Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To nie tylko zwieńczenie triumfalnego pochodu tego filmu od festiwalu w Cannes do Los Angeles. To także potwierdzenie, że w kinie warto kroczyć własną drogą – zamiast hodować kompleksy, próbować dogodzić wszystkim czy realizować odgórne zamówienia. Z pewnością łatwo nie będzie. Japońskie „Złodziejaszki” Hirokazu Koreedy, libańskie „Kafarnaum” Nadine Labaki, a szczególnie czarno-biała meksykańska „Roma” Alfonso Cuaróna to bardzo mocni konkurenci; dołóżmy do tego jeszcze polityczne uwikłania, promocyjną skuteczność i inne gry interesów.
Sebastian Smoliński z Cannes o „Zimnej wojnie” Pawła Pawlikowskiego >>>
Nie da się jednak ukryć, że w swoim głównym rozdaniu tegoroczne Oscary, choć zrezygnowano ostatecznie z osobnej kategorii dla filmów stricte rozrywkowych, promują, przynajmniej na tym etapie, kino bardziej studyjne (czytaj: artystyczne) niż tak zwane multipleksowe. „Faworytę” Yorgosa Lanthimosa, która sama stała się Oscarową faworytą zgarniając wraz „Romą” najwięcej, bo aż po dziesięć nominacji, zobaczymy pewnie w jednych i drugich salach, choć przecież oba filmy to czysta filmowa rafinada – jakkolwiek przy bliższym poznaniu nadająca się i do smakowania, i do przeżywania. Greckiemu reżyserowi udało się coś rzadkiego: zamienić pałacową intrygę z początków XVIII wieku w misternie pleciony arras, na którym kłębią się nie tylko ornamenty, ale i bardzo intymne emocje (moja recenzja z „Faworyty” w jednym z najbliższych numerów „Tygodnika Powszechnego”).
Anita Piotrowska recenzuje film„Roma” Alfonso Cuaróna >>>
Patrząc na ranking nominacji, trudno uciec od kwestii politycznych. I tak jak „Roma”, stawiająca w centrum kadru osobę niewidoczną i „nieważną”, jest filmem politycznym w nieoczywistym dla wszystkich sensie, tak tuż za nią (dziewięć nominacji) plasuje się „Vice” Adama McKaya portretujący polityka pierwszoligowego, czyli Dicka Cheneya. Różnice są jednak zasadnicze. Podczas gdy Cuarón, podobnie jak Pawlikowski w „Zimnej wojnie”, po zegarmistrzowsku cyzeluje język kina, zostawia pole wyobraźni i refleksji, McKay mierzy w byłego wiceprezydenta z broni ciężkiej, tworząc zjadliwy acz chwilami błyskotliwy pamflet na amerykańskiego „jastrzębia”. Biorąc pod uwagę obecne podziały polityczne, większe szanse w definitywnym starciu mogą mieć filmy zaangażowane, ale znacznie lżejszego kalibru: „Czarne bractwo. BlacKkKlansman” Spike`a Lee i „Green Book” Petera Farrellego, które próbują rozbrajać niegdysiejsze, choć tak naprawdę ciągle obecne napięcia rasowe w USA. Oby tylko nie pogodziły nas wszystkich „Narodziny gwiazdy” Bradleya Coopera, które również plasują się w czołówce nominowanych.
Rozmowa z Pawłem Pawlikowskim, reżyserem „Zimnej wojny”, tuż po odebraniu Oscara za film „Ida”
W tym roku podczas Oscarowych zmagań siłą rzeczy staliśmy się patriotami. Trudno odżałować braku aktorskiej nominacji dla Joanny Kulig (moje serce będzie teraz rozdarte między Glenn Close w filmie „Żona” a Olivią Colman w „Faworycie”) oraz dla „Komunii” Anny Zameckiej. Wśród nominacji w tej ostatniej kategorii jest za to wybitny dokument „O ojcach i synach” Talala Derkiego (od 1 marca w naszych kinach). Żaden twórca filmowy nie wszedł tak głęboko w prywatny świat bojowników ISIS. Podczas ubiegłorocznego Krakowskiego Festiwalu Filmowego, gdzie film otrzymał główną nagrodę, „TP” zorganizował wokół niego spotkanie w bezdomnym dziś kinie ARS. Prócz „Zimnej wojny” będzie więc komu kibicować w nocy z 24 na 25 lutego.