Ostatni dyktator Peerelu

Żaden z liderów PRL nie budził tak długo tak silnych napięć jak Wojciech Jaruzelski. Kim zatem był?

26.05.2014

Czyta się kilka minut

Wojciech Jaruzelski podczas telewizyjnego programu, 6 grudnia 2003 r. Na telebimie: ogłoszenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. / Fot. Mariusz Grzelak / PRZEGLĄD / FORUM
Wojciech Jaruzelski podczas telewizyjnego programu, 6 grudnia 2003 r. Na telebimie: ogłoszenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. / Fot. Mariusz Grzelak / PRZEGLĄD / FORUM

Do końca jesieni 1990, przez ponad 30 lat, zmarły w minioną niedzielę Wojciech Jaruzelski piastował zrazu wysokie, a później najwyższe stanowiska wojskowe i państwowe w PRL oraz w strukturach partii komunistycznej. Jednak w zbiorowej pamięci pozostanie głównie (lub wyłącznie) z racji udziału w dwóch wydarzeniach, w których odegrał rolę kluczową: wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. i rozpoczęciu – negocjacjami Okrągłego Stołu w lutym 1989 r. – transformacji ustrojowej.

Choć nie można definitywnie stwierdzić, że bez jego uczestnictwa wydarzenia te nie mogłyby zaistnieć, to jest pewne, iż osobowość Jaruzelskiego miała na ich przebieg istotny wpływ. Oceny obu wydarzeń nieustannie generują spory w opinii publicznej – nic więc bardziej naturalnego niż to, że Jaruzelski stał się uosobieniem tych konfliktów. Dla jednych Jaruzelski był (i jest) obiektem adoracji, dla innych nienawiści. Chyba żaden z liderów Polski komunistycznej nie budził tak długo tak silnych napięć.

Pochodził z rodziny o tradycjach patriotycznych i ziemiańskich. Urodził się w 1923 r. w majątku w Kurowie koło Puław, którym zarządzał ojciec, a uczył się w warszawskim gimnazjum ojców marianów. Wybuch wojny przerwał mu naukę na poziomie tzw. małej matury.

W drugiej połowie września 1939 r., uciekając najpierw przed Niemcami, a później Sowietami, cała czteroosobowa rodzina schroniła się na Litwie, która niebawem wpadła w ręce Stalina. W czerwcu 1941 r., tuż przed wybuchem wojny sowiecko-niemieckiej, Jaruzelskich – razem z tysiącami Litwinów i Polaków – deportowano na Syberię: ojca do obozu, a resztę na przymusowe osiedlenie w Ałtajskim Kraju. Choć latem 1941 r. w wyniku umowy Sikorski–Majski formalnie odzyskali swobodę – co nie zwalniało od morderczej pracy – ojciec zmarł.

Syn nie dotarł do armii Andersa. Dopiero w 1943 r. został zmobilizowany do Dywizji Kościuszkowskiej, wojska całkowicie kontrolowanego przez Sowietów i polskich komunistów. Wojnę zakończył jako porucznik; walczył m.in. na Wale Pomorskim i pod Berlinem.

Wejście w system

Ani pochodzenie i edukacja, ani dramatyczne lata na Syberii nie zachęcały do wybrania zawodu żołnierza w takiej armii, jaką było Ludowe Wojsko Polskie. Ale 22-latek tak wybrał. I najwyraźniej nie tylko nie miał zastrzeżeń do polityki komunistów – m.in. uczestniczył w walkach z niepodległościową partyzantką – ale ją afirmował; w 1947 r. wstąpił do Polskiej Partii Robotniczej.

Z tym okresem związana jest współpraca Jaruzelskiego z Informacją Wojskową (tj. wojskową policją polityczną). Jest ona słabo udokumentowana, ale nie wydaje się czymś esktraordynaryjnym: w okresie stalinowskim ze służbą tą współpracował prawie co siódmy oficer LWP.

Po ukończeniu kursu w Centrum Wyszkolenia Piechoty i rocznej pracy w nim jako wykładowca, przez 10 następnych lat Jaruzelski funkcjonował w sztabach; głównie organizował szkolenia. Uzyskiwał bardzo pozytywne opinie i szybko awansował, by w lipcu 1956 r. – po 13 latach służby wojskowej – zostać generałem brygady.

Był najmłodszym generałem w LWP, co – jak twierdzą niektórzy – świadczy o posiadaniu „silnych pleców” w dowództwie, które było wówczas całkowicie zsowietyzowane – poczynając od szefa MON Konstantego Rokossowskiego. Inni uważają, iż awanse Jaruzelskiego wynikały z tego, że wyróżniał się wśród oficerów inteligencją i kindersztubą wyniesioną z domu oraz kulturą nabytą w czasach gimnazjalnych.

Jakie by nie były powody, Jaruzelski wszedł do elity armii. Buława była już w plecaku. Jesienią 1957 r. został skierowany do „służby liniowej” i objął dowództwo 12. Dywizji Piechoty w Szczecinie. Nie była to jednostka elitarna, niemniej ważna: w przypadku wojny z Zachodem miała iść w pierwszym rzucie. Dywizja nie wyróżniała się wśród innych, nowy dowódca nie wprowadził wielu innowacji, ale zdyscyplinował podległy mu korpus oficerski i uzyskiwał bardzo pozytywne opinie przełożonych i instancji kontrolnych.

Człowiek Moczara i Moskwy

Ta próba sprawdzenia umiejętności Jaruzelskiego została zakończona szybko: awansował na generała dywizji, co było związane z powołaniem na stanowisko szefa Głównego Zarządu Politycznego (GZP), który zajmował się nie tylko propagandą – w LWP i na zewnątrz – ale też np. szykanowaniem kleryków, powoływanych do wojska.

Objęcie tej funkcji oznaczało wejście w sferę działalności politycznej, czego znamionami było m.in. otrzymanie w 1961 r. mandatu sejmowego (pełnił go nieprzerwanie do czerwca 1989 r.), objęcie w 1962 r. stanowiska wiceministra obrony narodowej, a zwłaszcza wybór w 1964 r. na członka Komitetu Centralnego PZPR.

Zapewne dzięki piastowaniu stanowiska szefa GZP Jaruzelski znalazł się w sferze zainteresowania szefa MSW Mieczysława Moczara i jego „partyzantów”. Jedna z pierwszych publikacji tego nurtu, „Barwy walki” Moczara, ukazała się w wydawnictwie podległym GZP, a jej główny pisarski eksponent, płk Zbigniew Załuski, był oficerem politycznym. Choć publicznie Jaruzelski nigdy nie pojawił się jako „narodowy komunista”, jego związki osobiste z Moczarem były silne – był np. świadkiem na jego ślubie.

Trudno powiedzieć, jaki wpływ na zapatrywania przyszłego autora stanu wojennego miało to „kolegowanie się” z moczarowcami. Na pewno ułatwiło mu aktywny udział w antysemickiej nagonce, która zaczęła się w wojsku już w 1967 r. W tym czasie Jaruzelski był od dwóch lat szefem Sztabu Generalnego, czyli osobą numer dwa w wojsku; jego awans na to stanowisko stanowił podobną niespodziankę co nominacja z 1960 r. Najwyraźniej szef MON Marian Spychalski cenił młodego wciąż oficera (mimo jego pochodzenia), a Moskwa nie kwestionowała (a może nawet popierała?) szybkie awanse ekszesłańca. W każdym razie był pierwszym oficerem o polskim rodowodzie wojskowym, który został szefem Sztabu Generalnego po kilku kolejnych sowieckich generałach.

Na szczyty

Następny wielki skok Jaruzelskiego związany był z falą antysemickich i antyinteligenckich poczynań ekipy rządzącej. Pod pewnymi względami były to elementy walki koteryjnej na szczytach władzy, gdy „partyzanci” zaatakowali „starych” przedwojennych komunistów. Jedną z jej „ofiar” stał się Spychalski – w kwietniu 1968 r. jego miejsce zajął Jaruzelski. Dla 45-latka powinien to być szczyt kariery. Na posadę dowódcy wojsk Układu Warszawskiego nie mógł liczyć...

Pozycja ministra dawała mu jednak możliwość pełnego wejścia na obszar polityczny, co było widoczne wiosną i latem 1968 r., gdy odbywały się „przymiarki” do interwencji w Czechosłowacji, a argumenty polityczne były ważniejsze niż militarne. Jaruzelskiemu nie było dane poprowadzić wtedy wojsk w pole: zrobił to jego kolega ze szkoły oficerskiej w Riazaniu, gen. Florian Siwicki.

Ale polityczne walory wojska minister wykorzystał w pełni w grudniu 1970 r. Najpierw armia brała udział w tłumieniu strajków (efekt: ponad 40 zabitych, tysiąc rannych), a parę dni później Jaruzelski był jednym z głównych uczestników akcji odsunięcia Władysława Gomułki i wskazania Edwarda Gierka na I sekretarza PZPR –m.in. konsultował się z Sowietami.

Choć Jaruzelski nie dowodził na ulicach Gdańska, to jako minister odpowiadał za swój resort, nie sprzeciwił się decyzji Gomułki o użyciu broni i – wbrew powtarzanej potem wersji – nie był odsunięty od pełnienia funkcji. Politycznym kozłem ofiarnym stał się Gomułka, wojskowymgen. Grzegorz Korczyński (zastępca Jaruzelskiego). Zaś Jaruzelskiemu aktywność w grudniu 1970 r. przyniosła godność zastępcy członka Biura Politycznego („pełnym” członkiem stał się rok później).

Tak znalazł się w gronie kilkunastu osób, które podejmowały lub zatwierdzały najważniejsze decyzje w PRL. Nawet jeśli by nie chciał, to i tak musiałby opowiadać się, gdy pojawiały się projekty postanowień, teksty deklaracji i przemówień I sekretarza PZPR.

Wyczekiwanie

Choć jako członek najwyższej instancji partyjnej w „dekadzie Gierka” Jaruzelski siłą rzeczy musiał interesować się konfliktami na szczytach władzy, to brakuje wyraźniejszych śladów jego angażowania się w te utarczki. Nawet jeśli chodziło o wyrugowanie bliskiego mu Moczara. Należy sądzić, iż poświęcił się sprawom wojska: modernizacji armii, zwiększeniu produkcji zbrojeniowej, pogłębieniu współpracy w ramach Układu Warszawskiego.

Walczył więc o pieniądze na wojsko, o inwestycje, rozbudowę infrastruktury. Na ogół z sukcesem – i nawet wówczas, gdy kryzys gospodarczy stukał już do bram. W latach 1976-80 wydatki na zbrojenia wzrosły o blisko połowę; w 1978 r. podjęto decyzję o niezwykle kosztownej produkcji czołgów T-72.

Lech Kowalski, jeden z biografów Jaruzelskiego, sądzi, że jako minister miał on duży zakres autonomii – tym większy, iż sprzyjał mu premier Piotr Jaroszewicz, który w latach 1943-50 sprawował wiele wysokich funkcji związanych z wojskiem. O pozycji Jaruzelskiego może świadczyć fakt, że w 1976 r., w związku z kryzysem, który zarysował się po czerwcowych strajkach, Gierek proponował mu nawet funkcję premiera. Jaruzelski miał tę propozycję odrzucić, ponieważ – jak pisze Kowalski – mogło to oznaczać rozbrat z wojskiem, gdyż trudno było sobie wyobrazić pełnienie zarazem funkcji premiera i szefa MON.

Kilka lat później możliwość taka powstała – i Jaruzelski ją wykorzystał.

Czas Solidarności

Strajki z 1980 r. wstrząsnęły krajem. Nie mogły więc nie wstrząsnąć partyjną „wierchuszką”. Jaruzelski regularnie uczestniczył w zebraniach Biura Politycznego, które od połowy sierpnia 1980 r. odbywały się niemal codziennie. Często zabierał głos, ale obok Gierka najważniejszą osobą stał się bezbarwny aparatczyk Stanisław Kania. Szef wojska był ostrożny, nie zachęcał do sięgania po metody siłowe, zalecał staranne konsultacje z Moskwą.

Nie należał do obrońców Gierka, ale chyba przesadna jest teza, że istniał spisek Kani i Jaruzelskiego. Jest za to prawdopodobne, że obaj wspierali się, pragnąc wykorzystać sytuację podobną do znanej im z 1970 r.: utraty autorytetu przez I sekretarza i próby wybrnięcia z kryzysu przez chwyt z kozłem ofiarnym. Stał się nim Gierek, choć to on doprowadził do polubownego (chwilowego) zakończenia konfliktu. Ale upadł, a głównym beneficjentem był Kania. Zaś i tak silna pozycja Jaruzelskiego uległa wzmocnieniu.

Konieczność użycia siły stawała się prawdopodobna, a to oznaczało wzrost znaczenia armii. Sugestia taka znalazła się w sowieckich „wytycznych” z początku września 1980 r.: należy – pisano – „zwrócić większą uwagę na armię” i „wykorzystać możliwości przyciągnięcia kadry dowódczej do pracy partyjno-gospodarczej”. W październiku 1980 r. Sztab Generalny otrzymał rozkaz podjęcia prac nad planem stanu wojennego.

Ale kolejne zaostrzenia w permanentnym już kryzysie udawało się łagodzić. Jaruzelski zajmował zwykle tak samo umiarkowane stanowisko jak Kania, co może świadczyć albo o zbieżności poglądów, albo o jego konformizmie. Towarzyszyły temu naciski „od wewnątrz” (ze strony antysolidarnościowo nastawionego aparatu PZPR, SB i kadry LWP), jak i „od zewnątrz” (ze strony Kremla i innych sąsiadów PRL-u, zaniepokojonych „polską anarchią”).

Stan wojenny: próba

Pierwsza kulminacja nacisków z „bratnich” państw miała miejsce na przełomie listopada i grudnia 1980 r., ale zapowiedziane manewry wojsk Układu Warszawskiego w Polsce – mające być parasolem dla aresztowania kilku tysięcy działaczy opozycji i Solidarności – zostały odwołane. Nie jest pewne, czy ich zapowiedź nie była blefem. Zniecierpliwienie nie opuszczało ani rodzimego „betonu” partyjnego, ani sojuszników.

Częściową odpowiedzią na ich oczekiwania była realizacja sowieckich propozycji z września 1980 r.: 11 lutego 1981 r. Sejm powołał Jaruzelskiego na premiera, zostawiając mu szefostwo MON. W ciągu pół roku w ławach rządowych zjawili się następni generałowie: Michał Janiszewski (szef gabinetu premiera), Czesław Piotrowski (minister górnictwa), Tadeusz Hupałowski (minister administracji), Czesław Kiszczak (szef MSW). Wojskowi zaczęli też zajmować stanowiska w administracji terenowej.

Pierwszą próbę wprowadzenia stanu wojennego – przy asystencji wojsk sowieckich, enerdowskich i czechosłowackich – podjęto nieco ponad miesiąc od powstania rządu Jaruzelskiego. Był to tzw. kryzys bydgoski. Ale ani Kania, ani Jaruzelski nie mieli przekonania, że jest szansa na sukces, gdyż Solidarność zdołała się zmobilizować. W efekcie – choć podstawowe polityczne dokumenty dotyczące wprowadzenia stanu wojennego podpisali 27 marca premier oraz I sekretarz – do podjęcia działań nie doszło.

Natomiast tydzień później, na starannie utajnionym spotkaniu Kani i Jaruzelskiego z dwoma przedstawicielami sowieckiego Politbiura uzgodniono, iż stan wojenny zostanie wprowadzony polskimi siłami, a „wojska sojusznicze” będą w gotowości do udzielenia pomocy.

Stan wojenny: uderzenie

Mimo ponagleń, tandem Kania-Jaruzelski działał kunktatorsko i nie podejmował decyzji, choć intensywne prace nad przygotowaniem stanu wojennego nadal trwały. W czerwcu 1981 r. ZSRR i NRD usiłowały dokonać „wewnętrznego puczu” przeciw tandemowi, ale próba spaliła na panewce, pozbawiając partyjnych konkurentów Kani i Jaruzelskiego wiarygodności.

18 października 1981 r. Kania, który zgłaszał wątpliwości co do stanu wojennego, został zdymisjonowany. Jego miejsce – z błogosławieństwem Moskwy – zajął Jaruzelski. W ten sposób skupił w swoich rękach stanowiska I sekretarza, premiera i szefa MON, co było niezbędne dla zapewnienia jednolitości zarządzania stanem wojennym.

Sytuacja gospodarcza stała się nieznośna, zaopatrzenie dramatyczne, nastroje społeczne pogarszały się, zaufanie do Solidarności spadało, liczne – choć nie przeważające – były głosy działaczy związkowych domagających się radykalizacji postulatów i form działania. Z drugiej strony „beton” partyjny, esbecki i wojskowy coraz natarczywiej domagał się działań. Strajki, niektóre sztucznie przedłużane przez władze, podgrzewały atmosferę, a ekipa Jaruzelskiego groziła ustawami o nadzwyczajnych środkach.

Trudno określić, kiedy zapadła decyzja, że stan wojenny zostanie wprowadzony. Na pewno przejęcie stanowiska I sekretarza przez Jaruzelskiego było istotnym punktem na drodze do wydania rozkazu. 5 grudnia 1981 r. Biuro Polityczne dało mu placet, gdyż operacji nie można było odwlekać – m.in. z uwagi na groźbę dekonspiracji i z racji zaproszenia Jaruzelskiego na 15 grudnia do Moskwy. Za to znamy moment wydania rozkazu (często myli się te dwa elementy): 12 grudnia ok. godziny 14 Jaruzelski ów rozkaz wydał – po telefonicznej konsultacji z Moskwą i mając pod bokiem marszałka Kulikowa, dowódcę wojsk Układu Warszawskiego, który zjawił się w Warszawie pięć dni wcześniej. Machina ruszyła.

Dwoistość

Nie sposób odpowiedzieć na pytanie, jak osobowość Jaruzelskiego wpłynęła na wprowadzenie stanu wojennego i zarządzanie nim. Na plan pierwszy wybija się sylwetka człowieka w mundurze o zaciętym wyrazie twarzy, skrytej za ciemnymi okularami. Sztywnego, jakby zakutego w gorset, mówiącego bez emfazy, lecz z natężoną wrogością, a nawet nienawiścią wobec przeciwnika. Ale ze wspomnień współpracowników wyłania się postać niemal hamletyczna, która przeżywa wahania przed podjęciem decyzji, wielokrotnie odkłada ten moment, w nieskończoność dyskutuje...

Obrazy te nie muszą być przeciwstawne. A może nawet oddają dwoistość jego osoby: młodzieniec z tzw. dobrej rodziny, zesłaniec grzebiący ojca – parę lat później decyduje się zostać w wojsku, które walczy z siłami niepodległościowymi, i na członkostwo w partii, która niszczy jego klasę społeczną. Odtąd robi szybką karierę, poszerza pole aktywności na politykę i w niej osiąga szczyt władzy. A także: zimny i konsekwentny wykonawca poleceń lub własnych decyzji, usuwający z armii kolegów-oficerów z ksenofobicznych pobudek, bez mrugnięcia okiem akceptujący udział armii w inwazji na sąsiedni kraj, niczym niezagrażający Polsce. Minister niereagujący na użycie wojska do krwawego tłumienia strajków. W końcu architekt i zarządca stanu wojennego, który przyniósł ogólnonarodową traumę i dziesiątki ofiar, wtrącił do więzień tysiące ludzi, drastycznie pogłębił podziały w społeczeństwie.

A kilka lat później – zwolennik negocjacji z opozycją, optujący za ostrożną, ale rzeczywistą reformą polityczną i gospodarczą, nawet nie próbujący użyć uprawnień, które w lipcu 1989 r. uzyskał jako prezydent PRL (i III RP), do blokowania zmian ustrojowych.

Zmian, które coraz dalej wychodziły poza horyzont wyobrażalny nawet po przegranych wyborach z 4 czerwca 1989 r.


Prof. ANDRZEJ PACZKOWSKI (ur. 1938) jest historykiem, przewodniczącym Rady IPN. Autor szeregu książek, m.in. „Wojna polsko-jaruzelska” i „Trzy twarze Józefa Światły”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2014