Owoce śmierci

Elżbieta Moczarska: Urządziłam przyjęcie, na którym częstowałam kompotem z grobu Moczarskich. Początkowo była lekka konsternacja, ale goście rozluźnili się, kiedy zobaczyli, jaka to dla mnie radość, że mogę ich nakarmić tymi śliwkami.

29.10.2018

Czyta się kilka minut

Na Agrykoli, Warszawa, październik 2018 r. / MACIEJ ZIENKIEWICZ DLA „TP”
Na Agrykoli, Warszawa, październik 2018 r. / MACIEJ ZIENKIEWICZ DLA „TP”

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Opowie Pani o śliwkach?

ELŻBIETA MOCZARSKA: Jakiś czas temu ktoś je posadził koło grobu moich rodziców na Powązkach Wojskowych. Wyrosło drzewo owocowe, sądziłam, że jest dzikie. A w tym roku przychodzę na cmentarz i widzę, jak drzewo obrodziło, śliwek jest ogrom. Wtedy jeszcze były zielone. Kiedy pod koniec lipca ponownie tam przyszłam, śliwki były już fioletowe. Jedną z ziemi podniosłam i spróbowałam, żółty miąższ rozpływał się w ustach. Razem z Adamem Rębaczem, historykiem, współpracownikiem Fundacji Moczarskich, zebraliśmy ich około 30 kg. Taksówką przewieźliśmy do mojego mieszkania.

Nie miała Pani oporów przed tym, by te śliwki zbierać?

Tak, miałam. A potem pomyślałam, że to jest fantastyczne, bo w tych śliwach jest dusza. Część z nich porozdawałam, głównie w rodzinie i młodym, związanym z Fundacją. Ktoś zrobił z nich dżem, ktoś upiekł placek... Dla mnie to drzewo owocowe jest dowodem na to, że obrodziła szersza sprawa – działa Fundacja im. Kazimierza i Zofii Moczarskich i od dziesięciu lat przyznawana jest nagroda imienia mojego ojca dla najlepszej książki historycznej. Pamiętam jej pierwsze wręczenie i moje napięcie, Adam Michnik rozładował je mówiąc: „Pierwsze śliwki robaczywki” .

Ale też ktoś mi napisał, że jak usłyszał o tych śliwkach, to zrobiło mu się smutno.

Grób rodziców Elżbiety Moczarskiej / ARCHIWUM ELŻBIETY MOCZARSKIEJ

Dlaczego?

Bo śliwa żyje, a Kazimierz i Zofia Moczarscy nie żyją od 40 lat. A ja uważam, że moi rodzice obrodzili właśnie w tych śliwkach.

A co Pani zrobiła z tych śliwek?

Kompot. Miałam ogromną przyjemność, kiedy go gotowałam. I urządziłam przyjęcie, na którym częstowałam kompotem Moczarskich. Początkowo była lekka konsternacja, goście rozluźnili się, kiedy zobaczyli, jaka to dla mnie radość, że tak ich mogę nakarmić.

Rodzice zmarli w krótkim odstępie czasu, ojciec w 1975 r., mama dwa lata później. Miała Pani naście lat i sama została w domu przy alei Wyzwolenia. Do dzisiaj.

To mieszkanie rodzice dostali po wielu staraniach ojca. Gdy wyszli z więzienia – ojciec po 11 latach, mama po 6 – byli bez dachu nad głową. Tata pisał w tej sprawie tysiące listów. W końcu przyznano mu to mieszkanie w ramach rekompensaty więziennej. Wprowadzili się do niego w 1957 r.

A ja od 1977 r. mieszkałam w nim sama. W tamtych czasach to nie była częsta sytuacja, w związku z tym mój dom był non stop pełen młodszych i starszych znajomych. Pustkę po rodzicach zapełniałam ludźmi... Może być jeszcze tak, że blisko centrum była wolna chata, więc każdy tam wpadał. W takich warunkach trudno było mi się skupić na czymkolwiek. Byłam rozpieszczoną, wyrwaną z kontekstu jedynaczką.

Trzymaną pod kloszem?

Czułam się z nimi bardzo bezpiecznie, oboje byli mi niesłychanie oddani. Do 14. roku życia uchodziłam za grzeczną, potem wpadłam w okres nastoletniego buntu. Trochę ich kontestowałam, wydawali mi się starzy i nienowocześni.

I od zawsze przyzwyczajona byłam do tego, że tata pisał książkę.

„Rozmowy z katem” powstawały, odkąd ojciec wyszedł na wolność w 1956 r. aż do jego śmierci, czyli prawie 20 lat. Kazimierz Moczarski, szef Biura Informacji i Propagandy ZWZ-AK, był więziony przez komunistów od 1945 r. Kilka miesięcy spędził w jednej celi z Jürgenem Stroopem, generałem SS, który kierował zniszczeniem warszawskiego getta. Stroop został w 1951 r. skazany w Polsce na karę śmierci. Potem ten sam sąd skazał na śmierć Moczarskiego. Z celi śmierci wyszedł dopiero w 1955 r.

Ojciec dożył wydania „Rozmów” w odcinkach w miesięczniku ,,Odra” od 1972 r., to było jego wielkie zwycięstwo. Nanosił ostatnie poprawki na kolejne fragmenty, w ostatniej chwili biegł na dworzec, kopertę nadawał pociągiem, by na czas dotarła do redaktora Zbigniewa Kubikowskiego, naczelnego „Odry”. Pamiętam też ingerencje cenzury w przedmowę Andrzeja Szczypiorskiego.

Cenzura skreśliła te fragmenty, w których Szczypiorski przytacza słowa wyroku rehabilitacyjnego dla Kazimierza Moczarskiego.

Ojciec nie chciał przyjąć amnestii. Jego adwokaci, Władysław Winawer i Aniela Steinsbergowa, walczyli o całkowitą rehabilitację. Proces odbył się w grudniu 1956 r. W tym czasie do Polski przyjechał Henri Cartier-Bresson, szukał ciekawych tematów do fotografii. Wtedy powstały jego zdjęcia z mszy, którą celebrował Wyszyński, i z pobytu w domu premiera Cyrankiewicza i Niny Andrycz, jest z tego świetne zdjęcie z ich pieskiem. Wiedziałam, że są zdjęcia z procesu rehabilitacyjnego ojca, ale nie miałam pojęcia, kto jest ich autorem. Po śmierci Cartiera-Bressona w „Przekroju” ukazał się o nim reportaż, i zobaczyłam tam zdjęcie z ojcem na sali sądowej.

Zapadł wtedy precedensowy wyrok, bo nie dość, że sąd go całkowicie uniewinnił i zrehabilitował, to w uzasadnieniu wyroku stwierdził, że polskie podziemie okupacyjne, którego przez wiele lat pobytu w więzieniu z uporem i hartem bronił Kazimierz Moczarski, zostało w ramach tej sprawy zrehabilitowane. Piękne.

Wyrok wydał zmarły parę lat temu sędzia Zdzisław Ziemba. Byłam wzruszona, gdy w jego nekrologu przeczytałam wspaniałe słowa o moim ojcu i najważniejszym dla nich obu wyroku. I właśnie cytat z tego wyroku użył Andrzej Szczypiorski w 1974 r. w „Odrze” w przedmowie do ,,Rozmów z katem”. Cenzura skreśliła uzasadnienie sądu peerelowskiego!

Jak ojciec to znosił?

Żył tą sprawą, oczywiście. Ale doskonale wiedział, w jakim systemie żyje, więc generalnie był szczęśliwy, że „Rozmowy z katem” w ogóle ujrzą światło dzienne. Po śmierci ojca jego przyjaciele czynili wielkie starania, by „Rozmowy” ukazały się jako książka. Mama wraz z Zofią Bartoszewską, która była redaktorką Państwowego Instytutu Wydawniczego, pracowały nad jej ostateczną redakcją. Ale ja byłam z boku tego wszystkiego. Żyłam swoją młodością.

Kazimierz Moczarski, Halin, 1957 r. / ARCHIWUM ELŻBIETY MOCZARSKIEJ / FOTONOVA

Zdecydowanie za wcześnie straciła Pani rodziców.

Gdyby dłużej żyli, pewnie byłabym innym człowiekiem. Przeczytałam ostatnio w rozmowie z Wiesławem Myśliwskim, że nie rodzimy się sami, bo w nas żyją rodzice. Całkowicie się z nim zgadzam. A potem ci rodzice żyją w naszych dzieciach. A moi trochę żyją w tych śliwkach.

A żyją w przedmiotach, które po nich zostały?

Powiem o kablu. Pozostałością w moim mieszkaniu była tulejka, która prowadziła do lampy w przedpokoju. Przy remoncie okazało się, że w niej był sparciały kabel, który stanowił część podsłuchu. W jednym z mieszkań sąsiadów znajdował się magnetofon, który nagrywał rozmowy ojca z odwiedzającymi go ludźmi. Prawdopodobnie rodzice wprowadzili się do mieszkania, w którym podsłuch był już zainstalowany. Z IPN-u mam kilka teczek manuskryptów ze spisanymi słowo w słowo dialogami. To jest niesłychany dokument, te rozmowy naćkane są reakcjami na bieżące zdarzenia, w tym Marzec ’68. Pojawiają się też codzienne tematy. Czytając to, słyszę melodię głosu ojca. W pewnym momencie ojciec skarży się: ,,Jak mówimy o powstaniu, to Elżunia zatyka uszy”.

Miała ich Pani serdecznie dość.

Pewnie czasem tak... (śmiech). Żyję w domu, w którego szufladach pochowanych jest tyle rzeczy należących do moich rodziców. Na co dzień nie przeglądam, ale one mnie otaczają jak duchy. Archiwum ojca jest teraz w Bibliotece Narodowej. Część materiałów dotyczących mamy oddałam do zbiorów narodowych, część zostawiłam. Mama była w AK, w powstaniu była łączniczką, redagowała dodatek „Wiadomości Powstańcze” do „Biuletynu Informacyjnego”, była ranna, odznaczona Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami. W komunistycznym więzieniu była katowana...

To jest dla mnie potwornie trudne. Ciągle mówię, że muszę się nią zająć, a nie potrafię.

Bo matka?

Gdy w 1955 r. wyszła na wolność, z jednej strony, choć wyniszczona, starała się normalnie żyć, z drugiej, czuła się ogromnie samotna. Nikt z jej bliskich, mimo największych chęci, nie był w stanie wyobrazić sobie, co ona tam przeszła. Tylko jej mąż wiedział. A ja na razie nie jestem w stanie tego przyswoić, gdybym to robiła, to bym nie przestawała płakać.

Jednocześnie mama chciała mi tę opowieść o więzieniu przekazać. Gdy szłyśmy do parku na spacer, obok Ministerstwa Sprawiedliwości, a dawniej Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, pokazywała mi: „A w tym okienku siedziałam”. Ale ja uznawałam to, nie czułam grozy. Grozę poczułam, gdy po raz pierwszy obejrzałam ,,Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego. Miałam niewiele ponad dwadzieścia lat.

Elżbieta Moczarska z mamą, Zakopane, lata 60. / ARCHIWUM ELŻBIETY MOCZARSKIEJ / FOTONOVA

Jakie rzeczy zostały jeszcze po mamie?

Zdobiona w kwiatki emaliowana popielniczka, taka trochę japońska. Mama była bardzo kobieca. Ojciec, w najtrudniejszych czasach, kiedy nic nie było, kupował jej kobiece prezenty. Pamiętam, że raz pod choinkę dostała peniuar z koronkami. Porażona byłam widokiem mamy przechadzającej się po naszym mieszkanku w tych peniuarach. Uroczy obraz.

Gdy ojciec mamę spotkał – a bardzo krótko się znali, zanim zdecydowali, że będą razem – zaprosił ją na obiad. Zachwycił się jej szczupłymi dłońmi i tym, jak ona pięknie je. A gdy ja obgryzałam paznokcie, to nie mama, tylko tata kupował gorzkie lakiery, by oduczyć mnie tego okropnego zwyczaju. Chciał, bym miała ładne ręce.

W ogóle zwracał uwagę na to, co mam na sobie.

A mama?

Ona uważała, że powinnam wyglądać jak grzeczna dziewczynka. A tata, że muszę być modna, i kupił mi rozszerzane dżinsy. Miał świetny zmysł koloru, całe życie interesował się malarstwem. W więzieniu napisał traktat o sztukach pięknych. Musiał powstać po 1953 r., bo dopiero wtedy zezwolono mu na czytanie i robienie notatek. Gdy mama była w szpitalu, a to zdarzało się często, bo więzienie zrujnowało jej kompletnie zdrowie, to coś ze mną trzeba było zrobić, więc ojciec prowadzał mnie do muzeów.

Lubiła Pani to?

Bardzo. Wszystko lubiłam z nim robić, był pogodny, nieinwazyjny, dawał mi przestrzeń. Jest zdjęcie ze ślubnego przyjęcia moich rodziców, pobrali się 31 lipca 1939 r. Uroczysty obiad odbył się w hotelu Bristol. Ojciec był wtedy w żałobie, w styczniu pochował swojego ojca. Na tym zdjęciu widać tyłem odwróconego najmłodszego, ukochanego brata ojca, Janka Moczarskiego, kolegę Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Janek w 1943 r. został rozstrzelany w ruinach getta. Był uzdolniony plastycznie, zachowały się zdjęcia jego obrazów.

Ja też zajmowałam się kiedyś scenografią.

A ojca rzeczy?

Pokój, w którym pracował, zawalony był pod sufit papierami, teczkami i stosami gazet. Duży stół, biblioteka, kanapa, komoda, tapczan i wąskie przejście pomiędzy. Po śmierci rodziców zamieszkała ze mną Danuśka, koleżanka kolegi, która przyjechała na studia do Warszawy. Ona zajęła pokój taty, który musiałam uporządkować, papiery i teczki pochowałam, część rzeczy wyrzuciłam. Ojca krawiec zaproponował, że może wziąłby jego ubrania. Zgodziłam się, uznając, że może z tego zrobić użytek. Nie chciałam żyć na kupie tych rzeczy i chyba dlatego też je rozdawałam, czasami pochopnie, jak zabytkowe lustro. Chyba w ten sposób usiłowałam przypudrować nieobecność rodziców. Ale ojca temperówkę zostawiłam.

Jej replika to element statuetki wręczanej laureatowi Nagrody Historycznej im. Kazimierza Moczarskiego.

Tata mawiał: maszynka do temperowania ołówków. Specjalnie ją zamówił u przyjaciela wybierającego się do Stanów. Zachwycała go możliwość uzyskania różnej grubości ołówka, którym nanosił poprawki w kolejnych rozdziałach „Rozmów z katem”.

Jeszcze coś?

Popielnica, mosiężna, z orłami. Ojciec palił mnóstwo sportów. Jest też mosiężny lewek, przycisk do jego papierów. I maszyna do pisania. W domu był stary remington, na którym zaczynał pisać „Rozmowy z katem”. W pewnym momencie zmienił go na nowocześniejszy model, na którym książkę kończył. Mnie też uczył pisać na maszynie.

Był cierpliwy?

Był dobrym ojcem z dużą dozą ciepła dla dzieci i młodzieży. Dusza towarzystwa. Miał w sobie dziennikarską otwartość. Oboje rodzice dali mi odwagę, właściwie to niczego nie boję się w życiu.

Przyjęcie weselne rodziców Elżbiety, hotel Bristol, Warszawa, 31 lipca 1939 r. / ARCHIWUM ELŻBIETY MOCZARSKIEJ / FOTONOVA

Na zdjęciu od prawej do lewej: Jan Moczarski, brat Kazimierza; Witold Rothenburg-Rościszewski, mąż Anny – siostry Kazimierza; Stanisława Żelisławska, ciotka Zofii; Kazimierz Moczarski i Zofia Moczarska z domu Płoska; Andrzej Moczarski, brat Kazimierza; Stanisława Moczarska, żona Andrzeja; Andrzej Płoski, brat Zofii; Irena Rakowska, kuzynka Zofii; Ignacy Dygas, wuj Zofii; E. Kokczyńska, ciotka Zofii; Aleksander Płoski, ojciec Zofii; Anna Rothenburg-Rościszewska, siostra Kazimierza; Jan Żelisławski, wuj Zofii; Stefania Dygasowa, żona Ignacego Dygasa.


Dwa lata temu w „Więzi” ukazało się 39 listów Pani rodziców, pisanych w czasie ich pobytu w więzieniu. Nie widzieli się 11 lat. A zanim mogli do siebie pisać, nie mieli pojęcia, czy w ogóle żyją. Pani ojciec dostał dwa wyroki śmierci. A w czasie przesłuchań oficer śledczy pokazał mu fałszywy akt zgonu żony...

Wyciągnęłam te pisane maczkiem listy z dna jednej z szuflad, po wyjściu na wolność dostali je z depozytów więziennych. Łącznie z kopertami, z napisem ,,ocenzurowano”, były zapakowane w osobne teczki: „listy Zosi” i „listy K.”, tak było napisane.

Długo nie mogłam tych listów w całości czytać, aż do momentu, kiedy musiałam je przepisać i rozczytać rodziców charakter pisma. Dobrze, że nie byłam wtedy sama w domu... Dużo emocji mnie to kosztowało.

A zdjęcia rodziców? Zachowały się?

Zachował się aparat ojca. Są zdjęcia, które robił po wyjściu z więzienia. Tata leczył się wtedy w sanatoriach, ale był też ciekawy Polski, chciał zobaczyć, jak ona wygląda. Chodził po górach w okolicach Iwonicza Zdroju. Tam spotkał studenta i zapytał go, jak gdzieś dojść. Student: „No, skręci pan za GS-em”. Ojciec: „A co to jest GS?”. I potem ten student, okazało się, że z historii na UJ, z tatą korespondował. Są też zdjęcia z sanatorium w Unieściu. Lubię zdjęcia, jak się kąpie w wannie, chodzi po łące, brodzi w wodzie, płynie kajakiem. Ma młodzieńczą twarz, dużo się uśmiecha. Na tych zdjęciach jest światło słoneczne. Są zdjęcia mamy z mieszkania przy alei Wyzwolenia i moje jako małej dziewczynki. Też jakaś powalająca dokumentacja z mojej operacji serca, kiedy miałam pięć lat. Bali się, że nie przeżyję, ale udało się.

Najbardziej lubię zdjęcia ich obojga razem, ze ślubu, czy zaraz po więzieniu, gdzieś w lesie, i jak siedzą na stole pingpongowym.

Nasza pamięć karmi się takimi obrazami.

Opowiem jeszcze o pamięci traumatycznej. Ukochana siostra mego ojca, Anna Moczarska, lekarz stomatolog, była żoną mecenasa Witolda Rothenburga-Rościszewskiego, przed wojną działacza ONR „Falanga”, za okupacji szefa „Pobudki”, jednocześnie związanego z kierownictwem Walki Cywilnej i Delegaturą Rządu RP. Współpracowali z moim ojcem, m.in. tropiąc zdrajców i kolaborantów. Rościszewski, przedwojenny antysemita, w czasie okupacji pomagał ukrywającym się Żydom, ma teraz swoje drzewko w Izraelu. Został aresztowany przez gestapo w 1943 r. i zamordowany.

Córką Anny Moczarskiej i Witolda Rothenburga-Rościszewskiego była urodzona w 1939 r. Anna Małgorzata (mówiło się na nią Małgosia), która właściwe nie znała swojego ojca.

Bo?

Bo on był od początku głęboko w konspiracji. Jak przychodził do domu, matka do córeczki mówiła o nim „pan”. Małgosia nie wiedziała, że to jest jej ojciec, bo matka się bała, że małe dziecko może gdzieś powiedzieć. A potem już nie żył.

Ważnym mężczyzną w tym domu był mój ojciec, który często wpadał do siostry, też zresztą w konspiracji. Po wojnie Anna była ostoją w rodzinie, we trójkę, z córką i matką, którą trzeba się było opiekować, mieszkały przy Marszałkowskiej. Przez cały czas więzienia mego ojca ciotka Hanka bardzo pomagała, wysyłając paczki, czyniąc starania o uwolnienie.

Mogę się tylko domyślać, dlaczego tak się stało, że stosunki pomiędzy moją matką a ciotką Anną były trudne.

Zofia Moczarska, Halin, 1957 r. / ARCHIWUM ELŻBIETY MOCZARSKIEJ / FOTONOVA

Pani ojciec w niepublikowanym dzienniku opisuje swoje wyjście z więzienia, pod którym czeka na niego między innymi żona i siostra. I gdy jadą pociągiem do Warszawy, on wyczuwa napiętą sytuację pomiędzy jego ukochaną żoną a jego kochaną siostrą. Ojciec się zastanawia, czy uda mu się to naprawić.

I jest jeszcze Małgosia, siostrzenica ojca. Małgosia kończy medycynę, robi specjalizację, jest świetnym lekarzem. Mój ojciec jest dla niej bardzo ważny i jest ukochanym wujem. Ostatni raz siostrę i siostrzenicę taty widziałam w roku 1977, na pogrzebie mojej mamy.

Czyli 41 lat temu.

I teraz jest taka sytuacja: w prezencie urodzinowym dostaję bilet na czterodniowy wypad do Włoch. Ale dowiaduję się, że umarła Małgosia – 13 maja, w dzień i prawie godzinę moich urodzin. Była samotna, nieznany mi jej mąż dawno nie żyje, dzieci nie miała. Uruchomiłam część rodziny Moczarskich od strony brata ojca, razem usiłujemy coś zadziałać, by Małgosię pochować. Pogrzeb odbywa się w Laskach pod Warszawą, tyle że wcześniej to ja muszę rozpoznać zwłoki, ciało nie zostanie wydane zakładowi pogrzebowemu bez oświadczenia rodziny, że to jest Anna Małgorzata Rościszewska-Boremska.

Małgosia była profesorem endokrynologiem, pracowała w tym samym szpitalu, w którym umarła. Jej ciało przywieziono na wózku. Już z daleka widziałam, jak Małgosia jest bardzo podobna do swojej matki w starszym wieku.

Uff.

Teraz muszę wejść do mieszkania Małgosi, nie byłam w nim nigdy. Podobno jest tam mnóstwo dokumentów, ona zbierała wszystko, co dotyczyło rodziny Moczarskich i jej ojca, też bardzo ważnej postaci dla naszej historii.

Ale fakt, że jednak ona, a nie widziałam jej tyle lat, umarła w moje urodziny, wydaje mi się dość niesamowity. Małgosia nigdy nie szukała ze mną kontaktu. I ja z nią też. Jak byłam mała, trochę się jej bałam, wydawało mi się, że myśli, że mama i ja jesteśmy przeszkodą w życiu mojego ojca.

W urzędzie stanu cywilnego na Bielanach spotkałam koleżankę, z którą chodziłam do szkoły średniej i z którą nie widziałam się od matury. Koleżanka: „Co ty tu robisz?”. Ja: „Umarła moja siostra cioteczna, której praktycznie nie znam, i szukam jej aktu zgonu”. A ta moja koleżanka, też lekarka, mówi: „Doktor Rościszewska? Ona uczyła i mnie, i pracowała z moją matką. To była bardzo ciepła i dobra osoba”. Więc nagle spotykam ludzi, którzy Małgosię znali. To wszystko są te śliwki. ©

ELŻBIETA MOCZARSKA jest córką Zofii i Kazimierza Moczarskich, prezeską fundacji ich imienia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2018