Ostatnia szansa Kongresu?

Afrykański Kongres Narodowy – partia Nelsona Mandeli, rządząca w Południowej Afryce od upadku apartheidu – wygrał szóste z rzędu wybory i przedłużył panowanie o kolejne pięć lat. Być może ostatnie.
w cyklu STRONA ŚWIATA

14.05.2019

Czyta się kilka minut

Prezydent Cyril Ramaphosa w powyborczym tańcu zwycięstwa, Johannesburg, 12 maja 2019 r. / Fot. Ben Curtis / AP / East News /
Prezydent Cyril Ramaphosa w powyborczym tańcu zwycięstwa, Johannesburg, 12 maja 2019 r. / Fot. Ben Curtis / AP / East News /

Najstarszy ruch wyzwoleńczy w Afryce, liczący ponad sto lat Kongres, który najbardziej zasłużył się w walce z apartheidem, w zeszłotygodniowych wyborach zdobył 57,5 proc. głosów, zwyciężył także w wyborach w ośmiu z dziewięciu prowincji kraju (jedynie w Zachodnim Przylądku, z Kapsztadem, sprawowaną od dziesięciu lat władzę utrzymał opozycyjny Sojusz Demokratyczny). Mimo to wybory uznano za jego porażkę.

Na ratunek Ramaphosa

To najgorszy wynik Kongresu od pierwszych wolnych wyborów w 1994 roku, gdy głos czarnoskórych, stanowiących trzy czwarte ludności kraju, zaczął się liczyć tak samo jak białych. Od 2004 roku, gdy wygrał wybory większością ponad dwóch trzecich głosów, z każdą kolejną elekcją maleje jego przewaga nad konkurentami. W 2009 roku – 66 proc., w 2014 – 62 proc., a w wyborach samorządowych w 2016 roku jedynie 54 proc. Sondaże partyjnej popularności w 2017 roku wskazywały, że poparcie dla Kongresu spadło poniżej 50 proc. Szef tegorocznej kongresowej kampanii wyborczej Fikile Mbalula twierdzi, że gdyby nie to, iż półtora roku temu partia zmieniła przywódcę i oskarżanego o korupcję, prywatę i fatalne rządy Jacoba Zumę zastąpił Cyril Ramaphosa, w majowych wyborach partia Mandeli przekroczyłaby ledwie 40 proc.

Ramaphosę na swojego następcę upatrzył sobie już Nelson Mandela (1994-99). Musiał ustąpić jednak wobec oporu partyjnych towarzyszy, którzy woleli Thabo Mbekiego (1999–2008). Prezydenturę Mbekiego skróciła o rok wojna frakcyjna w Kongresie, a w jej wyniku do władzy doszedł Jacob Zuma (2009-18). Korupcyjne afery, jakie znaczyły jego panowanie, i coraz większe rozczarowanie mieszkańców kraju sprawiły, że w obawie, iż w następnych wyborach stracą władzę, partyjni działacze dokonali kolejnego pałacowego przewrotu i na rok przed końcem prezydentury zmusili Zumę do ustąpienia.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Zuma i zaginione miliony


Zastąpił go Ramaphosa, dawny związkowiec i późniejszy bogacz, jeden z najzamożniejszych ludzi w kraju. Obiecał walkę z korupcją i naprawę gospodarki, i poprosił rodaków, by dali Kongresowi jeszcze jedną szansę. Mieszkańcy Południowej Afryki dali się przekonać. Zwolennicy Ramaphosy twierdzą, że tylko dzięki nowemu przywódcy Kongres zebrał w maju więcej głosów niż w wyborach samorządowych sprzed trzech lat.

Podzielona partia

Wygrana 66-letniego Ramaphosy nie oznacza, że jako prezydent (przywódcę państwa wybiera parlament, a nie obywatele, a elekcja odbędzie się pod koniec maja) będzie mógł liczyć na spokojne rządy. Problemów do załatwienia będzie miał bez liku (bezrobocie, kiepska kondycja gospodarki, nierówności społeczne głębsze niż w Brazylii, Indiach czy Rosji, przestępczość, korupcja), w rządzącej partii trwają w najlepsze frakcyjne wojny, a przeciwnicy reform i nazbyt radykalnej walki z korupcją (Zuma, sekretarz generalny Ace Magashule czy wiceprezydent David Mabuza, który zastąpi Ramaphosę, gdyby ten miał zostać odsunięty od władzy wskutek kolejnego partyjnego puczu) nie złożą łatwo broni. Tym bardziej że stawką w grze jest nie tylko władza, ale ich majątki i bezpieczeństwo.

Hasłem do otwartej wojny może być już skład nowego rządu. Jeśli Ramaphosa nie podzieli się władzą z rywalami i nie rozda wśród nich ministerialnych posad, mogą uznać, że nie ma co zwlekać. Jeśli jednak powoła na ministrów towarzyszy oskarżanych o korupcję, rodacy poczują się zdradzeni i wystawią Kongresowi rachunek już w przyszłym roku, podczas nowych wyborów samorządowych, a w następnych wyborach do parlamentu partia może podzielić los innych afrykańskich ruchów wyzwoleńczych, które wywalczyły niepodległość swoich krajów, a potem wskutek złych rządów, dyktatorskich zapędów i korupcji traciły ją, a same się rozpadały lub były spychane na polityczny margines, jak w Ghanie, Kenii czy Zambii.

Wygrani i przegrani

Z wyniku majowych wyborów nie może być także zadowolony główny rywal Kongresu, Sojusz Demokratyczny, wyrosły z liberalnych, białych partii, przeciwniczek apartheidu – Postępowej Partii Federalnej (1977-89) i jej następczyni, Partii Demokratycznej (1989–2000). Usiłując pozbyć się wizerunku partii białych liberałów i zdobyć czarnoskórych wyborców (tylko tak można zagrozić Kongresowi, powołującemu się na kombatancką przeszłość i dawne zasługi), w 2015 roku wybrał na przywódcę czarnoskórego polityka, dobiegającego czterdziestki Mmusiego Maimane. Zabiegając o czarny elektorat, zaczął odchodzić od liberalnych haseł. Nowych, czarnoskórych wyborców jednak nie zyskał (zagłosowali na Ramaphosę, dającego nadzieję na sanację), za to stracił białych, którzy uznali, że nie troszczy się wystarczająco o ich interesy. W majowych wyborach Sojusz zdobył 20,8 proc. głosów, o 2 proc. mniej niż pięć lat temu. Utrzymał władzę w Zachodnim Przylądku, ale marzenia o wygranej w Północnym Przylądku czy Gautengu, najbogatszej prowincji z Johannesburgiem i Pretorią, okazały się mrzonkami.

Głosy utracone przez największe partie zdobyły partie mniejsze, z których dwie zdawały się należeć już do zamierzchłej przeszłości. Największym wygranym majowych wyborów okazali się populistyczni radykałowie z ugrupowania Bojowników o Wolność Gospodarczą, opowiadający się za nacjonalizacją banków i wywłaszczaniem białych farmerów. W swoim drugim zaledwie starcie zdobyli prawie 11 proc. głosów, dwa razy więcej niż pięć lat temu.


Posłuchaj także: Republika zawiedzionych nadziei - opowieść Wojciecha Jagielskiego w Podkaście Powszechnym


Sukces odniosła też zuluska partia Inkatha, która pod koniec epoki apartheidu domagała się wykrojenia z Południowej Afryki niepodległego państwa dla Zulusów, a w prowincji KwaZulu/Natal i w Johannesburgu toczyła uliczną, krwawą wojnę ze zwolennikami Kongresu i Mandeli. Rządy Zulusa Zumy odebrały Inkhacie wiele animuszu, ale teraz, dowodzona przez 90-letniego już wodza Mangosuthu Butheleziego przyszła na wyborczą metę jako druga w KwaZulu/Natalu, a w krajowym parlamencie zwiększyła stan posiadania z 10 do 14 mandatów.

Biała siła

Kto wie, czy za największego zwycięzcę majowych wyborów nie należałoby uznać Frontu Wolności Plus, dawnej partii białych Afrykanerów (Burów), która w przeddzień upadku apartheidu, wraz z Zulusami domagała się podzielenia Południowej Afryki na etniczne państwa i restauracji dawnych, burskich republik Transwalu i Wolnego Państwa Orani. W 1994 roku przywódca Frontu Wolności, emerytowany generał Constand Viljoen przekonał Afrykanerów, by wzięli udział w historycznych wyborach i walczyli o autonomię w parlamencie, a nie toczyli o nią wojnę. Front Wolności zdobył wówczas ponad 2 proc. głosów. W następnych wyborach – znacznie mniej, poniżej 1 proc. W maju Front Wolności Plus (zmienił nazwę na początku stulecia, gdy dołączyło do niego kilka innych afrykanerskich ugrupowań) odniósł swój największy wyborczy sukces i zdobył 2,5 proc. głosów (będzie mieć 10 posłów; miał – 4), najwięcej w dawnym Transwalu (dzisiejsza prowincja Północno-Zachodnia), skąd wywodzą się jego przywódcy, Gautengu i Wolnym Państwie Orani.

Front Wolności Plus zdobył głosy Afrykanerów, sprzeciwiając się pomysłom wywłaszczania białych farm i akcji afirmatywnej, ułatwiającej awanse przedstawicieli czarnoskórej ludności. Frontowcy opowiadają się też za możliwie największą decentralizacją kraju, głoszą hasła protestanckiego konserwatyzmu i wyciągają rękę do współpracy wobec koloredów, mulatów, posługujących się językiem afrykanerskim i narzekających, że pod rządami czarnoskórej większości żyje się im jeszcze gorzej, niż gdy rządziła biała mniejszość. Biali stanowią ok. 10 proc. 56-milionowej ludności Południowej Afryki, z czego ok. 6,5 proc. stanowią Afrykanerzy. Koloredzi, żyjący głównie w Kapsztadzie i Zachodnim Przylądku, również stanowią ok. 10 proc. ludności. Odwołując się do rasowej solidarności, Front Wolności Plus odebrał głosy białych wyborców, rozczarowanych Sojuszem Demokratycznym.

Badacze południowoafrykańskiej sceny politycznej zwracają uwagę, że w majowych wyborach spadła nie tylko liczba głosów, zebranych przez największe partie, ale także liczba głosujących. Udział w elekcji wzięło niespełna dwie trzecie uprawnionych, podczas gdy pięć lat temu było ich aż trzy czwarte, a w 1999 roku – prawie 90 proc. Na zwycięski Kongres głosowali w maju głównie ludzie starsi, pamiętający czasy apartheidu i uważający, że partii Mandeli są to winni. Młodzi na wybory nie poszli: z przywileju wyborczego nie skorzystała połowa wyborców poniżej 30. roku życia. Urodzeni w wolnym już kraju nie czują się dłużnikami Kongresu, za to są rozczarowani jego rządami i zniesmaczeni polityką w ogóle.

Polecamy: Strona świata - specjalny serwis z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej