Panie od czytania

W sprawozdaniach projektów, Pośród pytań jest i takie o osiągnięte efekty. Pomysłodawczyni Wędrującego Klubu Czytających Dzieciom niezmiennie wpisuje, że o sukcesach swojego projektu prawdopodobnie nigdy się nie dowie.

14.09.2011

Czyta się kilka minut

Kiedy człowiek startuje do konkursu na projekt, nie ma pojęcia, do czego się zabiera. Nawet nie wie, gdzie jest łyżka, którą to się je. A co dopiero sam posiłek! - mówi Maria Biłas-Najmrodzka. To w jej salonie, przy solidnym, drewnianym stole, odbywają się spotkania zaangażowanych w Wędrujący Klub Czytających Dzieciom - jedną z inicjatyw wspieranych w ramach programu "Seniorzy w Akcji". Mimo że projekty konkursowe muszą być poparte dziesiątkami stron planów, raportów i rozliczeń, pani Marii udało się to zorganizować w przytulnej atmosferze własnego domu. Bo i w domu wszystko się zaczęło: tu dwa lata temu zaprosiła dwadzieścioro przyjaciół, aby przedstawić pomysł i zwerbować tych, którzy poszli potem razem z nią do warszawskich szpitali, przedszkoli integracyjnych, domów dziecka i świetlic socjoterapeutycznych. Głównie kobiety, bo mężczyźni - jak mówi - nie nadają się do takich eksperymentów.

Chodziło o to, aby wybrać miejsca, w których przebywają dzieci w trudnej sytuacji, i zacząć je odwiedzać z opowiadaniami, wierszami i baśniami. W szpitalach najczęściej przychodzą na oddziały, gdzie dzieci przebywają długo, np. na chirurgię urazową i neurologię. - Nawet gdy dziecko pozostaje w śpiączce, dobrze jest zastąpić rodziców, którzy dotąd spędzali tam po 24 godziny na dobę - tłumaczy pani Maria. - Jesteśmy tu po to, aby sami mogli na chwilę gdzieś pójść, ale również po to, by mózg dziecka miał cały czas do czynienia z jakimś rodzajem pozytywnych bodźców.

Puk, puk, tu bajka!

Co miejsce, to inne wyzwania. - Wszystkim się wydaje, że najtrudniejszy jest szpital, a to nieprawda - słyszę od pomysłodawczyni przedsięwzięcia. - Oczywiście, nigdy nie wiadomo, z jaką książką przyjść, bo dzieci są tam najróżniejsze, ale wystarczy przecież zabrać kilka tytułów. Jesteśmy tam, żeby pomóc im ten czas przetrzymać, bo kiedy dziecko jest zagipsowane po urazach, to nawet jeśli potrafi czytać, nie może utrzymać książki w rękach i jest skazane na telewizorek zawieszony na ścianie w sali.

Ale to jeszcze się mieści w granicach ludzkiej niedoli. O wiele trudniej jest w domach dziecka. - Dzieciaki wyjeżdżają do swoich biologicznych rodzin na weekend. Potem wracają i widać, że kiedyś wcale nie trafiły do instytucji opiekuńczych przez przypadek. A pani patrzy na te piękne i mądre dzieci... To niezwykle trudne. Wszystko pęka w środku.

Zdarzało się więc, że po kilku miesiącach czytające wolontariuszki decydowały, że rezygnują z udziału w następnych edycjach projektu.

Żadna z przyjaciółek Marii Biłas-Najmrodzkiej nie miała wcześniej kontaktu z domami dziecka. Jedna z nich jest kuratorem sądowym, ale nigdy nie wierzyła w opowieści o złośliwych maluchach. Inna jest chemikiem. Pani Maria skończyła polonistykę i, jak sama mówi, zawsze robiła to, co nie jest związane z jej wykształceniem. Nic dziwnego, że wiele założeń trzeba było zrewidować. - Wyobrażałam sobie, że jeśli będziemy odwiedzały dzieci dwa razy w miesiącu, to wystarczy. A w rzeczywistości musi być tak, że jeśli się przychodzi, to np. w czwartek o godzinie 16 czy 18 - i tak zawsze, niezmiennie. Zaczynamy w październiku, kończymy w czerwcu. Nawet jeśli oficjalnie projekt trwa do końca kwietnia, to przecież nie zostawiamy dzieci, przychodzimy do końca roku szkolnego.

Najbezpieczniej jest chodzić we dwie. Po pierwsze, w razie choroby jednej z czytających nie ma problemu z ciągłością spotkań. Po drugie, intensywność samych zajęć może jedną osobę przerosnąć. - Zwykle dziecko kręci się już po kilku minutach. A dzieci z domów dziecka często mają z tym jeszcze większe problemy - tłumaczy pani Maria. - Trzeba też być przygotowanym na agresywne i nieeleganckie słowa, które dzieci czasem wynoszą z domu. A żeby utrzymać zainteresowanie malucha, trzeba się naprawdę napracować i dobrze przygotować program.

Lista rzeczy zabronionych

Wędrujący Klub jest do wyzwań nieźle przygotowany. Wolontariuszki spotykają się np. z ekspertem z Fundacji Rozwoju Dzieci. Dowiedziały się od niego, czego nie wolno robić w pewnych instytucjach: - Naturalnym odruchem, szczególnie babskim, jest przytulić, pogłaskać, uszczęśliwić. A tak nie można. Zbyt wiele spraw ciągnie się za tymi dziećmi i nie wiadomo, czego się dotknie. Albo inaczej: wiadomo, że jeśli dotknie się w nich czegoś głębiej, to nie będzie to nic dobrego.

Lepiej jest zostawić ten ich świat specjalistom, żeby nie było jak w tej piosence:

"Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie?".

Nie wolno: dotykać, pytać o przeszłość, obiecywać, faworyzować, wierzyć we wszystko, co mówią.

Dzieci testują wszystkich obcych. Ale panie od czytania po prostu lubią. Pani Marii przypomina się jedno z przyjemniejszych doświadczeń w Wędrującym Klubie: - Kiedyś przyszłyśmy do domu dziecka, dzieci zrobiły nam przedstawienie, nie oglądając się wcale na wychowawczynię. Zajęły się tym dziewczynki, ale wciągnęły również chłopców, w tym również takiego, który w ogóle nie czytał. To pokazało nam, jak nas lubią, mimo że nasze światy są od siebie odizolowane.

Podstawowy dylemat wolontariuszek: jak okazać życzliwość dzieciom, które są spragnione kontaktu i akceptacji, a jednocześnie utrzymać dystans, który ochroni je przed poczuciem odrzucenia, kiedy projekt się skończy? - Wśród projektów dla wolontariuszy seniorów jest dużo pomysłów spektakularnych, takich, które można pokazać innym, np. taniec czy folklor - wyjaśnia pani Maria. - U nas wszystko odbywa się kameralnie, za zamkniętymi drzwiami. Tych dzieci się nie pokazuje i nie tworzy się im dodatkowych emocji, gwiazdorskich występów. To działanie w ciszy.

Dystans służy nie tylko dzieciom. Panie z Wędrującego Klubu również potrzebują przestrzeni. - Nawet gdybym chciała się zagłębiać w ich problemy, nie starczyłoby mi sił - ciągnie pani Maria. - Mogłabym tylko dojść do wniosku, że powinnam adoptować te wszystkie dzieci - a to przecież niemożliwe. Są granice tego, co można zrobić dla innych.

Wiek i wyrozumiałość

W sprawozdaniach projektów, pośród pytań jest i takie o osiągnięte efekty. Pomysłodawczyni Wędrującego Klubu Czytających Dzieciom niezmiennie wpisuje, że o sukcesach swojego projektu prawdopodobnie nigdy się nie dowie. To jak przy wychowaniu własnego dziecka: dopiero gdy dorośnie, rodzice dowiedzą się, jakie błędy popełnili. Jeśli jeden procent z naszych podopiecznych wróci kiedyś w życiu do czytania, albo cokolwiek z tego opowie swoim dzieciom, to już jest coś - mówi. I po namyśle dodaje: - Staramy się zostawić im z siebie jak najwięcej tej pogodnej, fajnej części, do której będą mogły się odwołać w przyszłości.

Zapytana, dlaczego wybrała pomaganie przez książki, odpowiada, że był to po prostu wybór tego, co jest łatwo dostępne. Ale chyba jest w tym też coś więcej, bo przecież panie z Wędrującego Klubu przekonują się, że w trudnej chwili książka może bardzo pomóc: - Nasze dzieci dostają od nas książki. Oswoiłyśmy je z tym, że jest to prezent, który może sprawiać radość. A jeśli będzie to książka z wierszami, których się uczyły, to wtedy mają niebywałą frajdę.

Wędrujący Klub został wymyślony jako inicjatywa angażująca ludzi starszych. Nie tylko jednak osoby po pięćdziesiątce mogą brać w niej udział. Młodszym łatwiej jest znaleźć informacje o dobrych książkach albo szybciej, przez internet, dotrzeć do wskazówek psychologów i psychoterapeutów. - Atutem starszych wolontariuszy jest doświadczenie, które przekłada się na cierpliwość i wyrozumiałość - słyszę od pani Marii. - Innymi słowy: doświadczenie, z którego rodzi się świadomość, że w życiu może zdarzyć się wszystko. To ich przewaga: świadomość, że nie ma czegoś takiego jak norma, bo w pewnym stopniu wszystko jest normą.

- Młodzież ma teraz o wiele mniej czasu, bez przerwy za czymś "goni" - mówi pani Maria. - Nie wiem, czy nie bardziej niż my kiedyś goniliśmy. Byłoby mi trudno wciągać kogoś młodego, o kim wiem, że ma przed sobą tyle rzeczy: swój związek, małżeństwo, dzieci, czyli to, co jest na pewnym etapie absolutnie najważniejsze. Dopiero później jest reszta świata.

Jakie będą dalsze losy Wędrującego Klubu, nie wiadomo. Niektóre z pań na pewno zostaną w zaprzyjaźnionych środowiskach. Sama założycielka planuje przerwę. Hałas źle wpływa na jej słuch. Chętnie odda komuś swoją wiedzę i dlatego podjęła decyzję, że musi wydać broszurę ze wszystkimi wskazówkami, które mogą się przydać kolejnym Klubom. Bo Klub, jak powtarza pani Maria, od dawna nie jest już jej prywatną sprawą. Jest dla wszystkich. - Wystarczy chcieć i mieć ten rodzaj wrażliwości, której nie powinno się odwieszać na kołku. Nazywam to wrażliwością stosowaną.

Dziesięcioosobowy Wędrujący Klub ma na swoim koncie ponad 220 spotkań z dziećmi, a jego założycielka ciągle szuka nowych sposobów pomagania innym.

- Moje przyjaciółki nie wierzyły, kiedy mówiłam, że zawieszam Klub. Wiem już, o co będę teraz walczyła, i to też będzie związane z wolontariatem. Ale nie mogę jeszcze powiedzieć, o co chodzi, bo pomysł jest iście szatański i absolutnie nierealny - kończy tajemniczo pani Maria. I przypomina swoją naczelną dewizę: o tym, że człowiek nie jest sam na świecie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2011