Ostatni taki powrót

"Fakt" poinformował, że Ełk nagradza "byłego nazistę". Ale burza w mieście nie wybuchła. Nawet najgłupsza informacja z brukowca nie była w stanie rozerwać dobrze już zabliźnionych ran.

25.10.2011

Czyta się kilka minut

Mazurska melancholia: po lewej widok na Jezioro Ełckie, wiosna 2009 r. ; po prawej wyspa zamkowa w Ełku, 2001 r. / fot. Michał Olszewski /
Mazurska melancholia: po lewej widok na Jezioro Ełckie, wiosna 2009 r. ; po prawej wyspa zamkowa w Ełku, 2001 r. / fot. Michał Olszewski /

W każdym okresie ludziom odbierano ich ojczyznę; nie ma epoki, w której nie byłoby wygnanych, wypędzonych, uchodźców, zawsze, we wszystkich stronach świata zmuszano ludzi, by ratowali się ucieczką na obczyznę; mogli przetrwać tylko wtedy, kiedy rezygnowali z szukania jedynej prawdy w przeszłości. Po biblijnych tajfunach, po ślepych atakach gniewu i wściekłości historii dla wielu, których los rozproszył i rozmiótł, nie było już powrotu; wszyscy respektowali ich żal po tym, co stracili, ale też każdy oczekiwał od nich gotowości do nowej wspólnoty w obcym kraju.

Siegfried Lenz "Muzeum ziemi ojczystej" tłum. E. Borg i E. Przybyłowska, Czytelnik 1991

Jest jaskrawy, bezchmurny dzień - najlepsze, co może zaoferować mazurska jesień. Po pierwszych przymrozkach niebo nabiera głębszych odcieni, woda w jeziorach znowu odzyskuje przejrzystość, a po turystach pozostało mgliste wspomnienie. Zimno, to ważne, chłód jest jednym z wątków, które powtarzają się w tej historii.

W sali ełckiego Centrum Kultury ponad 300 osób czeka cierpliwie na spotkanie z mocno spóźnionym gościem. Wyjechał ponad 70 lat temu, od tego czasu na Mazurach się nie pojawił, nawet kiedy czas zaczął sprzyjać. Niektórzy twierdzą, że przyjeżdżał incognito, unikając w ten sposób rozpoznania, hołdów i celebry, ale on sam zaprzecza, wypada więc uwierzyć, że to nie jego postać mignęła wśród tysięcy pogodnych niemieckich emerytów, którzy po 1989 r. zaczęli odwiedzać swój kraj lat dziecinnych.

Zdecydował się jednak. 86-letni Siegfried Lenz, jeden z najwybitniejszych współczesnych pisarzy niemieckich, porównywany z Günterem Grassem czy Heinrichem Böllem, wraca na rodzinne Mazury.

To ostatni z wielkich, którzy stracili dom na wschodzie i zapragnęli zobaczyć na własne oczy, jak wygląda on po latach. Rodzinne strony odwiedzał nie tylko Grass. Do Gliwic wracał Horst Bienek, hrabina Marion Dönhoff zaopiekowała się liceum w Mikołajkach.

Autor "Muzeum ziemi ojczystej" wraca najpóźniej, żeby spotkać się z ełczanami i odebrać tytuł Honorowego Obywatela Miasta Ełku, przyznany przez lokalnych polityków po raz pierwszy od czasu zakończenia II wojny światowej. Starszy, schorowany mężczyzna zdecydował się, by porównać mityczne obrazy z dzieciństwa ze stanem obecnym, co zawsze jest zadaniem ryzykownym.

Ten powrót ma ponadlokalne znaczenie nie tylko dlatego, że puentuje kolejny rozdział historii pisanej wspólnie przez wypędzonych i tych, którzy przyszli na ich miejsce. Październikowe spotkanie wpisuje się również w całość znacznie szerszą. Ełk jest świetnym przykładem, jak ciężkim zadaniem może być przeszłość mazurska: trzeba było 20 lat wolności, żeby stolica Mazur zaczęła śmiało spoglądać w swoją historię. W mieście, o którym informacje pojawiają się zazwyczaj tylko przy okazji sezonu turystycznego, dopiero teraz budzi się na dobre zainteresowanie przeszłością. Trwają przymiarki do otwarcia muzeum regionalnego, w którym historię będzie się opowiadać nowocześnie, bez uległości wobec mitu Ziem Odzyskanych, ale też bez pudrowania obrazu Ełku przedwojennego. Powstają zbiory historii mówionej, oparte na rozmowach z pierwszymi osadnikami, którzy po 1945 r. pojawili się w mieście. Muzycy chcą nagrać w przyszłym roku muzykę do wierszy Michała Kajki - lokalnego poety. Sam Kajka, przez cały okres PRL przedstawiany jako niestrudzony bojownik o polskość Mazur, traci na jednoznaczności i staje się tematem gorącego sporu lokalnych historyków. Dlaczego tak późno?

Minione 20 lat przyniosło niedostrzegalne z perspektywy Warszawy czy Krakowa próby ocalenia miasta przed degradacją ekonomiczną. Na początku lat 90. jeden z najważniejszych ośrodków przemysłowych na północnym wschodzie kraju stanął przed groźbą kompletnego upadku: duże zakłady plajtowały bądź ograniczały produkcję, okoliczne PGR-y zmieniały się w ruiny. To nie był dobry czas, by pochylać się z uwagą nad właśnie wtedy wydanym po polsku "Muzeum ziemi ojczystej" Lenza - wybitną książką o pułapkach, jakie zastawia na nas przeszłość. Liczył się czas teraźniejszy.

Jeszcze do niedawna istniał kanon myślenia o historii, ustalony przez osadników, którzy pojawili się w Ełku po 1945 r. Do miasta trafili byli AK-owcy, sybiracy, repatrianci z Wilna i Grodzieńszczyzny. Najpierw budowali wspólnie mit odzyskanej polskości Mazurów, później, po 1989 r., zwrócili się w stronę mitu kresowego, zakorzenionego na terenie Prus znacznie głębiej niż sentyment do klinkieru, neogotyku i czerwonej cegły.

Dopiero wymiana pokoleniowa przyniosła zauważalną zmianę, nie tylko w Ełku, ożywienie widać bowiem w całym regionie, jakby obca przeszłość stała się ostatecznie wspólną własnością. Ostatnie lata to prawdziwa erupcja wydawnictw, albumów i leksykonów przybliżających przedwojenną historię Mazur, w tym tak pięknych jak książki olsztyńskiego wydawnictwa "Borussia" czy cykl wydanych przez ełckiego kolekcjonera Wojciecha Kujawskiego przewodników po szlakach wodnych Prus Wschodnich.

Inna sprawa, że na Mazurach walczą ze sobą dwie sprzeczne tendencje: coraz wyraźniejsze zainteresowanie historią ściera się z typowym chaosem polskiej modernizacji, która w imię doraźnych korzyści niszczy unikalne w skali Europy połączenie pięknych krajobrazów z równie piękną architekturą. Trzeba było 20 lat, by region dojrzał do znakomitego pomysłu, jakim był ubiegłoroczny konkurs architektoniczny na projekty nowoczesnych domów jednorodzinnych inspirowanych tradycyjnym budownictwem Warmii i Mazur. I jeśli tylko nie wylądują one w szufladach, można mieć nadzieję, że za kilka lat obok typowych dla całej Polski domów "Żaneta V" czy "Orle Gniazdo XVI" pojawią się również świetne budowle z klinkierem i czerwoną dachówką w roli głównej.

Gdzie w tym wszystkim miejsce na Lenza? Jego "Muzeum ziemi ojczystej" można potraktować jako bardzo aktualne narzędzie do pracy nad tożsamością nie tylko mazurską. Oto wypędzony z mitycznego mazurskiego Łukowca (podobieństwo do przedwojennego Ełku jest w książce bardzo wyraźne, stąd rosnące zainteresowanie ełczan książką) Zygmunt Rogalla buduje na północy Niemiec muzeum, w którym gromadzi pamiątki z ziemi ojczystej. Okazuje się, że muzeum przyciąga nie tylko zakażonych "nieuleczalną chorobą - wspomnieniami". Po wizycie polskich filmowców historia staje się również kartą przetargową w walce politycznej, a przed eksponatami wyniesionymi z wojennej katastrofy wybucha spór o kształt pamięci. Muzeum (podpowiadają Rogalli znajomi i przyjaciele jeszcze z niemieckiego Łukowca) musi zostać zorganizowane inaczej, tak by niewygodne dla społeczności wypędzonych fakty zostały zepchnięte w cień, a najlepiej schowane w magazynie. Choćby ta faska na masło, pochodząca "z wielkiego łuku Wisły", "zębaty wałek do międlenia lnu" czy "skromne chłopskie krzesło" - eksponaty okazują się ideologicznie niesłuszne i psują spójność ekspozycji: pochodzą z drugiej strony granicy, dowodząc, że przedwojenne Prusy Wschodnie nie były tak jednorodne etnicznie i kulturowo, jak część chorych na wspomnienia łukowczan chciałaby pamiętać. Koronnym dowodem na postępującą amnezję jest zaś powojenna kariera Reschata - czołowego łukowieckiego hitlerowca, który po latach staje się jedną z najważniejszych postaci społeczności wypędzonych.

Oto gorzka puenta tej książki: kiedy przeszłość próbują wziąć w swoje ręce były nazista i opętani ideą powrotu na wschód ziomkowie, jedynym wyjściem jest ogień, który pochłonie materialne pamiątki z Łukowca.

Dopiero wymiana pokoleniowa przyniosła zauważalną zmianę, nie tylko w Ełku. Ożywienie widać w całym regionie, jakby obca przeszłość stała się ostatecznie wspólną własnością. Ostatnie lata to prawdziwa erupcja wydawnictw, albumów i leksykonów przybliżających przedwojenną historię Mazur.

"Heimatmuseum" wyrasta jednak ponad doraźną krytykę wypędzonych i również dlatego powinna być w przenikniętej kresowym mitem Polsce lekturą obowiązkową. Opowiada przecież o sprawach uniwersalnych i nadal podstawowych: o potędze pamięci; o tym, że wspomnienia mogą dać wytchnienie, ale mogą również zmienić się w truciznę; o tym, że krajobraz, w którym dojrzewamy, naznacza nas do końca życia; i w końcu - o konieczności ustawicznej pracy nad nostalgią.

Rogalla (Lenz?), mimo oddalenia od kraju lat dziecinnych, nadal pozostaje jego mieszkańcem, a mimo to unika pokus, które niesie ze sobą bezrefleksyjna melancholia. Żal za niegdysiejszym śniegiem, czy to będzie śnieg łukowiecki, ełcki, lwowski czy wileński, często szlifuje kanty, budując pejzaż piękny i nieprawdziwy. Rogalla jest wyjątkowy, ponieważ spogląda na swoją przeszłość jednocześnie melancholijnie i trzeźwo. Właśnie ta mieszanka ubezpiecza go od klęski, która staje się udziałem jego przyjaciół z dzieciństwa.

"Muzeum ziemi ojczystej" jest więc gorzką, chwilami bezwzględną, lekcją czujnego przywiązania do stron rodzinnych. Podpowiada, jak kochać, nie tracąc rozumu.

Na pomysł przyznania Lenzowi honorowego obywatelstwa miasta wpadł prezydent Tomasz Andrukiewicz. Spośród radnych miejskich pryncypialne stanowisko zajął jedynie emerytowany dermatolog, który przekonywał, że Niemiec takiego odznaczenia otrzymywać nie powinien. Że najsławniejszy obywatel miasta, a jedna z jego najważniejszych książek nie powstałaby bez dzieciństwa w małym mazurskim mieście? Że jego książki sprzedały się w milionach egzemplarzy? Że przez wiele lat budował pojednanie polsko-niemieckie, a w 1970 r. wspólnie z Grassem stał za plecami kanclerza Willy Brandta, kiedy ten klękał przed Pomnikiem Bohaterów Getta? Że wielokrotnie protestował przeciwko roszczeniom terytorialnym wypędzonych? Nic to! Niemiec do honorowego obywatelstwa Ełku nie ma prawa.

Równie pryncypialne stanowisko zajęła gazeta "Fakt", informując, że radni nagrodzą "byłego nazistę". Powojenne zasługi w oczach dziennikarzy "Faktu" wyraźnie zbladły wobec odkrycia, że młody Lenz należał do Hitlerjugend, w czasie wojny był przymierzany do elitarnej szkoły NSDAP, a nawet służył jako marynarz. Do szkoły co prawda nie trafił, ale nie ma to przecież znaczenia. Nieważne, że swoje doświadczenia pisarz odkrył już kilkadziesiąt lat temu, pisząc: "Wreszcie przyszła moja kolej, skończył się czas stania w szpalerach, machania, nicnierobienia; wzięli mnie jako siedemnastolatka, ponieważ nie chcieli już mnie nękać szkołą i zapewne sądzili, że pomogę im zwyciężyć. Wzbogaciłem ich marynarkę". Ważne, że jest Niemcem.

Burza w Ełku nie wybuchła. Żadnych ostrych w tonie protestów, żadnych histerycznych reakcji, jakby nawet najgłupsza informacja z brukowca nie była w stanie rozerwać dobrze już zabliźnionych ran.

Nieodłączna fajka, chmura tytoniowego dymu. Błękitne, łagodne oczy. Wzruszenie i jednocześnie niechęć do odkrywania szczegółów życia prywatnego, ogólnikowe odpowiedzi. Garść wspomnień. Strach przed skonfrontowaniem prywatnej przeszłości ze stanem obecnym. Pod tym mostem, koło zamku, złapał swoją największą rybę. Tu, niedaleko, pierwszy pocałunek. "Było też miasteczko Lyck (Łek, Ełk). Już wtedy nazywano je »perłą Mazur«. Było Jezioro Ełckie, piaszczyste poligony. Handlarki ryb o kapitańskich karkach, masywne pomniki wojowników, bielone wapnem więzienie, uprzedzenia i ponure koszary, w których mieszkało nieszczęście w kolorze feldgrau" - pisał w szkicu wspomnieniowym. "Na przykład ja. Znaki szczególne pewnego rocznika (1926)".

Dlaczego nie przyjechał wcześniej? Odpowiedź zdaje się prosta: Lenz nie przesadza z sentymentalizmem i nie pozwala, by przeszłość za bardzo przesłoniła mu teraźniejszość. Po wojnie wielokrotnie powtarzał, że znalazł swoją nową "małą ojczyznę" i jest nią Hamburg. Ełk omijał, żeby uniknąć posądzeń o tęsknotę, która postawiłaby go w jednym szeregu z dawnymi przyjaciółmi z mazurskich ziomkostw. A jednak ciekawość zwyciężyła.

- Jestem na etapie, w którym człowiek przeprowadza życiowy bilans - tłumaczy pisarz w rozmowie z "Tygodnikiem". - Ten powrót jest dla mnie jak eksperyment, radość miesza się we mnie z wielkim smutkiem. Miasto żyje, rozwija się, ale nie należy od dawna do mnie.

Z tamtego miasta zostało niewiele. Zamek krzyżacki czeka na remont, na miejscu kamienic wyrosły peerelowskie dzielnice, Ełk przechodzi kolejny cykl wielkich remontów, aż trudno poruszać się po głównych ulicach. W jeziorze niewiele ryb, miasto, które niegdyś zatrzymywało się na brzegu jeziora, dopiero powraca do przedwojennej tradycji. Ale są i rzeczy niezmienne: wieża ciśnień, szpice wież kościelnych, ten przenikliwy chłód, jak znak rozpoznawczy mazurskiej jesieni, kryształ październikowego nieba, wielka melancholia, która unosi się nad okolicą.

W sali ełckiego centrum kultury czekają już wszyscy. Swoje odznaczenia przyznały urząd marszałkowski, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski i Wspólnota Kulturowa "Borussia". Przyszli urzędnicy, kresowiacy, działacze mazurskiej mniejszości niemieckiej. Czekają cierpliwie. Można powiedzieć, że ten późny powrót, w zimny, jaskrawy dzień, stawia "kropkę nad i".

Ale równie prawdopodobne, że otwiera kolejny etap pracy nad mazurską nostalgią, tym razem już pod oficjalnym patronatem Siegfrieda Lenza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2011