Pani premier tańczy

Za pół roku Wielka Brytania ma opuścić Unię Europejską, tymczasem nadal nie ustalono warunków brexitu. W kraju rośnie niepewność. Niepewna jest też przyszłość Theresy May.
z hrabstw Berkshire (Anglia) i Fife (Szkocja)

10.09.2018

Czyta się kilka minut

Theresa May na pokazie lotniczym w Farnborough, 16 lipca 2018 r. / BEN STANSALL / AFP / EAST NEWS
Theresa May na pokazie lotniczym w Farnborough, 16 lipca 2018 r. / BEN STANSALL / AFP / EAST NEWS

Elie, małe rybackie miasteczko na wschodnim wybrzeżu Szkocji, wydaje się już żegnać z letnim sezonem. Parę osób przechadza się po ślicznej piaszczystej plaży, kilka szczęśliwych – i mokrych od morskiej wody – psów, jeden śmiałek pływający z dala od brzegu... Przed wiatrem i przelotnym, choć intensywnym deszczem można się schronić w jedynej otwartej kawiarni.

Jest sennie, spokojnie. Z dala od brexitowych wstrząsów, odczuwalnych zarówno w odległym Londynie, jak też w nieco bliższym Edynburgu, stolicy Szkocji.

A jednak! W sklepie z artykułami wystroju wnętrz i pamiątkami ktoś wykazał się poczuciem humoru. „Brexit! – napisał kredą na tablicy przed sklepem. – Możemy to naprawić. Mamy wielki asortyment klejów, narzędzi, farby i środków do udrażniania rur”.

Wskaźniki szczęścia

Ani sklejenie podzielonego wizją brexitu narodu, ani udrożnienie tkwiących w impasie negocjacji między Londynem i Brukselą nie jest teraz łatwe. Jednak Brytyjczycy wydają się radzić sobie z mnożącymi się znakami zapytania i niejasną perspektywą na przyszłość nadzwyczajnie dobrze.

W pierwszym roku po brexitowym referendum tzw. wskaźnik szczęścia wśród Brytyjczyków nieco nawet wzrósł i wynosił 7,52 na 10 pkt. (wzrósł głównie w Anglii, w pozostałych częściach Zjednoczonego Królestwa – Irlandii Północnej, Walii i Szkocji – pozostał taki sam). W kolejnym okresie, do grudnia 2017 r., znów podskoczył, choć nieznacznie: do 7,53 pkt. Tym razem zmianę na lepsze odczuwano głównie w Szkocji. Wprawdzie w pierwszym okresie po referendum właśnie tam wzrósł tzw. odczuwany poziom niepokoju, ale obecnie wynosi 2,90 pkt., co jest nawet ciut niższe od średniej brytyjskiej (wynosi ona 2,91 pkt.).

Chciałoby się przywołać znane brytyjskie powiedzenie: „Keep calm and carry on” (Zachowaj spokój i rób swoje). Jednak obraz kraju na pół roku przed marcem 2019 r. – gdy zgodnie z unijnym prawem (tj. dwa lata od zgłoszenia takiej woli przez Londyn do Brukseli) powinien puścić Unię Europejską – jest bardziej skomplikowany.

Szkockie rozdarcie

Miasto Dundee od spokojnego Elie dzieli niespełna 50 km. W połowie sierpnia ulicami Dundee przeszło kilkanaście tysięcy zwolenników szkockiej niepodległości. Wcześniej podobnie licznie maszerowali oni w Inverness i Glasgow, dwa tygodnie później zaś, w pierwszy wrześniowy weekend, w niewielkim Dunfermline było ich kilkuset.

Jednak nie o liczby i częstotliwość tu chodzi, lecz o fakt, że dla sporej części Szkotów idea suwerennej i niepodległej Szkocji wcale nie umarła wraz z porażką w referendum z 2014 r. (za pozostaniem w Wielkiej Brytanii opowiedziała się wtedy niewielka, ale większość: 55 proc.).

Potem, w 2016 r., w referendum w sprawie brexitu większość Szkotów opowiedziała się z kolei za pozostaniem w Unii, i to potężną różnicą głosów: „za” głosowało aż 62 proc. uprawnionych, podczas gdy brexit poparło tylko 38 proc. Dało to nowy argument zwolennikom przeprowadzenia kolejnego referendum niepodległościowego, którzy nie chcą, aby Londyn dłużej za nich decydował. Ale czy takie głosowanie się odbędzie? A jeśli tak, to kiedy?

Referendum wciąż jest jednym z postulatów Szkockiej Partii Narodowej (SNP), która sprawuje władzę w strukturach lokalnej autonomii, ale jak dotąd nie wyraża na nie zgody Londyn. Niezmiennie podzieleni są też Szkoci. Ostatnie sondaże wskazują, że wizja brexitu zwiększa odsetek zwolenników secesji Szkocji (47 proc. do 43 proc.).

Ale prof. John Curtice – politolog znany z trafnych prognoz wyborczych – podkreśla, że i tak szkockie preferencje dotyczące suwerenności zmieniły się minimalnie.

– Czy to się komuś podoba czy nie, w 2014 r. Szkoci wybrali utrzymanie unii z Londynem – mówi „Tygodnikowi”.

– Referendum z 2014 r. nie zamknęło sprawy niepodległości. Brexit znów postawił ją w centrum debaty i wywołał zmianę w opinii publicznej, choć nieznaczną – zaznacza w rozmowie z „Tygodnikiem” prof. Nicola McEwen z Uniwersytetu w Edynburgu. – Natomiast wśród wielu brexitowych niepewności jest i ta: co to będzie oznaczać dla Szkocji?

Może jednak nowe referendum? – Zawsze myślałam, że kolejne referendum jest prawdopodobne. Ale nie mam pojęcia, kiedy mogłoby się odbyć, raczej nie przed kolejnymi wyborami w Szkocji. No i rząd brytyjski nie będzie tym razem tak przyjaźnie do tego pomysłu nastawiony jak poprzednio – mówi prof. McEwen.

Prof. Paul Cairney, politolog z Uniwersytetu w Stirling, również uważa, że drugie szkockie referendum jest prawdopodobne. Jednak jego zdaniem najpierw ludzie muszą odczuć brexit jako coś realnego i wiedzieć o nim więcej. – Na razie jest nadal abstrakcją – mówi „Tygodnikowi”. – Jeśli to się zmieni, zmieni się też zainteresowanie ideą niepodległości.

Szkockie łamigłówki

Ale choć główna linia podziału w Szkocji przebiega wzdłuż osi „niepodległość od Wielkiej Brytanii – pozostanie w Wielkiej Brytanii”, to jednocześnie ta oś nie pokrywa się z osią brexitową.

Dominująca tu SPN opowiada się za pozostaniem w Unii. Mimo to, jak wskazuje prof. Cairney, wielu zwolenników niepodległości Szkocji głosowało za brexitem. Z kolei prof. McEwen uważa, że ważny jest też podział pokoleniowy: – Starsi wyborcy, zwłaszcza po 65. roku życia, bardziej niż młodzi są skłonni popierać pozostanie Szkocji w Wielkiej Brytanii i zarazem wyjście z Unii. Niemniej większość Szkotów, również w tej grupie wiekowej, głosowała przeciw brexitowi.

Pytanie – jedno z licznych – brzmi, jak te preferencje mogą się zmieniać w zależności od przebiegu brexitu. Bo choć sprzeciw nie musi automatycznie napędzać obozu niepodległościowego, to jednak – jak sądzi prof. Cairney – zwolennicy secesji mogliby to wykorzystać do odświeżenia swojej narracji: sprzeciwiając się opuszczeniu Unii, mogą podkreślać, że ich ruch jest pro­europejski i otwarty, a nie, jak zarzucają im przeciwnicy, nacjonalistyczny i ciasny.

Czy więc ci, którzy w 2014 r. głosowali przeciw niepodległości, w związku z brexitem mogliby ją teraz poprzeć? – To zależy od tego, jak potoczyłaby się wcześniejsza debata. Jeśli skupimy się na przekazie, że jedna społeczność podejmuje decyzję w imieniu drugiej, to tak, poparcie dla niepodległości się wzmocni. Ale jeśli na negatywnych skutkach zmiany ustrojowej, wtedy wzmocni się sprzeciw wobec secesji – mówi prof. Cairney.

Mimo wszystko symptomy żywotności ruchu niepodległościowego widać wyraźnie: przed domami powiewają błękitne saltire – szkockie flagi z krzyżem św. Andrzeja, a marsze zwolenników secesji odbywają się regularnie. Rozplanowane są już na kolejne miesiące: w październiku maszerować ma Edynburg. Organizatorzy z ruchu All Under One Banner deklarują, że będą wychodzić na ulice, „dopóki Szkocja nie będzie wolna”.

Warto też odnotować pewien szczegół: gdy idzie o liczbę członków, Szkocka Partia Narodowa właśnie wyprzedziła Partię Konserwatywną. Obecnie ma 125 tys. płacących składki członków i jest drugą (po Partii Pracy) największą partią w Wielkiej Brytanii.

Klasyczny zakątek

Przenieśmy się na południe, do historycznej Anglii.

Sonning to mała wioska na granicy hrabstw Berkshire i Oxfordshire. W książce „Trzech panów w łódce, nie licząc psa” tak opisywał ją Jerome K. Jerome: „Nad całą Tamizą nie ma drugiego takiego zakątka – zupełnie jak z bajki. Bardziej przypomina dekorację teatralną niż wieś zbudowaną z cegieł spojonych murarską zaprawą. Każdy dom tonie wśród róż”.

Choć książka ukazała się w 1889 r., wydaje się, jakby nic się tu nie zmieniło. Może tylko więcej jest teraz pnącej wisterii niż róż. Nie zmienił się też pub Pod Bykiem, również uwieczniony w książce Jerome’a, ten „klasyczny wzór starej wiejskiej oberży”, w którym są „niskie powały, izby o dziwnych kształtach, okna z maleńkimi szybkami, koślawe schody, kręte korytarzyki”.

W ostatnich latach pub znany jest jako ulubiona miejscówka aktora George’a Clooneya, który w 2016 r. zamieszkał w Sonning wraz z żoną Amal, znaną prawniczką. Mieszkańcy wsi są chyba jednak przyzwyczajeni do znanych sąsiadów. Mieszka tu także Jimmy Page z zespołu Led Zeppelin.

Choć dziś zdecydowanie mieszkanką numer jeden jest premier Theresa May.

W Sonning dyskrecja i prywatność są w cenie, a od kilku lat obowiązuje zakaz pukania do prywatnych domów przez sprzedawców, ankieterów itd. Żartowano nawet, że w ten sposób grzywnę może dostać sama May, gdyby wpadła na pomysł chodzenia po domach sąsiadów ze swoimi ulotkami wyborczymi. Bo Theresa May nie tylko w Sonning mieszka, ale także od 1997 r. reprezentuje jej mieszkańców w parlamencie (Sonning jest częścią okręgu wyborczego Maidenhead).

Przy czym, co ważne, „mieszka” znaczy rzeczywiście „mieszka”, a nie np. „ma dom”. Prawie co weekend premier wraca z Londynu do Sonning. W niedzielę chodzi do miejscowego kościoła (sąsiaduje on z pubem Pod Bykiem), czyta parafialną gazetkę, bierze udział w imprezach charytatywnych. Słowem – choć jest szefową rządu, a wcześniej stała na czele ministerstwa – nadal jest politykiem (także) lokalnym, zaangażowanym w lokalne sprawy.

Theresa May pasuje zresztą do Sonning, do klasycznej brytyjskości tej wioski. Do tradycji. Do takiej Anglii, za jaką zdają się tęsknić zwolennicy brexitu, a która jest tak różna od Londynu czy nawet od – oddalonego o kilka kilometrów – 300-tysięcznego Reading, gdzie na jednej ulicy mieszczą się obok siebie polski sklep spożywczy, włoska restauracja i meczet.

Ale – uwaga, bo znów nic nie będzie proste – okręg Maidenhead głosował w referendum za pozostaniem w Unii (53,9 proc.). Podobnie jak obecna premier.

Tanecznym krokiem

Choć jeszcze jako minister Theresa May głosowała przeciw brexitowi, to jako premier stwierdziła, że „Brexit to brexit”, a „brak umowy jest lepszy niż zła umowa”.

Nie jest to jedyna zmiana, jaka zaszła w ostatnim czasie w kobiecie stojącej na czele brytyjskiego rządu.

Zanim Theresa May objęła urząd premiera i wzięła odpowiedzialność za wyprowadzenie kraju z Unii – nie zapomnijmy dodać, że stało się to po tym, jak premier David Cameron, który referendum rozpisał, po ogłoszeniu wyników błyskawicznie podał się do dymisji – była ministrem spraw wewnętrznych. Kierowała tym resortem dłużej niż ktokolwiek inny, bo przez sześć lat, od 2010 do 2016 r.

Zwracała już wtedy uwagę mediów zamiłowaniem do ekstrawaganckich butów i ryzykownych – jak na polityka – kreacji. W 2013 r. gazeta „Daily Mail” opublikowała żartobliwe zestawienie strojów May z tymi noszonymi przez jedną z topmodelek Carę Delevingne. Sięgające za kolana kozaki, tartanowy garnitur projektu Vivienne Westwood, kolorowe płaszcze – pani minister kochała modę. A do artykułu podeszła z humorem, traktując porównanie z młodziutką modelką jako dobry żart.

Na publikowanych wtedy zdjęciach uderzają nie tylko stroje, ale też fakt, że Theresa May się uśmiechała. Wyglądała na szczęśliwą. Tymczasem dziś od dawna już w prasie nie było takiego jej zdjęcia – obecne fotografie pokazują kobietę ze ściągniętymi surowo ustami, smutną i spiętą. Skróciła też włosy, jakby wymagało tego objęcie „męskiego” stanowiska.

Stres związany z brexitowymi negocjacjami zrobił swoje, podobnie jak zapewne nieustająca krytyka. Atakowana jest nie tylko przez opozycję – to zrozumiałe – ale również przez własną partię. Ponadto jest to krytyka nie tylko polityczna, lecz także personalna. Gdy podczas ostatniej wizyty w Afryce pokazano, jak tańczy w trakcie oficjalnej uroczystości, w mediach krytykowano – dosłownie – każdy jej ruch.

Można się zastanawiać, czy politycy-mężczyźni, też zmuszeni czasem do „dyplomatycznych” podrygów, spotykają się z równie bezlitosną krytyką. – Nie ma wątpliwości, że kobiety w polityce są bardziej nękane niż mężczyźni: żyjemy w strukturalnie seksistowskim społeczeństwie i kulturze, i Theresa May zgodnie z tym cierpi. To nie znaczy jednak, że może uciec przed uprawnioną krytyką za swoje polityczne błędy – uważa prof. Tim Bale, politolog z Queen Mary University w Londynie.

– Nikt nie zmuszał Theresy May, by ubiegała się o przywództwo partii i urząd premiera. Musimy uważać, by nasze ludzkie współczucie dla kogoś będącego pod presją nie wpłynęło na zdolność do krytycznej oceny – mówi Bale „Tygodnikowi”.

Misja niemożliwa

Gdy zostawała premierem, siłą rzeczy porównywano ją do Margaret Thatcher. Ale błędy, które popełniła, przekreśliły szanse na jej miejsce w szeregu najwybitniejszych. – Thatcher? Churchill? Theresa May to nie ta liga! – rzuca dziś prof. Bale.

Wtedy jednak, w 2016 r., przywoływano wspomnienia jej przyjaciół, że podobno urząd premiera postanowiła objąć jeszcze w czasach studenckich. Pisano o jej skuteczności jako minister – choć teraz przypomina się błędy np. w polityce migracyjnej, jak skandal z tzw. pokoleniem Windrush [patrz „TP nr 27/2018 – red.]. Zwracano uwagę, że w swoim gabinecie powierzyła ważne resorty kobietom.

Ona sama chyba wierzyła, że sukces jest w zasięgu ręki – i podjęła fatalną decyzję o przedterminowych wyborach w 2017 r. Chciała swoją partię wzmocnić, tymczasem ją osłabiła i utraciła większość w parlamencie (urząd zachowała tylko dlatego, że pozyskała poparcie niewielkiej partii unionistów z Irlandii Północnej).

Takich błędów nie zapomina żadna partia, a zwłaszcza torysi – znani z bezlitosnych wewnętrznych rozliczeń.

– Może rzeczywiście była to „misja niemożliwa”, zważywszy na brexit. Ale May popełniła poważne błędy, np. uruchamiając artykuł 50. [zaczynając dwuletnią procedurę wyjścia z Unii – red.] i decydując się na twardy brexit pod wpływem doradców, którzy już odeszli. Trwa, bo ma nadzieję, że jakoś uratuje sytuację – mówi prof. Bale. – Jednak ta sytuacja, przynajmniej po części, jest skutkiem jej własnych działań.

Ta „sytuacja” to rządzenie od kryzysu do kryzysu. Przy czym tylko część z napięć wiąże się z negocjacjami z Brukselą, a część z podziałami w samej Partii Konserwatywnej. Co chwila pojawiają się pytania, czy May nie zostanie usunięta ze stanowiska przez kolegów.

– Jej kariera polityczna skończyła się prawdopodobnie w chwili, gdy przegrała tamte przedterminowe wybory – mówi „Tygodnikowi” Richard Washington, Brytyjczyk mieszkający od lat w Polsce. – Ale choć ma sporo konkurentów do swego stanowiska, w tej chwili ona jest nadal najlepszym wyborem. Swoją drogą, nigdy nie widziałem tylu przypadków łamania dyscypliny klubowej wśród torysów jak teraz.

– Pani premier jest bezpieczna do marca, do brexitu. Teraz niełatwo byłoby ją usunąć – uważa prof. John Curtice. – Potem jej los będzie zależeć od tego, na ile niejasne będzie porozumienie z Brukselą. Wiele kwestii będzie dopracowywanych. To będzie okres przejściowy.

Małe słowa

„Niejasne”: to słowo klucz w opisie obecnej sytuacji w Wielkiej Brytanii. Niejasne jest wszystko. Począwszy od definicji podstawowych pojęć. I nawet tego, czy do brexitu definitywnie dojdzie.

Prof. Curtice: – Jest wysoce prawdopodobne, że w marcu 2019 r. dojdzie do brexitu. Ale jeśli chodzi o szczegóły wyjścia z Unii, trudno dziś powiedzieć coś konkretnego.

Wypracowane porozumienie musi zostać zaakceptowane przez brytyjski parlament. A jak przypomina Curtice, zważywszy na niepewną pozycję rządu Theresy May, przepchniecie go przez Izbę Gmin może być trudne. Jeśli to się nie uda, rząd może upaść i będą wcześniejsze wybory. Jeżeli wygra je Partia Pracy, to pojawia się pytanie, czy zdecyduje się na kolejne referendum w sprawie brexitu. A jeśli tak, to czego dokładnie miałoby ono dotyczyć: szczegółów porozumienia czy samego wyjścia?

– W każdym scenariuszu jest mnóstwo tych pozornie małych słów: „czy” oraz „jeśli” – mówi prof. Curtice.

Pod koniec sierpnia brytyjski rząd opublikował pierwsze rekomendacje dla obywateli i przedsiębiorców na wypadek wyjścia kraju z Unii bez żadnego porozumienia. Wizja chaotycznego i twardego brexitu wydała się nagle realna. Analizy miały Brytyjczyków uspokoić, a pokazały skalę problemów. Np. eksporterzy żywności organicznej muszą liczyć się z dziewięciomiesięczną przerwą w sprzedaży, bo tyle będą musieli czekać na nowe unijne certyfikaty; przy zakupach towarów z Unii za pomocą kart kredytowych mogą wzrosnąć koszty transakcji; firmy farmaceutyczne powinny mieć sześcio­tygodniowe zapasy leków itd.

Sytuację po twardym brexicie oszacował też think tank The UK in a Changing Europe. Według jego raportu skutki będą zdecydowanie negatywne – zwłaszcza te ekonomiczne (wzrost cen żywności). Pogorszy się też sytuacja miliona Brytyjczyków mieszkających w krajach Unii.

„Mądrze jest przygotować się na wypadek braku porozumienia i złagodzić najgorsze skutki chaotycznego brexitu. Ale znacznie rozsądniej byłoby uniknąć takiej sytuacji” – stwierdził prof. Anand Menon, szef think tanku.

Tymczasem kalendarz jest bezlitosny: aby zdążyć z ratyfikacją porozumienia przed końcem marca 2019 r., musi być ono przedstawione najpóźniej na początku ­listopada.

Zegar tyka

W Sonning nie czuje się presji czasu.

Życie zdaje się tu płynąć bardzo powoli, tak jak przecinająca wioskę Tamiza. Ludzie siedzą w kawiarni, dzieci w kaloszach wracają z błotnistej wyprawy brzegiem rzeki.

W centrum miejscowości znajduje się Pearson Hall, gdzie spotykają się miłośnicy Sonning. Tu odbywają się wykłady i projekcje filmów, a także zajęcia fitness.

Na dachu widać zegar, umieszczony tu w 2012 r., w rocznicę jubileuszu królowej Elżbiety II. Odsłonięcia dokonała ówczesna minister spraw wewnętrznych Theresa May. Od tego czasu w jej życiu wiele się zmieniło. Choćby to, że jej potknięcia stały się potknięciami całego kraju.

A w całym kraju?

– Odwiedzam czasem rodziców, którzy mieszkają na prowincji. Ludzie tam nie czują się częścią tego, co dzieje się w związku z brexitem. Patrzą na to jak na spektakl – mówi Richard Washington. – Także dlatego, że jak dotąd nic z tego, co miało być złe, nie okazało się aż tak straszne. Gospodarka się rozwija, życie toczy się dalej. Niewiele się na razie zmieniło. U moich rodziców może to, że teraz w ich miejscowości sporo jest nie tylko Polaków, ale też Rumunów i Bułgarów.

– Myślę jednak – dodaje – że w skali kraju bardziej widać teraz podziały: religijne, narodowe. Podobnie jest zresztą w innych krajach Europy. U nas brexit jest bardziej tego symptomem niż powodem, a zachodzące zmiany to długotrwały proces. Dlatego nasze wyjście z Unii to nie będzie ostatni etap. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2018