Pan z trąbką

Tomasz Stańko w Nowym Jorku odnalazł spełnioną utopię człowieczeństwa. Tam każdy jest skądś, każdy jest inny. Klimat miasta zachęca, by demonstrować własną odrębność.

06.08.2018

Czyta się kilka minut

 / FILIP ĆWIK / NAPO IMAGES
/ FILIP ĆWIK / NAPO IMAGES

Po skończonym wywiadzie wyszedłem z mieszkania Pana Tomasza w kamienicy przy Rozbrat, na warszawskim Powiślu. Drzwi się za mną zamknęły. W ciemnym, długim korytarzu pakowałem jeszcze do torby dyktafon i kable. Usłyszałem wtedy, jak Pan Tomasz ćwiczy. Usiadłem na drewnianych schodach i słuchałem. Nie grał gam czy pasaży, tylko, jak zawsze, swoją muzykę. Piękny muzyczny monolog, podsłuchany przez drzwi. To było kilka lat temu.

Tomasz Stańko, najwybitniejszy polski muzyk jazzowy, zmarł w warszawskim Centrum Onkologii niespełna trzy tygodnie po 76. urodzinach.

IP

Nie przepadał za terminem „polski jazz”. Muzyka była dla niego czymś zbyt cennym, by przypisywać jej tę czy inną narodowość. Jazz był jak okulary, przez które spoglądał na świat.

– Jazz to jest muzyka, która od samego początku była światowa – mówił na łamach „Tygodnika Powszechnego” w listopadzie zeszłego roku. – Stworzyli ją czarnoskórzy Amerykanie z wielu cegiełek: muzyki religijnej i świeckiej, łącząc melodykę Ameryki z rytmami Afryki. Od początku miała w sobie potencjał objęcia różnych muzyk z całego świata. Od początku miała zasięg kuli.

Stańko lubił tę metaforę. Kula była dla niego także symbolem wiecznego powrotu, przeplatania się naszych dziejów: progresu i regresu, hossy i bessy, radości i smutku. Poczucie to pozwalało mu interesować się polityką i zachować do niej bezpieczny dystans. Pociągała go genetyka, historia, filozofia, fantastyka. Nie ukrywał przy tym, że kulturę konsumuje na wyrywki: rzadko dociera do końca książki, ale często, jak w jazzie, wraca do ulubionych fragmentów, motywów, tematów.

Mówił o sobie, że jest IP – Istnienie Poszczególne. Nie z zachwytu nad własną wspaniałością, ale z fascynacji człowiekiem jako takim: istotą, która sama może dokonywać życiowych wyborów i dążyć do realizacji jak najlepszej formy siebie. Interesowała go antropologia. – Jesteśmy kromaniończykami – mówił, podkreślając nasze pokrewieństwo z żyjącym 45 tys. lat temu człowiekiem rozumnym, którego szczątki odnaleziono w schronisku skalnym Abri de Cro-Magnon we Francji. Globalizacja, możliwość błyskawicznej komunikacji między jednym krańcem świata a drugim, była dla niego swoistym powrotem do Pangei, kiedy setki milionów lat temu dzisiejsze kontynenty były zrośnięte w całość.

Mieszkał sam, z własnej woli. Lubił filozoficzną koncepcję monad, w których każdy człowiek jest odrębnym bytem.

– Jestem inny, hipsterka jest inna – mówił. – I coraz więcej będzie takich jak ja, nie rozumiem, dlaczego to ma być takie złe, że siedzimy w domu, nie ruszamy się, a między nami jest tylko mózg. Dlaczego to ma być koszmar? – pytał, pod wrażeniem lektury Michela Houellebecqa, a może i słynnego eksperymentu myślowego Hilary’ego Putnama, w którym człowiek jest jedynie sztucznie podtrzymywanym przy życiu mózgiem w naczyniu, który wymyśla sobie całą rzeczywistość.

– Ja często, gdy siedzę i komponuję, to mam stany euforyczne. Samo bycie, sam fakt, że mam świadomość, daje mi euforię – opowiadał.

NYC

Przywiązywał wagę do swojego wizerunku. Lubił oryginalne stroje, kolorowe okulary, modne kapelusze. Choć często gościł w mediach, „bywanie” nie było częścią jego osobowości. „Celebryctwo” było dla niego narzędziem pozyskiwania środków na realizację kolejnych projektów i zapewnienie swobodnego życia między Warszawą a Nowym Jorkiem.

To właśnie w Nowym Jorku odnalazł swoją spełnioną utopię człowieczeństwa. Tam każdy jest skądś, każdy jest inny. Klimat miasta zachęca, by demonstrować własną odrębność. A jednocześnie wszystkich tych odmieńców łączy to, że są New Yorkers – nowojorczykami. Lubił tam wracać, zarówno w sensie zupełnie dosłownym – od kilku lat miał mieszkanie na Manhattanie – jak i muzycznie, budując kolejne zespoły z muzyków tamtejszej sceny czy tylko szukając tytułów do kolejnych kompozycji.

– Wie pan – mówił Stańko – tam mieszkają sami geniusze. Fakt, że ktoś dał radę przeżyć, zamieszkać, utrzymać się na tej scenie. To jest makabrycznie trudne. Tam nie liczy się człowiek, który nie ma swojego języka. Jak pan wejdzie do jakiegokolwiek klubu, to wszędzie grają rewelacyjnie. To nie jest taka sztuka – być dobrym muzykiem. Talent każdy ma. Zawsze w szkole jest paru najlepszych uczniów. A ile tych klas jest? Dzisiaj jest świat! Tylko ci są najlepsi, którzy mają swój własny język. Tylko tacy zostaną – nawet na krótko – którzy mają coś własnego do powiedzenia.

Miłość do Nowego Jorku, nieskrywana fascynacja, zdominowana przez amerykańskie trendy i popkulturę, nie przeszkadzała Stańce w byciu patriotą. Podobnie jak Andrzej Wajda, Stańko zawsze podkreślał, że jego muzyczny język wziął się z polskiej nostalgii, światła, krajobrazu, kultury: – David [Virelles, pianista nowojorskiego kwartetu Stańki – red.] na pierwszej próbie powiedział mi, że on nie zna takiej muzyki. To był dla mnie duży komplement, że mam całkowicie swoją, spójną muzykę, odmienną w jakiś sposób od tego, co się dzieje w jazzie. Ona jest z naszego terytorium, ona jest stąd.

Koncertując po całym świecie, promował twórczość innych polskich artystów, z których dorobku czerpał inspirację: Witkacego (album „Peyotl”), Jerzego Kawalerowicza („Matka Joanna”), Wisławy Szymborskiej („Wisława”) czy przede wszystkim Krzysztofa Komedy. Muzyka Stańki towarzyszyła też otwarciu dwóch ważnych muzeów historycznych: Muzeum Powstania Warszawskiego, dla którego przygotował album „Wolność w sierpniu”, i Muzeum Historii Żydów Polskich Polin, dla którego skomponował i wykonał suitę „Polin”.

Pan

Tomasz Stańko wychował się w Krakowie, w mieszczańskiej rodzinie. Może dlatego, choć lubił siarczyście zakląć, o starszych od niego osobach, które darzył szacunkiem, zawsze mówił stosując formę grzecznościową „pani Szymborska”, „pan Kawalerowicz”. Jego ojciec, krakowski prawnik Józef Stańko, grał na skrzypcach. Także syn miał iść w jego ślady, ale ani smyczek, ani klawiatura fortepianu nie budziły w nim takich emocji jak jazz. W latach 50., podobnie jak wielu jego rówieśników, słuchał Głosu Ameryki i audycji Willisa Conovera. Pierwszą trąbką w jego rękach była przydzielona mu na obozie harcerskim sygnałówka. Po wakacjach przydzielił się już sam do klasy trąbki w szkole muzycznej II stopnia.

Moda na jazz, a także związana z nim atmosfera i obyczajowość, pomogła młodemu Stańce przełamywać nieśmiałość. Wkrótce założył własny zespół, w którym dostrzegł go najpierw Michał Urbaniak, a potem Krzysztof Komeda. W październikową noc 1965 r., gdy wybrzmią ostatnie brawa na festiwalu Jazz Jamboree, 22-letni Tomasz Stańko, razem z Komedą, Zbigniewem Namysłowskim (który na nagranie wpada w ostatniej chwili, w zastępstwie Urbaniaka) oraz zagraniczną sekcją rytmiczną: szwedzkim perkusistą Rune Carlssonem i pochodzącym z Niemiec kontrabasistą Günterem Lenzem, nagrywają album, który chyba już zawsze wygrywać będzie rankingi na najważniejszą polską płytę jazzową: „Astigmatic”.

„Pamiętam jej [sesji nagraniowej] atmosferę. Tę dużą, opustoszałą salę [Filharmonii Narodowej, gdzie odbywały się wtedy koncerty Jazz Jamboree]. Pamiętam spokój płynący z tej sesji. Uśmiechniętego Güntera Lenza – wspominał po latach Stańko w „Desperado”, rozmowie rzece z Rafałem Księżykiem. – Kiedy w »Svantenticu«, a szczególnie w »Astigmatic« rozpoznawałem logikę kompozycji, dawała mi niezwykły rajc. Mogłem wpadać w trans wykonawczy, mistyczny”.

Transu i rajcu było w kolejnych latach coraz więcej, i to już na własny rachunek Stańki jako lidera. Jak pisał o nim niemiecki krytyk Joachim Ernst Berendt, Stańko był pierwszym w Europie trębaczem grającym free, czyli muzykę w całości improwizowaną.

Występował z najlepszymi: z awangardową orkiestrą Alexandra von Schlippenbacha Globe Unity, z amerykańskim trębaczem Donem Cherrym czy fińskim perkusistą Edwardem Vesalą. Razem z tym ostatnim wyruszył w podróż do Indii. We wnętrzach Tadż Mahal i jaskini Karla nagrał kultową dziś płytę solo. Krążek ten, obok nagranych w tym okresie „Music for K.”, „Balladyny”, „Purple Sun” czy „TWET”, do dziś cieszy się szacunkiem kolejnych generacji awangardzistów. Uniesieniom muzycznym tego okresu towarzyszyły też używki, o czym trębacz opowiadał później otwarcie wiele razy. W latach 90. nastąpiła przemiana. Po kolei wychodził z każdego z nałogów.

Po ćwierćwieczu ponownie zaczął nagrywać dla wydawnictwa ECM. „Leosia” – zadedykowana zmarłej matce artysty, „Litania” z muzyką Komedy czy „From the Green Hill” – nagrana w nietypowym składzie, gdzie jazzowy kwartet z trąbką i saksofonem wzbogaca brzmienie argentyńskiego bandoneonu i skrzypiec – to dziś klasyczne pozycje z kanonu europejskiego jazzu. Nie dziwi więc, że to Stańko został w 2002 r. pierwszym artystą wyróżnionym Europejską Nagrodą Jazzową.

PL

Tak jak Miles Davis lubił pracować z młodymi muzykami. W roku 1994 potrzebował zespołu, z którym stworzy muzykę do spektaklu teatralnego „Roberto Zucco” i kilku filmów, nad którymi pracował. Do współpracy zaprosił nastoletnich wówczas adeptów jazzowej sztuki: perkusistę Michała Miśkiewicza, pianistę Marcina Wasilewskiego i kontrabasistę Sławomira Kurkiewicza. Docierali się ładnych parę lat. W 2002 r. ukazała się pierwsza oficjalna płyta kwartetu „Soul of Things”. Krążek oraz jego rozwinięcia: „Suspended Night” i „Lontano” przyniosły ogromną popularność tak trębaczowi, jak i jego podopiecznym. Dziś ci sami muzycy jako Marcin Wasilewski Trio z powodzeniem realizują międzynarodową karierę. Wkrótce ukaże się ich piąty album dla wytwórni ECM.

U Stańki terminowali właściwie wszyscy muzycy młodego pokolenia, którzy dziś kształtują polską scenę jazzową: Maciej Obara, Dominik Wania, członkowie tria RGG. Choć jego muzyczny świat był dość jasno określony, trębacz lubił zaciągnąć się energią młodych twórców spoza najbliższego mu muzycznego kręgu. Współpracował z producentem muzycznym Andrzejem Smolikiem, z DJ-em Maceo Wyro, z MC Seanem Palmerem. Z przyjemnością dzielił scenę z pianistą i filarem warszawskiej sceny niezależnej Marcinem Maseckim. Nawet jeśli jego osobistym gustom bliski był jazz z przeszłości i muzyka poważna, zawsze interesowała go muzyczna przyszłość.

Pozycja Stańki na rynku muzycznym jest swoistym fenomenem. Właściwie żaden z jego kolegów z czasów awangardowego przełamywania muzycznych granic nie zyskał we własnej ojczyźnie tak wielkiej popularności. Jego nazwisko na plakacie gwarantowało zainteresowanie zarówno publiczności, jak i mediów. Kolejne albu- my pokrywały się złotem i platyną. Od 15 lat Tomasz Stańko prowadził także własny festiwal – Jazzową Jesień w Bielsku-Białej. Za sprawą swoich kontaktów oraz działalności managerskiej jego córki Anny na scenie Bielskiego Centrum Kultury występują największe jazzowe gwiazdy. Co roku Stańko przygotowywał dla festiwalowej publiczności nowy projekt specjalny. W tym roku festiwal także się odbędzie. Będzie to wyjątkowa okazja, by uczcić pamięć tego wielkiego jazzmana.

Kwiecień

Stańko mówił, że to nawet dobrze, iż późno dowiedział się o swojej chorobie. Dzięki temu zamiast chodzić po lekarzach i poddawać się kolejnym zabiegom, mógł w spokoju nagrywać płyty i grać koncerty. W marcu tego roku grał w Warszawie. Czuł się źle. Myślał, że to grypa. Po świętach Wielkiej Nocy poddał się dłuższej diagnozie. Rak płuc rozwijał się już od dłuższego czasu. W kwietniu miał grać dużą trasę ze swym nowojorskim kwartetem. Zaanonsowany był też nowy projekt, w którym do nowojorskiej sekcji rytmicznej kwartetu Stańki (kontrabasisty Reubena Rogersa i perkusisty Geralda Cleavera) dołączyć mieli Włosi: puzonista Giovanni Guidi i drugi, obok Stańki, trębacz – gwiazda włoskiego jazzu, Enrico Rava.

Ostatni album artysty „December Avenue” ukazał się w zeszłym roku. Wbrew przypuszczeniom niektórych, w studiach ECM nie czeka kolejna porcja muzyki Pana Tomasza. Pozostały zapisy koncertów, z archiwum artysty, które może w przyszłości otworzy przed nami podwoje.

29 lipca

Tomasz Stańko zmarł nad ranem w warszawskim Centrum Onkologii. Tego samego dnia, wieczorem, spod Pałacu pod Baranami w jazzowej procesji na Rynek wyszli krakowscy jazzmani. Na saksofonach i puzonach, na akordeonie i z kontrabasem zagrali „Sleep Safe and Warm”, czyli kołysankę, którą Krzysztof Komeda napisał do filmu „Dziecko Rosemary” Romana Polańskiego. Stańko nagrał ją na płycie „Litania” i wykonywał wiele razy na koncertach.

Wkrótce kondolencje zaczęły płynąć z całego jazzowego świata. Dave Holland, który w swojej dyskografii ma m.in. album „Bitches Brew” Milesa Davisa, napisał na Twitterze: „Był wyjątkowym muzykiem, pełnym głębokich uczuć i z delikatną duszą”. To właśnie kontrabas Hollanda otwiera album Stańki „Balladyna” z 1976 r. – pierwszy nagrany przez Polaka dla ECM. Stańkę żegnali też młodsi koledzy. Jeden z najbardziej cenionych trębaczy młodego pokolenia, Amerykanin Ambrose Akinmusire, napisał: „dziękuję za miłość, inspirację i dodawanie otuchy przez lata”. Nate Chinen przyznał, że to właśnie Stańko był najbardziej hip-gościem ze wszystkich muzyków, jakich poznał – a jako jazzowy krytyk „The New York Times”, potem „NPR Music”, poznał wszystkich.

– Tata wierzył, że po śmierci rozpadnie się na atomy – mówi Anna Stańko. – Wielokrotnie dyskutowałam z nim na różne tematy i często to ja miałam rację. Mam nadzieję, że tak będzie i teraz, i że się spotkamy, a to tylko etap wielkiej podróży. ©

 

Tomasz Stańko zostanie pochowany 10 sierpnia w alei zasłużonych na wojskowych Powązkach w Warszawie. Uroczystość rozpocznie się o godzinie 11.00.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2018