Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Urodził się 12 stycznia 1922 r. w Warszawie. Był najmłodszym z braci Giedroyciów. Uczęszczał do gimnazjum Zamoyskiego. We wrześniu 1939 r. z Jerzym Giedroyciem wyjechał do Rumunii. W 1940 r. w Bukareszcie zdał maturę i kilka miesięcy później wraz z bratem dotarli przez Istambuł do Palestyny. Od kwietnia 1941 r., jako żołnierz Brygady Strzelców Karpackich, służył z kompaniach transportowych. Z II Korpusem przebył cały szlak bojowy. Koniec wojny zastał go w północnych Włoszech. Zapisał się na studia na Politechnikę w Turynie. Później udał się do Anglii, gdzie wstąpił do Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia, przeznaczonego dla zdemobilizowanych żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. W Londynie pracował w fabryce lodów u Wallsa. W 1952 r. dołączył do zespołu Instytutu Literackiego w Maisons-Laffitte. Przez lata u boku Jerzego zajmował się sprawami administracyjnymi "Kultury".
Po śmierci Redaktora (14 września 2000 r.) kierował (do 2003 r. wraz z Zofią Hertz) Instytutem Literackim. Przez bliskich zwany "Dudkiem". Jego prochy spoczną na cmentarzu w Mesnil-le-Roi, u boku żony Ledy Pasquali (zmarłej w 2002 r.) i brata, Jerzego Giedroycia. Na tym cmentarzu spoczywają też inni współtwórcy "Kultury": Zofia i Zygmunt Hertz oraz Maria i Józef Czapscy.
***
Zapamiętałem go z lat 70. W pierwszym na lewo od wejścia, dużym, jasnym pokoju szczupły, szpakowaty, nieco tajemniczy starszy pan. Ktoś kiedyś mi szepnął: brat Giedroycia. Wtedy nie miałem okazji zamienić z nim nawet jednego słowa. Do gości nie wychodził: przychodzących witał i otaczał opieką Zygmunt Hertz, ważne rozmowy z gościem prowadził Jerzy Giedroyc, ewentualnie pani Zofia, w pokoju na pierwszym piętrze radośnie oczekiwał Czapski i pogrążona w myślach jego siostra pani Maria Czapska.
Poznałem go dopiero po śmierci Redaktora. Już podczas pogrzebu czynił honory domu, potem byłem przy umieszczeniu pamiątkowej tablicy w Maisons-Laffitte: pan Henryk krótko przemówił w trakcie uroczystości i potem w czasie posiłku. Mówił mądrze, dowcipnie, zwięźle. Widać było, jak spokojnie wszedł w nową rolę: Redaktor chciał, by po jego śmierci Instytutem zajęli się Zofia Hertz i Henryk.
Na jesieni 2006 r. z Andrzejem Franaszkiem przeprowadziliśmy z panem Henrykiem długi wywiad dla "Tygodnika". To była rozmowa o Redaktorze i drukowaliśmy ją w rocznicę śmierci Jerzego Giedroyca. Szczęśliwie udało się rozmówcę naciągnąć także na to, by coś powiedział o sobie.
Tak mówił o relacjach z bratem: "W młodości, mimo dużej różnicy wieku (16 lat), łączyła nas dość bliska więź. Pamiętam, jak zabierał mnie w Wielki Piątek do żydowskich restauracji na śledzia, bo w Wielki Piątek u nas w domu nie jadło się zupełnie niczego. Jak każdy szczeniak zacząłem palić wcześnie, więc on mi przyniósł do domu papierośnicę. Rodzice nie mogli zaprotestować i mogłem już palić »oficjalnie«. Pamiętam z tych wczesnych lat, a także z Bukaresztu, że był bardzo serdecznym, niesłychanie wyrozumiałym opiekunem. Tego by się po nim nikt nie spodziewał".
Na sugestię, że starszy brat wciągnął młodszego do tego "falansteru", jakim był zespół "Kultury", odpowiedział z ożywieniem: "Brat tego nie chciał. Uważał, że mam studiować i zostać »kimś«. Ponieważ jednak z natury jestem leniwy, to do studiów zbytnio się nie paliłem. Tutaj ściągnęli mnie Hertzowie. Zresztą nie podporządkowałem się do końca. Musiałem mieć jakiś swój odrębny świat - wyjeżdżałem, miałem prywatne spotkania, swoich przyjaciół. Zosia i Jerzy nigdy nie mogli zrozumieć, że wieczorem o 18.00 czy 19.00 miałem dość i szedłem sobie coś poczytać, podczas gdy oni żyli tylko »Kulturą« - bez końca pracując".
Na pytanie o tzw. zwykły dzień w "Kulturze" opowiadał: "Na początku, jak jeszcze nie mieliśmy nikogo do pomocy, to wstawałem pierwszy, robiłem herbatę, kawę. Potem schodzili pozostali i jedząc śniadanie, czekało się na pocztę. W owych czasach poczta przychodziła nawet workami. Listonosz wysypywał to wszystko, Jerzy siedział przy stole w jadalni, czytał i rozdzielał zadania, a następnie każdy szedł do swojego pokoju i pracował. Pocztę musiał rozdzielać brat, zwłaszcza w pierwszych latach. Był bardzo obrażony, jeżeli ktokolwiek ośmielił się otworzyć list przed nim. Jerzy był dyktatorem, nie dopuszczał do dyskusji, ale to była dyktatura oświecona. Jak były jakieś drażliwe historie czy ciekawy artykuł, który trzeba było przedyskutować, to siedzieli i dyskutowali".
Tyle nam wtedy o sobie powiedział. Wytworny, lakoniczny, konkretny, dowcipny i ciepły... W ostatnich latach chorował, czasem przebywał w szpitalu. Potem wracał do Maisons-Laffitte. To było ważne. On był duszą tego domu i ostatnim z jego twórców i dawnych mieszkańców.