Ostatnia granica

Drugi po Morzu Śródziemnym szlak migrantów do Unii wiedzie przez Serbię. Tu nie grozi im, że utoną. Są inne niebezpieczeństwa.

08.05.2015

Czyta się kilka minut

Nieczynna cegielnia w Suboticy, miejsce schronienia migrantów, grudzień 2014 r. / Fot. Darko Vojinovic / AP / EAST NEWS
Nieczynna cegielnia w Suboticy, miejsce schronienia migrantów, grudzień 2014 r. / Fot. Darko Vojinovic / AP / EAST NEWS

Andrej Šešić, przedsiębiorca z Nowego Sadu, swój list otwarty wysłany do serbskiej prasy zaczął tak:

„Szanowni Państwo! Od miesiąca razem z grupą znajomych próbuję pomagać migrantom, którzy przebywają w starej cegielni w Suboticy. To ludzie z klasy średniej, ale też sieroty. Jeden sprzedał warsztat, inny pracował w usługach. Są wśród nich nauczyciele, ludzie wykształceni, znający angielski; są rodziny z dziećmi. Obecna sytuacja jest taka: żyją wśród śmieci, wielu choruje. Nie mają wody pitnej. Nie mają jedzenia. Nie mają dachu nad głową. A największym problemem jest nasza [serbska] policja”.

Šešić wspomniał też, że policjanci z Suboticy, miasta na granicy z Węgrami, nie pozwalają migrantom – w większości młodym mężczyznom z Bliskiego Wschodu i Azji – chronić się przed deszczem i śniegiem w nieczynnej cegielni, zmuszając ich tym samym do spania pod gołym niebem. A także, że Caritasowi i Serbskiemu Czerwonemu Krzyżowi zabroniono im pomagać. I że gdy jeszcze zimą wraz ze znajomymi kupili tym ludziom 40 śpiworów i 20 karimat, to po dwóch tygodniach zastali wszystko spalone – zniszczenia dokonała policja.

Gdy rozmawiamy, Andrej Šešić – wysoki, ubrany na sportowo 30-latek – co rusz porywa mi pióro i, gdy tylko chcepodkreślić coś ważnego, stuka nim o blat kawiarnianego stolika.

Mówi: – Naszych polityków do działania zmusza tylko Unia albo wizja przegrania wyborów. Ale Europa ma dość kłopotów u siebie. A gdyby nasz rząd zaczął pomagać migrantom, opozycja niechybnie podniosłaby krzyk: obcym pomagacie, o swoich zapominacie?

Andrej jest poruszony, stuka piórem o stolik przez całą godzinę. Bo hasłami „swoi” kontra „obcy” w Serbii wciąż można wygrać wybory. Bo od stycznia, gdy ogłosił swój list, nie wydrukowała go tu żadna gazeta. Bo...

Na rogatkach Unii

Aby dojść do cegielni na przedmieściach Suboticy, trzeba minąć siedziby dwóch spółdzielni, Młodość i Ósmy Marca,a także cmentarz, tory kolejowe i wysypisko śmieci. Długi budynek – za Jugosławii pracowały tu duże piece – grozi zawaleniem. Ale wewnątrz, na plandekach, za poduszki mając niewielkie plecaczki, mieszkają uchodźcy. W minioną środę spało tu ich około 70.

Oto Jonathan. Przyjechał z Iranu. Imię nie jest perskie, gdyż Jonathan był wcześniej Hassanem, muzułmaninem. Przyjął jednak chrzest i jak wielu konwertytów zmienił imię na angielskie. Za to groziły mu prześladowania, nawet śmierć, uciekł więc z kraju.

Tu, w cegielni, trzyma się z innym Irańczykiem, Ahmedem. Chcą dotrzeć do Niemiec. Być może razem z trzema chłopakami z Afganistanu, których tu poznali. – Oni są dobrzy – mówią chłopcy z Teheranu. – Nie tak jak ci, którzy śpią dalej.

Migranci, choć dzielą los, przywożą ze sobą stare podziały. Afgańczycy nie lubią Pakistańczyków, Pakistańczycy Hindusów, a sunnici szyitów. Wszyscy nie lubią serbskiej policji.

Jonathan: – Przychodzą tu prawie codziennie, wieczorem. Zabierają pieniądze, grożą deportacją. Jeden mi powiedział: nie podoba się wam, co robimy? To napiszcie skargę! Zapytałem, do kogo. Zaczęli się śmiać: „Skargi przyjmujemy my”.

Za cegielnią zaczynają się nieużytki: kilka drzew, dwumetrowe trawy, gliniane doły, w których stoją prowizoryczne namioty. Przy stawach, powstałych po ubiegłorocznej powodzi, głośno przekomarzają się kaczki. A na nieczynnym nasypie kolejowym trzech Afgańczyków i jeden Pakistańczyk zastanawiają się, kiedy ruszyć na Węgry. Dziś? A może jutro?

Obi, Afgańczyk, ma przyjaciół, którzy obiecali pomóc: jednego w Austrii, drugiego w Niemczech. Waha się, którego wybrać. Ale to i tak już końcówka jego podróży. – Jestem w drodze od dwóch lat – opowiada. – W moim kraju bałem się o życie. Jestem piłkarzem, grałem w lidze irańskiej. Ale tam źle traktują Afgańczyków. Ruszyłem do Europy. Turcy deportowali mnie dwa razy, tyle czasu tam spędziłem, że nauczyłem się ich języka. Tu dotarłem przedwczoraj. Ostatni weekend spędziłem w parku w Belgradzie. Nie mam pieniędzy. Dobrze, że zaczyna się lato.

Dziesięć kilometrów na północ stąd jest granica z Węgrami. Unijne rogatki.

Chłopcy mówią o niej: to ta ostatnia granica, którą jeszcze trzeba pokonać.

Inszallach, jeśli tylko dobry Bóg pozwoli.

Statystyki z pogranicza

Jeśli nie liczyć Grecji – odizolowanej geograficznie od innych krajów strefy Schengen – to 180-kilometrowy odcinek granicy serbsko-węgierskiej jest jedynym miejscem w Europie Południowo-Wschodniej, gdzie kraj należący do strefy Schengen sąsiaduje z państwem niebędącym członkiem Unii.

Przez płaski teren, porośnięty zwykle sosną i brzozą (a w pobliżu wsi obsiany słonecznikiem i kukurydzą), biegnie tu druga najważniejsza trasa migracji do Europy. Inaczej niż „afrykański” szlak przez Morze Śródziemne, drogę przez Bałkany wybierają przede wszystkim uchodźcy z Bliskiego Wschodu i Azji. Przybyło ich, gdy w 2011 r. w Syrii wybuchła wojna domowa.

– Od stycznia do końca marca tego roku zamiar ubiegania się o azyl zgłosiły w Serbii 8723 osoby, głównie z Syrii i Afganistanu – informuje Radoš Djurović, szef pozarządowego Centrum Ochrony Azylantów (APC / CZA) w Belgradzie. – 85 proc. migrantów to mężczyźni. Jedną piątą stanowią dzieci. Niemal tysiąc to dzieci bez rodziców czy opiekunów.

Nie ma jeszcze statystyk za kwiecień. Jednak łączna oficjalna liczba tegorocznych azylantów w Serbii wynosi już zapewne ok. 11 tysięcy. Oficjalna, ponieważ mówimy tylko o tych, którzy pozostają w kontakcie z miejscowymi władzami lub organizacjami. Tych, którzy przejeżdżają przez kraj niezauważeni, jest znacznie więcej. APC / CZA zabiega teraz o to, aby rząd zaczął stosować, dotąd istniejące wyłącznie na papierze, przepisy o pobycie tymczasowym.

– Chodzi o to, żeby ludziom, którzy przebywają na naszym terytorium, umożliwić przez kilka miesięcy podstawową opiekę. Aby byli chronieni przez prawo. Co z tego, że jesteśmy dla nich zaledwie przystankiem? Ochronę gwarantuje im przecież serbska konstytucja – mówi Djurović.

„Swoi” i „obcy”

Mogłoby się zdawać, że Serbia – kraj, przez który w latach 90. XX wieku przewędrował prawie milion uchodźców – powinna być przygotowana do zapewnienia migrantom opieki.

Ale tamci uchodźcy, serbscy uciekinierzy z wojen w Chorwacji, Bośni i Kosowie, byli „swoi”. Mówili co najwyżej z innym akcentem. Szybko się zasymilowali. I choć w Wojwodinie – autonomicznym regionie na północy kraju, zamieszkałym także przez Węgrów – stanowią mniejszość, zradykalizowali lokalny pejzaż polityczny.

W 2014 r. pozarządowa Inicjatywa Młodych na rzecz Praw Człowieka (YIHR) zorganizowała w Suboticy dwie akcje dobroczynne: latem na rzecz serbskich powodzian, zimą dla migrantów z Azji. Dary dla powodzian ledwo mieściły się w siedzibie stowarzyszenia. Te dla migrantów zapełniły tylko jeden kąt.

Nebojša Egetović z YIHR: – Ludzie, którzy mieszkają w Suboticy od lat, współczują migrantom. Ale ci, którzy sami kiedyś byli uchodźcami, są nastawieni do nich negatywnie. Nacjonalizm napędza nacjonalizm. Jeśli raz ktoś cię nauczył nienawidzić Chorwatów, odtąd nienawidzisz już wszystkich „obcych”.

Zdaniem Nebojšy nie minie pięć lat, a Subotica oraz dwa położone blisko granicy miasta węgierskie – Segedyn (węgierski Szeged) i Debreczyn – staną się jednymi z największych centrów uchodźczych w Europie. Trzeba więc zrobić wszystko, aby przez ten czas zmieniło się nastawienie lokalnych władz do migrantów.

Na razie daleko do tego. Kiedy kilka tygodni temu Nebojša poszedł na posterunek policji, by zarejestrować wydarzenie organizowane przez YIHR wespół z lokalnym stowarzyszeniem homoseksualistów, zastał tam migrantów poniżanych przez funkcjonariuszy.

News to śmierć

Masowy napływ uchodźców dzieje się w trudnym dla Serbii momencie. Przez ostatnie dwa lata premier AleksandarVučić – kiedyś minister informacji w rządzie dyktatora Slobodana Miloševicia, który rozpętał nacjonalizm i kolejne wojny – zwiększył kontrolę nad prasą.

– Za Miloševicia mogłeś się martwić, gdy gazety pisały o tobie na pierwszych stronach. Teraz jest źle, gdy wzmiankują cię choćby w prognozie pogody – mówi Andrej Šešić, autor listu do mediów. Nawiązując do kryzysu gospodarczego, który trwa w Serbii, dodaje też: – Nie mam pretensji do ludzi, że nie pomagają, gdyż sami ledwo wiążą koniec z końcem. Ale nie rozumiem, dlaczego uprzykrzają migrantom życie. Jestem też pewien, że dochodzi do tego za przyzwoleniem lokalnych władz.

A także – niektórych mieszkańców, z przemytu ludzi czerpiących zyski.

Inaczej niż w północnej Afryce, gdzie ruchem migrantów zawiadują większe siatki szmuglerów, w północnej Serbii wystarczy, że ktoś posiada vana. Domorośli przemytnicy podwożą autami migrantów w pobliże granicy. Bywa, że – dosłownie – wyprowadzają ich w pole, pokazując przeciwny kierunek. A na Nizinie Węgierskiej w nocy niełatwo się zorientować. Dlatego Syryjczycy, Afgańczycy i Irańczycy trzymają się torów kolejowych.

I wtedy pisze o nich prasa. Kiedy trzy tygodnie temu w Macedonii rozpędzony pociąg zabił 14 migrantów idących torami w kierunku granicy z Serbią, o ich sprawie w końcu wspomniały belgradzkie gazety.

Czarne adidasy

Walida nie zauważyłbym, gdyby sam mnie nie zagadnął. Siedział na progu futryny. Zapytał, co oznacza pewne słowo, którego użyłem w rozmowie z Ahmedem. Nie znał go, a chciał zapamiętać. – Tam, gdzie mieszkałem, była baza wojsk amerykańskich. Przez dwa lata chodziłem do nich, żeby rozmawiać. Tak nauczyłem się angielskiego – wyjaśnił.

Dziś ma 15 lat. Jest Pasztunem z Mehtarlam we wschodnim Afganistanie. W okolicy tego miasta znajduje się grób Lamecha, biblijnego syna Noego. Oraz bazy talibów. To oni, przed trzema miesiącami, mieli przyczynić się do tego, że znalazł się w Serbii. – Na drodze pod miastem podłożyli bombę. Ich celem był radiowóz, ale ten przejechał i ładunek wybuchł pod kolejnym autem. Zginęli wszyscy – mówi.

Tak chłopak miał stracić oboje rodziców, dwójkę braci i siostrę. Mówi, że został mu tylko jeden brat, młodszy o cztery lata. Za młody na podróż. Że zostawił go z wujkiem i obiecał, że kiedyś sprowadzi go do Europy.

Spośród ludzi koczujących w subotickiej cegielni on jeden nie narzeka na serbską policję.
Walid: – Bułgarska była gorsza, szczuła nas psami, przychodziła z paralizatorami elektrycznymi – opowiada. Wyciąga prawą dłoń. Zaczerwieniona, bezwładnie opada. Bułgarski policjant kilka dni temu miał porazić Walida prądem.

Chłopak ma czarne adidasy. Podczas rozmowy cały czas czyści je chusteczkami nawilżającymi. Uśmiecha się: – Niełatwo w takim kurzu utrzymać czyste buty.

Nie wie, dokąd jedzie. Pyta, gdzie w Europie jest najlepiej.
Nikt przedtem nie zadał mi takiego pytania.

Belgrad się broni

Gdy o migrantach z Azji zrobiło się w Serbii głośno, do cegielni pod Suboticą wybrali się w końcu dziennikarze regionalnej telewizji. Porozmawiali z uchodźcami skarżącymi się na policyjne szykany. Przed kamerą wystąpił też lokalny urzędnik: rozkładał ręce i mówił, że „nie jest przecież od tego, aby umilać im tu pobyt”. Program nadano w styczniu, we wtorek wieczór. Andrej Šešić twierdzi, że już w środę rano do cegielni wrócili policjanci i znowu spalili migrantom rzeczy.

Przed miesiącem międzynarodowa organizacja Human Rights Watch opublikowała raport oskarżający serbską policję o nękanie migrantów. Ponad 80 z nich opowiedziało o biciu, zastraszaniu, okradaniu. A także o przypadkach odmowy opieki nad dziećmi bez rodziców i, już na południowej granicy kraju, odmawiania uchodźcom prawa do zgłaszania wniosków azylowych. Całe rodziny, dzieci, zmuszano również do spania na mrozie.

Mówi Emina Ćerimović z nowojorskiego biura Human Rights Watch: – Serbski rząd ignoruje doniesienia dziennikarzy i organizacji pozarządowych o przypadkach naruszeń praw człowieka, które mają miejsce podczas kontaktów z migrantami. Władze twierdzą, że informacje te są nieprawdziwe. Jak dotąd tylko pięciu policjantów na południu Serbii formalnie oskarżono o przyjmowanie pieniędzy od migrantów.

Z słów Ćerimović wynika też, że władze centralne Serbii, kraju kandydującego do Unii, nie chcą dyskutować o problemie. Przez kilka miesięcy nie odpowiadały na prośbę o spotkanie z HRW. Na list opisujący łamanie praw ludzkich zareagowały dopiero w dniu publikacji raportu, wysyłając od razu odpowiedź do wszystkich serbskich gazet.

Węgrzy łapią i współczują

Po drugiej, węgierskiej stronie granicy świat wygląda niemal identycznie.

Te same pola. Te same jednopiętrowe domy, pokryte starą czerwoną dachówką. Kiedy wjeżdżałem do wsi Röszke z zamiarem spotkania Istvána Turó, myślałem: ten człowiek o uchodźcach może mówić tylko źle. W końcu przysparzają mu sporo pracy.

Już od 1992 r. István jest prezesem lokalnego oddziału Polgárőrség. To rodzaj ochotniczej straży obywatelskiej, która w wielu węgierskich gminach pomaga policji walczyć z drobną przestępczością, dogląda osób starszych, walczy z powodziami. W pasie nadgranicznym Polgárőrség ma dodatkowe zadanie: zatrzymywać migrantów.

W Röszke tymczasem – niespodzianka. Zamiast mapy tzw. Wielkich Węgier, który mógłby świadczyć o nostalgii za utraconym przed wiekiem imperium, w siedzibie Polgárőrség (dzielonej z lokalnym kołem wędkarskim) wisi tylko topograficzny plan gminy.

Owszem, nie ma chwili, aby ktoś z 30-osobowej obsady oddziału nie był w terenie i – wyposażony w noktowizor – nie szukał migrantów. Ale István mówi, że współczuje im wszystkim. I że za nic ich nie wini.

István: – Po serbskiej stronie granica jest dziurawa. Nie mają tam sprzętu ani ludzi. A na świecie wybuchają nowe wojny. Tak, niektórzy migranci próbują przed nami uciekać. Ale są tacy, którzy nawet nas szukają. Bo wiedzą, że dotarli do celu. Zimą dajemy im koce, opatrujemy, wzywamy naszą policję, żeby się nimi zajęła.

Trzeba przyznać: István, 70-latek w zielonym sportowym polo, ma pamięć do twarzy. Mówi mi, kiedy mnie widział nagranicy: – Jesienią tamtego roku. Dokładnie: we wrześniu. Jechałeś na północ. Wszystko się zgadza.

Być może to właśnie on – co drugą noc patrolujący okolice swojej wsi i krzyczący do migrantów: „Stać, nie ruszać się!” – jest tym, kogo najbardziej powinni tu spotkać.

Pewnego majowego dnia

Teraz też, na pewno, wciąż tam są.

W starej cegielni w Suboticy ubytki jeszcze bardziej wyszczerbiły komin, z dachu spadł następny kawałek blachy. Aleprzy studni ze stojącą mętną wodą, obok której wypisali wersety z Koranu, młodzi Afgańczycy przygotowują się do modlitwy. Dwójka wysłana na zakupy do miasta – zawsze chodzą parami, na wszelki wypadek – rozgląda się nieśmiało na skrzyżowaniu. W foliowej jednorazówce niosą tylko chleb.

Tymczasem w węgierskim Segedynie, w maju pachnącym bzem, zielona ciężarówka z migrantami zatrzymanymi koło Röszke wjeżdża właśnie na dziedziniec komisariatu. Za dwie lub trzy godziny, po dopełnieniu formalności, policja zawiezie ich do obozu dla azylantów, zbudowanego obok więzienia, w zakolu, które stare koryto Cisy utworzyło na wschód od miasta.

Przy alei Moskiewskiej jakiś mężczyzna, z żoną i piątką dzieci, zagaduje przechodniów. Nie rozumieją go. Macha na taksówkę. Negocjuje z kierowcą. Auto odjeżdża.

W Budapeszcie, na dworcu kolejowym Nyugati, grupa młodych Syryjczyków w skórzanych kurtkach, skulona w kącie obok wejścia do McDonalda, wypatruje końca deszczu.
I bez niego powietrze jest ciężkie i wilgotne. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2015