Pamiętnik z niepowstania warszawskiego

Zła historia jest matką złej polityki. Historia, w której Powstanie Warszawskie jest zwycięstwem – moralnym czy intelektualnym – jest „historią złą”, z której wyłącznie „zła polityka” może wynikać.

06.08.2012

Czyta się kilka minut

Coroczne obchody Powstania Warszawskiego i towarzyszący im całoroczny spór wymuszają postawienie sobie istotnych pytań. Czy pamięć dawnych ofiar trzeba koniecznie celebrować przeciwko dzisiejszemu życiu jako rodzaj moralnego szantażu na żyjących, czy też takiego konfliktu dałoby się uniknąć? Jak nie ranić wrażliwości ostatnich kombatantów i ofiar, dając sobie równocześnie prawo – czy wręcz realizując obowiązek – krytycznej refleksji nad decyzją o rozpoczęciu Powstania?

PAMIĘĆ PRZECIW ŻYCIU

Zacznijmy od pierwszego problemu: czy pamięć dawnych ofiar musi być celebrowana przeciwko współczesnemu życiu. Tegoroczny spór został zorganizowany wokół pytania, czy 1 sierpnia spędzisz na Powązkach, czy na koncercie Madonny. W ten idiotyzm zaangażowało się wielu polityków i niemało mediów, a kiedy tak idiotyczna kwestia została już w debacie publicznej postawiona, można się było spodziewać wyłącznie idiotycznych odpowiedzi.

Zacznijmy jednak od tego, że organizatorzy koncertu Madonny w Warszawie, wybierając termin 1 sierpnia, wykazali się albo wrażliwością słonia w składzie porcelany, albo też sprytem profesjonalnych piarowców. Ich odpowiedź na naszą wątpliwość brzmiała oczywiście: to był przypadek, data koncertu wynika wyłącznie z kalendarza występów słynnej gwiazdy popu, inaczej mogą sądzić wyłącznie paranoicy. Biorąc jednak pod uwagę to, że poprzedni koncert Madonny został zorganizowany 15 sierpnia, w najpopularniejsze polskie święto maryjne, kompletny przypadek staje się hipotezą wątpliwą, która będzie jeszcze trudniejsza do obronienia, jeśli data kolejnego polskiego koncertu Madonny przypadnie np. w Wielki Piątek.

Pamiętam, że kiedy byłem jeszcze stosunkowo młodym i stosunkowo naiwnym obserwatorem rozmaitych kulturowych sporów i ich komercyjnego kontekstu, ogromne wrażenie zrobiła na mnie pochodząca z USA informacja o prowokacji, jaka posłużyła do wypromowania ciekawego skądinąd filmu Miloša Formana „Skandalista Larry Flynt”, o redaktorze pornograficznego magazynu „Hustler”. Otóż, zatrudniona przez producentów filmu piarowa firma cynicznie sprowokowała amerykańskie organizacje feministyczne, wysyłając do nich informację, że film Formana będzie apoteozą pornografii „uprzedmiatawiającej kobiety”. Sprawiło to, że przed premierą pod amerykańskimi kinami demonstrowały feministki, nieświadome, że nakręcają promocyjną i sprzedażową machinę.

Jeśli mnie intuicja nie myli, rolę feministek odegrała przy promocji koncertu Madonny „Krucjata młodych”, a także – niestety – niektórzy biskupi i księża. W pełni solidaryzowałbym się z kapłanami ogłaszającymi modlitwy przebłagalne w warszawskich kościołach, gdyby Madonna w otoczeniu barczystych ochroniarzy usiłowała wedrzeć się do Świątyni Opatrzności Bożej albo do któregoś z odgrywających ważną rolę także w Powstaniu Warszawskim kościołów na Krakowskim Przedmieściu, aby tam wyśpiewać swoje częściowo naiwnie szczere, a częściowo marketingowo cyniczne protest songi przeciwko „wypaczeniom religii instytucjonalnej”. Jej koncert odbywał się jednak na stadionie, w przestrzeni świeckiej.

Także władze Warszawy próbowały zrobić wszystko, by złagodzić spór między machiną promocyjną Madonny a machiną promocyjną polskiej prawicy. Na organizatorach koncertu wymuszono poprzedzenie go minutą ciszy i parominutowym filmem przypominającym wydarzenia Powstania Warszawskiego. Nic to jednak nie dało, bo wiele środowisk takiego konfliktu między „pamięcią a życiem”, między Madonną a Powstaniem Warszawskim po prostu szukało.

Zarówno dziennikarze muzyczni obecni na koncercie, jak też dwoje uczestników, z którymi miałem okazję rozmawiać, zapamiętali „burzę oklasków” po krótkim filmie pokazującym sceny powstańczej walki i gruzy Warszawy. Jednak dwa dni później, już po wydarzeniach z Powązek i z Kopca Powstania Warszawskiego, gdzie Młodzież Wszechpolska witała przedstawicieli władz Warszawy i Władysława Bartoszewskiego okrzykami „zdrajca” i skandowaniem „raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”, na portalu Tok.fm pojawił się anonimowy wpis blogera, mający moim zdaniem wszelkie cechy zamierzonej prowokacji.

Ów bloger informował, że jako fan Madonny gwizdał i buczał, kiedy przed jej koncertem pokazano film o Powstaniu Warszawskim, ponieważ „chciał się tylko bawić”. Ten wpis został natychmiast spopularyzowany we wszystkich prawicowych mediach, przede wszystkim po to, by zrównoważyć i „zakryć” informacje o scenach z Powązek. Już następnego dnia „bezczeszczące pamięć Powstania” gwizdy i buczenie fanów Madonny słyszeli wszyscy młodzi narodowcy i nakręceni prawicowcy, którzy na koncercie nie byli.

Można się tak bawić bez końca, ale będzie to zabawa ponura i niszcząca wszystko, co z polskiej tradycji pozostało ważne, cenne i jednoczące członków wspólnoty. Wygląda na to, że fanatycy sycą się upokorzeniem. Tam, gdzie nie dostarcza im go świat, dostarczają go sobie sami.

Z TEKI STAŃCZYKA

Skoro wspólnym wysiłkiem udało się nam zaprzepaścić kolejną okazję do tego, aby celebracja pamięci nie odbywała się w konflikcie z celebracją życia, pozostaje próba odpowiedzi na drugie z pytań postawionych na wstępie: jak oddzielić krytykę Powstania Warszawskiego jako decyzji politycznej i militarnej od szacunku dla niewyobrażalnego ludzkiego cierpienia, jakie było jej następstwem. Rzecz prawie niewykonalna. Jeśli kombatantowi, który w Powstaniu walczył, który widział śmierć swoich przyjaciół, powie się, że nie było to „moralne zwycięstwo”, „wspaniały mit”, ale będzie się go próbowało przekonać, że Powstania można było i należało uniknąć, zawsze sprawi się mu ból.

Kiedy stańczycy rozpoczynali kampanię przeciwko tradycji insurekcyjnej, ulice polskich miast pełne były żebrzących nieraz weteranów Powstania Styczniowego, wielu z nich było na przymusowej emigracji albo na zesłaniu. A jednak Stanisław Tarnowski, którego trudno nazwać nihilistą, potrafił w swoim „Liście Aldony (kobiety politycznej)” przedstawić taki oto potwornie złośliwy obraz ówczesnej martyrologicznej celebry: „Kiedy licznie zabrana publiczność będzie już w kościele, wejdę ja, przedstawiająca ojczyznę i klęknę przed ołtarzem. Strój już mam w głowie, prawdziwie uroczy, słuchaj, suknia czarna, ujęta w biodrach pasem czerwonym oznaczającym męczeństwo. Na głowie wielki biały welon aż do ziemi, włosy rozpuszczone i cierniowa korona (doradź mi, czy z cierni prawdziwych, czy robionych) – ręce okute w łańcuchy; a kiedy przy końcu nabożeństwa zaczną śpiewać hymn, wstanę, wyprężę ręce, zerwę łańcuch (będzie przepiłowany) i wyjdę!... Jeszcze piękniej by było, żeby to było nabożeństwo żałobne. Ja chciałabym leżeć na katafalku i w stosownej chwili się podnieść (do zmartwychwstania, naturalnie, musiałabym ubrać się na biało), ale nasz ksiądz mi zaręcza, że to być nie może, bo przepisy kościelne nie pozwalają, żeby żywa osoba leżała w trumnie podczas nabożeństwa. Co za głupie przesądy...”.

Owej brutalności przyświecało hasło innego ze stańczyków, Józefa Szujskiego, który lubił powtarzać, że „zła historia jest matką złej polityki”. Także historia, w której Powstanie Warszawskie jest zwycięstwem – moralnym czy intelektualnym – jest „historią złą”, z której wyłącznie „zła polityka” może wynikać.

Zgadzam się zatem w pełni ze słowami Konrada Piaseckiego, dziennikarza radia RMF i TVN 24, który przy okazji tegorocznych obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego napisał na twitterze o „modzie na Powstanie”, którą udało się stworzyć Lechowi Kaczyńskiemu i szerzej – twórcom i praktykom „polityki historycznej”. Tyle tylko że w przeciwieństwie do Piaseckiego, który o owej „modzie” napisał z akceptacją, sądzę, że w pewnych okolicznościach może to być „moda” patologiczna.

Cóż bowiem znaczy słowo „moda”, użyte w tak nieoczywistym kontekście? Moda na masakrę, moda na Holokaust – to byłyby sformułowania co najmniej dwuznaczne. Tymczasem od paru lat istotnie pojawił się nowy prawicowy dandyzm, który każe rozkoszować się pokazami mody powstańczej, recitalem „morowe panny”, mimo powszechnej dostępności świadectw prawdziwego losu „morowych panien” w Powstaniu, popełnianych na nich morderstwach i gwałtach. W ten sposób męczeństwo zostaje przykryte świeceniem kolanami w kusych spódniczkach.

W polemice ze zwolennikami tak rozumianej „polityki historycznej”, którzy lubią powtarzać (sam to od nich parokrotnie słyszałem), że ich wzorem jest żydowska polityka historyczna zorganizowana wokół pamięci Zagłady, warto zauważyć, że żadne obchody Holokaustu nie były „ożywiane” pokazami obozowej mody. Do tego twórcy muzeów Holokaustu w USA czy Izraelu nigdy się nie posunęli, bo nie zabrakło im smaku.

PORTRET NIEZNANEJ WARSZAWIANKI

Licytacja, czy idziesz na Powązki, czy na koncert Madonny, nie była potrzebna i w niczym nie pomogła. Obniżyła raczej intelektualny poziom sporu – i to po obu stronach – niż przyczyniła się do pogłębienia refleksji nad tym, jak pielęgnować pamięć dawnych ofiar, nie czyniąc krzywdy dzisiejszemu życiu.

Jako dialektyczną syntezę dla obchodów Powstania, od koncertu Madonny wolę już tegoroczny Przystanek Woodstock, gdzie 2 sierpnia prezydent Niemiec składał hołd polskiemu umiłowaniu wolności, a równocześnie tysiące młodych Niemców i Polaków bawiły się, słuchając rocka i oddając hołd życiu, zamiast pogrążać się w „modzie” na heroiczną śmierć. Tych, którym się rock nie podoba i którym nie podobają się postpunkowe czy posthipisowskie fryzury, można uspokoić przypomnieniem, że nie tylko Owsiak pracuje nad zbliżeniem polskiej i niemieckiej młodzieży. Służą temu także programy stypendialne, dzięki którym polska i niemiecka młodzież wspólnie słucha już nie tylko metalu czy punka, ale także Chopina i Beethovena, czyta klasykę, wspólnie korzysta z bogatej infrastruktury niemieckich uniwersytetów i instytutów badawczych.

Spośród zaś różnych tegorocznych sposobów upamiętniania rocznicy Powstania Warszawskiego, najciekawszy był moim zdaniem projekt artystyczny Michała Zadary, zorganizowany zresztą we współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego. Jego „Portret nieznanej warszawianki” to mozaika przyniesionych przez mieszkańców Warszawy 33 tysięcy kamieni upamiętniających cywilne ofiary Powstania Warszawskiego. To przykład pamięci, która nie musi się łączyć z elementami szantażu moralnego, bliski najwspanialszemu pomnikowi, jaki ofiarom Powstania wystawiła literatura polska, a którym był „Pamiętnik z powstania warszawskiego” Mirona Białoszewskiego.

NASZ LUD OŚWIECONY

Nie jestem demokratą idealnym, co może jakoś tłumaczy to, że z taką nieufnością przyjmuję „republikański” postulat wychowania „ludu” za pomocą martyrologicznych mitów. W ślad za Arystotelesem doceniam wartości ustroju mieszanego, w którym różne grupy społeczne mają różne obowiązki i funkcje. Żołnierze są szkoleni do zabijania i umierania na polu chwały, nie znaczy to jednak, że do zabijania i umierania mają być szkoleni przedszkolacy, uczniowie szkół podstawowych, gimnazjów i w ogóle „lud”. Elita polityczna i państwowa musi być skażona nieufnością, nie znaczy to jednak, że jej zadaniem jest mobilizowanie młodzieży i „ludu” do nieustającej nieufności i nienawiści wobec wspólnot sąsiednich.

Znam argument o konieczności ciągłego mobilizowania ludu, aby „nie zapomniał o swojej tożsamości”, ale w ten argument nie wierzę. Widziałem młodzież mojego pokolenia, która jeszcze w grudniu 1980 r. przeżywała w polskich liceach żałobę wyłącznie po zamordowanym Johnie Lennonie i lepiej znała teksty Rolling Stonesów czy Sex Pistols niż cytaty z III części „Dziadów”, aby rok później, w stanie wojennym, znać już na pamięć nasze patriotyczne pieśni – te historyczne, i te Kaczmarskiego – i namiętnie reprodukować wszystkie rytuały powstańczej martyrologii.

Polska młodzież i „lud” wracają do martyrologicznego modelu w sekundę, jeśli tylko pojawiają się okoliczności. Polaków należy raczej przed martyrologią powstrzymywać, niż do niej ośmielać. Taka jest nasza historia, takie są wyuczone wzorce emocjonalnych reakcji. W oczach wielu milionów Polaków katastrofę smoleńską udało się podstawić pod drugi Katyń, a III RP, która na pewno zasługuje na normalną, krytyczną diagnozę, udało się podstawić pod czwarty rozbiór Polski i państwo bez mała okupacyjne. A to już na pewno nie świadczy o zdrowym wpływie pamięci historycznej na dzisiejsze życie Polaków.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2012