Państwo opiekuńcze przechodzi do historii

Euroskleroza zamiast euroopieki? Model państwa socjalnego staje pod coraz większym znakiem zapytania. Demontaż świadczeń opiekuńczych szykuje się zwłaszcza we Francji i w Niemczech.

14.01.2013

Czyta się kilka minut

 / Rys. Marcin Wicha
/ Rys. Marcin Wicha

Politycy na Starym Kontynencie cierpią na eurosklerozę. Dawno zapomnieli już, że u źródeł państwa opiekuńczego leżało założenie, iż wsparcie finansowe dla jednostek ma prowadzić do lepszej realizacji ich wolności i pełniejszego obywatelstwa” – taką diagnozę postawili niedawno dwaj eksperci, Jørgen Goul Andersen i Knut Halvorsen, w książce poświęconej historii europejskiego państwa opiekuńczego.

Także w debacie medialnej na temat państwa opiekuńczego pojawia się coraz więcej głosów zaiste kasandrycznych. Bodaj najlepszym przykładem jest wypowiedź Michaela Huethera, dyrektora Instytutu Niemieckiej Gospodarki w Kolonii, który stwierdza krótko: „Państwo opiekuńcze przeszło do historii”.

Czy rzeczywiście? Czy wielopłaszczyznowy kryzys w Europie – finansowy, polityczny i kryzys strefy euro – może przewrócić ten jeden z filarów europejskiego porządku społecznego ostatnich kilkudziesięciu lat?

Interesujących spostrzeżeń dostarczają tu dwie największe gospodarki europejskie – i zarazem dwa modele państwa opiekuńczego, należące do najbardziej w przeszłości wychwalanych: Francja i Niemcy. Elementy systemu opiekuńczego stały się tam kartą przetargową, bezpardonowo używaną w wyborach i sondażach popularności polityków.

Wystarczy jednak bliżej się im przyjrzeć, by zobaczyć, w jak głębokim kryzysie są te systemy już dziś – lub mogą wkrótce się znaleźć, w konsekwencji krótkowzrocznej polityki aktualnie rządzących.

FRANCJA: ROZWIANE NADZIEJE

„6 maja we Francji odrodziła się europejska lewica!” – wołał z satysfakcją centrolewicowy hiszpański dziennik „El Pais”, gdy w połowie 2012 r. François Hollande zwyciężył we francuskich wyborach prezydenckich. Podkreślano, że wybór socjalisty „otwiera nowy etap w polityce Francji i Europy”.

Rzeczywiście, wydawało się wówczas, że ziścił się sen wszystkich poszukujących przeciwwagi dla cięcia wydatków jako remedium na kryzys w Europie. Tym bardziej że prezydentura Hollande’a była ukoronowaniem procesu, w którym francuska Partia Socjalistyczna zdobyła w kraju niemal całą władzę: wcześniej były to samorządy, później Senat i Zgromadzenie Narodowe. Dawno lewica nie miała takiej siły.

Co dziś zostało z tych nadziei? Po pół roku rządów Hollande’a można powiedzieć, że niemal nic. Według ostatniego sondażu, zrealizowanego dla „Journal du Dimanche”, ponad połowa Francuzów jest niezadowolona z działań podejmowanych przez nowego prezydenta. Praktycznie na samym początku kadencji to wynik więcej niż fatalny.

Ale nie ma się też co dziwić francuskiemu Kowalskiemu. Nie dość, że pomimo zwiększenia podatków stopa bezrobocia nad Sekwaną jest wciąż rekordowa i nie przestaje rosnąć, to jeszcze obiecywanego przez Hollande’a wzrostu gospodarczego jak nie było, tak nie ma. Także rok 2013, określony przez „Le Figaro” jako ekonomiczny annus horribilis dla całej Europy, we Francji zapowiada się jako rok stagnacji.

DEPARDIEU ZOSTAJE ROSJANINEM

Nie oznacza to rzecz jasna, że Francuzi staną się mniej lewicowi. To przecież właśnie tu zaskakująco wysokie poparcie zdobył w przedwyborczych sondażach kandydat na prezydenta Jean-Luc Mélenchon, postulujący wprowadzenie stuprocentowego (sic!) podatku dla zarabiających powyżej 360 tys. euro rocznie. Niezmiennie powszechne jest również przywiązanie do dobrodziejstw państwa opiekuńczego.

Zresztą – dobrodziejstw niemałych. Jak wspominał w wywiadzie dla „Le Point” Michel David-Weil, były szef banku Lezard, „gdy przyjeżdża się do Francji, nieważne skąd, można odnieść wrażenie, że jest się w raju. Rzadkie są kraje, które oferują tak szerokie zabezpieczenia socjalne”.

Mniej lewicowy wydaje się dziś za to... rząd. I to wbrew swojej politycznej retoryce. Ale trudno dotrzymać słowa, gdy stykamy się z rzeczywistością odmienną od zakładanej. Dla Hollande’a symboliczną lekcją stały się trzy wydarzenia.

Pierwsze – to zapowiedź Peugeota i Citroëna, że zwolnią ponad 8 tys. osób pracujących we francuskich fabrykach i przeniosą produkcję za granicę. Drugie – to plany zamknięcia huty stali Florange, należącej do światowego potentata Lakshmi Mittala. Trzecie wreszcie – to skutki wprowadzenia 75-procentowego podatku dochodowego dla najbogatszych.

W dwóch pierwszych przypadkach na nic zdały się mediacje państwa, a nawet, jak w przypadku Florange, plany nacjonalizacji. W ostatnim – z małym zyskiem (podatek płaciłoby zaledwie 1500 osób) Hollande zdołał spowodować, że Francja stała się nagle krajem „podatkowych uchodźców”. Najsłynniejszy to aktor-milioner Gérard Depardieu, który postanowił zostać obywatelem Rosji (gdzie będzie płacić niski podatek liniowy). Ale nie ma praktycznie dnia, by francuskie media nie mówiły o kolejnym bogatym „uciekinierze”.

NIEKONKURENCYJNA I ZADŁUŻONA

Sęk w tym, że Hollande doskonale wie, iż ani administracyjne zarządzanie upadającymi przedsiębiorstwami, ani symboliczne chłostanie najwięcej zarabiających nie przyniesie pożądanych efektów ekonomicznych.

Prawdziwym problemem Francji jest bowiem zbyt mała konkurencyjność, spowodowana wysokimi kosztami pracy, oraz zadłużenie państwa, które w dwóch trzecich pozostaje w zagranicznych rękach. Tę diagnozę powtórzył Louis Gallois, były szef koncernu EADS, który w przygotowanym na zamówienie Hollande’a i ogłoszonym w listopadzie 2012 r. raporcie wyraźnie stwierdził, że zwiększenie konkurencyjności jest niezbędne i będzie wymagało w najbliższych latach zmniejszenia składek związanych z zatrudnieniem o – bagatela! – 30 miliardów euro. Hollande szybko odciął się od raportu, lecz już po dwóch tygodniach, na pierwszej konferencji prasowej w Pałacu Elizejskim, zapowiedział „racjonalizację” wydatków na cele socjalne i ogłosił pakt na rzecz konkurencyjności.

We Francji zawrzało: oto socjaliści zaczęli mówić nie tylko z perspektywy pracownika, ale i pracodawcy. Jednak gdy przyjrzeć się bliżej francuskiej historii, zawsze zdarzał się podobny scenariusz. Najpierw lewicowe rządy wprowadzały swoje pomysły w życie, by po jakimś czasie szybko się z nich wycofać. Dobrą analogią jest przypadek prezydenta François Mitterranda, który swoją pierwszą kadencję zaczął od socjalistycznej z ducha nacjonalizacji przemysłu i banków, a już po dwóch latach wprowadzał – rękami Jacques’a Delorsa – dyscyplinę budżetową i liberalne reformy w celu przyjęcia wspólnej waluty.

EUROPEJSKI PARADOKS

Czy w przypadku Hollande’a będzie podobnie? Na razie poprzestaje on na zapowiedziach, które wprawiają w konfuzję co bardziej na lewo zorientowanych polityków. Jednocześnie – w sferze retoryki – uparcie trzyma się wyborczych obietnic.

Paradoks? Oczywiście. Ale czy nie w równie paradoksalnej sytuacji znajduje się od jakiegoś czasu cała socjaldemokracja i europejski projekt państwa opiekuńczego?

Podobne problemy z zachowaniem wyborczych barw i utrzymaniem szerokiego zakresu świadczeń socjalnych znajdziemy bowiem w Republice Federalnej. Choć komentatorzy chętnie mówią o Francji jako kandydacie na „europacjenta”, a o Niemczech jako o „najzdrowszym człowieku Europy”, sami Niemcy bynajmniej się za takiego nie uważają.

Debata o państwie opiekuńczym od dawna nie schodzi w Republice Federalnej z czołówek gazet. Temperatura wzrosła gwałtownie dwa lata temu, gdy słynny spadkobierca socjologicznej „szkoły frankfurckiej” Axel Honneth zaatakował – być może jeszcze bardziej sławnego – Petera Sloterdijka. Zarzut: w tekście, opublikowanym w dzienniku „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, Sloterdijk sprowadził potrzebę redystrybucji dóbr w ramach państwa opiekuńczego do „zwykłego resentymentu i zachłanności”. Założenie, że państwo socjalne równa się de facto zinstytucjonalizowanej kleptokracji, jest niczym innym, jak odgórnym podsycaniem walki klasowej – grzmiał w swej odpowiedzi Honneth. I argumentował, że państwo socjalne dysponuje niepodważalną legitymacją moralną.

„Ach, drodzy koledzy! – skarżył się wtedy Sloterdijk, najwyraźniej uznawszy się za Sokratesa doby kryzysu finansowego – Axel Honneth oskarżył mnie o nawoływanie do wojny domowej i wieszczył, że zagrażam demokracji!”.

NIEMCY: CIĘCIA SCHRÖDERA

Od tamtego czasu dyskusja ani trochę nie straciła na temperaturze. Niemcy przeżywają bowiem dziwaczną sprzeczność, jak pisał kilka miesięcy temu w „Die Zeit” socjolog Heinz Bude. Choć kraj uchodzi za wzór radzenia sobie z kryzysem finansowym, poczucie kontroli nad sytuacją u przeciętnego Schmidta topnieje z dnia na dzień. Dosłownie zewsząd dochodzą kasandryczne głosy o Katastrophenkapitalismus, kapitalizmie katastrof, który obraca w ruinę nie tylko banki, ale całe państwa.

Jak do tego doszło? Poprzedni kanclerz Gerhard Schröder wprowadził program dużych cięć w świadczeniach państwa opiekuńczego. Zreformowano np. system zabezpieczenia bezrobotnych i pomocy socjalnej, wprowadzając model nazwany „Hartz IV” (od nazwiska jego współtwórcy). Posunięcie to miało dla RFN iście rewolucyjne konsekwencje. Wcześniej Niemcy tradycyjnie zapewniały wysoki poziom bezpieczeństwa osobom, które straciły pracę. Teraz, w wyniku reformy, po upływie 12 miesięcy od utraty pracy osoby niemogące znaleźć nowej posady lądują na poziomie gwarantowanego przez państwo dochodu, który jest niższy niż pomoc socjalna przed 2005 r. Dodajmy, że mowa tu o stawce podstawowej wynoszącej 359 euro.

Cięcia Schrödera, choć wówczas krytykowane, cieszą się dziś wśród wielu ekspertów w RFN dużym szacunkiem, jako te, które zapewniły niemieckiej gospodarce w następnych latach znaczącą konkurencyjność na rynku europejskim i światowym. Gdy François Hollande wygrał wybory, nad Renem życzono mu nawet, by stał się drugim Schröderem. Oczywiście gdyby dysponował wystarczającą odwagą, aby przeprowadzić poważne reformy państwa.

ŻYCIE W ODSETKOSTRESIE

Tymczasem Angela Merkel przyjęła zupełnie inny kierunek działania. Poczynając od 2010 r. oszczędności, narzucone przez plan Schrödera, były stopniowo likwidowane, a świadczenia państwa – ponownie znacząco rozszerzane.

Działania te są dziś surowo krytykowane przez część ekspertów, zarzucających Merkel, że używa świadczeń socjalnych jako doraźnego lekarstwa na negatywne nastroje związane z kryzysem finansowym. Przyjdzie za tę ucieczkę do przodu słono zapłacić kolejnym pokoleniom – dowodzi w „Die Welt” Michael Hüther, dyrektor Instytutu Niemieckiej Gospodarki w Kolonii, i przekonuje, że przyjemnie jest rozdawać prezenty, ale prawda jest taka, że polityka Merkel grzeszy krótkowzrocznością. Trzeba budować dach, póki świeci słońce – pisze Hüther.

Przeprowadzanych reform jest niewiele. Niemal jedyną w ciągu ostatnich lat było podwyższenie wieku emerytalnego do 67 lat. Podobnie jak w Polsce, wskazuje się jednak, że zmiana ta domaga się pilnego uzupełnienia towarzyszącymi programami, aktywizującymi np. pracowników mających ponad 60 lat. Merkel jest oskarżana, że jej walka z kryzysem kosztowała już budżet państwa pół biliona euro. W jej macierzystej CDU, wyrastają frakcje pragnące znaczącej zmiany kierunku. Szef jednej z nich, Volker Kauder, grzmiał ostatnio, że do Niemców dotarło, iż prowadzą życie na poziomie, na który ich zwyczajnie nie stać.

Jak wskazuje Piotr Buras w książce „Muzułmanie i inni Niemcy”, wszystko to powoduje w społeczeństwie niespotykaną we wcześniejszych latach kumulację strachu. Także Sloterdijk w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” przekonywał ostatnio, że „Niemcy żyją w permanentnym odsetkostresie”.

Z badań Instytutu Rheingold wynika, że atmosfera udzieliła się również pokoleniu właśnie wkraczającemu w dorosłość. Zamiast kultury zabawy i luzu, dominującej u poprzednich generacji, gdy ich przedstawiciele mieli po 20 lat, dzisiejszych młodych Niemców charakteryzuje przede wszystkim potrzeba bezpieczeństwa i stabilności, połączona z lękiem przed fiaskiem w karierze zawodowej. Brak miejsc pracy i perspektyw na przyszłość dla młodych to prawdziwa hańba – pisał ostatnio w „Die Welt” Shumeet Banerji, do niedawna szef dużej firmy konsultingowej Booz & Company.

OSZCZĘDNI SOCJALDEMOKRACI?

Wygląda na to, że rok 2013 może być czasem ograniczania zakresu świadczeń państwa socjalnego tak we Francji, jak i w Niemczech. A biorąc pod uwagę wybory do Bundestagu – planowane na wrzesień tego roku – nie jest wykluczone, że przyjdzie to robić w dużej mierze socjaldemokratom.

Nad Sekwaną prasa już ogłosiła, że w ciągu najbliższych 12 miesięcy gabinet Hollande’a będzie mógł wreszcie pokazać, co potrafi. Z kolei nad Renem szanse na wejście do rządu po jesiennych wyborach ma ponownie SPD. Niektórzy szepczą nawet o kolejnej wielkiej koalicji chadecko-socjaldemokratycznej.

Nie wygląda na to, aby europejska lewica mogła utrzymać model państwa opiekuńczego w jego obecnym kształcie – i przy tak dużej konkurencji innych światowych gospodarek. W każdym razie skończyło się myślenie, że sens tej struktury polega na przyznawaniu społecznych świadczeń jako takich. Coraz głośniej mówi się o odpowiedzialności w ich rozdzielaniu i dalekowzrocznej polityce umożliwiania obywatelom pełnej realizacji ich wolności osobistej.

To oznacza konieczność porzucenia nie tylko dogmatycznych apeli o cięcie wydatków za wszelką cenę, ale także błędnej wiary w to, że wraz z neoliberalnym dogmatem do kosza należy wyrzucić cały liberalizm. 


PIOTR KIEŻUN jest redaktorem „Kultury Liberalnej”, pracuje w Instytucie Książki.

KAROLINA WIGURA jest redaktorką „Kultury Liberalnej” i adiunktem w Instytucie Socjologii UW; autorka książki „Wina narodów. Przebaczenie jako strategia prowadzenia polityki”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2013