Palę Kraków

Czy da się jeszcze napisać powieść o knajpianym Krakowie, nie popadając jednocześnie w smolistą nostalgię lub onieśmielającą pretensjonalność?

12.12.2017

Czyta się kilka minut

To pytanie w ostatnich latach (a nawet dekadach) stawiało sobie wielu autorów, jednak tylko Maciejowi Prusowi udało się odpowiedzieć na nie twierdząco. Jego „Przyducha” meandruje między stylami i gatunkami, balansując na granicy kryminału, komedii, thrillera i mrocznej dystopii – a wszystko to z zaskakującym wdziękiem i lekkością. Prus jednak nie gra tymi mocno już znaczonymi kartami wyłącznie dla swojej (i naszej) przyjemności. Między wierszami stawia gorzko-ironiczną (a momentami autoironiczną) diagnozę o końcu pewnej epoki w krakowskim (ale przecież emanującym na całą Polskę) uniwersum literackim.

Filip Front to postać legendarna. Reżyser, pisarz i rozchwytywany celebryta. Każdy o nim słyszał, każdy go zna – problem polega na tym, że nikt nie miał okazji dobrze się mu przyjrzeć, nawet główny bohater powieści, który uważa się za jego kolegę. Gdy Front wyjeżdża w kolejne tournée, znajomy opiekuje się jego mieszkaniem i podlewa kwiatki. W jego imieniu zdarza mu się nawet podrywać dziewczyny. A jednak Front pozostaje dla niego niedostępny. Jak to możliwe, że stały bywalec najważniejszych barów Kazimierza jest postacią tak mglistą i tajemniczą? Odpowiedź jest prosta: bo nie istnieje i nigdy nie istniał. Od początku funkcjonował jako projekt wymyślony przez agentów ds. kultury Krakowa – postać-symbol, w którą wcielały się dziesiątki mniej lub bardziej przypadkowych osób. W tym także bohater powieści, choć odkrycie, że jest częścią spisku, zajmuje mu sporo czasu. Filip Front nie jest bowiem twórcą krakowskiej kultury, jest jej funkcją. Elementem niezbędnym dla wizerunku miasta jak obwarzanki, dorożki czy „średniowieczny” bruk położony za unijne pieniądze na asfalt z lat 90. XX w.

Prus szyderczo drwi tu ze wszystkich niedoszłych artystów gnieżdżących się w zadymionych knajpach, którzy marzą choćby o skrawkach splendoru Filipa Fronta. Dostaje się również urzędnikom i menadżerom kultury, próbującym wycisnąć jeszcze kilka kropel z dawno wyschniętego już źródełka o nazwie „literacki Kraków”. Jednak ostrze krytyki wymierzone jest przede wszystkim w tych, bez których Front nie mógłby zaistnieć: wiernych fanów spragnionych jego magicznej aury. „Tak bardzo kochacie Frontów tego świata? To pokażę wam, skąd się oni biorą” – zdaje się mówić autor powieści i właściciel Pięknego Psa, klubu, którego zdjęcie można by spokojnie zamieścić w encyklopedii jako materiał poglądowy obok hasła „literackie knajpy Krakowa”.

Celne ciosy, które powieść wymierza pewnej wizji sztuki i artysty, wyprowadzane są przy okazji i od niechcenia. Nie dziwi to, bo przeciwnik przecież ledwo zipie. Tytułowa przyducha to stan, w którym zaczyna brakować tlenu. Wszechobecny smog skraca oddech wszystkim mieszkańcom Kazimierza (ta knajpiano-rozrywkowa dzielnica dzięki sprytnym zabiegom fabularnym staje się tu niemalże osobną planetą). Nie chodzi jednak wyłącznie o stan powietrza, ale również o kondycję samej rzeczywistości.

Kazimierz u Prusa umiera. Knajpy stopniowo wyludniają się, szerzą się pogłoski o epidemii, a po ulicach zaczyna grasować psychopatyczny morderca rozrzucający odcięte palce swoich ofiar. Atmosfera zagęszcza się niczym krakowskie powietrze w mroźny grudniowy poranek. Wątki plączą się – niektóre znajdują wyjaśnienie, inne gubią się w ślepych uliczkach. Nikt już nie wie, co jest prawdą, co mistyfikacją tajnych służb, a co należy włożyć między miejskie legendy. W tym polskim wariancie „Miasteczka Twin Peaks” nic nie jest tym, czym się początkowo wydaje.

Prus śmiało czerpie z poetyki knajpianych opowieści (podobnie pourywanych i pozbawionych pointy), jeszcze je podkręcając i doprowadzając do ekstremum. W ten sposób udaje mu się osiągnąć punkt krytyczny: wysokie stężenie pijacko-onirycznych wątków w alchemiczny sposób zmienia banalne i wyświechtane klisze w zupełnie nową literacką jakość. No bo jeśli nic już nowego w tym świecie wymyślić się nie da, to bawmy się straceńczo tym, co nam zostało. A skoro knajpiana rzeczywistość odchodzi w przeszłość, to lepiej puścić wszystko z dymem, niż pozwolić na powolne dogorywanie w skansenie dla zachodnich turystów. „Przyducha” to radosne epitafium dla tego świata – najlepsze, jakie mógł dostać. ©℗

Maciej Piotr Prus, PRZYDUCHA, Korporacja Ha!art, Kraków 2017

Słuchaj też podkastów Michała Sowińskiego o książkach "Book's not dead" >>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2017