby nie tyle o brak orientacji, kim naprawdę są protestujący i jak większość z nich żyje, ile o chęć napiętnowania ich za pomocą językowych skamielin, które automatycznie uruchamiają stereotypowe skojarzenia z dawnych epok i podsycają resentyment. Establishment w norkach to zarówno stateczne mieszczaństwo (które konserwatyście Szczerskiemu powinno być bliskie), jak i szemrani peerelowscy prywaciarze czy kombinatorzy; samo futro wiedzie dalej w przeszłość, kiedy dość powszechnie kojarzyło się ze złotem i pierścionkami z brylantem, innym atrybutem odwiecznych wrogów polskości.

Tak samo strategia zohydzania lewicowo-liberalnej opozycji nie może się obyć bez przyklejania łatki kulturowych lewaków. Europejscy wegetarianie, wrogowie tradycyjnych polskich wartości, nadto rozkapryszeni i skoncentrowani na takich fanaberiach, jak zdrowe jedzenie, czyste powietrze, jazda na rowerze i kawa z sojowym latte... Konia z rzędem temu, kto wyjaśni, dlaczego ten akurat produkt stał się symbolem zepsucia i wykorzenienia. Skoro jednak dla niektórych publicystów (np. Łukasza Warzechy) ucieleśnieniem wolności jest stojący w korku samochód z jednym pasażerem zmierzającym z domku pod miastem do dzielnicy korporacyjnych biurowców, to kawa z soją, spożywana obowiązkowo na warszawskim „Zbawiksie”, faktycznie może być niezbędnym atrybutem wielkomiejskiego egoizmu.

Sprawa byłaby może i zabawna, gdyby nie to, że język, tak jak w przypadku norek i futer, nieprzyjemnie nawiązuje do bardzo minionej epoki, kiedy to piętnowano bananową młodzież, bikiniarzy i kosmopolitów oraz ich niepolskie, nietradycyjne i z gruntu obce zwyczaje.

Beneficjenci i ofiary

Stawkę w wyścigu o najlepszy zestaw epitetów podbił ostatnio Dariusz Karłowicz, który na łamach „Teologii Politycznej” opisywał, o co idzie spór w dzisiejszej Polsce: „Istnieją dwie Polski – Polska beneficjentów transformacji i Polska jej ofiar. To właśnie nazywam dobrobytem wyspowym. (...) Dowodem niesłychanej izolacji, w jakiej żyją mieszkańcy wysp, były ostatnie kampanie wyborcze. Przekonanie, że dane makroekonomiczne plus kpiny z hasła o »Polsce w ruinie« przekonają, że jest naprawdę fajnie, kosztowało Platformę władzę. Przegrana nie pomogła. Wyspiarze dochowali się nawet całkowicie lokalnej odmiany lewicy, która gotowa jest protestować przeciw projektowi 500 złotych na dziecko. Swojemu oburzeniu dadzą wyraz w barwnych pochodach. Poznacie ich po szalikach Burrbery i niezachwianej dumie z osiągnięć ostatniego ćwierćwiecza”.

Ale fajność w szalikach Burrbery (sic!) ma drugie oblicze, które KOD-owcom nieustannie wytykają ich adwersarze: nieuleczalną hipokryzję i wierność Platformie Obywatelskiej. Oto dowód: uczestnicy protestów siedzieli cicho, kiedy Platforma jakoby notorycznie łamała standardy życia publicznego. Milczeli, ponieważ wspierali władzę, a teraz – gdy tak naprawdę nic złego się nie dzieje, a prokurator Piotrowicz jedynie koryguje ustrojowe nieprawidłowości – tłumnie wylegają na ulice. Myśl tę, w typowy dla siebie brutalny sposób, streścił Rafał Ziemkiewicz, stawiając znak równości między demonstrantami a wyborcami PO: „Zwolennicy PO maszerujący przeciwko inwigilacji to jakby weterani SS i SA przeciwko antysemityzmowi wyszli”. Niby porównanie z hitlerowcami zostało tu sformułowane w trybie modalnym, jednak kto ma zrozumieć, ten zrozumie. KOD = PO = III Rzesza.

Przykład to skrajny, ale odmawianie KOD-owcom jakichkolwiek dobrych intencji i kwestionowanie ich wolnej woli stanowi stały element retoryki prawicowych publicystów. Właśnie kwestionowanie wolnej woli, tudzież poczytalności – jak inaczej wyjaśnić wysyp analiz stanu mentalnego przeciwników PiS-u, w których dominują takie określenia, jak „histerycy” i „paranoicy”? Sympatycy KOD-u jako banda wariatów? Czy może zagubionych i otumanionych ludzi? Ano właśnie.

Cyngle i szaraki

Prawda o tym, że demonstracje KOD-u przyciągają rozmaitych ludzi, nie tylko komunistów, hipsterów i bogaczy, zdaje się docierać do świadomości nie tylko polityków PiS-u (choć raczej nie Jarosława Kaczyńskiego), ale również sympatyzujących z prawicą publicystów. Niejeden w ostatnich tygodniach wyrażał nadzieję, że o ile demonstracje samoistnie nie wygasną (w co wierzy Stanisław Janecki), to może, w miarę postępowania politycznej normalizacji, część ich uczestników przejdzie do obozu zwycięzców, a wtenczas trzeba ich będzie, jako skruszonych rodaków, przyjąć z otwartymi rękami.

Taka wizja, zakładająca naiwność polityczną i charakterologiczną chwiejność przeciwników IV RP, opiera się na koniecznym i znanym z peerelowskiej propagandy przeciwstawieniu. Z jednej strony cyniczni gracze polityczni, z drugiej – zwyczajni ludzie pracy. Czy, ujmując to w dzisiejszym języku: cyngle i szaraki. O ile na wierchuszkę KOD-u składają się najgorsze szumowiny III RP i zawodowi manipulatorzy, to pozostali tworzą zdezorientowany tłum, podatny na perswazję liderów straszących piekłem PiS-owskiej Polski. Może intencje mają dobre, ale politycznego rozumu im nie staje. Drzewiej o takich sytuacjach mawiano, że zawodowi prowokatorzy i wichrzyciele wysługujący się obcym ośrodkom wykorzystują naiwność młodzieży akademickiej i robotniczej.

Kryje się za tym myśl kolejna (podchwycona ochoczo przez część lewicy): inteligenckie szaraki dały się zmanipulować podwójnie. Pierwszy raz wtedy, gdy w ogóle uległy propagandzie „Gazety Wyborczej” i wyszły na demonstracje. Po wtóre wówczas, gdy przeoczyły, że program organizatorów manifestacji (a więc polityków PO) jest niezgodny z ich żywotnymi interesami. KOD-owski inteligent (mówiąc umownie, bo przecież nie wszyscy uczestnicy opozycyjnych demonstracji są sympatykami Komitetu) stanowi tedy byt wewnętrznie sprzeczny. Postawił na Platformę, chociaż jej działacze mają go za hetkę-pętelkę, jest frajerem jak robotnik sławiący fabrykanta i chłop opowiadający się za systemem feudalnym. Zamiast wspierać zdychającą III RP z jej neoliberalizmem, powinien szukać dla siebie wsparcia ze strony prospołecznego i inteligenckiego Prawa i Sprawiedliwości. A jeśli tego nie czyni? Nie, bynajmniej nie z idealizmu albo dlatego, że nie podoba mu się radykalna przebudowa ustroju państwa. Jest po prostu wariatem. Względnie należy do parszywego miliona. ©

Autor jest eseistą, pisarzem i tłumaczem, opublikował ostatnio zbiór esejów „Rzeczywistość poprzecierana”, a wcześniej krótką powieść „Pensjonat” i zbiór opowiadań „Ptasie ulice”.
 

JAD SIĘ LEJE. WYBÓR INWEKTYW MEDIALNYCH ZE STYCZNIA

* Ilu wytresowanych przez antypolską propagandę tubylców już Polski i polskości po prostu nienawidzi?
* Polacy to widzą i mają już dość kaprali niemieckich kolonizatorów.
* Donoszący do Brukseli na własny kraj dziennikarze i politycy to, jak się zdaje, nie są już nawet Polacy gorszego sortu. Nie są to Polacy w ogóle.
* Putinizacja Polski postępuje. Odrzućmy szantaż gangstera prawicy.
* W istocie jest to ni mniej, ni więcej, tylko Kaczokracja.
* Kaczyński i Orbán celebrują sojusz dyktatorów.

Wybór za Obserwatorium Debaty Publicznej. Jest to projekt „Kultury Liberalnej” dokumentujący radykalizację języka w sferze publicznej (obserwatorium.kulturaliberalna.pl). Oprócz regularnej selekcji cytatów można tam znaleźć również słowniczek radykalizmów (np. „dyktat Berlina”, „kastracja sumienia”, „mroczne widmo”, „polscy putiniści”, „szczujnia”, „zidiociała breja”).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2016