Panpamflet

To był tylko sen, majak. Podczas mistrzostw przegramy. Przegramy przez nich. Oczywiście. Proszę wybaczyć moment słabości, który podyktował poprzedni odcinek.

13.04.2011

Czyta się kilka minut

Żeby drogę powrotną do rzeczywistości skrócić jak najbardziej, sięgam po niedawno wydaną antologię pamfletu ("»Chamuły«, »Gnidy«, »Przemilczacze«..."), zastanawiając się na marginesie: czy w Polsce bez wściekłości, która przyśniła mi się wskutek zimowej niedyspozycji, ten gatunek mający długą historię byłby nadal możliwy? Ależ tak - treścią snu nie była utopia, lecz w miarę normalny kraj, strzegący pewnego poziomu racjonalności w postępowaniu, powyżej którego zaczynają się godne uwagi indywidualne ekspresje i polityczne różnice. Takie zdefiniowanie normalności to jednak czysta prowokacja. A przecież obszerny tom, zredagowany przez Dorotę Kozicką, świetnie ilustruje możliwość funkcjonowania powyżej owego myślowego minimum, a niekiedy nawet maksimum. Jest antologią błysków i pasji. W większości przypadków, bo upadki w chamstwo również się zdarzają.

Po pierwsze, pełno w nim umysłowej gibkości. Nieprzypadkowo w spisie treści znajdujemy nazwiska mistrzów paradoksu i dialektycznego myślenia, z Brzozowskim, Irzykowskim, Boyem, Witkacym, Gombrowiczem, Wierzbickim, Barańczakiem, Walcem, Pilchem w pierwszym szeregu.

Po drugie, pełno w nim etosu. Bo nie ma pamfletu bez idei, której chce się - oj, chce - bronić lub sprzeciwiać. Jeśli pierwszy typ można byłoby uznać za estetyczny, to drugi - w praktyce często z pierwszym zmieszany lub nawet tożsamy - ma charakter zdecydowanie moralny. Na przykład "Traktat o gnidach" Piotra Wierzbickiego popisuje się swą misterną kompozycją, śmiertelną (traktatową) powagą, lecz siłę czerpie z gniewu, który rozsadza konstrukcyjne ramy, ba, nawet ironię zmienia w jawnie chłoszczący powróz: "Gnida zamieszkuje głównie stolicę Polski oraz niektóre większe miasta wojewódzkie. Największymi skupiskami gnid są Warszawa i Kraków. Gnidy skupiają się na uniwersytetach oraz w innego typu wyższych uczelniach; w (...) Polskiej Akademii Nauk, (...) w związkach twórczych oraz prasie, głównie w redakcjach tygodników oraz miesięczników literacko-społecznych". Gnida "Od opozycjonistów oczekuje akceptacji. Od PRL-u premii, awansów, nagród i orderów". W 1978 roku świat był jednak prostszy i nie: podpisanie listu protestacyjnego, o czym Wierzbicki dużo pisze, wymagało odwagi (dzisiaj więcej odwagi wymaga czasami niepodpisanie czegoś), tygodniki literackie należą do archeologii kulturowej, najważniejszy zaś gnidzi pląs odbywa się na granicy między deklarowaną bezinteresownością myślenia czy zaangażowania a mocnym pożądaniem wpływów i pieniędzy. Klerkizm i celebrytyzm, lewicowość jako seksapil, prawicowość jako inteligencka fobia, o tym można byłoby pisać, gdyby można było przekroczyć pułap retorycznej ostentacji, która uchodzi u nas za normę. Jeśli coś ogranicza perspektywy pamfletu, to jego zbytnia podaż, w rezultacie prowadząca do spospolitowania i śmierci w mękach nudy i trywializacji. Wystarczy posłuchać audycji radiowych lub telewizyjnych z udziałem polityków, by przekonać się, że żyjemy pod władzą zaciekłych pamflecistów.

Ale czy zasługujemy na coś lepszego? "Ten Miłosz, proszę pana, wcale nie zasługuje na podziw. Jego poezja jest tak samo pozbawiona charakteru jak on sam. Ani Polak, ani Litwin, ani katolik, ani niewierzący. Bez kośćca, bez charakteru. Herbert, tak, to był wielki polski poeta, niezłomny". Kto powiedział, że wykłady otwarte o Miłoszu dawać mają jedynie łatwe satysfakcje?

Tymczasem pamflet, choć pełno w nim niesprawiedliwości, choć nigdy nie służył wyważaniu racji, to przecież nie był też bezpardonowym wybijaniem zębów. Wybijaniem zębów zajmował się paszkwil. Paszkwil był i pozostał - powiem od razu - mową słabeuszy, najczęściej anonimów, którzy udawanym, lecz aroganckim przywiązaniem do wartości fundamentalnych maskują autodestrukcyjne kompleksy. Z pamfletem bywa dużo ciekawiej. Jako forma na wskroś inteligencka dążył do odkrycia stanu nieoczywistości i skomplikowania obrazu spraw. Jego wrogami były (są) symplifikacje, rozmaite poprawności - i ich producenci - polityczne, myślowe, estetyczne, literackie, towarzyskie klisze, hierarchie, konsensusy, doksy. Za pomocą retoryki jawnej zwalczał perswazje ukryte. Z paszkwilem na odwrót - lubi krzepką prostotę. W ogóle - będąc gatunkiem słabeuszy - kocha się w krzepie, golonce z kapustą, robieniu sztachetą. Modyfikując sejmowy dowcip z czasów pewnej koalicji, rzec by można: pamflecista gra - mimo wszystko - w salonowca, a paszkwilant w dupnika.

Kozicka tłumaczy to dużo subtelniej. Odnosząc się do znawców tematu, z profesorem Henrykiem Markiewiczem na czele, kreśli dzieje pamfletu i różne jego podziały. Zwraca uwagę, że jego rola wzrasta w okresach kryzysowych, podczas przesileń, intensywnych sporów, kształtowania nowego parnasu i rekonstrukcji kanonu.

"Więc niech mi pan powie, tylko krótko: dlaczego to Miłosz miałby być poetą wybitnym? Jego prostota, jego filozofia, nic a nic mnie z tego nie kręci". Odpowiadam, że to pewnie dlatego, iż autor "Zniewolonego umysłu" jest pisarzem dla dorosłych, za późno dostrzegając, że osoba, której Miłosz "nie kręci", jest nieodwracalnie pełnoletnia. I dziarska: "Co mi tam Miłosz - mimowiednie cytuje Zbigniewa Bieńkowskiego. - Mnie kręci Świetlicki".

Owszem, pamflet jest woluntarystyczny, jak manifest, jak zaklęcie - odbiorcom chce narzucić swą negatywną opcję, wszczepić uraz, podzielić się oburzeniem, lecz nie musi być pozbawiony argumentów i wdzięku. Jeśli dotyczy literatury, to bez tych przymiotów ani rusz. Jak pisze Irzykowski, to biada. Kiedy Pilch morduje bez pośpiechu Wilka, to jest w tym przerażająca finezja. Natrafiając na ironię Janusza Sławińskiego ("Jeszcze jeden ukąszony, choć poranek świta"), świeczki chce się palić w podzięce, że to o kim innym.

Antologia Kozickiej niechcący pokazuje, że o pamflet dzisiaj ciężko, nie z powodu braku pamflecistów, lecz na odwrót - z powodu ich dewaluującego nadmiaru, a ponadto, że pamflet pamfletowi nierówny, że sam w sobie nie jest żadną gwarancją czy to niezależności, czy esprit. Bo owszem, są w książce teksty kapitalne, ale głupich i wrednych także nie trzeba długo szukać.

Jak w życiu: "Nie dziwię się, że ludzie nie chcą czytać i nie cenią Miłosza, dał się przecież wykorzystać do młotkowania polskości. Jak to przez kogo? Przez Michnika, przez Rydzyka". Oczywiście.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 3-4/2011