Ostrze stylu

Językowa elegancja Rylskiego nie ma w sobie nic z nostalgicznego eskapizmu. Jest radykalna, niemal apodyktyczna, bo ma fundamentalne znaczenie dla wspólnoty.

09.07.2018

Czyta się kilka minut

 / GRAŻYNA MAKARA
/ GRAŻYNA MAKARA

Jest jednym z nielicznych żyjących prozaików, który w czytelniczym odbiorze ma status wirtuoza słowa. Niemal każda powieść, opowiadanie czy esej Eustachego Rylskiego uruchamiają w recenzjach zapisy o elegancji i kunszcie językowym, o wyszukanych, złożonych frazach czy wreszcie – o podtrzymywaniu ginącej już dziś polszczyzny, która nie rozrzedza się w językowych kompromisach i modach. Rylski jest więc dla swoich czytelników i czytelniczek „arcystylistą”, ma „rozpoznawalny styl”, posługuje się „wysublimowaną polszczyzną”. Tych i podobnych etykiet Rylski ma wiele. Czasem przywoływane są niemal automatycznie, niczym rodzaj identyfikatora, który ma nazwać i ustawić twórcę w szeregu polskich pisarzy i pisarek: „Eustachy Rylski, ten od stylu”.

Ale językowa elegancja nie ma w sobie nic z nostalgicznego eskapizmu przed światem żywej mowy na rzecz skostniałych stylizacji. Postawa Rylskiego jest radykalna, niemal apodyktyczna, a jego elegancji bliżej raczej do ostrości sztyletu, aniżeli do przykurzonego pióra. Jak wtedy, gdy w felietonie zaniedbania w polskiej wymowie nazywał przestępstwem – przesuwanie akcentu na ostatnią sylabę i niechlujność w formułowaniu myśli. Gromy padły wówczas na wszystkich, którzy pozostają głusi na różnicę między „Ameryką” a „Ameryką”.

Obrona językowej poprawności jest rodzajem elitarystycznego puryzmu, ostatecznie przecież zmiana akcentu nie rujnuje samego komunikatu. Różnica w akcencie nie jest różnicą znaczenia słowa, ale niewłaściwa wymowa jest aktem, który zdradza nieumiejętność i niepewność w posługiwaniu się językiem. Akcent ujawnia różnice, które stają się podstawą dystynkcji mówiących i zwornikami budowy granic wspólnoty.

W tym bezwzględnym upomnieniu pisarza wybrzmiewa przekonanie, że poza oczywistą funkcją znaczeniową mowy różnice tkwiące wewnątrz tego co tożsame („Ameryka” i „Ameryka” to wciąż te same słowa) mają ważną funkcję. Służą definiowaniu przynależności i podziału, konstruowaniu wspólnoty, ale i jej demolowaniu.

W najnowszej powieści, „Blask”, Rylski robi krok w przyszłość. Kreśli wizję chylącej się ku upadkowi wspólnoty państwowej, sterowanej przez cień nieobecnego dyktatora. Główny bohater tego rozpadającego się świata, Gaponia, prawa ręka przywódcy, obserwuje postępującą atrofię tak wodza, jak i jego kraju.

Znikający (dosłownie) Don zbudował swój sukces, obiecując społeczeństwu blask – kojącą fikcję, która choć na chwilę zamaskuje bezsens życia. Blask jednak nie ma określonego desygnatu, jest odległym obrazem, który każdy może wypełnić własną fantazją. Sukces Dona, zdaje się przekonywać Rylski, tkwi w jednym słowie, wypowiedzianym w odpowiednich okolicznościach i dostosowanym do pragnień słuchających. To kwintesencja demagogicznej mowy, która przechwytuje słowa i zamienia je w puste dekoracje. Blask ma sens tylko w kontekście, jego perswazyjność działa tym mocniej, im bardziej nieostre jest samo pojęcie.

Rylski lokuje źródło władzy w jednym, wydawałoby się, zupełnie odległym od potworności słowie – cynicznie przetworzonym, które nabrało sprawczej mocy i przeorganizowało wspólnotę. O sile języka, jego immanentnej gotowości do przechwycenia i zdemolowania, przekonuje się także Gaponia, pokraczny bohater rozpaczliwie stawiający intelektualny opór. Widzi bowiem, jak jego towarzyszka, bezimienna dziewczyna, ulega językowi zainfekowanemu przez władzę. Przeobraża się wówczas w obcą postać, nie mówi, lecz „jest mówiona” przez powtarzane frazesy. Traci więc to wszystko, co decydowało o jej odrębności i wyjątkowości w rozpadającym się świecie.

„Blask” to opowieści o wadze języka, dlatego styl nabiera tu szczególnego znaczenia. Jeśli bowiem elegancja mowy ma w sobie ostrość sztyletu, to w „Blasku” służy on do rozcinana manipulacyjnych klisz komunikacji. Ostentacyjne przywiązanie do stylu jest zatem wyrazem dystansu wobec dewaluacji mowy. A dystans daje miejsce, z którego wyrasta krytyka – postawa niezbędna, by zainicjować zmianę. ©

EUSTACHY RYLSKI jest prozaikiem i dramaturgiem. Debiutował w 1984 roku dyptykiem powieściowym „Stankiewicz. Powrót”. Od tamtego czasu opublikował kilkanaście powieści, zbiorów opowiadań i dramatów, a także tom esejów. W tym roku ukazała się jego powieść „Blask”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2018