Państwo Islamskie mówi do młodzieży

Prof. Olivier Roy, politolog, znawca islamu: Wśród francuskich dżihadystów-konwertytów mamy dwie „nadreprezentowane” grupy: urodzonych w zamorskich departamentach Francji wraz z potomkami Afrykańczyków, oraz… mieszkańców katolickiej Bretanii.

07.08.2016

Czyta się kilka minut

Przedstawiciel jednej z organizacji dżihadystycznych zbiera pieniądze na szkolenia bojowników w Afganistanie. Peszawar (Pakistan), październik 2001 r. / Fot. Robert Nickelsberg / GETTY IMAGES
Przedstawiciel jednej z organizacji dżihadystycznych zbiera pieniądze na szkolenia bojowników w Afganistanie. Peszawar (Pakistan), październik 2001 r. / Fot. Robert Nickelsberg / GETTY IMAGES

SZYMON ŁUCYK: Czy „normalny” młody człowiek może zostać dżihadystą? Pytanie wróciło po lipcowych zamachach w Nicei i w kościele niedaleko Rouen, które powiązano z tzw. Państwem Islamskim (IS). Ich sprawcy nie walczyli wcześniej w Syrii czy Iraku, nie byli też gorliwymi muzułmanami. O zamachowcu z Nicei – 31-letnim Francuzie pochodzenia tunezyjskiego – policja powiedziała, że przeszedł „szybką radykalizację”.

OLIVIER ROY: Jeśli przeanalizujemy biografie terrorystów we Francji, zobaczymy, że od 20 lat powtarza się praktycznie ten sam profil. Ich otoczenie społeczne jest różne, podobnie sytuacja ekonomiczna – to nie są wcale wyłącznie przedstawiciele biedoty z przedmieść.
To jednak nie ma większego znaczenia. Ważna jest inna prawidłowość: zdecydowana większość terrorystów reprezentuje drugie pokolenie imigrantów. Bardzo rzadko – pierwsze (jednym z wyjątków był zamachowiec z Nicei) lub trzecie. Około jednej czwartej francuskich dżihadystów stanowią konwertyci pochodzący z rodzin niewierzących czy agnostycznych – ale również chrześcijańskich lub żydowskich. Ich biografie wskazują na to, że prawie wszyscy przed wstąpieniem na drogę dżihadu wiedli „normalne” życie młodych Francuzów: pili alkohol, chodzili do nocnych klubów, prowadzili swobodną aktywność seksualną. Nawet po wejściu na ścieżkę terroryzmu niekoniecznie porzucali typowo młodzieżowe zachowania. Nie da się tego wytłumaczyć chęcią zakamuflowania swoich zamiarów przed otoczeniem czy policją.
W niemal wszystkich przypadkach nastąpiło nagłe zwrócenie się w stronę religii – w okresie trwającym od dwóch lat do pół roku przed popełnieniem aktu terrorystycznego. Tak więc rzeczywiście mamy tu do czynienia z szybką radykalizacją.

Mój wniosek: terroryzm nie jest skutkiem radykalizacji religijnej. Fundamentalistyczne pojmowanie religii – jak rosnący w siłę także we Francji nurt salafitów – nie zawsze musi prowadzić do terroryzmu. To nie są ludzie, którzy najpierw przyjmują nową wiarę, potem stopniowo praktykują coraz gorliwiej – aż w końcu w ciągu 5–10 lat stają się fanatykami zabijającymi „niewiernych”. Tak się nie dzieje.

W takim razie, dlaczego tych młodych pociąga ideologia nienawiści o podłożu religijnym? Nie wszystko tłumaczy frustracja brakiem życiowych perspektyw. Jeszcze 10 lat temu grupy młodych na przedmieściach francuskich miast biły się z policją i paliły samochody. Dziś zdarza się, że wybierają dżihad.

Błędem jest sądzić, że młodzi najpierw bili się z policją – jak na paryskich przedmieściach w 2005 r. – a potem, kiedy zobaczyli, że to nic nie daje, stali się islamistami. Mowa tu o dwóch fenomenach równoległych, nie zaś następujących po sobie. Ci, którzy brali udział w zamieszkach na przedmieściach, nie należą do tej samej kategorii co terroryści. Terroryzm jest symptomem głębokich problemów ludzi młodych, w szczególności pochodzących z rodzin imigranckich – ale przecież nie jest symptomem jedynym.

Moim zdaniem to nie religia ani ideologia radykalizują dżihadystów, ale raczej to, co nazywam „narracją Daesh” [„Daesh” to używana m.in. we Francji i krajach arabskojęzycznych nazwa IS – red.]. Inaczej mówiąc: to, co IS proponuje im – proponuje jako „wielką opowieść”. Głosi ona: „Wstąp do nas – będziesz bohaterem i pójdziesz do raju!”. W ten sposób osoby werbujące chcą przemienić przegranych, ludzi z życiowego marginesu, w zwycięzców.

Daesh sprawnie używa kultury młodzieżowej – na poziomie technicznym (klipów, materiałów wideo, Facebooka), ale także w formie podawanych treści. Reżyseruje estetykę przemocy, która jest szalenie nowoczesna, bliska amerykańskim filmom akcji czy komputerowym grom wojennym w rodzaju „Call of Duty”.

Język Daesh jest językiem młodzieży. To, co na dobrą sprawę pozostaje w nim z samego islamu, to wizje raju i apokalipsy. Ale np. już nie szariat – o nim IS mówi mało. Sami terroryści nie przestrzegają zresztą zasad szariatu i mało się przejmują tym, czy to, co jedzą, jest halal, czy nie.

Ważny jest wymiar apokaliptyczny. Dżihadyści nie wierzą – wynika to z samych deklaracji Daesh – że na ziemi ustanowią sprawiedliwe społeczeństwo. Dla nich kalifat jest zwiastunem końca świata, który poprzedza ostateczna bitwa na polach Armagedonu.

Ta wizja apokalipsy wyjaśnia zamachy samobójcze?

Tak. Zauważmy, że począwszy od zamachu w 1995 r. w Lyonie [atak na szkołę żydowską przypisywany tzw. Zbrojnej Grupie Islamskiej – red.], niemal wszyscy zamachowcy ginęli na miejscu. „Klasyczni” terroryści chcieli przeżyć – podkładali bomby i uciekali. Teraz napastnicy pragną śmierci.

Ostatnio coraz częściej zamachowcy działają w pojedynkę.

Nie jestem przekonany, czy zjawisko tzw. samotnych wilków rzeczywiście istnieje. Zamachowiec z Nicei miał wcześniej kontakty z siatką islamistyczną. Także napastnicy, którzy zamordowali księdza w kościele pod Rouen, wcześniej nagrali film, w którym złożyli ślubowanie na wierność IS. Prawie zawsze w grupie zamachowców znajduje się ktoś, kto jest łącznikiem z centralą – nieważne, czy mowa o Al-Kaidzie, czy o Daesh.

Formowanie komórki terrorystycznej zaczyna się w wąskiej grupie kolegów lub rodzeństwa. Uderzający jest fakt, że połowę komanda, które zorganizowało niedawne ataki w Paryżu i Brukseli, stanowili rodzeni bracia. Członkowie tych grup znają się też np. z więzienia – połowa francuskich terrorystów odsiadywała jakieś wyroki, np. za handel narkotykami czy rozboje. Więzienie jest bardzo częstym punktem werbunku. Nietrudno to zrozumieć – to miejsce ciężkie pod względem psychologicznym, pełne przemocy. Kiedy chcemy się uchronić przed agresją, musimy należeć do jakiejś solidarnej grupy.

Przykłady ostatnich zamachów z Francji i Niemiec pokazują, że sprawcy stosują coraz prostsze metody: samochody, noże, a nawet, jak 17-letni Afgańczyk, który w połowie lipca ranił pasażerów w pociągu w Bawarii – siekiery.

Al-Kaida już wiele lat temu wezwała do używania wszelkich metod walki. Ale teraz policja potrafi rozpracowywać wielkie zorganizowane siatki terrorystyczne. To głównie dlatego sprawcy stosują obecnie także w Europie – to rzeczywiście rzecz nowa – takie „chałupnicze” metody.

Przez ostatnie dwa lata francuska policja wykonała wielką pracę; nie popełnia już takich błędów, jak w przypadku paryskich ataków na redakcję „Charlie Hebdo”. Ale nawet najlepsze służby mają kłopot z wyłowieniem spośród milionów osób tej, która przygotowuje się np. do rozjechania tłumu ciężarówką.

Po zamachu w Nicei krytykowano jednak policję we Francji. Pytano: dlaczego wjazd na promenadę, na której bawili się ludzie, nie był skutecznie zablokowany? Prasa pisała też o naciskach, jakie miało wywierać francuskie MSW na nicejską policję, aby zatuszowała błędy dotyczące bezpieczeństwa imprezy w Nicei.

Zapewne były luki w zabezpieczeniu. Dziwne, że nie postawiono przy wjeździe solidnej zapory przeciw ciężarówkom. Co do tego, czy były naciski na policję ze strony władz – to polemika polityczna i z wnioskami trzeba się wstrzymać do zakończenia niezależnego dochodzenia w tej kwestii.

Pytań o przeciwdziałanie zamachom jest więcej. Na przykład: czy można usprawnić udaremnianie zamachów, trzymając za murami więzienia każdego potencjalnego dżihadystę?

To budzi duże wątpliwości. Kiedy przyjrzymy się działaniu sądów, to widzimy, że za samą próbę – udaremnioną – wyjechania na dżihad do Syrii można teraz wymierzyć siedem lat więzienia. To surowa kara. Można się spodziewać, że po ostatnich atakach zostaną zaostrzone sankcje nawet za takie czyny, jak wznoszenie okrzyków „Allahu Akbar!”. A to już niepokoi wielu prawników – bo chodzi o to, aby zachować równowagę między bezpieczeństwem a wolnością.

Wspomniał Pan, że około jedna czwarta dżihadystów we Francji to konwertyci. Czyli radykalny islam przyciąga też Francuzów dalekich od kultury arabskiej?

Wśród francuskich dżihadystów-konwertytów mamy dwie grupy „nadreprezentowane”. Pierwsza to mieszkańcy departamentów zamorskich Francji – Martyniki i Reunion, oraz potomkowie rodzin z Czarnej Afryki. Druga – co jest naprawdę zaskakujące – to Bretończycy, pochodzący z katolickiego regionu, gdzie właściwie nie ma muzułmanów.

Kiedy przyjrzeć się tym konwertytom, można zobaczyć, że od początku są prawdziwie zafascynowani dżihadyzmem. Szukają prawdziwej „męskiej przygody”. Jeden z terrorystów, Maxime Hauchard, pochodzący z przeciętnej normandzkiej rodziny, a przez prasę nazywany „katem Daesh”, napisał: „Jesteśmy bohaterami, to nie żaden film, to prawdziwe życie”.

Niedawno wyszła we Francji ciekawa książka: „L’Embrigadée” („Zwerbowana”), w której Valérie de Boisrolin, przedstawicielka środowiska zamożnej katolickiej burżuazji, opowiada o tym, jak jej córka nawróciła się na islam, wyszła za mąż za dżihadystę i pojechała do Syrii. Autorka była długo przekonana, że jej córka przeszła islamistyczne „pranie mózgu” i dlatego uciekła z Francji. Jednak córka – kiedy rozmawia z nią przez Skype’a – twierdzi, że nikt jej do niczego nie zmusił; ona sama wybrała sobie swój los i jest z niego zadowolona. Matka nie potrafi uwierzyć. To fascynująca rozmowa.

Polski minister spraw wewnętrznych oświadczył niedawno, że ataki islamistów na Zachodzie to efekt prowadzonej tam polityki wielokulturowości. Jego zdaniem Polskę osłania przed terroryzmem to, że, inaczej niż Francja, jest kulturowo homogeniczna – bo niemal wyłącznie chrześcijańska.

To wielki mit! Przecież wszystkie zamachy są organizowane przez małe grupy – ekstremistów, którzy pozostają na marginesie społeczności muzułmańskiej. To nie jest atak wychodzący z wewnątrz wspólnoty religijnej. Dziś bardzo łatwo zrobić zamach.

Nie potrzeba zresztą szukać terrorystów w Polsce. Niemcy do niedawna uważali, że jeśli nie bombardują Syrii, to nie znajdą się nigdy na celowniku Daesh. Okazało się inaczej. Pewne jest, że Polska nie jest priorytetowym celem dla islamistów. Byłoby tak wtedy, gdyby wzięła znaczący udział w operacji militarnej przeciw IS.

Podkreślam, że francuscy muzułmanie byli wstrząśnięci ostatnimi zamachami. To duża różnica w stosunku do zamachu na „Charlie Hebdo”. Byli wtedy wyznawcy islamu, którzy potępiali atak, ale mówili „Nie jestem Charlie”, bo rysownicy nie powinni byli popełniać bluźnierstwa wobec Mahometa. Teraz jednak nie ma takich wątpliwości – bo islamiści mordują wszystkich bez różnicy.

Rozmawiamy w czasie Światowych Dni Młodzieży w Krakowie. Za oknem kawiarni obok Rynku, w której siedzimy, słychać śpiewy i okrzyki młodych pielgrzymów, głównie z Ameryki Łacińskiej. Ale w Europie to nie chrześcijaństwo, lecz islam zdaje się być bardziej atrakcyjny dla nowych wyznawców.

Bardzo liczną kategorią konwertytów we Francji są ci, którzy nawracają się dziś na rygorystyczną wersję islamu – salafizm. Szukają religii ujmującej ich życie w ścisłe i proste ramy. Wszystko dla nich ma być unormowane: masz robić tak, a nie inaczej. Dla nawróconych na salafizm ważne jest też braterstwo, które można znaleźć wśród współwyznawców. Nie znaczy to wcale, że ci radykalni muzułmanie muszą zasilić szeregi terrorystów, choć niektórzy dżihadyści mieli za sobą epizody salafistyczne.

Pamiętajmy, że konwersje działają w obie strony – są wcale liczni muzułmanie we Francji i innych krajach Europy, którzy nawracają się na chrześcijaństwo, przede wszystkim na protestantyzm.

Tak salafizm, jak i charyzmatyczne ruchy protestanckie przyciągają podobną kategorię ludzi. Kilka lat temu czasopismo „Le Monde des Religions” opublikowało mapę budowy nowych miejsc kultu we Francji. I widać tam interesującą tendencję: prawie we wszystkich regionach kraju daty konstrukcji meczetów i świątyń protestantów ewangelicznych nakładają się na siebie. Jakby te dwie religie rozwijały się podobnie dynamicznie, rywalizując ze sobą. We Francji i Niemczech widać także inną tendencję: ostatnio wzrasta liczba muzułmanów, którzy proszą o chrzest w Kościele katolickim.

Papież Franciszek wzywa wiernych – również polityków, jak niedawno na Wawelu – do pomocy uchodźcom. Mówi: „potrzebna jest gotowość przyjęcia ludzi uciekających od wojen i głodu”. Czy ten apel może być skuteczny, gdy słowo „uchodźcy” wśród wielu polskich – i nie tylko – katolików wywołuje strach, bo jest zrównywane ze słowem „terroryści”?

Spory w kwestii uchodźców ujawniają głęboki kryzys chrześcijaństwa, a w szczególności katolicyzmu. Chodzi o rosnący w Europie konflikt między dwoma typami chrześcijaństwa: chrześcijaństwa tożsamościowego, czyli kulturowego, oraz chrześcijaństwa wartości. Inaczej mówiąc: między tożsamością a wiarą.

To pierwsze podejście głosi: Europa jest kulturowo chrześcijańska, więc nie może zintegrować dużej liczby muzułmanów. Taki sposób myślenia podchwycili populiści – w Polsce co prawda katoliccy, ale w innych krajach Europy, np. we Francji czy Holandii – z gruntu laiccy. Np. Marine Le Pen jest zwolenniczką świeckości państwa, Geert Wilders poparł małżeństwa jednopłciowe. Paradoksalnie chrześcijaństwo tożsamościowe sekularyzuje społeczeństwo. I to, moim zdaniem, stanie się w Polsce pod rządami PiS. Taka postawa – sojusz wiary i władzy – odepchnie ludzi od religijnych praktyk. Efekty będą widoczne za jakieś 10 lat. Proszę popatrzyć, jak już zsekularyzowała się Irlandia.

Papież Franciszek przeciwstawia tej postawie chrześcijaństwo wartości. Nie jest Europejczykiem i nie mówi językiem chrześcijaństwa tożsamościowego, właściwego dla Jana Pawła II czy Benedykta XVI. W kwestii uchodźców adresuje swoje przesłanie do jednostek, a nie do rządów. Apeluje do każdego Polaka, aby pomagał uchodźcom, ale nie zwraca się do rządu polskiego, aby przyjął jakąś ich „kwotę”– tym przecież zajmuje się Bruksela.
Dwie rzeczy, które Jan Paweł II umiał ze sobą zespolić – wiarę i tożsamość – teraz rozchodzą się kompletnie. I dlatego Kościół katolicki jest rozdarty między tymi dwiema postawami – i w efekcie niemal sparaliżowany.

Co innego populiści. Oni dokonali już wyboru – opowiedzieli się po stronie tożsamości. ©

Prof. OLIVIER ROY jest jednym z najbardziej znanych francuskich badaczy radykalnego islamu i problematyki laicyzacji we współczesnym świecie. Autor książek, m.in. „Świętej ignorancji. Kiedy religia rozchodzi się z kulturą” i „Upadku islamu politycznego”. Obecnie profesor w Europejskim Instytucie Uniwersyteckim we Florencji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2016