Osiem tysięcy metrów ryzyka

BOGUMIŁ SŁAMA, instruktor alpinizmu: Wspinaczka to dość intymne zajęcie. Nie mówi się o nocach w samotności, kiedy przychodzą demony. Ludzie, którzy się wspinają na poważnie, wiedzą, jak łatwo przegrać.

29.01.2018

Czyta się kilka minut

 / ARCHIWUM PRYWATNE BOGUMIŁA SŁAMY
/ ARCHIWUM PRYWATNE BOGUMIŁA SŁAMY

BARTEK DOBROCH: Polskę znów połączył himalaizm. Połączył i podzielił. Jedni podziwiają determinację ratowników i walkę ratowanej, inni piętnują himalaistów, ganią za nieodpowiedzialność.

BOGUMIŁ SŁAMA: Ludzie uwielbiają katastrofy. To one powodują zainteresowanie górami u tych, którzy na co dzień są obojętni. Przed laty moja szefowa z Polskiego Związku Alpinizmu, Hanna Wiktorowska, zapytała: „Czy wiesz, kiedy robi się największe zainteresowanie kursami?”. Obstawiałem, że kiedy Andrzej Zawada wbija flagę Polski na kolejnym szczycie. Okazało się, że największe dopytywanie, jak zostać taternikiem, było po spektakularnych tragediach.

Czyli to nie jest nowe zjawisko?

Zjawisko zawsze nam towarzyszyło. Natomiast teraz płacimy cenę za niesamowity postęp technologii. Są fora internetowe, portale społecznościowe. Chwytamy informacje i wydaje nam się, że wszystko wiemy. Jest straszliwy galimatias: „Urubko leci”, „nie leci”, „żyje”, „nie żyje”, „weszli na szczyt”... Ci, których będę nazywał małymi ludźmi, zaczynają bać się o pieniądze podatników na akcję ratunkową, choć jej koszt dla budżetu państwa jest niemal niezauważalny. Druga grupa komentujących to hurraoptymiści. Piszą: „wspaniali chłopcy!”, „napierać!”, „uda się!”.

Tymczasem alpinizm, wspinaczka, taternictwo to dość intymne zajęcia. Nie mówi się o nocach w samotności, kiedy przychodzą demony, strachy i wątpliwości. Ludzie, którzy się wspinają na poważnie, wiedzą, jak łatwo jest przegrać. Wystarczy minimalny błąd, niepomyślenie o czymś.


Czytaj także: Marek Rabij: Duch Nanga Parbat


Alpinizm w przeciwieństwie do prawie wszystkich sportów (może poza żeglarstwem) nie miał kibiców. Była wąska grupka różnych ciotek i narzeczonych, zawsze życzliwych. A teraz, dzięki tej dostępności informacji, dorobiliśmy się rzeszy kibiców. Mających, niestety, wszystkie cechy kibiców, np. niezachwianą pewność, że wiedzą lepiej i zrobiliby to lepiej.

A co Pan myśli o wydarzeniach pod Nanga Parbat?

Na refleksję przyjdzie jeszcze pora. Do kolegi Mackiewicza miałem, jak większość polskich alpinistów, stosunek nieco ironiczny, w pewnym momencie ambiwalentny. Dochodziły słuchy o jego dziwnych rozliczeniach, nie podobał mi się jego atak na Simone Moro po tym, jak Włoch zdobył zimą Nanga Parbat. To śmieszne, że ktoś bierze sznurki ze sklepu rolniczego na wyprawę.

Z drugiej strony sam zacząłem się wspinać na linie do prania, a głowicę do czekana zrobiłem z młotka. Lata 60. – wtedy nie dało się inaczej. No i wyszedł z piekła, z dołu, z heroiny... Jedni powiedzą „wariat”, ale nikomu krzywdy nie robił.

Himalaiści byli podzieleni w jego ocenie, podobnie jak w ocenie Adama Bieleckiego po wyprawie na Broad Peak w 2013 r. Wojtek Kurtyka wydawał się wręcz zafascynowany Mackiewiczem jako naturszczykiem, który odtwarzał pierwotnego ducha przygody w Himalajach.

Wojtek sam jest taką osobą, która nie umie się zmieścić w strukturach. Jednak przy całym swoim romantyzmie jest nieprawdopodobnym pragmatykiem.


Czytaj także: "Jestem kozłem ofiarnym" - Adam Bielecki po tragedii na Broad Peak


Niektóre oceny zmieniają się z wiekiem. Mój stosunek do Bieleckiego i Broad Peak zmienił się, choć nie jest rycerzem z mojej bajki ani znajomym. Zginął tam z kolei Maciek Berbeka, z którym byliśmy zaprzyjaźnieni: postać jasna, skromna, nie znałem ludzi, którzy mówili o nim coś złego. Ale dziś myślę, że odpowiedzialność jest rozłożona. Bielecki był tylko jednym z trybików, które nie zadziałały.

Teraz jest jednym z bohaterów.

Mam ogromny szacunek do ratujących i znowu czuję się szczęśliwy, że jestem polskim alpinistą. Bóg wie, ile ich to mogło kosztować. Mogli przewalić zimową wyprawę na K2. Ale według mnie to całe K2 nie jest warte tego, co zrobili. Możliwość uratowania życia i wejście na jakąś górę to rzeczy, które w ogóle do siebie nie przystają.

Zostaje tylko pytanie, jak bardzo można ryzykować, ratując czyjeś życie. Wiem z doświadczenia, że bardzo. Włącza się adrenalina, ale to jest w nas, ludziach, fajne. Byle nie przedobrzyć. Gdy wiadomo, że w górze ktoś jest już prawdopodobnie nieżywy, przy tak wielkich zagrożeniach trzeba odpuścić.

Mamy więc piękny powrót do najlepszej tradycji środowiska taternickiego, spod znaku słynnej maksymy Wawrzyńca Żuławskiego: „Przyjaciela nie opuszcza się nawet wtedy, gdy jest bryłą lodu”. Bo myślę, że Żuławskiemu nie chodziło o to, by usiąść przy kimś zamarzniętym i razem z nim umrzeć. Chodzi o symbolikę: że interesujemy się jego losem, ratujemy, póki to możliwe, a w momencie, kiedy jest zamarz­niętą bryłą, dbamy o ludzki pochówek.

10 lat temu Szwajcar Ueli Steck dotarł na grań Annapurny do dotkniętego chorobą wysokogórską Iñakiego Ochoi, ale jedyne, co mógł zrobić, to podać mu wody i być przy jego śmierci.

To bardzo ważne. Abstrahując od tego, czy jest inny świat, wychowani jesteśmy w kręgu kultury chrześcijańskiej, chociaż motyw pomocy umierającym powtarza się np. w kulturach Wschodu. Czasem jednak nie możemy. Czasem rozsądek nakazuje, by nie iść.

Możemy podejrzewać, że był to także dylemat Elisabeth Revol. Trwała przy Tomaszu Mackiewiczu, dopóki mogła.

Jest doświadczoną alpinistką. Jeżeli wymieniała w wiadomościach obrzęk płuc, obrzęk mózgu, chorobę wysokościową i odmrożenia, to właściwie Tomek nie powinien już w takim stanie ani cierpieć, ani zdawać sobie z czegokolwiek sprawy.

Określiła jego stan jako agonalny.

Mam więc nadzieję, że odchodził spokojnie, bo jest to podobno spokojne umieranie.

Nie wyobrażam sobie, nawet gdyby do niego doszli, możliwości ściągnięcia takiego człowieka – ani we dwóch, ani we czterech.

Po Halinę Krüger-Syrokomską pod K2, gdy tam byłem w 1982 r., poszły nas tłumy, w tym wyspecjalizowani austriaccy ratownicy. Była to harówka, a przecież było nisko, ona umarła w obozie I. Po całonocnej dyskusji wygrała opcja, że trzeba ją ściągnąć, bo jak jej córka będzie chciała zobaczyć grób mamy, to przecież do szczeliny przy obozie I nie pójdzie. Może to kosztowało nas szczyt. Ale działo się to w pięknej pogodzie i nie jest w ogóle z Nanga Parbat porównywalne.

Wyprawa zimowa pojechała na K2 pod strasznym ostrzałem. Żartowałem, że brakuje tylko informacji o sponsorze i marce mieczy samurajskich do popełnienia harakiri, jak nie wejdą na szczyt. Bo znowu napiszą, że „za nasze pieniądze” nie weszli.

Teraz pytają, po co była ta szarża Mackiewicza i Revol. Czy ich potwierdzone już wejście na szczyt to nie było, powołując się na tytuł słynnej książki górskiej, „niepotrzebne zwycięstwo”? Nanga Parbat została przecież zdobyta zimą dwa lata temu.

Weszli drugi raz. I było to ich zwycięstwo. Ja nienawidzę tego pytania: dlaczego to robię.

Tytuł książki Terraya jest znakomity, bo rzeczywiście bywają to ciężkie boje i gdyby ludzie wkładali tyle determinacji w zdobycie majątku, wykształcenia, czegokolwiek, toby góry przestawiali. Jedni to potrafią przekuć w karierę finansową, jak Rein­hold Messner, inni są jak Wanda Rutkiewicz, która nie umiała tego przekuć w nic poza własną śmiercią, są też tacy, którzy potrafią się wycofać i zostać świetnymi reporterami jak Walter Bonatti.

To się nazywa pasja. Ja mogę mówić, co ona mnie dała. Zapłaciłem jakąś cenę, jeśli chodzi o wykształcenie, ale świetnie poznałem ludzi w różnych sytuacjach. Poznałem też siebie, udało mi się pokonać pewne demony w sobie. Każdy ma inną motywację. Są ludzie, którzy gaszą swoje kompleksy, co mi się nie podoba, podobnie jak nadmiar ambicji.

Czyli do Mackiewicza trudno mieć pretensje?

Nie robił nic nieetycznego. Podchodził do tego nie jak wojownik, ale jak chłopiec, który miał marzenia.

Zapłacił najwyższą cenę, ale to jest wkalkulowane w tę grę i dotyczy także mistrzów. Włoch Renato Casarotto w 1986 r. zjechał do podstawy K2, zadzwonił do żony, która była w bazie, żeby nastawiała zupę, i tuż przed bazą wpadł do szczeliny. Pod Everestem w 1989 r. zginęli moi przyjaciele i kumple, sami profesjonaliści. Ale kto im kazał mocować tak długą poręczówkę i wpinać się do niej razem? Nazbierało się śniegu i spadła lawina.


Czytaj także nasz serwis specjalny: powszech.net/nanga-parbat


Na wieńce, wiązanki wydałem większe pieniądze niż na różne uciechy. Widziałem rozpacze, dramaty, ludzi rozmazanych na piargach. Ogromna część ofiar była bez sensu, przez fircykowanie, brak przyłożenia się. Ale nie robię z tego kapliczki straceńców ani nie mówię: „Góry tylko dla zawodowców”. Bo kim są zawodowcy? U mnie pasja stała się zawodem, ale wielu wspinaczy to amatorzy.

Mackiewicz wracał na Nanga Parbat siedem razy.

Góra może stać się obsesją. Jak ktoś bardzo dużo jeździ w Himalaje i się nakręca, to często źle kończy. Ja tak miałem z początku, jedna wyprawa, druga, propozycje następnej i – łaska boska – uszkodziłem kolano we Francji. Miałem jechać jeszcze na tragiczny Everest w 1989...

Jak przewodnik, instruktor, który uczy, jak unikać ryzyka, patrzy na współczesny himalaizm, w którym liczą się wejścia o najwyższym stopniu ryzyka?

Prywatnie uwielbiałem drogi wielkie i ryzykowne. Zarządzanie ryzykiem polega jednak na tym, że jako przewodnik muszę je sprowadzać do możliwego minimum. A prowadząc kurs taternicki podnieść: muszę ludzi przyzwyczaić do podejmowania ryzyka, żeby każdy mógł sobie odpowiedzieć, do jakiego stopnia jest w stanie ryzykować. Sam jednak nie wróciłbym w Himalaje. Wiem, że dla mnie ryzyko byłoby już zbyt duże.©

BOGUMIŁ SŁAMA (ur. 1948) jest instruktorem Polskiego Związku Alpinizmu, był wieloletnim kierownikiem Centralnego Ośrodka Szkolenia PZA na Hali Gąsienicowej „Betlejemka”. Współzałożyciel Polskiego Stowarzyszenia Przewodników Wysokogórskich. Wspinał się m.in. w Himalajach, Pamirze i Karakorum.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2018