Papier nie umiera nigdy

Jeszcze wczoraj ratunkiem dla książek miały być e-czytniki. Dziś już wiemy, że nie będą. A jutro? Przyszłość literatury jest drukowana.

10.05.2015

Czyta się kilka minut

William Caxton przedstawia królowi Edwardowi IV i królowej Elżbiecie swoje druki. Ilustracja z pisma „The Graphic”  – w 400. rocznicę pierwszej wydrukowanej w Anglii książki. Czerwiec 1877 r. / il. Domena publiczna
William Caxton przedstawia królowi Edwardowi IV i królowej Elżbiecie swoje druki. Ilustracja z pisma „The Graphic” – w 400. rocznicę pierwszej wydrukowanej w Anglii książki. Czerwiec 1877 r. / il. Domena publiczna

Z danych zgromadzonych przez firmy produkujące czytniki e-booków wynika, że te poręczne urządzenia, zaledwie kilka lat temu wprowadzone do obiegu, już zmieniają się w technologiczne dinozaury. Od początku stulecia wydawcy pokładali w nich ogromne nadzieje. Miały zapewnić słabnącemu rynkowi księgarskiemu nowe otwarcie, bo są wyposażone w przyjazną dla oczu technologię e-ink i pozwalają nosić przy sobie setki tytułów. Uznano je za antidotum na malejącą sprzedaż książek papierowych w księgarniach. Ludzkość miała przenieść swoje biblioteki do sfery wirtualnej.

Smartfony kontra e-czytniki

Nic podobnego się jednak nie wydarzy. Sprzedaż e-czytników spada – to wyraźna tendencja w USA i Wielkiej Brytanii, gdzie ich rynek rozwinął się najwcześniej i najmocniej. Najpopularniejszy, Kindle, produkowany przez internetowy megasklep Amazon, w przyszłym roku za oceanem kupi tylko 7 mln osób (dla porównania – co kwartał sprzedaje się tam sześciokrotnie więcej iPhone’ów). A Nook sieci Barnes&Noble radzi sobie jeszcze gorzej – przychody ze sprzedaży w 2013 r. spadły o 35 proc.

Los e-czytników jest po części zawiniony przez ich producentów. Amazon jakiś czas temu wprowadził na rynek własny smartfon – Fire Phone, mający też wersję tabletową, czyli Kindle Fire. Jedną z funkcji tych urządzeń jest aplikacja do czytania e-booków. Największą zaletą zaś – integralne połączenie z ofertą e-księgarni. Główny problem tkwi w wygodzie – dążymy do zmniejszania liczby urządzeń, które przy sobie nosimy. E-czytniki, stworzone do czytania i tylko do niego, tracą wobec wielozadaniowych smartfonów i tabletów. Ludzie chcą wykonywać jednocześnie kilka aktywności. Czytniki mogą podzielić los iPodów, miniaturowych odtwarzaczy muzyki cyfrowej, szybko wypartych przez iPhony i smartfony, w których słuchanie muzyki to tylko jedna z wielu możliwości. Smartfony połączone z internetem pozwalają kupować, pozyskiwać informacje o twórcach i dzielić się emocjami. Wszystko to odesłało iPody do koneserskiej niszy i już spycha do niej e-czytniki, choć pozostaną one krokiem milowym w rozwoju technologii, bo pomogły rozbudzić cyfrową kulturę.

Dla części użytkowników kompresowanie książek w telefonie może być poręczne, ale dla samej literatury życie w tych urządzeniach okazuje się trudne i... zadziwiająco krótkie. Na niewielkim ekranie, gdy czcionka przypomina maszerujące mrówki, czytać trudno. Funkcje smartfonów i tabletów podporządkowane są komunikacji i zmienności, a także dostarczaniu nowych bodźców. Aplikacje literackie wyświetlają komentarze innych czytelników, w rogu ekranu migają powiadomienia o przychodzących SMS-ach i twittach. Możliwe jest więc jedynie czytanie krótkich fragmentów i to bez poświęcania im pełnej uwagi.

Trafnie podsumował tę zmianę „New York Magazine”: „Między e-czytnikiem i smartfonem jest taka różnica jak między pójściem do kina a oglądaniem filmu w telewizji przy jednoczesnym prasowaniu, przerywanym rozmową telefoniczną i rozwiązywaniem krzyżówki”. Doświadczanie literatury staje się płytsze i poszatkowane.

Czy dominacja smartfonów i tabletów może zmienić życie książek, na przykład przesuwając nasze zainteresowaniez długich form ma krótkie? Tak stało się np. w Japonii, gdzie w zatłoczonym tokijskim metrze czytuje się specjalne telefoniczne mikropowieści. – Nowe modele smartfonów mają coraz większe ekrany, są więc dobrymi narzędziami do czytania długich artykułów albo opowiadań – mówi „Tygodnikowi” Steven Poole, autor książek poświęconych nowym mediom i publicysta literacki „Guardiana”. – Ale kluczową tendencją jest co innego – zrodził się nowy głód rozbudowanych, epickich opowieści. Chcemy się w nich zanurzać, tak jak chcemy bez końca oglądać seriale. Technologia okazuje się drugorzędna.

Druk jak żelazo

Od chwili, gdy pod koniec XX w. rewolucja internetowa zajrzała wydawcom i autorom głęboko w oczy, w modzie byłykatastroficzne scenariusze. Koniec książki przepowiadali nawet ci najbardziej z jej losem związani: pisarze, redaktorzy, wydawcy, recenzenci. Przeciwwagę stanowili entuzjastyczni technolodzy. Zmieniające się rozwiązania były przedstawiane albo jako najgorszy wróg, albo jako najlepszy sprzymierzeniec literatury. – A przecież książka drukowana sama w sobie jest technologią, i to znakomitą – mówi Steven Poole. – Nie stworzono dotąd niczego równie atrakcyjnego.

Przyznają to także szefowie innowacyjnych firm. Używając języka technologii, tradycyjna, drukowana książka ma wiele atutów: wysoką rozdzielczość i dobrą widoczność czcionki, poręczny format, nieograniczoną żywotność baterii, wreszcie – nie psuje się ani nie łamie. Po latach testowania ulepszeń wiadomo, że jedyne, czego użytkownicy pragną od książek elektronicznych, to... dostosowywanie rozmiaru czcionki do potrzeb oczu. Inne pomysły, jak np. dołączanie do tekstu fotografii, muzyki czy filmów w tzw. multibookach, nie zdały egzaminu. Także w Polsce Woblink eksperymentował z książką multimedialną, wydając np. specjalną edycję „Samsary” Tomasza Michniewicza ze zdjęciami, dźwiękami i mapami. Ale zainteresowanych było niewielu.

Twórcom e-booków nie udało się nawet odejść od estetycznego wzorca tradycyjnej książki – zachowały podział na okładkę i strony, format przypisów i układ tekstu. E-booki, choć ich sprzedaż rośnie, wciąż nie są tak popularne jak papierowe tomy. Według prognoz w USA już w 2010 r. miały prześcignąć popularnością książki drukowane, a stanowią dziś tylko 30 proc. kupowanych tam formatów. Wydawcy mówią, że druk trzyma się mocno i tak pozostanie przez całe dekady, a może na zawsze.

Podobna tendencja widoczna jest na rynku prasy, który próbował już pożegnać druk, po czym się z tego wycofał. Do papierowych wydań po krótkim wyłącznie wirtualnym życiu wróciły m.in. „Newsweek” i „International Herald Tribune”. Decydujące okazały się nie trudności technologiczne, ale potrzeby ludzi – zaskakująco niezmienne.

Inaczej niż prognozowano, multimedia wcale nie spowodowały ostrego spadku nawyku czytania, jedynie lekko go osłabiły. Co ciekawe, im dłużej jest z nami internet, tym chętniej czytamy grube, kilkusetstronicowe powieści. W Polsce znakomicie sprzedaje się teraz opasłe „Ziemiomorze” Ursuli K. Le Guin, „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk czy kryminalny „Pochłaniacz” Katarzyny Bondy.

– Na całym świecie widać wyraźne zapotrzebowanie na długie powieści – zauważa Poole. – To kulturowa reakcja obronna na otaczające nas mikronarracje, upowszechnione przez Facebook czy Twitter, na programy telewizyjne składające się z kilkuminutowych części przeplatanych blokami reklam. Ludzie szukają czegoś, w czym będą mogli się zatracić. I znajdują to w książkach – od baśniowej serii o Harrym Potterze po monumentalną autobiografię „Moja walka” Karla Ovego Knausgårda.

Taniej i lepiej

Brak dowodów na to, że technologia w jakikolwiek fundamentalny sposób zmienia naszą relację z literaturą. Jedyną dziedziną, w której internet wprowadził prawdziwą rewolucję, jest sprzedaż książek.

Znikają księgarnie w USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Polsce. Pierwszym ciosem dla ich działalności było pojawieniesię sieci handlowych, które zrównały książkę z jogurtami i wiertarkami. Drugim – rozwój Amazona. Jego założyciel Jeff Bezos bywa przezywany Lordem Bezomortem, który zmusił wydawców do obniżania cen i sprzedawania tytułów poniżej kosztów produkcji (średnia cena tytułu w ciągu pięciu lat zmalała tu z ponad 15 dolarów do 9).

Polityka obniżek w sieci działa – czytelnicy e-booków kupują średnio 24 książki rocznie, czyli o 10 więcej niż czytelnicy wersji papierowych. Popularność sklepów on-line nie obniżyła więc całościowej sprzedaży książek, zmieniła natomiast styl życia czytelników i losy niektórych tytułów. W księgarniach można spędzać wiele czasu i odkrywać nieznane tytuły – mechanizmy on-line wzmacniają bestsellery i publikacje niszowe, osłabiając tzw. książki środka, a tych jest najwięcej.

Publiczną wojnę o cenę książek stoczył niedawno z Amazonem międzynarodowy wydawca Hachette i jego prestiżowi autorzy. Na znienawidzonym modelu wydawcom udaje się jednak zarabiać.

Według danych opublikowanych przez „The Economist” Amazon dociera już do 250 mln klientów, a kondycja finansowa dużych wydawnictw na świecie jest niezła – w ostatnich pięciu latach zyski wyraźnie zwiększyły m.in. Harper Collins, Random House czy Simon&Schuster. Sprzedaż on-line oraz produkcja e-booków okazały się też udanym biznesem dla małych wydawnictw, które w sieci radzą sobie coraz lepiej.

Nowe życie tekstu

Książki drukowane są znakomitym medium przekazującym wiedzę, ale to e-booki ożywiły społeczne oddziaływanie literatury i dyskusje wokół niej. Czytelnicy wymieniają się w sieci opiniami, zostawiają komentarze na elektronicznych marginesach, tworzą alternatywne zakończenia fabuł. Tym samym autorzy i wydawcy otrzymują informacje o losach tekstów i mogą trafniej inwestować.

Ostatnio Amazon udostępnił posiadaczom e-czytników przedpremierowe fragmenty książek, by sami zdecydowali, czy powinny trafić do sprzedaży. Zanika zjawisko publikowania do szuflady – nawet specjalistyczne tytuły mogą liczyć na odzew. Środowisko sieciowe okazało się ożywcze dla tradycji dla self-publishingu. Do XVII w. częstą praktyką było, że autorzy sami wydawali swoje dzieła, prezentowali je podczas spotkań dla znajomych i sporządzali tyle kopii, ilu było chętnych. Teraz dzięki platformom (liderem i tu jest Amazon) publikować e-booki może każdy; łatwo też kupić je w papierze dzięki usłudze „drukuj na życzenie”. Rodzą się nowe gwiazdy – autorzy sprzedający książki w milionowych nakładach. Ile ich jest, nie wiemy. Tytuły z sektora self-publishingu nie otrzymują numeru ISBN i nie wlicza się ich do statystyk, według których w roku 2013 na świecie ukazało się aż 1,4 mln nowych książek.

O umocnieniu pozycji literatury dzięki sieci świadczy też fakt, że właśnie w książkach tkwią korzenie największych popowych fenomenów ostatnich lat: od wampirzej sagi „Zmierzch” po erotyczne „Pięćdziesiąt twarzy Greya” czy fantastyczne „Igrzyska śmierci”.

To właśnie opowieść, na gorąco w internecie dyskutowana i podawana dalej, najczęściej staje się zaczynem wielkiego wiru, który przyjmuje potem postać filmów, gadżetów i fanclubów. Większość globalnych mód wybucha wśród nastoletnich czytelników, którzy najaktywniej korzystają z nowych mediów. Przez ostatnie dwa lata to właśnie osoby w wieku od 12 do 16 lat kupowały za oceanem i na Wyspach najwięcej książek, a kierowana do nich literatura young adults była najszybciej rosnącym sektorem sprzedaży. Teraz pora na dorosłych – od roku szybciej zwiększa się sprzedaż powieści.

Dwie literatury

Już w XVIII w. Christoph Martin Wieland pytał: „Gdy wszyscy piszą, kto będzie czytał?”. Mnogość tytułów i autorów niemusi jednak oznaczać załamania czytelnictwa. Jak dotąd nie dysponujemy danymi, które takie czarnowidztwo potwierdzają.

Zrażeni nietrafnymi prognozami analitycy nie spieszą się teraz z przewidywaniem przyszłości. Najbardziej prawdopodobne wydaje się, że literatura ulegnie podziałowi. Jedną grupę tworzyć będą takie gatunki, które można z powodzeniem zintegrować z Facebookiem, Instagramem czy Twitterem i czytać na smartfonach. Książki tego usieciowionego nurtu staną się aplikacjami, dostarczającymi wielu ekscytujących bodźców jednocześnie. Drugą grupą pozostaną książki drukowane, które umożliwią poświęcenie niepodzielnej uwagi fabule. Czytanie na papierze będzie wytchnieniem i szansą na refleksję, jedną z cenionych, choć niekoniecznie elitarnych form umysłowej rozrywki.

Jak w wielu innych dziedzinach, także w literaturze dobiega końca wizja, zgodnie z którą internet miał zastąpić rzeczywistość. Udaje mu się jedynie wydobyć zalety i wady realnego świata. Książka jest podstawową technologią ludzkiej cywilizacji i będzie nią nadal, choć na kilka nowych sposobów. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicystka, reportażystka i pisarka. Za debiut książkowy „Lalki w ogniu. Opowieści z Indii” (2011) otrzymała w 2012 r. nagrodę Bursztynowego Motyla im. Arkadego Fiedlera. Jej książka była też nominowana do Nagrody Nike, Nagrody Literackiej Angelus oraz… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2015