Palestyńska wojna bratobójcza

Jakkolwiek niewiarygodnie to zabrzmi, największym koszmarem Palestyńczyków z Zachodniego Brzegu Jordanu jest nowe państwo palestyńskie.
z Ramallah i Zachodniego Brzegu Jordanu

26.11.2018

Czyta się kilka minut

Targ w Strefie Gazy, 2017 r. / MAJDI FATHI / NURPHOTO VIA GETTY IMAGES
Targ w Strefie Gazy, 2017 r. / MAJDI FATHI / NURPHOTO VIA GETTY IMAGES

Plotki o tym, że powstanie takiego państwa jest jednym z elementów amerykańskiego planu – przygotowywanego przez zięcia prezydenta Trumpa, Jareda Kushnera, oraz jego doradcę Jasona Greenblatta – krążą po Ramallah, Betlejem, Jerychu i innych miastach palestyńskich na Zachodnim Brzegu Jordanu, wywołując panikę tutejszych polityków.

Panikę zrozumiałą, bo plan ponoć zakłada powołanie państwa wyłącznie w Strefie Gazy – małej (liczącej tylko 360 km2), ale za to niezwykle ludnej (niemal 2 mln mieszkańców, tj. ponad 5200 osób na km2) palestyńskiej enklawie nad Morzem Śródziemnym.

– To prawda, czujemy, że celem jest odcięcie Gazy od reszty Palestyny i uczynienie z Gazy jakiegoś podmiotu politycznego – mówi mi w Ramallah Baszar Azzeh, polityk Organizacji Wyzwolenia Palestyny i członek Palestyńskiej Rady Narodowej (organu quasi-ustawodawczego, funkcjonującego w ramach OWP). – Jeśli Hamas rzeczywiście chce stworzyć ze Strefy Gazy swoje własne państwo, to mamy prawdziwy problem.

Hamas kontra OWP

Palestyńczycy z OWP mają prawdziwy problem z konkurencyjnym wobec nich Hamasem już od 12 lat – od chwili, kiedy po wycofaniu wojsk izraelskich z Gazy to Hamas wygrał w Gazie wybory. W bratobójczej i niezwykle brutalnej wojnie palestyńskiej, która wówczas wybuchła, zginęło prawie tysiąc osób.

Do tej pory między Hamasem a Organizacją Wyzwolenia Palestyny (ona z kolei rządzi na Zachodnim Brzegu) trwają napięcia. Mimo wielokrotnych prób nie udało się doprowadzić do porozumienia. Co więcej, wygląda na to, że drogi obu palestyńskich partii rozchodzą się na dobre – co zresztą doskonale wykorzystują Izraelczycy.

Przykładowo, 8 listopada za zgodą Izraela do Strefy Gazy trafiło 15 mln dolarów z Kataru. Trzy ogromne walizki wypchane gotówką przywiózł do Gazy katarski wysłannik Mohamed Al Emadi. Pieniądze poszły na wypłaty dla tysięcy urzędników administracji kierowanej przez Hamas, który od dawna oskarża OWP o wstrzymywanie wypłat pracownikom w Gazie. W propagandzie Hamasu to OWP głodzi Gazę, ramię w ramię z Izraelem, a dobrzy wujkowie z Kataru ją ratują. Już wcześniej Katarczycy zaczęli – także za zgodą Izraela, bo nic nie trafia do Gazy bez jego zgody – dostarczać paliwo do jedynej elektrowni w enklawie.

Cała operacja – nagłaśniana przez Katar jako „pomoc sprawie palestyńskiej” – budzi wściekłość i bezradność na Zachodnim Brzegu. Jak powiedział mi jeden z rozmówców: – Hanijja [Ismail Hanijja, szef Hamasu – red.] ma w dupie Palestyńczyków i ich państwo.

Hamas to jest Bractwo Muzułmańskie, a po klęsce Bractwa w Egipcie i Libii on będzie przeszczęśliwy, jeśli dostanie na własność choćby najmniejszy skrawek ziemi. Hanijja zamknie się w Gazie, wypnie się na OWP, pieniądze będzie dostawał bezpośrednio od Katarczyków, a jego przyjaciele z Islamskiego Dżihadu od Iranu. I przed nikim nie będą musieli się tłumaczyć.

Po myśli Izraela

– Najbardziej zadowoleni z takiego rozwiązania będą Izraelczycy – mówi mi Baszar Azzeh. – Wtedy sprawa powołania państwa palestyńskiego na całym naszym terenie przestanie być aktualna. W ramach amerykańskiego planu Palestyńczycy na Zachodnim Brzegu mieliby status obywateli tego tworu istniejącego w Gazie, więc realnie nie mieliby tu żadnych praw. A Izraelczycy mogliby zasiedlić swoimi ludźmi cały teren Zachodniego Brzegu.

Obecnie na terenie Zachodniego Brzegu, obejmującego obszar 5800 km2 (o różnym statusie: część kontroluje Autonomia, a część nadal Izrael), żyje prawie 3 miliony Palestyńczyków i niemal pół miliona Żydów (w stu kilkudziesięciu enklawach, zbudowanych po zajęciu tego terytorium w 1967 r., po wojnie ­sześciodniowej).

– Oficjalnie zostalibyśmy zaanektowani przez Izrael, ale tylko jako terytorium, a nie jako ludzie – tłumaczy Azzeh. – W ten sposób Żydzi zachowaliby swoją Judeę i Samarię, legitymizowaliby swoje osiedla [obecnie ich budowa na Zachodnim brzegu jest niezgodna z prawem międzynarodowym – red.], ale nie wzięliby odpowiedzialności za Palestyńczyków, którzy mieszkają poza osiedlami.

Nieco mniej dramatycznie komentuje sprawę Qais Abdul Kareem, członek kierownictwa OWP: – Takie propozycje mogą się pojawić. Ale nie wyobrażam sobie, żeby Izrael czy USA pogodziły się z Hamasem. Amerykanie czy Izraelczycy mogą myśleć o odseparowaniu Gazy od reszty Palestyny, lecz nie zgodzą się na dalsze rządy Hamasu w Gazie.

– Oczywiście odcięcie Gazy od reszty historycznej Palestyny byłoby katastrofą dla sprawy palestyńskiej – dodaje Kareem. – Byłby to poważny cios dla walki o niepodległe państwo, które powinno zajmować całe terytorium okupowane przez Izrael od 1967 r., i którego stolicą musi być wschodnia Jerozolima.

Nieskuteczne i niewiarygodne

Czy apokaliptyczna wizja rozpowszechniana przez OWP jest prawdziwa? O tym przekonamy się dopiero po publikacji amerykańskiego planu. Wiadomo jednak, że władze Autonomii kierowane przez jej prezydenta Mahmuda Abbasa są dziś żałośnie słabe, nieskuteczne i pozbawione wiarygodności – nie tylko w Izraelu czy na świecie, ale także wśród swoich obywateli.

W przeddzień mojego przyjazdu do Palestyny na ulicach Ramallah setki ludzi protestowały przeciwko reformie emerytalnej; z grubsza polega ona na tym, że władze miałyby pobierać 7-procentową składkę od pensji pracowników, nie gwarantując wypłaty pieniędzy po osiągnięciu wieku emerytalnego.

– To jest dramatycznie zła reforma – mówi mi anonimowo doradczyni władz Autonomii, młoda kobieta, która choć sama należy do administracji, protestowała z innymi Palestyńczykami. – Władze kierowane przez Abbasa są tak słabe, że nikt nie wierzy, iż oddadzą nam pobrane pieniądze. Za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat w ogóle może nie być żadnych władz. Dlaczego mielibyśmy oddawać im pieniądze?

Takie futurologiczne dywagacje są abstrakcyjnym luksusem dla większości palestyńskich mieszkańców Zachodniego Brzegu. Zastanawiają się oni, jak przetrwać w regionie rządzonym przez nieudolne władze, coraz agresywniej zasiedlanym przez izraelskich osadników i kontrolowanym przez izraelskie wojsko.

Wygnańcy z Negewu

Pod miastem Anata, kilka kilometrów na północny wschód od Jerozolimy, żyje kilkadziesiąt rodzin beduińskich.

Beduini to prawdopodobnie najbardziej zaniedbana wspólnota żyjąca w Izraelu i na Zachodnim Brzegu. Kiedyś wszyscy mieszkali na pustyni Negew, hodując owce, kozy i wielbłądy. Do dziś na pustyni zostało ich ok. 130 tys., natomiast prawie 70 tys. zostało wysiedlonych – głównie na Pustynię Judzką w okolice Jerozolimy, Jerycha, Hebronu.

Anata znajduje się w tzw. strefie C, obejmującej ponad 60 proc. terytorium Zachodniego Brzegu i kontrolowanej przez wojsko izraelskie. W ramach porozumień z Oslo (gdzie w 1993 r. OWP i Izrael wzajemnie się uznały; porozumienie miało określić też dalszy proces pokojowy) cały Zachodni Brzeg podzielono na trzy strefy: strefa A kontrolowana jest przez Palestyńczyków, strefa B przez Palestyńczyków i Izraelczyków. Natomiast strefa C – największa – to teren rozbudowy osiedli i miejsce relokacji Beduinów z plemienia Jahalin.

Kierownikiem miejscowego stowarzyszenia Silver Tent (Srebrny Namiot), zrzeszającego 45 beduińskich wspólnot w okolicy, jest Abdusulejman Kurshan.

Pan Kurshan opowiada mi, jak jego rodzina została wygnana z Negewu w 1948 r. Przed wojną arabsko-izraelską jego dziadkowie mieszkali w rejonie dzisiejszego miasta Ber Szewa, a po wojnie trafili właśnie tu, w okolice Jerozolimy.

Anata znajduje się pomiędzy osiedlem Almon i miastem osadniczym Ma’ale Adumim, a Beduini regularnie padają ofiarą wyburzeń i eksmisji. Nie mają prawa budowy domów z materiałów stałych, stawiają więc prowizoryczne konstrukcje z blachy falistej, drewna, plastiku, metalu. Wyburzenie takiej konstrukcji jest proste i nie zabiera wiele czasu. Izraelczycy tłumaczą swoje działania potrzebą zapewnienia bezpieczeństwa państwu Izrael.

Podczas naszej rozmowy słyszę odgłos strzałów karabinowych. Dochodzą ze wzgórza naprzeciwko. – Policjanci izraelscy ćwiczą strzelanie – mówi Abdusulejman Kurshan. Budynki posterunku znajdują się nie więcej niż 300 m od nas. Dołem, między dwoma wzgórzami, biegnie szosa i mur separacyjny, oddzielający palestyńską Anatę od Ma’ale Adumim – liczącego dziś 40 tys. mieszkańców, trzeciego pod względem wielkości izraelskiego miasta na Zachodnim Brzegu.

Obok wysypiska śmieci

Beduini zdają sobie sprawę, że znaleźli się w oku cyklonu. Ich obecność w strefie na wschód od Jerozolimy (określanej jako E-1) utrudnia realizację planu rozbudowy osiedla Ma’ale Adumim. To żydowskie miasto ma się rozciągać od Jerozolimy na zachodzie do doliny Jordanu na wschodzie. W ten sposób ziemie palestyńskie zostałyby przecięte, północ i południe Zachodniego Brzegu odseparowane.

– Robią wszystko, aby nas stąd wyrzucić. Burzą nam domy, każą się przenosić z miejsca na miejsce – mówi Abdusulejman Kurshan. – Wychowałem się tam, gdzie dziś stoi posterunek, z którego słychać strzały. Tam była szkoła, do której chodziłem 12 lat. Aż któregoś dnia przyszli i kazali nam wynosić się na drugą stronę przełęczy. Postawili posterunek, kawałek dalej jest już osiedle żydowskie. I dalej nas nękają, mówiąc, że jesteśmy zagrożeniem dla Izraela.

Anata i inne wspólnoty Beduinów, żyjących w strefie realizacji planu E-1, są nieustannie kontrolowane. Nad ich budynkami krążą izraelskie drony, które dokumentują każdą próbę postawienia stałej konstrukcji. Obozy beduińskie regularnie nachodzą żołnierze.

Dzieje się tak nie tylko w Anacie. W lipcu tego roku wojsko izraelskie zburzyło dziewięć budynków i cztery zagrody dla zwierząt we wspólnocie beduińskiej Abu Nuwar, którą odwiedzam po opuszczeniu Anaty. Wcześniej zburzona została szkoła.

– Przyjeżdżają, kiedy chcą, i robią, co chcą – mówi mi jeden z mieszkańców wspólnoty. – Nawet nie dali nam czasu na wyniesienie mebli. Buldożery niszczą budynki, to nie jest trudne.

Resztek blachy i belek po szkole jeszcze nie uprzątnięto. Pytam, co dzieje się z ludźmi, którzy w ten sposób tracą dach nad głową. – Przenoszą się do krewnych. I modlą się, żeby Izraelczycy nie wyburzyli kolejnych domów.

– Oni nas nachodzą niemal codziennie – mówi Daud Bisisat, rzecznik wspólnoty beduińskiej w Abu Nuwar. – Robią zdjęcia domów i zagród dla owiec. Izraelczycy chcą tutaj postawić kolejnych 1500 domów, rozszerzając Ma’ale Adumim. A nas chcą przesiedlić do miasta. Ale my nie możemy mieszkać w mieście. Jak mielibyśmy żyć bez zwierząt, w blokach? Beduini umierają w mieście.

Rozbudowa strefy E-1 jest regularnie krytykowana przez Unię Europejską i inne państwa zachodnie, ale Izrael ignoruje krytykę.

Obecnie trwa gorący spór wokół wioski beduińskiej zbudowanej we wsi Khan al-Ahmar, tuż obok drogi łączącej Jerozolimę z Jerychem. Sąd izraelski wydał już zgodę na usunięcie wioski, zaznaczając w orzeczeniu, że lepiej byłoby, gdyby władze porozumiały się z mieszkańcami. Ale trudno oczekiwać ich zgody, skoro proponowane miejsce relokacji Beduinów znajduje się obok wysypiska śmieci.

Pozostaje im blokowanie drogi i wykrzykiwanie gniewu. Słabe i skłócone wewnętrznie władze palestyńskie nie są w stanie zapewnić Beduinom – swoim obywatelom – jakiejkolwiek ochrony, nie są też realnym partnerem do rozmów z Izraelem.

Eskalacja w Gazie

Znacznie bardziej jednoznacznie układają się stosunki Izraela z Hamasem.

Było to doskonale widać podczas niedawnej wymiany ognia między Hamasem a armią izraelską. Władze OWP w Ramallah – stolicy Autonomii – przyglądały się starciu, a potem zawartemu porozumieniu między obu stronami, nie mając w tym żadnego udziału.

Zaczęło się w niedzielę 11 listopada, kilka dni po tym, jak Mohamed Al Emadi przywiózł do Gazy katarskie pieniądze. Według źródeł palestyńskich w Gazie Nour Barake – szef Hamasu w mieście Khan Yunis – po powrocie do domu zauważył zaparkowany przed nim volkswagen. Gdy podszedł do auta, zobaczył wśród pasażerów dwie kobiety, a raczej, jak się okazało: przebranych oficerów izraelskich służb specjalnych. Hamas twierdzi, że ich zadaniem było rozmieszczenie w mieście urządzeń podsłuchujących. Wywiązała się strzelanina, w której zginął Barake i sześciu innych Palestyńczyków oraz jeden izraelski oficer. Izraelskie komando wycofało się pod osłoną ognia z samolotów i czołgu.

Kilka godzin później Hamas zaczął gwałtowny atak rakietowy na Izrael. W ciągu dwóch dni wystrzelono prawie 500 rakiet domowego wyrobu, z których część została przechwycona przez izraelski system obrony przeciwrakietowej o nazwie Żelazna Kopuła, a część spadła na południowy Izrael. Zginęła jedna osoba, Palestyńczyk pracujący w Izraelu. Armia izraelska odpowiedziała nalotami i ostrzałem, zginęło kolejnych siedmiu Palestyńczyków.

Po dwóch dniach zawarto porozumienie o przerwaniu ognia, wynegocjowane przez Egipt. W proteście przeciw rozejmowi odszedł z urzędu minister obrony Izraela Avigdor Lieberman, zabierając z koalicji członków swojej partii Nasz Dom Izrael – co sprawiło, że premier Benjamin Netanjahu ma dziś zaledwie 61 posłów w 120-osobowym Knesecie. Przez następne dni wyglądało na to, że koalicja się rozpadnie i w Izraelu dojdzie do przyspieszonych wyborów.

Stało się inaczej: Netanjahu zdołał przekonać koalicjantów do pozostania w rządzie i na razie wyborów nie będzie (zgodnie z kalendarzem i tak będą musiały odbyć się w 2019 r.).

Na pogrzebie Basila Ibrahima, zabitego przez siły izraelskie podczas demonstracji. Anata, grudzień 2017 r. / ISSAM RIMAWI / ANADOLU AGENCY / EAST NEWS

I tak źle, i tak niedobrze

Pytam Baszara Azzeha, o co chodziło w tej ostatniej eskalacji w Strefie Gazy.

– Moim zdaniem to typowe napinanie mięśni – ocenia polityk OWP. – Stworzono kryzys, a potem dogadali się, żeby pokazać, jak to Izrael i Hamas potrafią każdy kryzys rozwiązać. Niestety za takie zabawy polityczne cenę płacą zwykli ludzie, którzy cierpią.

Qais Abdul Kareem znajduje w tej ostatniej potyczce powody do optymizmu: – Ta ostatnia wymiana ognia pokazała, że Izrael, przy swojej ogromnej przewadze militarnej, nie kontroluje do końca sytuacji w Gazie. Oni o tym wiedzą, nawet jeśli tego nie chcą przyznać otwarcie.

Pytam Azzeha, czy uważa dziś Hamas za większego wroga niż Izrael.

Reaguje oburzony: – Ludzie Hamasu są Palestyńczykami. Są naszymi rywalami politycznymi, ale nie są wrogami. Na pewno nie. I dlatego próbujemy się z nimi pogodzić.

Ale przecież – ripostuję – Hamas rozgrywa OWP przeciw Palestyńczykom w Gazie. Liderzy Hamasu mówią mieszkańcom Gazy: OWP nie daje pieniędzy, więc cierpicie, na szczęście znalazł się dobry Katar, który zapłaci nasze rachunki. Hamas twierdzi, że OWP nie jest wiarygodnym przedstawicielem społeczności palestyńskiej.

Azzeh: – To jest bardzo trudna sytuacja: i tak źle, i tak niedobrze. Jeśli porozumiemy się z Hamasem, to dajemy wiarygodność organizacji terrorystycznej. A jeśli nie godzimy się z nimi, to oni mówią: nie macie prawa rządzić w Gazie. Dlatego najlepszym rozwiązaniem byłoby włączenie Hamasu w ramy Organizacji Wyzwolenia Palestyny.

– Oni nigdy na to nie pójdą – ripostuję.

Azzeh: – Nie zgadzam się. Hamas chce być wiarygodną partią polityczną w ramach palestyńskiego systemu. Jeśli popatrzy pan na umowy, które zawarliśmy w ubiegłym roku i które miały dać podstawę pełnego porozumienia, to włączenie Hamasu do OWP jest właśnie ich częścią. Dlaczego oni je podpisali, skoro by ich to nie interesowało?

Qais Abdel Kareem przewiduje ustępstwa ze strony Hamasu: – W Hamasie jest nurt racjonalny, gotów rozważyć sensowne argumenty. Zwłaszcza ten, że nikt nie chce ich pozbawiać wpływów. Nam chodzi o porozumienie zbudowane na fundamencie wolnych wyborów w całej Palestynie.

Pytam Kareema, jaki interes miałby Ismail Hanijja w przyłączeniu się do OWP. – Byłby częścią mechanizmu władzy w całej Palestynie, a nie tylko w Gazie – uważa członek władz OWP. – Miałby wiele do powiedzenia nie tylko w Gazie, ale w całym narodzie. Oczywiście takie porozumienie musiałoby się opierać na akceptacji wolnych wyborów i zaprzestaniu przemocy.

Od dwóch dekad to samo

Słucham moich palestyńskich rozmówców i nie mogę się pozbyć pewnej irytującej myśli. Jeśli ktoś wziąłby do ręki izraelską albo palestyńską gazetę sprzed 20 lat i pozmieniał tylko nazwiska polityków w artykułach o konflikcie bliskowschodnim (choć czasem nawet i tego nie byłoby trzeba), to właściwie można by ją było czytać jak aktualne wydanie.

Wyrosło nowe pokolenie Palestyńczyków, które żyje tak samo jak poprzednie – bez nadziei na zmianę. Gospodarka Palestyny praktycznie nie istnieje, podział na fundamentalistów i tak zwanych umiarkowanych pogłębia się. Całe wspólnoty, choćby Beduini, spychani są na margines bez szansy na poprawę losu.

Okresowo powtarzane wybuchy agresji ze strony Palestyńczyków wyglądają na jedyną formę ekspresji politycznej, która im została.

Pytam Kareema, dlaczego ten konflikt jest tak trudny do rozwiązania.

– Z trzech powodów – uważa polityk OWP. – Pierwszy to postawa Izraela: oni nie rezygnują z okupacji. Wręcz przeciwnie, doskonalą jej metody na całym terenie historycznej Palestyny. Pod drugie, Izraelczycy mają wsparcie USA nie tylko w wojnie z Palestyńczykami, lecz w utrzymywaniu kontroli nad całym regionem. Po trzecie, wspólnota międzynarodowa nie stosuje wobec Izraela tych samych kryteriów, co wobec innych krajów zbójeckich, które – podobnie jak Izrael – łamią prawo międzynarodowe.

Wśród przyczyn niedoli Palestyńczyków Kareem nie wspomniał jednak błędów, jakie popełniali ich palestyńscy przywódcy. Ani trwającej od lat ich wojny wewnętrznej – politycznej, a okresami również militarnej.

– Nasze podziały trwają dopiero od 12 lat. Wcześniej my, Palestyńczycy, byliśmy zjednoczeni, mieliśmy wiarygodne władze, uznane tutaj i na świecie. I to też nic nie dało – odpowiada Kareem.

Wspólne państwo, którego nie będzie

Baszar Azzeh jest jeszcze bardziej jednoznaczny: – Większość młodych ludzi w tym kraju urodziła się już po 1993 r., po porozumieniach z Oslo. Dorastali przez ostatnie lata i dla nich idea dwóch państw, palestyńskiego i izraelskiego, kojarzy się z murem separacyjnym między Zachodnim Brzegiem a Izraelem. To dlatego młode pokolenie jest gotowe przyjąć inne rozwiązanie: jedno demokratyczne państwo z prawem głosu dla każdego obywatela. Nie mamy problemu, aby Izrael również był częścią tego państwa. Ale chcemy prawa głosu w wyborach i traktowania na równi z resztą obywateli.

Izrael oczywiście tego nie zaakceptuje. Bo dlaczego miałby przyjąć jako swoich nowych obywateli 3 miliony Arabów z Zachodniego Brzegu? Wliczając milion Palestyńczyków, którzy już teraz są obywatelami Izraela, mielibyśmy 4 miliony Palestyńczyków – obywateli owego zjednoczonego demokratycznego państwa. I to nie licząc Gazy.

Wspólne demokratyczne państwo Arabów i Żydów – to z definicji koniec państwa żydowskiego. Zapewne dlatego alternatywa w postaci państwa palestyńskiego w Gazie – nie do przyjęcia dla Palestyńczyków z Zachodniego Brzegu – może być interesująca dla Żydów.

– Izraelczycy muszą zrozumieć jedno – przekonuje Baszar Azzeh. – Jeśli chcą zachować żydowski charakter swojego państwa, to muszą nam dać nasze państwo. Żaden inny model nie pozwoli im na to. Gaza z Hamasem u władzy to nieustanna wojna. A powołanie jednego demokratycznego państwa, od Jordanu do Morza Śródziemnego, oznaczałoby zmianę demograficzną. Taką, której wynikiem byłby – jak to ujął niedawno prezydent Trump – premier Izraela o imieniu Mohamed. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2018