Pączkowanie fraktala

Kornel Morawiecki, przywódca Solidarności Walczącej: W podziemnej organizacji największą motywację do działania dają założone cele. Ważne jest też zaufanie i przyjacielskie stosunki z kolegami, którzy robią podobne rzeczy.

19.11.2013

Czyta się kilka minut

Demonstracja wrocławskiej opozycji, koniec lat 80. / Fot. Z. Nowak / OŚRODEK „PAMIĘĆ I PRZYSZŁOŚĆ”
Demonstracja wrocławskiej opozycji, koniec lat 80. / Fot. Z. Nowak / OŚRODEK „PAMIĘĆ I PRZYSZŁOŚĆ”

ŁUKASZ MEDEKSZA: Jak opisałby Pan strukturę Solidarności Walczącej?
KORNEL MORAWIECKI: Była nieuporządkowana. Jeden z moich kolegów, Jurek Pietraszko, matematyk, który sam działał w SW i wydawał pisma podziemne, mówił, że to była struktura chaosu.
W dokumencie „Głową mur przebijesz” opowiadającym o Solidarności Walczącej inny naukowiec porównuje jej strukturę do fraktala.
To prof. Andrzej Kisielewicz, też matematyk. Przez dłuższy czas wraz z żoną redagował pismo „Solidarność Walcząca”. Ale mnie najbardziej odpowiada analogia, którą zaproponował jeden z założycieli SW, Andrzej Myc, biochemik. Jego zdaniem przypominała ona glona, który rośnie tam, gdzie może.
Na pewno w tych efektownych porównaniach jest przesada. Pewne jest jednak, że nie byliśmy organizacją o charakterze pionowym, gdzie jest podległość, szczeble i drzewko zależności.
W SW istniało jednak chyba napięcie pomiędzy zasadą hierarchiczności a ową fraktaloidalnością.
W podziemnej organizacji największą motywację do działania dają założone cele. Ważna jest też identyfikacja ze strukturą, zaufanie i przyjacielskie stosunki z kolegami, którzy robią podobne rzeczy. Element formalnego podporządkowania jest drugorzędny. (…) Ja byłem za decentralizmem, za dowolnością w zarządzaniu i kierowaniem organizacją na podstawie zasady autorytetu. Gdy się go ma, to się innych dopinguje do działania. Byłem dumny, widząc zaangażowanie takich osób jak Hanna Łukowska, Marysia Koziebrodzka, Jan Pawłowski, Czarek Lesisz, Romek Lazarowicz, Iga Jerzmańska – mógłbym długo jeszcze wymieniać… Ci ludzie działali w podziemiu, mimo że prowadzili normalne życie, mieli rodziny. A ja się ukrywałem. I podnosiło mnie na duchu, że oni robią to tak ofiarnie, tak dobrze. Byłem dumny i zobowiązany w stosunku do nich. Mimo że byłem ich szefem. Ta relacja wzajemnych zobowiązań była bardzo ważna – niezależnie od hierarchii.
Czy taki zdecentralizowany typ działania to był świadomy zamysł, czy raczej efekt wymogów sytuacji w stanie wojennym?
Myślę, że i jedno, i drugie. Podobny typ organizacji wprowadziłem jeszcze przed Solidarnością, gdy wydawałem „Biuletyn Dolnośląski” [od 1979 r. – red.]. W podziemiu nie możesz wydać nikomu rozkazu. Bo co zrobisz, gdy ktoś ci powie, że czegoś nie zrobi? Że np. nie będzie drukował? Albo że jest chory? (…)
Nie jest jednak tak, że SW nie miała wiążących struktur. Takim symbolicznym, mocnym ogniwem była przysięga. Ale i ona nie była obligatoryjna. Nawet wśród tych jedenastu osób, które zakładały SW, była jedna, która nie złożyła przysięgi. Oczywiście, przysięga nie była proponowana od razu, gdy ktoś przyszedł do organizacji. Trzeba było do niej dojrzeć. Musieli ją odbierać dwaj zaprzysiężeni członkowie SW. Ale też nie było to ewidencjonowane. Nikt nie pytał się, czy może kogoś zaprzysiąc. Jeśli byłeś członkiem SW i znalazłeś kogoś nowego, to razem z jeszcze jednym członkiem SW mogliście go zaprzysiąc.
Tak właśnie pączkuje fraktal.
Tak. Czynnikiem porządkującym naszą działalność było regularne wydawanie naszej gazetki, „Solidarności Walczącej”. Wychodziła co tydzień. To świadczyło o istnieniu organizacji (…).
Powstał mit silnego przywódcy.
Koledzy wiedzieli, że nie jestem taki silny (śmiech). Ale mit funkcjonował. Moje ukrywanie się było bardzo ważne. Gdy wpadłem [w 1987 r. – red.], miałem do siebie ogromne pretensje. To było drugie wielkie uderzenie esbecji. Po tej wpadce moi koledzy przyszli do mieszkania, w którym się wcześniej ukrywałem, i zniszczyli zapisy naszych nasłuchów [SW podsłuchiwała i zapisywała rozmowy prowadzone drogą radiową przez milicję i SB – red.]. Gazetka w dalszym ciągu wychodziła (…).
Na początku lat 60. pewien amerykański oficer wymyślił metodę działania w konspiracji nazwaną „leaderless resistance” – „opór bez lidera”. Proponował ją na wypadek, gdyby Stany Zjednoczone znalazły się pod okupacją sowiec­ką. Strategia ta przewiduje istnienie komórek oporu, które działają niezależnie od siebie i nie są powiązane żadną strukturą ani hierarchią. Mają za to wspólny cel.
Gdy byłem po raz drugi w Stanach Zjednoczonych, w 1994 r., zajechałem do pewnej miejscowości nad Atlantykiem. Odwiedziliśmy tam człowieka o nazwisku Stefan Buchholz. Pochodzi ze Szczecina, a do USA wyemigrował po wyjściu z PRL-owskiego więzienia. Mówił mi, że działał w Solidarności Walczącej. Rozrzucał ulotki. Zapytałem, z kim miał kontakt. On na to: „Z nikim! Podobaliście mi się. Ale po co miałem mieć z wami kontakt? Żeby was sypać? Zacząłem robić to samo! Stworzyłem własną grupę”.
Klasyczny „leaderless resistance”.
W sensie ideowym on miał lidera – strukturę SW, czy mnie. Ale nie miał z nami żadnych powiązań. Myślę, że w wielu miejscach tak to właśnie pączkowało.
Niedawno odbyła się sesja naukowa IPN, na 25-lecie SW w Poznaniu. Historycy opowiadali, że np. badali SW w Koninie, Kępnie czy Pile. Ich referaty były dla mnie niesamowicie ciekawe i budujące. Nie zdawałem sobie sprawy, jak ta nasza idea była przez różnych ludzi życzliwie odbierana i chętnie powielana. Nie wiedziałem, że istniało tyle organizacji terenowych SW. (…) Myślę, że podobnie działa bin Laden i Al-Kaida. Ich struktura jest dokładnie taka jak Solidarności Walczącej. Kto chce, to jest w ­Al-Kaidzie.
Czy SB próbowała jakoś nękać ­Pana rodzinę, gdy był Pan w podziemiu?
Zdarzały się takie incydenty. Mojego kilkunastoletniego wówczas syna Mateusza wzięli z ulicy w 1983 r., poturbowali troszeczkę, wywieźli gdzieś, strasząc, że go zabiją. Wyrzucili go poza Wrocławiem. Mocno to przeżył. Ale była też nasza odpowiedź. Spaliliśmy altankę na działce szefowi wrocławskiej SB Czesławowi Błażejewskiemu.
Co też świadczyło o tym, że SW wiedziała, gdzie on ma działkę.
Taka miarodajna odpowiedź. Mogliśmy to zlekceważyć, ale spaliliśmy altankę. Potem wyszło na to, że spaliliśmy nie tę altankę, a sąsiednią (śmiech). Pomylili się chłopcy, którzy wykonywali to zadanie (…).
Pod koniec lat 80. SW była skazana na pożarcie przez obie strony globalnego konfliktu. Co ciekawe, zarówno oficerowie SB, jak i ważni ludzie w USA pchali Waszą organizację w podobnym kierunku.
Ale to zrozumiałe. Bo oni chcieli uzyskać w Polsce – i w całym bloku sowieckim – pewien modus vivendi. To była koncepcja pierestrojki – przekształcenia ustroju w socjalizm z ludzką twarzą, pewnej konwergencji systemów.
Potem to rzeczywiście nastąpiło.
Można powiedzieć, że teraz jest konwergencja, ale już nie systemowa, a personalna. Ludzie Solidarności mają władzę polityczną, a ludzie dawnego reżimu mają bogactwa.
Jak u Marksa: baza i nadbudowa. Baza pozostała w rękach komunistów, nadbudowę przejęła Solidarność.
Ale to już konwergencja nie w ramach komunizmu, bo komunizm upadł. W tym sensie wyszło na nasze. 

Pełna wersja wywiadu ukazała się w kwartalniku „Pamięć i Przyszłość” nr 2/2008 oraz na stronie internetowej Ośrodka „Pamięć i Przyszłość”.

KORNEL MORAWIECKI (ur. 1941) był przewodniczącym Solidarności Walczącej, w latach 80. największej po NSZZ „Solidarność” organizacji opozycyjnej w Polsce – oraz jednym z najdłużej ukrywających się działaczy podziemia w kraju.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2013