Państwowy instytut wydawniczych strat

Czy produkcja jednego egzemplarza książki może kosztować 80 złotych? Może. Wynika to z raportów finansowych PIW, do których dotarliśmy.

02.08.2015

Czyta się kilka minut

Rafał Skąpski w siedzibie PIW-u, 7 lipca 2015 r. / Fot. Krzysztof Zuczkowski / FORUM
Rafał Skąpski w siedzibie PIW-u, 7 lipca 2015 r. / Fot. Krzysztof Zuczkowski / FORUM

Można do niego mówić „dyrektorze”, „prezesie”, „kierowniku”, „szefie”, a nawet „ministrze”, bo zajmował wiele stanowisk i miał wiele ważnych tytułów.


O sprawie Państwowego Instytutu Wydawniczego pisaliśmy także w poprzednich numerach:

 Jacek Ślusarczyk: Strata PIW-u

 Jan Gondowicz: Egzegutor przychodzi o świcie


 

– Może z wyjątkiem „Boże Ojcze” – uśmiecha się Rafał Skąpski, były likwidator Państwowego Instytutu Wydawniczego. Teraz jest prezesem Targów Książki, Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek i Fundacji Kultury Polskiej; wcześniej był dyrektorem PIW-u. Niedawny tytuł likwidatora państwowego przedsiębiorstwa wydawniczego był najgorszy ze wszystkich, kojarzył się z ostatnią posługą, albo wręcz pogrzebem. Przyjął go z obrzydzeniem i nie używał nawet wizytówek ze swoją funkcją.

– To był mój osobisty protest przeciwko ogłoszeniu likwidacji – tłumaczył.

Na początku lipca przebywającego na urlopie likwidatora wezwano telefonicznie na ul. Foksal, do siedziby wydawnictwa. Gdy przyszedł, zastał swój gabinet zaplombowany, a Maciej Szudek, który przedstawił się jako jego następca, przejął klucze i obowiązki.

W środowisku kulturalnym zagrzmiało. Nekrolog PIW-u zawiadamiający o śmieci wydawnictwa zaczął krążyć po sieci, a szef społecznego komitetu „Ratuj PIW, ratuj książki” ogłosił, że będzie go bronił do ostatniego czytelnika. Utytułowani pisarze, aktorzy, naukowcy stanęli murem za wydawnictwem, ogłaszając, że Ministerstwo Skarbu niszczy perłę kultury narodowej. Podniosły się nawet głosy, że ojcowie założyciele obracają się po tej decyzji w grobie.
 

Ofiara braku nadzoru
Ojcowie założyciele, czyli m.in. Bolesław Bierut, Edward Osóbka Morawski i Hilary Minc, powołali do życia Instytut 25 czerwca 1946 r.

Główną jego działalnością było wówczas wydawanie propagandowych broszur. Firma podlegała Ministerstwu Informacji i Propagandy, a wszyscy jej pracownicy mieli rangę urzędnika państwowego.

PIW szybko porzucił ideologię na rzecz literatury i nauki. Stał się potęgą, królem rynku socjalistycznego, gigantem sprzedaży, kształtującym jednocześnie intelektualną elitę kraju. Wydawał noblistów, prozę światową i polską, biografie, myśl współczesną. U schyłku PRL Instytut był, obok Wydawnictwa Literackiego i Czytelnika, najważniejszym wydawcą polskiej literatury.

W zderzeniu z wolnym rynkiem nie potrafił sobie jednak poradzić. Rosły fortuny nowych wydawców, pojawili się nowi autorzy i serie, a PIW – jak większość państwowych wydawnictw – tylko przejadał to, co przez lata zgromadził, oddając bez walki portfel wybitnych tytułów, autorów, redaktorów i recenzentów.

Na początku lat 90. z pieniędzy PZPR powstało wydawnictwo Muza, do którego przeszedł wieloletni dyrektor PIW-u Andrzej Wasilewski. Razem z Wasilewskim odeszli pracownicy i prawa do książek, które skupował jako dyrektor PIW. Klejnoty Instytutu trafiły do Muzy. W PIW-ie trwała natomiast karuzela stanowisk: zmieniali się dyrektorzy, których nazwisk nikt już nie pamięta. Pamięta się jedynie, że byli powiązani z ZSP, Stowarzyszeniem Ordynacka i lewicą. Majątek PIW-u był trwoniony.

Na dodatek od 1997 r. nadzór nad przedsiębiorstwem przeszedł z Ministerstwa Kultury do Ministerstwa Skarbu Państwa. Dla tego drugiego problemy kieszonkowego Instytutu, rozhisteryzowanych pisarzy i czytelników są dość abstrakcyjne.

– Bo jak się ma w jednym pakiecie takie molochy jak Orlen, Lotos czy KGHM, prywatyzacje warte miliardy, ratowanie deficytowych branż, to kto by się przejmował wydawaniem jakichś książek – mówi Grzegorz Gauden, dyrektor Instytutu Książki. I dodaje: PIW stał się ofiarą braku nadzoru.

Resort skarbu na kulturze zna się więc słabo. Tym tylko można tłumaczyć, że w 2001 r. powierzył kierowanie PIW-em psychoseksuologowi Radosławowi Jerzemu Utnikowi.
Dr Utnik był dwunastym z kolei dyrektorem PIW-u od 1945 r. – równie przypadkowym jak Józef Różański, który kierował nim krótko po odejściu z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Nowy dyrektor w ciągu czterech lat omal nie doprowadził przedsiębiorstwa do ruiny: za jego czasów roczne straty sięgały od 780 tys. zł w 2002 r. do 385 tys. w 2004 r. W 2004 r. przychody ze sprzedaży książek, w porównaniu z rokiem poprzednim, spadły aż o jedną trzecią i wyniosły 2,4 mln zł. Dyrektor Utnik nie tylko zadłużył firmę, ale rozpoczął sprzedaż jej jedynego majątku – kamienicy w centrum Warszawy, przy ul. Foksal 17.
Jak to możliwe, że pod okiem resortu skarbu doprowadzono Instytut niemal do zagłady? – Nikt nie protestował, bo kultura nikogo nie interesuje – mówi Beata Stasińska, współzałożycielka i wieloletnia redaktorka naczelna wydawnictwa W.A.B. – Kto by się przejmował darmozjadami od książek? W Polsce się o to nie dba. Takie myślenie to pokłosie chamskiego neoliberalizmu.
 

Na progu upadłości
W 2005 r. Ministerstwo Skarbu ogłosiło konkurs na stanowisko dyrektora. Spośród aż 33 kandydatów wybrano Rafała Skąpskiego, człowieka lewicy, związanego ze Stowarzyszeniem Ordynacka, przyjaciela Włodzimierza Czarzastego. Jego korzenie sięgają ZSP-owskich spółek końca lat 80., był także właścicielem małego wydawnictwa ARS i wiceministrem kultury w rządzie Leszka Millera, który właśnie zdmuchnęła afera Rywina. – Gdy przyszedłem, firma traciła płynność finansową, ale mnie udało się powstrzymać lawinowe generowanie strat, wstrzymałem sprzedaż kamienicy, chociaż transakcja była już prawie zakończona, ciąłem zatrudnienie – z zastanych trzydziestu etatów do pięciu – uspokajałem wierzycieli. Wychodziliśmy na prostą.

Pierwszy zysk, po latach strat księgowych, pojawił się już w 2006 r. Było to, co prawda, tylko 1500 zł, ale dawało nadzieję.

„Sytuacja PIW uniemożliwia dalsze swobodne prowadzenie działalności gospodarczej bez udziału zewnętrznego inwestora, który mógłby spłacić zadłużenie główne” – informował w sprawozdaniu za 2005 r. nowy dyrektor, pisząc wprost, że przedsiębiorstwo bez inwestora lub przekształcenia w spółkę dłużej nie przetrwa.

Skąpski napisał w sprawozdaniu, że już nawet znalazł inwestora, dzięki któremu nie będzie musiał ogłaszać upadłości. Tylko nigdzie go nie ujawnił. Zresztą przez następne 10 lat ani ten, ani inny inwestor oficjalnie się nie pojawił. Dlaczego?

Ważnemu urzędnikowi Ministerstwa Kultury jeden z wydawców powiedział, że próbował rozmawiać o przejęciu, ale był przez kierownictwo PIW-u zniechęcany, więc się wycofał. W spółkę prawa handlowego nie da się przekształcić przedsiębiorstwa państwowego z długami. Najpierw trzeba te długi spłacić i przez rok utrzymywać dodatnie kapitały. Ta sztuka w ciągu ostatnich 20 lat Instytutowi się nie udała. Pierwsze w PRL wydawnictwo państwowe pozostało jednocześnie ostatnim w III RP.

W dokumentach zgromadzonych w Krajowym Rejestrze Sądowym jest jeszcze informacja o nawiązaniu współpracy z wydawnictwem dziennika „Rzeczpospolita”. PW Rzeczpospolita miało tworzyć z PIW-em sieć księgarń i korzystać z logo Instytutu; nawet zapłaciło część pieniędzy, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło.
 

Zyski i długi
Skąpski mówi, że za jego czasów zysk z działalności przedsiębiorstwa powoli rósł, ale nie mówi, że rosły też długi, które osiągnęły już 8,6 mln zł (to trzyletnie wpływy ze sprzedaży książek w okresie prosperity). Przełomowy okazał się rok 2012 r. – straty osiągnęły 2,2 mln zł. Koszt wydrukowania jednego egzemplarza książki wyniósł wówczas 82 zł. To kosmiczna kwota!

Minister skarbu Mikołaj Budzanowski ogłosił wtedy likwidację przedsiębiorstwa. Dyrektor Skąpski pamięta, że dostał niespodziewany telefon, który wezwał go do pilnego stawiennictwa w gabinecie samego ministra skarbu.

– Byłem przygotowany na wyrzucenie z dnia na dzień – wspomina. Budzanowski jednak zasugerował, by skupił się na likwidacji długu.

– I tego się trzymałem – mówi Skąpski. – W pierwszym odruchu wygaszałem działalność wydawniczą, wypowiadałem podpisane umowy na książki, przestałem promować PIW w mediach. Zacząłem sprzedawać zbędne przedsiębiorstwu lokale, a z uzyskanych kwot spłacałem dług. Niestety, zgłosili się komornicy, których przysłali zaniepokojeni decyzją MSP wierzyciele. A, jak wiadomo, komornicy przede wszystkim dbają o swoje wysokie wynagrodzenie.

– Reakcja rynku była natychmiastowa – dodaje były dyrektor PIW-u. – Hurtownicy i księgarze zwracali książki, nowych nie chcieli brać, partnerzy zagraniczni rozwiązywali umowy o współpracy, nie chciano z nami rozmawiać. Rok 2012 był najgorszym pod każdym względem i nie powinien być brany pod uwagę w żadnej analizie – mówi.

Ale jeśli chodzi o samą sprzedaż książek w latach poprzedzających kataklizm 2012 r., też nie jest najlepiej. Spada ona z roku na rok – w 2009 r. o 28 proc., w 2010 r. o kolejne 14 proc., w 2011 – o 18 proc.

Wpływy ze sprzedaży książek wynoszą średnio w tym czasie ok. 2 mln zł. Przyjmując, że z każdego egzemplarza, po odjęciu marży, PIW otrzymuje ok. 20 zł, średnia roczna sprzedaż wynosi ok. 100 tys. egzemplarzy. To mniej więcej liczba sprzedanych egzemplarzy nowej książki Zygmunta Miłoszewskiego, wziętego autora powieści kryminalnych.

Być może dlatego w sprawozdaniach finansowych Rafał Skąpski większy nacisk kładzie na jakość wydawniczą woluminów PIW-u, ich znaczenie dla kultury polskiej i dziedzictwa narodowego, niż na twarde dane o rentowności sprzedaży.

– PIW nie ma porażająco wielkich zysków, ale przede wszystkim nie ma strat – twierdzi. – Wiem, że to wydawnictwo ma rację bytu.

– To dlaczego został pan odwołany?

– To pytanie nie do mnie – odpowiada.

W innych wywiadach mówi, że ktoś go wziął zapewne na celownik, i że chodzić może o przejęcie cennej kamienicy.

– Gdy byłem wiceministrem kultury, [lata 2001–2004 – red.] proponowałem Ministerstwu Skarbu stworzenie jednej firmy z Krajową Agencją Wydawniczą, Wiedzą Powszechną i PIW-em. Miała to być jedna firma, ale zarządzająca znakami trzech wydawnictw. Niestety to się nie powiodło – twierdzi.

Na pytanie o błędy odpowiada: – Mogłem szybciej i bardziej bezwzględnie zwalniać pracowników i łączyć etaty. Robiłem to, ale za delikatnie. Mogłem też mniej ufać obietnicom byłego ministra kultury, który jeszcze na kilka dni przed odejściem zapewniał mnie, że zostawia następczyni gotowy projekt przejęcia PIW-u przez resort kultury, podając nawet daty, w jakich miałoby to się stać.

Szefa Iskier, Wiesława Uchańskiego, który wyciągnął swoje wydawnictwo z ogromnych długów, pytam o receptę dla PIW-u: – Trzeba było prywatyzować, jak się dało. PIW jest podwójną ofiarą – wstrzemięźliwości Ministerstwa Kultury i pracowników, którzy prywatyzować się nie chcieli.
 

PIW jak alkoholik
Sprawa tego niewielkiego zysku, o którym wspomina były likwidator, też wymaga wyjaśnienia.
– PIW był jak alkoholik wyprzedający srebra rodowe z rodzinnego domu – mówią znawcy rynku księgarskiego. Wykazywany zysk nie brał się z wpływów książkowych, ale ze sprzedaży 27 mieszkań i dwóch lokali użytkowych w kamienicy należącej do wydawnictwa. Brał się też z dzierżawy lokali. Wydawnictwo Foksal, które wynajmuje tu dwa piętra, płaci rocznie 450 tys. zł.

Ministerstwo przymyka oko, choć ta działalność jest nielegalna. Nie przewiduje jej statut Instytutu, który trwa dzięki przejadaniu majątku, bo wydawanie książek przynosi coraz większe straty, i to mimo dotacji Ministerstwa Kultury (od 2008 r. dołożyło 570 tys. zł).
Pomysł Skąpskiego na uratowanie wydawnictwa jest taki: PIW sprzedaje dwa piętra w odzyskanej kamienicy, spłaca resztkę długu, przekształca przedsiębiorstwo w jednoosobową spółkę Skarbu Państwa, a potem w narodową instytucję, coś na wzór Instytutu Książki. Taka instytucja nie martwi się o wpływy, bo żyje z dotacji. I nikt jej nie rozlicza z zysków.
Od co najmniej czterech lat pisarze, ludzie kultury, czytelnicy organizują protesty w obronie PIW-u, ślą listy, zbierają podpisy (jedną z takich petycji podpisał nawet premier Donald Tusk).
– Skąpski przerobił środowisko literackie, przekonując je, że rząd likwidując PIW, morduje polską kulturę – tłumaczy jeden z wydawców.

Obrońcy PIW-u uważają, że to zbyt cenne dobro narodowe, by miało być prywatyzowane, a państwo musi ochronić swoje dziedzictwo (czytaj: ocalić wydawnictwo). Skąpski przekonał ich, że likwidacja PIW-u równa się likwidacji jego zasobów.

Dlatego istniejący od roku Komitet Ratowania PIW zwrócił się do ministra skarbu o wykreślenie wydawnictwa z rejestru przedsiębiorstw państwowych w likwidacji. Pod apelem w tej sprawie podpisało się wiele szlachetnych osób, od Władysława Bartoszewskiego po Adama Zagajewskiego. Są tam nazwiska pisarzy, naukowców, dziennikarzy, wielkich aktorów i innych liderów opinii, których nie interesują roczne bilanse zysków i strat.

W maju komitet zorganizował debatę o przyszłości PIW-u w Domu Braci Jabłkowskich. Padło tam ważne pytanie: czy po pozbyciu się długów PIW będzie w stanie utrzymywać się na rynku tylko dzięki działalności wydawniczej?

– Po sprzedaży dwóch pięter kamienicy za jakiś czas znów pojawiłaby się potrzeba sprzedaży kolejnego piętra na pokrycie bieżących zobowiązań – tłumaczy Emil Górecki z Ministerstwa Skarbu Państwa. – Następnie, po sprzedaniu pozostałych trzech pięter kamienicy, PIW nie miałby już żadnych rezerw. Ten model trwania spowodowałby wkrótce utratę przez państwo kamienicy, a na koniec również zagrożenie zbiorów, które w razie ogłoszenia upadłości mogłyby zostać zlicytowane przez syndyka na pokrycie długów. I działoby się to poza jakąkolwiek kontrolą Ministerstwa Skarbu Państwa czy Ministerstwa Kultury.
 

Specjalna formuła
Rząd ma własny pomysł, wypracowany wspólnymi siłami Ministerstw Kultury i Skarbu. Instytut miałby się stać jednostką organizacyjną Instytutu Książki, a kamienica przy ul. Foksal siedzibą dwóch Instytutów – Książki i PIW. Zasoby PIW-u (ok. 8 tys. praw wydawniczych, biblioteki, egzemplarze żelazne, opracowania i logo) przekazanoby Instytutowi Książki; planowano ustanowienie specjalnej formuły pod roboczą nazwą „PIW – Kanon Polskiej Klasyki”.

Skąpski mówi urzędnikom ministerstwa, że się na to nie zgadza: – Wiem, że spora część autorów, która miała wydawać swoje dzieła w PIW, sprzeciwia się proponowanym rozwiązaniom.

Współpraca między właścicielem a reprezentującym go likwidatorem stała się fatalna.
– Nie realizował zadań zleconych przez właściciela, sabotował ustalenia, markował rozmowy z wierzycielami – mówi urzędnik Ministerstwa Skarbu Państwa.

W ostatnim czasie wystąpił do ministra o zgodę na sprzedaż dwóch kondygnacji przy Foksal 17. Twierdził, że pozwoli to firmie wyjść na prostą.

– Nie wiem, czy tak by było, bo odmawiał nam informacji o stanie zadłużenia – mówi jeden z urzędników MSP.

To tylko przyspieszyło decyzję o odwołaniu Skąpskiego.

Po wejściu nowego likwidatora okazało się, że wbrew temu, co twierdził Rafał Skąpski, zadłużenie jest ponad dwa razy większe. On mówił o 1,7 mln zł, ministerstwo szacuje je na ok. 5 mln zł, w tym zaległe honoraria dla autorów. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz prasowy, reporter i publicysta. Autor zbioru reportaży Kafka z Mrożkiem. Reportaże pomorskie (2012), Sześć pięter luksusu. Przerwana historia domu braci Jabłkowskich (2013) oraz Elegancki morderca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2015