Pamięć z konsekwencjami

75 lat temu powstała UPA – głosi ukraińska narracja historyczna. W istocie wyglądało to inaczej. Czym była UPA i jak się o niej dziś pamięta?

25.09.2017

Czyta się kilka minut

Oficerowie UPA w Karpatach Wschodnich. Od lewej: NN, dowódca sotni (kompanii) Dmytro Bilinczuk („Chmara”), NN, dowódca odcinka taktycznego „Huculszczyzna” Petro Mielnik (także pseudonim „Chmara”), dowódca sotni Iwan Kulik („Sirij”). Zdjęcie niedatowane. / CENTRUM BADAŃ UKRAIŃSKIEGO RUCHU WYZWOLEŃCZEGO WE LWOWIE
Oficerowie UPA w Karpatach Wschodnich. Od lewej: NN, dowódca sotni (kompanii) Dmytro Bilinczuk („Chmara”), NN, dowódca odcinka taktycznego „Huculszczyzna” Petro Mielnik (także pseudonim „Chmara”), dowódca sotni Iwan Kulik („Sirij”). Zdjęcie niedatowane. / CENTRUM BADAŃ UKRAIŃSKIEGO RUCHU WYZWOLEŃCZEGO WE LWOWIE

Co się stało 14 października 1942 r.? Właściwie nic. W Europie Środkowo-Wschodniej był zwyczajny okupacyjny dzień. Oraz jedno z największych tu świąt maryjnych: uroczystość Pokrowy (Welonu, w tradycji zachodniej – Płaszcza) Bogurodzicy.

Kierownictwo banderowskiej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN-B) dopiero podejmowało decyzję o tworzeniu na Wołyniu własnych oddziałów partyzanckich (pod nazwą Ukraińskiej Wyzwoleńczej Armii) oraz o podjęciu zorganizowanej eksterminacji tamtejszych Polaków.

Pierwsza akcja partyzantki banderowskiej miała nastąpić na początku lutego 1943 r.: będzie to atak na niemiecki posterunek we Włodzimiercu, a zaraz potem masowy mord we wsi Parośl.

Nazwę UPA banderowcy przyjmą (właściwie: przejmą) dopiero parę miesięcy później.

Trzy razy UPA

W istocie dzień 14 października na symboliczną datę powstania UPA wybrano dopiero po wojnie i właśnie dlatego, że była to uroczystość Pokrowy: od XVII wieku nieoficjalne święto Kozaków Zaporoskich, a później – wszystkich walczących o wolność Ukrainy. Chodziło o wpisanie UPA w tę tradycję, w narodowe sacrum. Gdy zaś w 2014 r. uroczystość Pokrowy stała się świętem ukraińskich sił zbrojnych (w miejsce zbyt długo utrzymywanego święta sowieckiego, obchodzonego w lutym), część tego splendoru spłynęła na UPA. Ściślej – na trzecią, banderowską UPA.

Po raz pierwszy nazwy Ukraińska Powstańcza Armia użyli bowiem żołnierze Ukraińskiej Republiki Ludowej jesienią 1921 r., bezskutecznie usiłujący przekształcić żywiołowe powstania antybolszewickie w wojnę o odrodzenie państwa. 20 lat później podjął ją Taras Borowiec, bardziej znany pod pseudonimem „Taras Bulba” – polityk i dowódca nawiązujący do narodowo-demokratycznych tradycji ukraińskiej Republiki, z OUN zaś skłócony. Jego formacja partyzancka latem 1943 r. została zmuszona do podporządkowania się banderowcom (sam Borowiec ledwie uszedł z życiem, jego żonę zamordowano), którzy przejęli też jej nazwę.

Udział bulbowskiej UPA w masowych mordach na Polakach nie jest dostatecznie wyjaśniony. Nie jest też jasne, który oddział (i od kiedy), potocznie wciąż zwany bulbowskim, był już pod kontrolą banderowców. Być może udział ten był znaczny. Ale z pewnością bulbowcy nie stawiali sobie za cel „czyszczenia etnicznego”. Ludobójczy zamiar i jego realizacja obciążają „trzecią” UPA i kierownictwo banderowskiej OUN.

Zbrodnicza armia, ale nie „bandy”

Czym była „trzecia” UPA?

Na pewno nie „bandami”. Bandy nie mają systemu dowodzenia, wywiadu i kontrwywiadu, rozbudowanego kwatermistrzostwa, szkół podoficerskich i oficerskich. UPA miała to wszystko i wiele innych elementów sił zbrojnych. Właściwie wszystkie prócz jednego – autorytetu państwa, które powołuje do życia i legitymizuje siły zbrojne. W tym przypadku państwo miało stać się emanacją sił zbrojnych. Rzadki, ale nie wyjątkowy przypadek w dziejach.

To, że uznajemy w UPA formację zbrojną, w niczym jej nie rozgrzesza. Przeciwnie: zwiększa odpowiedzialność jej dowódców. Bo armie i organizacje polityczne mają systemy hierarchicznego egzekwowania odpowiedzialności (OUN miała własną Służbę Bezpieczeństwa, w UPA działała żandarmeria polowa), bandy z definicji ich mieć nie mogą. I tylko w przypadku struktury wojskowo-politycznej można – i należy – mówić o sprawstwie kierowniczym.

Regularne armie i ich zwierzchnictwa polityczne zwykle zwą „bandami” nieregularne formacje zbrojne (zwłaszcza partyzanckie), także te mające za sobą powagę uznanych państw. Niemcy i Sowieci nazywali tak Armię Krajową, komunistyczny rząd Polski zwał bandytami nie tylko członków UPA, ale też WiN i NSZ. Ma to na celu z jednej strony odmowę takiemu przeciwnikowi praw kombatanckich (zwłaszcza prawa do statusu jeńca wojennego), z drugiej – stygmatyzację przeciwnika, nieprzyznanie mu statusu żołnierza. Często w podtekście jest pogląd, że żołnierz z definicji walczy szlachetnie, nie popełnia zbrodni (zdarzyło mi się niedawno przeczytać, że członków UPA nie można nazywać partyzantami, gdyż byli zbrodniarzami). Gdybyż to było takie proste...

Członkowie UPA dopuścili się licznych, okrutnych zbrodni. W pierwszym okresie była to przede wszystkim organizacja ludobójcza. Ale to nie czyni z niej „band”. Przynajmniej tak długo, dopóki nie nazwiemy „bandami” formacji SS, NKWD czy KBW.

W okresie swego rozkwitu w latach 1943-44 UPA była armią podziemną (partyzancką). Późnej – partyzantką antykomunistyczną, oczekującą III wojny światowej, a potem trwającą w beznadziejnej walce. Jak litewscy i łotewscy „leśni bracia”. Jednak niemal do końca zachowała struktury dowodzenia, czyniące z niej siły zbrojne.

Tak na marginesie: uznawanie UPA za „bandy” mimowolnie wspiera współczesną ukraińską tendencję do zamazywania istoty Zbrodni Wołyńskiej przez nadanie jej charakteru „żakerii”, żywiołowego buntu chłopskiego. Podważa też uznawanie jej za akt ludobójstwa: tę zbrodnię może popełnić jedynie państwo lub struktura aspirująca do statusu państwa. Bandy mogą dopuszczać się tylko masowych morderstw.

UPA podczas II wojny

To, że banderowska partyzantka powstała najpierw na Wołyniu, nie wynikało z poparcia Wołynian dla radykalnego nacjonalizmu – jego ostoją była Galicja Wschodnia (także podczas wojny). Ale Wołyń obfitował w masywy leśne, zaplecze partyzantki, a brutalność niemieckiego okupanta rodziła desperację i wolę zbrojnego oporu (w Galicji Wschodniej reżim okupacyjny był łagodniejszy). Lasy były tu pełne różnorodnych oddziałów partyzanckich, ludzi ukrywających się przed wywózką na roboty i band kryminalnych. Tu też rozwijała swą bazę partyzantka sowiecka, wrogo traktująca ukraiński ruch narodowy – i traktowana przez OUN jako główny przeciwnik.

Członkowie banderowskiej OUN stanowili kościec UPA, ale byli mniejszością. Dominowali młodzi Wołynianie, później też Haliczanie, na ogół chłopi bez „stażu” politycznego. Część sympatyzowała wcześniej z nacjonalizmem, część z komunizmem (prokomunistyczne nastroje na wsi wołyńskiej były przed wojną silne). Jeszcze inni gotowi byli pójść za każdym, kto dał do ręki broń i obiecał zemstę. Byli też przymusowo wcieleni: z „luźnych” oddziałów leśnych, scalanych przez banderowców pod groźbą śmierci. A później – także mobilizowani.

Na początku 1944 r., w momencie największego rozwoju, oddziały partyzanckie UPA liczyły ok. 30 tys. ludzi (nie uwzględniając wiejskich komórek samoobrony, tzw. kuszczów), a przez ich szeregi w latach 1943-49 przewinęło się dwa, może trzy razy więcej (potem dopływ ustał). Ilu z nich zginęło, nie wiemy. Dostępne dane (tylko dla okresu walk z władzą sowiecką), mówiące o 153 tys. zabitych, są zawyżone – mieszają partyzantów, członków siatki OUN i cywilów zabitych „przez pomyłkę”. Ale wydaje się prawdopodobne, że liczba zabitych sięgnęła jednej trzeciej stanów.

Głównym przeciwnikiem UPA była sowiecka partyzantka – tak ze względów ideowych i politycznych, jak też dlatego, że konkurowała o to samo zaplecze leśne i żywnościowe (ukraińską wieś). Drugim były niemieckie oddziały policyjne i pacyfikacyjne, niekoniecznie złożone z Niemców, lecz wykonujące ich rozkazy – UPA starała się zwłaszcza powstrzymać rekwizycję żywności i wywózki na roboty.

Ale pierwszą fazę działalności UPA zdominowała „walka” z ludnością polską. W tym przypadku trudno mówić o „przeciwniku”: były to zmasowane ataki na skupiska ludności polskiej Wołynia i (nieco później) Galicji Wschodniej, mające na celu eksterminację. Polskie samoobrony pojawiły się na Wołyniu dopiero jako próba odpowiedzi; oddziały AK powstały na tym terenie z dużym opóźnieniem. Oddziały partyzanckie UPA, zbyt nieliczne do samodzielnego prowadzenia „akcji antypolskiej”, wspierały zmobilizowane grupy ukraińskich chłopów z sąsiedztwa – ale właśnie zmobilizowane, a nie samorzutne (choć pewnie nieraz chętne). Za ich działania też odpowiada dowództwo UPA i jej kierownictwo polityczne.

Ofiarami tej akcji, mającej wszelkie cechy ludobójstwa i prowadzonej z wielkim okrucieństwem, padło – według odpowiedzialnych szacunków – między 70 tys. a 100 tys. Polaków. Dokładnej liczby nie poznamy nigdy. Podobnie jak liczby Ukraińców, którzy stracili życie z rąk UPA w latach 1943-44, po części za sprzeciw wobec tego ludobójstwa. Nigdy też nie zdołamy po bożemu pogrzebać wszystkich wówczas zamordowanych – co nie zwalnia nas z obowiązku znalezienia i upamiętnienia wszystkich mogił, które ktoś z żyjących może jeszcze wskazać.

Po powrocie armii sowieckiej UPA stawiała opór nowej władzy, tocząc ciężkie niekiedy boje i ponosząc dotkliwe straty. Po kilku latach NKWD zmusiło dowództwo UPA do rozpuszczenia większości oddziałów. W leśnych „bunkrach” (tak naprawdę ziemiankach) zostali ci najbardziej zdeterminowani, niewidzący przed sobą innej drogi niż trwanie aż do śmierci. W 1952 r. było ich już tylko pięciuset. Dwa lata później kierownictwo wojskowo-polityczne UPA na Ukrainie przestało istnieć. Ostatnich trwających w oporze (a nie tylko ukrywających się) KGB dopadło w obwodzie tarnopolskim w kwietniu 1960 r.

Kwestia kolaboracji

Czy UPA była sojusznikiem III Rzeszy? Nie, nie była. Nie zmienia tego fakt, że poszczególne jej oddziały zawierały doraźne sojusze czy rozejmy albo korzystały ze wsparcia niemieckiego okupanta. Innym partyzantkom też to się zdarzało. Zresztą UPA nie mogła być sojusznikiem III Rzeszy także z innego powodu: Niemcy nie chcieli uznać ukraińskiego ruchu narodowego za sojusznika. Życzyli sobie tylko kolaborantów, wykonawców ich rozkazów (takimi stali się melnykowcy, ­OUN-M, druga z frakcji powstałych po rozłamie w OUN z 1941 r.). Ale banderowcy takimi wykonawcami być nie chcieli. Wytyczyli sobie własne cele i prowadzili własną wojnę. Ze wszystkimi.

Do UPA trafili – nader liczni – wcześniejsi członkowie kolaboracyjnych formacji wojskowych i policyjnych. Wśród nich ludzie splamieni udziałem w Holokauście i ludobójczych akcjach antypartyzanckich (pacyfikacjach) na Białorusi i Ukrainie. Dowódca UPA Roman Szuchewycz służył wcześniej i w jednych, i w drugich. Z kolei latem 1944 r. do UPA dołączyło wielu członków dywizji Waffen-SS „Galizien”, bezdyskusyjnych kolaborantów.

Pamięć: nad Wisłą...

Polska pamięć o UPA jest w zasadzie zgodna: była to formacja zbrodnicza i nieubłaganie wroga Polsce. I ten opis jest trafny, choć powinien być wzbogacony o równie nieubłaganą wrogość UPA wobec Rosji i komunizmu. Walki zbrojnej „zachodnich” Ukraińców z sowieckim zaborcą nie da się wykreślić z dziejów Europy.

W ostatnich latach stosunek do Ukrainy został włączony do porządku dziennego polskiego konfliktu politycznego, a postępująca radykalizacja poglądów sprzyja i w tym zakresie postawom skrajnym. Pojawienie się w Kijowie ulic Stepana Bandery i Romana Szuchewycza stało się dla wielu Polaków przekroczeniem „czerwonej linii”, poza którą dialog przestał być możliwy. Zrodziło się też przekonanie, że mamy prawo, a nawet powinność czynnej interwencji w politykę pamięci Kijowa.

Ale chyba wszyscy zdają już sobie sprawę, że Warszawa nie ma narzędzi wpływu na politykę Kijowa, a już zwłaszcza – na jego politykę pamięci. Czas, w którym mogliśmy mieć w tym zakresie cokolwiek do powiedzenia, przeminął wraz z wybuchem wojny donieckiej.

...i nad Dnieprem

A Ukraina? Ona nie pamięta o UPA. Upamiętnia ją, owszem. Nawet czci. Gloryfikuje. Ale niewiele o niej wie i chyba nie za bardzo chce się dowiedzieć. Budująca literatura o bohaterskich partyzantach i zbrodniczych (a zarazem tchórzliwych) wrogach często kubek w kubek przypomina sowieckie publikacje o dzielnych partyzantach, zbrodniczych nazistach i tchórzliwych kolaborantach. Poważniejsza literatura jest na ogół polemiczna – historiografia niepodległej Ukrainy nie zdobyła się na monografię przedmiotu, którą można by postawić obok „Ukraińskiej partyzantki 1942–1960” Grzegorza Motyki. Może i dlatego, że taka synteza nie mogłaby pominąć zbrodniczej działalności „powstańców” (jak się zwie upowców na Ukrainie, dla odróżnienia od sowieckich „partyzantów”).

Rysującą się około roku 2010 krytyczną refleksję na temat UPA, nieśmiałą jeszcze, przekreśliła wojna. Wojna, która potrzebuje wzorców bohaterskich – i jednoznacznie antyrosyjskich. Potoczna, szkolna (nie)wiedza o UPA znakomicie odpowiada tej potrzebie. Alternatywy nie ma. Czasy Kozaczyzny to zbyt odległa przeszłość, a Ukraińska Republika Ludowa z lat 1917-20 do niedawna nie istniała w społecznej pamięci (zaczęło się to zmieniać dopiero w tym roku).

Ukraińscy intelektualiści, przed wojną doniecką dystansujący się od UPA, dziś na ogół bronią jej pamięci przed wszelką krytyką, zwłaszcza przed zarzutem ludobójstwa. Nieliczni, którzy trzymają się liberalnej (tj. antynacjonalistycznej) wykładni historii, są coraz bardziej osamotnieni. I nic nie zapowiada w tej kwestii zmian, bo nic też nie zapowiada rychłego końca obecnej wojny.

Jednak wbrew głoszonemu u nas niekiedy poglądowi gloryfikacja UPA nie jest świadomą gloryfikacją zbrodniarzy – ona nie jest pochwałą zbrodni. Zbrodniom UPA zaprzecza się, a w najlepszym razie – relatywizuje. Wychwalana jest walka zbrojna, czyny bohaterskie – rzeczywiste, wyolbrzymione, czasem też zmyślone.

Konsekwencje gloryfikacji

Taki jest wybór Ukraińców, a przynajmniej znacznej większości środowisk opiniotwórczych. Nie zdołamy go zmienić. Możemy tylko stwierdzić rzecz skądinąd oczywistą: że Ukraina będzie musiała ponieść konsekwencje tego wyboru. Mogą okazać się one poważniejsze, niż się dziś nad Dnieprem wydaje.

Rzecz nie w tym, że Ukraina nie będzie mogła „wejść do UE razem z UPA”: droga do Unii jest dziś dla Ukrainy (i nie tylko dla niej) zamknięta z powodów leżących po stronie samej Unii. Ale świat zachodni z niechęcią przyjmuje podnoszenie do rangi narodowego sacrum organizacji i ludzi, na których ciąży zarzut ludobójstwa, a niechęć (to łagodne określenie) elit ukraińskich do podjęcia tematu zbrodni popełnionych przez bohaterów narodowych będzie przyjmowana na Zachodzie z coraz większym zniecierpliwieniem. Tym bardziej że waga sporów symbolicznych, tożsamościowych i historycznych w polityce państw dziś rośnie. I nic nie zapowiada odwrócenia tego trendu.

Taka polityka Kijowa (bo to jest polityka, a nie jedynie unik) będzie też zwiększać podatność Zachodu na antyukraińską propagandę Moskwy, która stara się przedstawić współczesną Ukrainę z całą jej tradycją jako państwo faszystowskie. To zaś utrudni Kijowowi realizację celów politycznych – także tych niezwiązanych z polityką pamięci. ©

Autor (ur. 1950) jest emerytowanym analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich im. M. Karpia w Warszawie; w OSW pracował w latach 1993–2017. Autor książek: „Historia Ukrainy w XX wieku”, „Trud niepodległości. Ukraina na przełomie tysiącleci”, „Ćwierćwiecze niepodległej Ukrainy. Wymiary transformacji”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2017