Ostatni przelew z Brukseli

Kolejne wybory w Grecji będą w istocie referendum nad pozostaniem tego kraju w strefie euro. Jeśli Ateny ją opuszczą, Europie nie grozi katastrofa. W Grecji tymczasem widać pierwsze oznaki paniki.

21.05.2012

Czyta się kilka minut

Interpretacja jakiegoś wydarzenia jest w polityce równie ważna, co ono samo. W dyskusji, która toczy się dziś w Europie wokół „kwestii greckiej”, chodzi nie tylko o to, czy Grecja zrezygnuje z euro i jakie będzie mieć to skutki dla gospodarki nie tylko europejskiej, ale nawet globalnej. Stawką jest również to, kto zostanie obarczony odpowiedzialnością – wobec rynków finansowych, wobec wyborców i wobec historii – zarówno za wyjście Aten ze strefy euro, jak i za potencjalnie negatywne skutki tego wydarzenia. Czyja „narracja” zwycięży i kto wyjdzie najmniej „poobijany” po tym, co stanie się 17 czerwca?

Tego dnia w Grecji odbędą się nowe wybory. Konieczne, gdyż głosowanie z 6 maja (dwie trzecie Greków poparło wówczas partie odrzucające politykę oszczędności, opartą na „brukselskim dyktacie”) wyłoniło parlament niezdolny do powołania rządu. Po czym Międzynarodowy Fundusz Walutowy zamroził wszelkie oficjalne kontakty z Atenami.

NADZIEJE ALEXISA TSIPRASA

Pierwsze sondaże sugerowały, że w powtórnych wyborach „antybrukselska” większość będzie mogła utworzyć rząd, a premierem zostanie Alexis Tsipras. Szef skrajnie lewicowej koalicji Syriza posiada wrodzoną pewność siebie, którą niemal jedna trzecia Greków – w jednym z sondaży tylu deklarowało gotowość do poparcia jego partii – błędnie interpretuje jako zdolności przywódcze.

37-letni Tsipras mówi Grekom, że można odrzucić politykę reform i renegocjować z Unią warunki otrzymywania dalszej pomocy – a mimo to pozostać w strefie euro. W niedawnym wywiadzie dla „Wall Street Journal” wyznał, że nie wierzy, by Unia wstrzymała pomoc dla Grecji. Dodał, że jeśli tak się stanie, Grecja (zapewne pod jego rządami) przestanie spłacać długi. Sytuację w kraju Tsipras określił jako „kryzys humanitarny”.

Taki pogląd – że, ujmując dosadniej, Ateny ciągle mogą szantażować Unię, gdyż europejscy politycy panicznie boją się skutków wyjścia Grecji ze strefy euro – nadal wydaje się wśród Greków powszechny.

Jednak może ich spotkać zawód: odrzucenie „brukselskiego dyktatu” i jednoczesne pozostanie przy euro jest mało realne. Nie tylko z powodów merytorycznych. W końcu celem „dyktatu” nie było upokarzanie Greków (nawet jeśli taki jest jego społeczny skutek uboczny), ale doprowadzenie do odbudowania „kompatybilności Grecji ze strefą euro” (określenie komentatora „Neue Zürcher Zeitung”). A raczej nie odbudowania, tylko stworzenia od zera. Bo, jak dziś wiadomo, gospodarka Grecji nigdy nie spełniała warunków unii walutowej, a kraj przyjęto do strefy euro tylko z powodów politycznych.

KALKULACJA STRAT

Jak dowodzi brukselski korespondent „Frankfurter Allgemeine”, wśród unijnych polityków „zmienił się pogląd na potencjalną kalkulację strat w wypadku wyjścia Grecji ze strefy euro”. Inaczej niż dwa lata temu, gdy Grecja po raz pierwszy poprosiła o pomoc i dostała natychmiast 110 mld euro (a potem kolejne 130 mld, choć już pod surowszymi warunkami), polityczny mainstream UE nie oddaje głosu tych, którzy boją się „efektu domina”. Opinia unijnego komisarza ds. waluty: Olli Rehn mówił niedawno, że „jeśli Ateny opuszczą strefę euro, skutki tego będą o wiele poważniejsze dla Grecji i jej obywateli, zwłaszcza dla obywateli mniej zamożnych, niż dla Europy. Europa także będzie cierpieć, ale Grecja będzie cierpieć bardziej”.

Nadzieja polityków, że upadek Grecji nie musi być początkiem ogólnoeuropejskiej katastrofy, zasadza się na kilku przesłankach: inaczej niż w 2010 r., dziś istnieją antykryzysowe struktury (fundusz EFSF, z którego korzystały Grecja, Irlandia i Portugalia; latem rusza stały Europejski Mechanizm Stabilizacyjny); system bankowy na kontynencie jest zabezpieczony pożyczkami z Europejskiego Banku Centralnego; wierzyciele i tak spisali na straty część pożyczonych pieniędzy po niedawnym oddłużeniu Grecji. No i wreszcie: kraje, które w teorii mogłyby paść ofiarą „zasady domina” po upadku Grecji, od dwóch lat pracują na sanacją swych gospodarek (nawet jeśli na efekty trzeba czekać).

Największym bodaj czynnikiem ryzyka – największym także dlatego, że wymykającym się kontroli – pozostaje zachowanie rynków finansowych. A one wcale nie są anonimowe: to przecież konkretni ludzie, „przesuwający” po globalnym „Monopoly” setki miliardów euro; od tych ludzi oczekuje się teraz, że po tym, jak stracili na greckich obligacjach, będą dalej pożyczać Hiszpanii, Włochom i Francji Hollande’a. I to na niewygórowany procent.

SONDAŻE W CZWARTEK, SONDAŻE W PIĄTEK

Gdy unijni politycy prześcigają się w zapewnieniach, że oczywiście chcą, aby Grecja zachowała euro, warto mieć na uwadze i tę okoliczność: nikt nie chce przejść do historii jako ten, który pierwszy wyciągnął grecką cegiełkę z eurogmachu.

Przekaz Unii – artykułowany przez „wszystkich świętych”, od szefa Komisji Europejskiej przez przywódców Niemiec i Francji, po liderów opinii, na co dzień już nie tak jednomyślnych – brzmi prosto: „Drodzy Grecy, piłka jest po waszej stronie, a wybory z 17 czerwca to referendum, w którym stawką jest pozostanie w eurolandzie. My robimy wszystko, abyście zachowali euro. Ale pomaganie wam to nie ulica jednokierunkowa: potrzebna jest wzajemność i dotrzymywanie zobowiązań. 17 czerwca sami zdecydujecie, czy mamy wam pomagać. I miejcie świadomość, że bez naszych kredytów zbankrutujecie, może już w czerwcu, gdy nie będzie obiecanych przelewów”.

Zbankrutujecie... brzmi to podręcznikowo. Warto wyobrazić sobie taki scenariusz: tłumy ruszają do banków – przedsmak tego nastąpił w ubiegłym tygodniu, gdy spanikowani Grecy w ciągu jednego dnia podjęli w gotówce 700 mln euro – system bankowy załamuje się, spada produkcja, 20-procentowe dziś bezrobocie rośnie do 50 procent, państwo nie może wypłacać pensji i emerytur, wybuchają zamieszki... Słowem: atmosfera jak z Republiki Weimarskiej końca lat 20. XX wieku. Premier Tsipras ogłasza stan wyjątkowy, w odpowiedzi armia bierze sprawy w swoje ręce, jak kiedyś... Nierealne? Niby dlaczego?

A może tak źle nie będzie? Może wydarzenia z ostatnich dni podziałały na Greków – spośród których aż 80 proc. uważa, że ich kraj powinien pozostać w eurolandzie – jak kubeł zimnej wody? Oto w sondażu opublikowanym w miniony piątek – pierwszym przeprowadzonym po tym, jak oczywiste stało się fiasko rozmów nad utworzeniem rządu – konserwatywna Nea Dimokratia i socjalistyczny PASOK (partie opowiadające się za kontynuacją reform, które 6 maja zebrały łącznie tylko jedną trzecią głosów) dostały poparcie prawie 50-procentowe, pozwalające na powołanie rządu; z kolei Syriza odnotowała spadek. Tymczasem w sondażu opublikowanym dzień wcześniej ND i PASOK mogły liczyć zaledwie na jedną czwartą głosów.

Czy gwałtowna zmiana nastrojów dowodzi, że Grecy nagle zaczęli pojmować, iż 17 czerwca będą wybierać między „siłami proeuropejskimi a nihilistami”, jak ujął to lider konserwatystów Antonis Samaras – czy to tylko chwilowe wahnięcie? Co jeszcze wydarzy się przed wyborami, a co może wpłynąć na wynik głosowania – np. jeszcze większa panika wśród ludzi, którzy postanowią nie czekać z zabezpieczeniem swoich oszczędności do 17 czerwca? I kolejne pytanie: nawet jeśli greckim konserwatystom i socjalistom uda się stworzyć rząd, jak długo się on utrzyma – podczas gdy czas pracować będzie na rzecz radykałów?

EUROPA NIE CHCE OSZCZĘDZAĆ

A więc: z jednej strony Grecy, którzy nie chcą dłużej oszczędzać, a z drugiej europejski monolit, bez szemrania zaciskający pasa? Bynajmniej: ostatnio mnożą się sygnały, że nie tylko Grecy, ale coraz więcej Europejczyków ma dość oszczędzania – przede wszystkim dlatego, że nie widać jego efektów.

Grecki dramat od początku rozgrywa się w określonych kontekstach. W 2010 i 2011 r. był to kontekst portugalski i irlandzki: oba kraje także musiały prosić Unię o pomoc (i dziś są w zupełnie innym miejscu niż Grecja). Teraz kontekstem jest ogólnoeuropejska dyskusja nad sensem antykryzysowej strategii – tej, której „twarzą”, po klęsce Nicolasa Sarkozy’ego w wyborach prezydenckich we Francji, pozostaje przede wszystkim Angela Merkel.

A ona jest pod coraz większą presją – i traci sojuszników.

W sporze o to, czy kryzys należy zwalczać bardziej poprzez oszczędności (tę opcję popierają Niemcy i europejska „Północ”), czy raczej poprzez pobudzanie wzrostu gospodarczego, choćby nawet kreując kolejne długi (na co liczy nie tylko „Południe”, ale również brytyjski premier-konserwatysta David Cameron, który popiera ideę euroobligacji), europejscy przeciwnicy Merkel zyskali właśnie sojusznika w osobie nowego prezydenta Francji, Francois’a Hollande’a. Coraz więcej polityków niemieckiej socjaldemokracji zapowiada, że nie poprze w Bundestagu ratyfikacji paktu fiskalnego (w Niemczech potrzeba do tego dwóch trzecich głosów), jeśli rząd Merkel nie podejmie działań na rzecz ożywienia wzrostu w Europie. W Holandii „proniemiecki” Mark Rutte przestał być właśnie premierem – potknął się na programie cięć budżetowych.

Coraz większe kłopoty ma też inny konserwatysta: choć premier Hiszpanii Mariano Rajoy przykładnie realizuje budżetowe oszczędności, wzrostu gospodarczego nie widać. Przeciwnie: w ostatnich dniach sytuacja kraju znów stała się napięta z powodu banków. Gdy ogłoszono, że państwo uratuje – poprzez nacjonalizację – czwarty co do wielkości bank w kraju, w mediach pojawiły się plotki, iż jego klienci wycofali w ciągu kilku dni miliard euro. Coraz bardziej znużony swoją rolą wydaje się też premier Włoch Mario Monti, od pół roku stojący na czele ponadpartyjnego, „technicznego” rządu – także tu problemem numer jeden są zawiedzione nadzieje: mimo oszczędności, wzrostu gospodarczego nadal brak.

Angela Merkel ma przeciwnika także za oceanem: podczas ubiegłotygodniowego szczytu grupy G-8 prezydent Barack Obama krytykował antykryzysową strategię Europy, przeciwstawiając jej USA, które wydają setki miliardów publicznych dolarów na ożywienie wzrostu i konsumpcji. Obamie wtórował „New York Times”, który konstatował, że szefowie największych światowych gospodarek powinni „wywierać presję na niemiecką kanclerz, by wymóc na niej europejski program pobudzania wzrostu gospodarczego. Czas, by powiedzieć to otwarcie: jej kurs surowych oszczędności jest błędny, gdyż wpędza kraje poważnie zadłużone w jeszcze głębszą recesję, co sprawia, że mają jeszcze większe kłopoty ze spłacaniem zobowiązań. Ponadto polityka pani Merkel zagraża zaczynającemu się ożywieniu gospodarczemu w USA, a w Europie prowadzi do niestabilności i ekstremizmu”.

Pani kanclerz jeszcze nie przegrała, ale jest coraz bardziej samotna – i najwyraźniej zaczyna przegrywać swoją walkę o „narrację”.

***

Cztery miliardy dwieście milionów euro: taka kwota wpłynęła na konto greckiego rządu 10 maja, w cztery dni po feralnych wyborach. Była to kolejna transza z drugiego „pakietu pomocowego”, uruchomionego przez Unię w marcu, po tym, jak ówczesny grecki parlament zaakceptował – w bólach i przy akompaniamencie wielkich protestów ulicznych – kolejny plan oszczędności i reform. Tych 4,2 miliarda zapewnia greckiemu państwu płynność do czerwca.

Czy był to ostatni przelew z Brukseli? Czy Grecja opuści strefę euro? Czy Europie coś wtedy grozi?

Przekonamy się za kilka tygodni.  


Korzystałem z przeglądu prasy międzynarodowej, przygotowywanego przez rozgłośnię Deutschlandfunk.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2012