Pan ze sklepu z zabawkami

Oficjalnie mieszka tu 1 048 275 uchodźców z Syrii. To tak, jakby do Polski przyjechało ich osiem i pół miliona.

30.05.2016

Czyta się kilka minut

Mahmud, pszczelarz z Hamy, na zdjęciu z żoną: „Cierpliwość jest cnotą uciekiniera” / Fot. Karol Paciorek
Mahmud, pszczelarz z Hamy, na zdjęciu z żoną: „Cierpliwość jest cnotą uciekiniera” / Fot. Karol Paciorek

Uwierz, śnię nawet o kamieniach na drodze, którą codziennie chodziłem do swoich uli. Pamiętam, jak wyglądał każdy z nich.

Wiosna jeszcze wczesna, lecz w południe słońce wspięło się już wysoko i zniknął snop światła, przy którym Mahmud i jego żona jedli przed chwilą skromne śniadanie. Stare dywany, wyłożyli nimi cały garaż, jeszcze trzymają ciepło. Jak dobrze wejść tu boso, przyłożyć ciało do miłej tkaniny. Spojrzeć na nieruchomą i pomarszczoną twarz siedemdziesięciolatka, posłuchać, jak miarowym, spokojnym głosem – opowiada.

O warsztacie samochodowym, który prowadził z synem, syryjskim zwyczajem ozdabiając nadwozia ciężarówek kolorowymi żarówkami. O tym, jak na początku rewolucji przeciw dyktaturze mieszkańcy jego rodzinnej Hamy, starożytnej Epifanii, tańczyli z radości na ulicach. I o smutnym weselu, które już tu, we wsi Bire na północy Libanu, wyprawił swojej wnuczce. Jakże mu było się cieszyć, skoro cały świat, do którego się przyzwyczaił, został tam, po drugiej stronie granicy?

– Po tamtych kamieniach codziennie nosiłem miód, który potem sprzedawaliśmy przy drodze. To było, zanim spadł pocisk, który wszystko zniszczył – wspomina Mahmud. Nie wie, czy wróci do Hamy: – Odbudowa domu kosztuje. Odbudowa rolnictwa trwa. Długo będziemy czekać, zanim znów coś wyrośnie.

Tu, w garażu sześć na cztery metry, który wynajmuje za 150 dolarów miesięcznie od libańskiego właściciela, mieszka dziewięć osób – tak jak on uchodźców z Syrii. Lista wyposażenia jest krótka: dywany, trzy materace, stary telewizor, kąt z łazienką, odgrodzony od reszty pomieszczenia czarną folią. Takich miejsc jak to jest w Libanie prawie dwa tysiące.

Spośród krewnych z Mahmudem i jego żoną mieszka już tylko syn. Córki żyją, kolejno, w syryjskim Homs, Arabii Saudyjskiej i Szwecji.

Ta z Homs czasem dzwoni i płacze do telefonu. Mówi, że nie ma co jeść.

Homs leży 40 km stąd. Może jeszcze kiedyś się spotkają? „W imię Boga Miłosiernego, Litościwego!”, pierwsze słowa otwierającej sury Koranu, Mahmud zapisał kolorową kredą na framudze drzwi. Cierpliwość jest cnotą uciekiniera, mówi cicho. To jej uczy Bóg.

Słyszę tylko: „Nie”

Aby zobaczyć światła Homs, trzeba nocą wejść na jedną z bliskich gór. Ale już 3 km od garażu Mahmuda, meandrując między niskimi, zielonymi wzgórzami, płynie graniczna rzeka Al-Kabir. Za nią zaczyna się Syria.

Widać ją dobrze ze wzgórz nad Bire: szeroka, rozciągająca się z zachodu na wschód równina, łączy morskie wybrzeże z pustynnym środkiem kraju. Od wieków była to strategiczna okolica. Wzniesiona nieopodal z białego kamienia „twierdza rycerzy” – Krak des Chevaliers, w średniowieczu siedziba zakonu joannitów – liczy prawie tysiąc lat.

Jeszcze w 2013 r. zamek bombardowały samoloty armii syryjskiej. Również wtedy na południową, libańską stronę granicy przeleciały ostatnie zabłąkane pociski. Potem nastał pokój – odtąd teren pozostaje pod kontrolą rządu Baszara al-Asada. Dla tysięcy uchodźców, spośród których wielu wspierało zbrojną opozycję, oznacza to jedno: że nieprędko wrócą do domu.

Nader, 40-letni księgowy, staje czasem na skraju skarpy i patrzy w dół doliny na swoją rodzinną wieś w Syrii. Widzi meczet i szpital. Sprawdza, czy jego sąsiedzi mają prąd, czy go akurat wyłączono.

Za jego plecami wznosi się wielopiętrowy, niewykończony budynek. Tak duży, że zapytany, ilu mieszka w nim uchodźców, Nader odpowiada: – Zmieści się tu z sześć zwykłych domów.

Niewidzialna ręka rynku działa szybko: widząc, że tysiące uciekinierów poszukuje w okolicy mieszkań na wynajem, libańscy deweloperzy uznali, że nie opłaca się im wykańczać domów. Stawiają tylko ściany, choć koszt wynajmu nie ulega zmianie.

Aby spojrzeć z drugiej strony granicy na swoją wieś, Nader musiał podróżować przez Indie. – Przez wiele lat pracowałem w administracji rządowej Zjednoczonych Emiratów Arabskich – opowiada. – Syryjczyków przyjmowano tam chętnie: byli dobrze wykształceni i znali arabski. Któregoś dnia dostałem jednak pismo deportacyjne – i 24 godziny na opuszczenie kraju.

Wsiadł wtedy w autobus do pobliskiego Omanu. W Maskacie, stolicy tego państwa, zaczął odwiedzać zagraniczne ambasady. Wizę dał mu tylko konsul Indii. Dopiero stamtąd mógł przylecieć do Libanu. Może tu zostać co najwyżej rok.

Nader: – W Emiratach mieszka wciąż moja żona i trójka naszych dzieci. Chciałbym je tu sprowadzić, lecz to niemożliwe, Liban nie przyjmuje już więcej Syryjczyków. Dzwonię więc do ambasad państw europejskich w Bejrucie, pytam o możliwość emigracji. Słyszę tylko: „Nie”.

Biedni biednym

Mohammad Awad jest w Bire szejkiem, czyli duchowym nauczycielem. A dla działającej tu od kilku lat polskiej organizacji humanitarnej [patrz: ramka pod tekstem] – ważnym sojusznikiem.

Mówi: „Dziękuję, że przyjechaliście z tak dalekiego kraju. Jak widzicie, jest to uboga okolica. 

Mieszka z nami dużo uchodźców z Syrii. Są tu, ponieważ jesteśmy ich sąsiadami.Człowieczeństwo podpowiada, że jeśli widzi się kogoś w potrzebie, trzeba mu pomóc.

To trudne, gdyż w Bire biednym ludziom pomagają inni biedni ludzie. Zanim przyjechały tu organizacje z innych krajów, jedzenie dla uchodźców zbieraliśmy od domu do domu. Wiele rodzin mieszkało za darmo u obcych ludzi. Nie mogliśmy jednak pomagać tak długo.

Potem stosunki między ludźmi pogorszyły się. Przez to, że Syryjczycy okupowali kiedyś ten kraj, niektórzy Libańczycy zaczęli ich nienawidzić. Mówili, że wrócili do nas ci sami, którzy wcześniej stali tu na wojskowych posterunkach. Mam nadzieję, że w końcu obie strony, Syryjczycy i Libańczycy, zrozumieją, że to wszystko wina rządu w Damaszku.

Stan psychiczny uchodźców jest bardzo zły. Prawie każda rodzina straciła kogoś bliskiego. Wielu krewnych siedzi w syryjskich więzieniach. Niektórzy boją się agentów Baszara al-Asada, którzy działają w Libanie. Trzeba ich zrozumieć. Ten reżim rządzi już ponad 40 lat, Syryjczycy dziedziczą strach z pokolenia na pokolenie. Nawet gdy ów rząd upadnie, wciąż będą się go bać.

Niektórym wystarcza modlitwa. Ale modlitwa nie załatwi wszystkiego. Ludzie potrzebują lekarstw, dachu nad głową. Trzeba ich w tym wesprzeć. Gdybyśmy się tylko za nich modlili, sami straciliby wiarę.”

Szczęście, czyli praca

Dziś w Libanie jest chrześcijańskie święto. Dzieci wszystkich wyznań nie idą do szkoły. Mamy mają dodatkowe zmartwienie: pilnować, aby bawiąc się na zewnątrz, maluchy nie wybiegały na ruchliwą szosę w Bire.

Syryjscy uchodźcy – tylko w północnym Libanie jest ich ćwierć miliona – nie mieszkają w obozach. Od prawie 70 lat w kraju istnieje osiem obozów dla uchodźców palestyńskich (dziś mieszka w nich już trzecie pokolenie ucieknierów), którzy dotarli tu podczas wojny o niepodległość Izraela. W świadomości Libańczyka obóz dla uchodźców nigdy nie jest tymczasowy – to trwały element krajobrazu.

Choć gdzieniegdzie można znaleźć niewielkie, dzikie obozowiska, do których trafiają najubożsi Syryjczycy, prawie 90 proc. uchodźców żyje w wynajmowanych pomieszczeniach: garażach, piwnicach, budynkach gospodarczych. Średni miesięczny czynsz wynosi 200 dolarów. Mniej więcej tyle wynosiła przed wojną średnia pensja w Syrii. Jeśli ktoś ma szczęście i znajdzie pracę, będzie w Libanie zarabiał nie więcej niż 10 dolarów dziennie.

Przyjazd uchodźców był wyzwaniem dla całej okolicy. Samo zapotrzebowanie na wodę wzrosło o 40 proc. Przybyło pracy nauczycielom: połowa syryjskich dzieci chodzi na popołudniowe lekcje, które opłaca UNICEF. Na więcej niestety nie ma pieniędzy.

Wszystko dzieje się na małej przestrzeni, nie większej od powierzchni średniego polskiego powiatu. Granica z Syrią nie jest tu jedyna – są jeszcze wewnętrzne, libańskie podziały. Bire jest sunnickie. Ale kwadrans drogi stąd na zachód są wioski alawickie, popierające syryjski reżim Al-Asada. Pół godziny jazdy na wschód – i trafimy do wschodniego Libanu, gdzie wciąż rządzi Hezbollah. Mają tam swoich, szyickich uchodźców.

„Nie jest wierzący ten, kto spożywa do syta, gdy jego sąsiad obok niego jest głodny”. „Nie wierzy ten, którego sąsiedzi nie są bezpieczni przed jego szkodliwym postępowaniem” – mówił prorok Mahomet.

Na szczęście w Bire jest szejk, który trzyma w ryzach także Libańczyków. Kiedyś spostrzegł, że w okolicy pojawiła się prostytucja (niektóre Syryjki mieszkają tu samotnie, często nie znając losu swoich mężów i dzieci). Ostrzegł więc w meczecie, że sporządził listę mężczyzn, którzy chodzą do tych kobiet.

Już następnego dnia zgłosili się do niego pierwsi Libańczycy z pytaniem, czy ich nazwiska na liście figurują.

„Od teraz już tak” – odpowiadał szejk.

Nie umiałem kraść

„Pytasz o Syrię przed wojną? Była rajem. Gdybyśmy teraz mogli do niej wrócić, spałbym tam choćby i pod gołym niebem.

Do Libanu przyjechałem trzy lata temu – z żoną i dwójką dzieci. Wcześniej siedmiokrotnie uciekaliśmy przed wojną od wsi do wsi. Gdy nasze córki słyszały wybuchy, godzinami nie schodziły nam z kolan.

Opuściliśmy kraj, gdy nie mogłem już zapewnić rodzinie jedzenia bez uciekania się do czegoś, do czego nie byłem wychowany. Wielu ludzi kradło, wielu wyjechało do Turcji, i dalej. Niektórzy umarli z głodu.

Niebezpieczna była ta nasza droga z Damaszku. Na każdym posterunku zostawiałem łapówki. Na ostatnim, przed granicą, zapytali o mojego brata, który zdezerterował z syryjskiej armii.

Tym żołnierzom musiałem zapłacić całe 200 dolarów.

Ten garaż jest czwartym, w którym mieszkamy. Właściciel jest cierpliwy, przymyka oko, gdy spóźniamy się z płaceniem. A cała wieś przypomina trochę naszą w Syrii. Czasem znajdę tu jakąś pracę, ale nie chcę wyjeżdżać do Trypolisu. W dużym mieście nie byłoby tego spokoju ducha, który mamy tutaj. Staramy się umilić sobie życie. Niedawno kupiłem żonie kwiaty i dwa kanarki. Ja też od zawsze lubiłem ptaki.

W kraju została cała nasza rodzina. Piszą czasem na WhatsApp: że źle, że drogo, że wciąż bombardowania. Tam albo angażujesz się w rewolucję, albo uciekasz – nie ma trzeciego wyboru. Kilku moich braci walczy z reżimem, aby przywrócić Syrię takim jak my.

Mam 33 lata. W Syrii byłem sprzedawcą w sklepie z zabawkami. W mojej wsi się śmiali: Abdel, ty to umiesz sprawić, że dzieci są szczęśliwe.”

Zamknięta granica

W styczniu 2015 r. Liban przestał przyjmować uchodźców. Ze stukilometrowej drogi łączącej Damaszek z Bejrutem korzystają już wyłącznie bogaci Syryjczycy, którzy przyjeżdżają do stolicy Libanu na zakupy. Odkąd – na początku tego roku – wizy dla obywateli Syrii wprowadziła Turcja, wyjazd uchodźców z Libanu stał się praktycznie niemożliwy. Formalnie wszyscy przebywają tu teraz na podstawie wiz turystycznych. Przedłużenie wizy kosztuje 200 dolarów.

Oficjalnie w Libanie mieszka 1 048 275 zarejestrowanych przez ONZ uciekinierów z Syrii – żyją głównie w Bejrucie, dolinie Bekaa na wschodzie oraz właśnie na północy. W całym kraju, według orientacyjnych szacunków – spisu ludności nie przeprowadzono od lat 30. XX w., aby jego wyniki nie rozdrażniły żadnej z grup religijnych – mieszka ok. 4,5 mln ludzi.

To tak, jakby do Polski przyjechało nagle 8,5 mln Rosjan. Libańczyków i Syryjczyków dzieli bowiem trudna historia: w latach 1976–2005 Syria okupowała Liban.

Połowa mieszkających tu uchodźców żyje w skrajnym ubóstwie. Średnie zadłużenie uchodźczej rodziny w Libanie wynosiło pod koniec marca 900 dolarów.

Jak dobrze, że jest Bóg

Fatima siada na szerokiej ogrodowej huśtawce. Mówi, że ma 43 lata. Pierwsze czterdzieści minęły spokojnie.

„Tam, na tamtej drodze, można się zatrzymać i popatrzeć na Talkallakh, moją wieś po drugiej stronie granicy. Boję się tam wracać. Podczas rzezi zabili mi mamę i dwóch braci. Starszy miał 32 lata, był zaręczony, szykowaliśmy ślub. Mój ojciec zmarł tydzień po wyjściu z więzienia. Od kilku lat nie wiem nic o swoich dwóch synach. Jakżebym chciała wiedzieć, gdzie są. Czy żyją. Nic więcej.

Podobno z naszego domu zostały tylko nagie ściany, wszystko inne rozkradziono. Zresztą prawie całe Talkallakh uciekło do Libanu. Zostali tylko członkowie Szabihy, milicji na usługach reżimu. To oni porwali kiedyś moją sąsiadkę, gdy szła odwiedzić z chlebem dzieci mojego brata. Była to dobra kobieta – miała syna w więzieniu, opiekowała się sierotami. Męczyli ją przez dwa dni, potem wyrzucili na ulicę spalone ciało.

Nie wyjadę do Europy. Chcę być blisko Syrii, czekać na wiadomości z mojej wsi. Może usłyszę jakieś dobre? Siedzę tu, płaczę, marzę o tym, jak moi synowie, cali zdrowi, wychodzą z więzienia.

Ludziom w Polsce chciałabym przekazać, że w Syrii bombardują wszystko, nawet szkoły i świątynie. Że oprócz zniszczenia jest wiele słów, które odbierają ludziom godność. Od przekleństw po najgorsze słowa, jakie można powiedzieć drugiemu człowiekowi.

To prawda, wydałam tu za mąż 15-letnią córkę. Cóż innego miałam zrobić? Nie miałam pieniędzy, musiałam. Ona jest teraz zadowolona. Nie ma między nimi miłości, ale jest przynajmniej szansa na lepsze życie. Jej mąż ma 22 lata. To dobry człowiek, też z Talkallakh.

To wszystko wydarzyło się podczas jednego roku. Dobrze, że wierzę w Boga. Gdyby nie Bóg, chodziłabym dziś ulicami jak obłąkana.”

Był jeszcze Mohammad, który nie mógł pracować, bo miał swoje lata i sparaliżowaną rękę. Mówił o matce, która umarła w szpitalu kilkanaście kilometrów stąd. Chodził do niej nocami. Pieszo, bo nie miał na bilet.

Była Ormianka w dużym i schludnym mieszkaniu na przedmieściach Bejrutu, która żyła nadzieją wyjazdu do Australii.

Była grupa rozpolitykowanych mężczyzn – urządzili się nie najgorzej, w dużym pustostanie; mówili o tym, jak Syria będzie wyglądać po wojnie. I że nigdy, przenigdy nie zaangażują się w politykę.

Raziło nas wtedy słońce. To tam, gdy siedzieliśmy na plastykowych krzesełkach, na szerokim tarasie we wsi, gdzie najpiękniej śpiewał muezzin, ktoś zapytał: – Po której wojnie? Gdy skończy się ta, przyjdą następne. ©℗



POLSKA STREFA HUMANITARNA W LIBANIE

Już od 2012 r. w Bire i jego okolicach uchodźcom z Syrii pomaga Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM). Jak dotąd zabezpieczyło dach nad głową dla ponad 18 tys. potrzebujących.

– Kryzys uchodźczy w Libanie trwa już piąty rok – wyjaśnia Wojciech Wilk, prezes fundacji. – Wspieramy tu szkoły i przychodnie. Dopłacamy uchodźcom do czynszu, za pośrednictwem specjalnych kart bankomatowych przekazujemy niewielkie kwoty, które pozwalają im na zakup żywności.

Działalność PCPM skupia się na obszarze północnego Libanu, gdzie fundacja tworzy tzw. Polską Strefę Humanitarną. Tutaj za tę kwotę można pomóc pięciokrotnie większej liczbie Syryjczyków niż w Europie.

Do 2015 r. działania fundacji były finansowane m.in. przez polski MSZ. Choć obecny rząd zapowiedział niedawno zwiększenie wsparcia dla uchodźców na Bliskim Wschodzie, kilka dni temu brak pieniędzy na pensje dla lekarzy i leki wstrzymał działalność mobilnej kliniki, współfinansowanej przez polską fundację. Pomagała ona uchodźcom, którzy ze względów finansowych lub zdrowotnych nie mogli dotrzeć do przychodni w Bire.

Aby pomóc w reaktywacji kliniki, można wysłać SMS-a o treści „Ratuj” na nr 72720 (koszt 2,46 zł z VAT) lub wykonać przelew na konto – jego numer znajdą Państwo na stronie pcpm.org.pl. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2016