Osądzeni za bierność

Adam Hochschild: Jeden człowiek lub niewielka grupa ludzi może mieć znaczący wpływ na losy świata. Widać to na przykładzie krwawych szaleńców w rodzaju Stalina, jak i odważnych bohaterów typu Mandeli.

12.06.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Kim Kulish / GETTY IMAGES
/ Fot. Kim Kulish / GETTY IMAGES

MICHAŁ SOWIŃSKI: Wielokrotnie wraca Pan w swoich książkach do Afryki. Dlaczego właśnie ten kontynent jest dla Pana tak ważny?

ADAM HOCHSCHILD: Mój ojciec był dyrektorem firmy zajmującej się wydobywaniem surowców w dzisiejszej Zambii. Gdy byłem nastolatkiem, zabrał mnie w podróż służbową. Uświadomiłem sobie wtedy, że moje wygodne życie w Stanach jest opłacane przez ciężką pracę afrykańskich górników. To był dla mnie pierwszy krok do zrozumienia mechanizmów rządzących światem. Później wróciłem do Afryki już na studiach i podjąłem się pracy jako dziennikarz w redakcji antyapartheidowej gazety w RPA.

Kiedy to było?

W drugiej połowie lat 80. Doświadczenie, które wtedy zdobyłem, odmieniło moje życie. Nigdy jednak nie chodziło mi o rozliczenie się z osobistymi sprawami. Stawką były zawsze kwestie uniwersalne.

Afryka jako wyrzut sumienia świata Zachodu?

Nie będę oryginalny, jeśli stwierdzę, że sposób, w jaki Europejczycy traktowali mieszkańców Afryki, mówi nam sporo o zasadach i sposobie funkcjonowania imperialistycznej polityki w ogóle. Dużo o tym pisał jeden z moich ulubionych polskich pisarzy, Ryszard Kapuściński. Przeczytałem wszystkie jego książki dostępne po angielsku, sporo też o nim pisałem – od zawsze darzę go olbrzymim szacunkiem.

Gdy zbierał Pan w RPA materiały do „Lustra o północy”, to nikt, łącznie z Panem, nie przewidywał, że ten system polityczny za chwilę runie. Czy zatem możliwe są w ogóle prognozy polityczne?

Z mojego doświadczenia wynika, że w ogóle bardzo trudno cokolwiek przewidzieć. Pod koniec lat 80. nikt nie podejrzewał, że za chwilę rozpadnie się Związek Radziecki. Na początku listopada zeszłego roku bardzo niewielu Amerykanów było skłonnych dać wiarę, że – głównie za sprawą dziwaczności naszej ordynacji wyborczej – prezydentem zostanie przepełniony agresją ignorant. Nie inaczej było z serią wydarzeń zwanych Arabską Wiosną, których zarówno wybuch, jak i koniec były nieoczekiwane. Naukowcy są w stanie z dużą dozą prawdopodobieństwa prognozować jutrzejszą pogodę, ale poza tym o przyszłości nie możemy powiedzieć nic pewnego.

Z drugiej strony da się jednak dostrzec ogólne prawidłowości: systemy polityczne, w których zdecydowana większość obywateli jest wykluczona z procesu rządzenia, mają niestabilną strukturę i nie są w stanie długo przetrwać. Choć często bywa też tak, że po okresie wzmożonej nadziei i optymizmu stary reżim jest zastępowany przez nowy, równie opresyjny, ale działający na innych zasadach. W 1991 r., gdy upadek Związku Radzieckiego był już widoczny i oczywisty dla wszystkich, niewiele osób przewidywało nastanie nowej Rosji rządzonej przez oligarchów.

Podczas pracy nad swoimi książkami musiał się Pan natknąć na tysiące historii o ludzkiej podłości i okrucieństwie. Nie dopada Pana czasem przygnębienie?

Każdy, kto zajmuje się historią, musi nieustannie konfrontować się z wszechobecnymi dowodami ludzkiej podłości i zdolności do okrucieństwa. Jednak podtrzymuje mnie na duchu fakt, że nawet w czasach najcięższej opresji i w miejscach najgorszego terroru można natknąć się na ludzi niezwykłych, obdarzonych odwagą do przeciwstawiania się złu. Na ludzi takich jak Nelson Mandela czy Andriej Sacharow – których zresztą obu miałem zaszczyt poznać osobiście, za co do dziś jestem wdzięczny losowi. Gdy zajmuję się bardziej zamierzchłą historią, to szukam postaci im podobnych – i zawsze, co uważam za wspaniałe, udaje mi się ich znaleźć. W osiemnastowiecznej Anglii prawie wszyscy uważali niewolnictwo za zjawisko naturalne, które będzie trwać w nieskończoność. Była jednak bardzo mała grupka ludzi, którzy myśleli inaczej. Można powiedzieć, że spędziłem z nimi kilka lat, gdy przygotowywałem się do pisania „Pogrzebać kajdany”.

Heroiczne postaci, jak choćby założyciele ruchu abolicjonistycznego, rzeczywiście mogą podnosić na duchu. Ale czy zawsze musi być tak, że działamy dopiero po fakcie, gdy miliony już doświadczyły niewyobrażalnego cierpienia?

Nie, to nie jest sytuacja nieuchronna. Przykładem może być jedno z największych wyzwań, przed jakim staje dziś ludzkość – zjawisko globalnego ocieplenia. Naukowcy dali nam w tej kwestii bardzo konkretne prognozy i ostrzeżenia. Część świata – Europa Zachodnia, niektóre państwa wyspiarskie, mój rodzinny stan, czyli Kalifornia – potraktowała te ostrzeżenia bardzo serio i już zaczęła działać. Niestety, najbardziej wpływowy człowiek na tej planecie, prezydent Trump, schował głowę w piasek i udaje, że nie ma problemu.

Czy można wyciągać konstruktywne wnioski z historii?

Nie uważam, żeby historia była nauką w tym sensie, w jakim jest nią fizyka czy chemia. Jednak wydaje mi się, że jesteśmy w stanie wyciągać wnioski z popełnionych błędów, ale i odniesionych sukcesów. Prezydent Kennedy twierdził – na ile słusznie, to osobna kwestia – że dzięki wiedzy na temat przyczyn wybuchu I wojny światowej dużo ostrożniej podejmował decyzje podczas kryzysu kubańskiego w roku 1962. Miał świadomość, jak łatwo tego typu konflikty mogą wymknąć się spod kontroli. Z kolei prezydent George W. Bush ewidentnie nie odrobił tej lekcji, bo uroił sobie, że inwazja na Irak rozwiąże wszystkie jego problemy, co oczywiście dało efekt odwrotny do zamierzonego.

W posłowiu do „Zwierciadła o północy” pisze Pan, że po upadku apartheidu różnice rasowe są zastępowane przez klasowe. Jesteśmy skazani na zastępowanie jednej formy wykluczenia inną?

Tak się niestety często dzieje, ale nie powiedziałbym, że nie ma innego wyjścia. Niektórym krajom – jak choćby państwom skandynawskim – udało się osiągnąć bardzo wiele w kwestii polityki równościowej, powszechnego dostępu do edukacji, służby zdrowia i innych rzeczy.

Pytam o przydatność historii w kontekście obecnej sytuacji politycznej na świecie – choćby wspomniany już wybór Trumpa, ale również Brexit i niebezpiecznie wysokie poparcie dla Le Pen we Francji. Do tego dochodzą niepokojące tendencje i zjawiska w Europie Środkowej – w Polsce czy na Węgrzech. Chyba za szybko uwierzyliśmy w koniec historii, bo ze zdwojoną siłą powracają problemy, które wydawały się należeć już do przeszłości. Jak Pan ocenia te zjawiska z perspektywy historyka?

Tegoroczny Festiwal Conrada będzie dla mnie pierwszą okazją do wizyty w Polsce, ale dwa lata temu miałem wykład na Węgrzech i sytuacja w tym kraju bardzo mnie zasmuciła. Oczywiście istnieje kilka czynników wspólnych dla zjawisk typu Trump, Le Pen, Orbán czy Brexit. Jednym z nich jest narastająca wśród milionów ludzi na całym świecie niepewność związana z rynkiem pracy. To jeden z efektów globalizacji – firma, w której pracujesz, może jutro przenieść swoją działalność do Bangladeszu. Postępująca automatyzacja również skutkuje redukcją zatrudnienia. Bezpowrotnie minęły czasy, w których – czy to będąc górnikiem, czy wysoko wykwalifikowanym inżynierem – można było pracować w jednym miejscu przez całe życie. Ponadto Ameryka i Europa zmagają się z olbrzymią liczbą migrantów. To wszystko rodzi niepewność, która z kolei sprzyja demagogom. A ci z łatwością wskazują winnego – w przypadku Hitlera byli to Żydzi, dla Trumpa to Meksykanie i muzułmanie, a Orbán mówi o uchodźcach i Romach. Niestety, tę listę można by jeszcze długo ciągnąć.

Pana książki pokazują, że pojedynczy człowiek lub mała grupa ludzi może mieć olbrzymi wpływ na dzieje całego świata. Z drugiej jednak strony wszelkie rewolucje mają swoje podłoże w dużo bardziej złożonych procesach politycznych i ekonomicznych.

Jeden człowiek może mieć znaczący wpływ na losy świata – i to zarówno pozytywny, jak i negatywny. Kiedy np. bolszewicy zaraz po dojściu do władzy, w 1918 r., zdecydowali się na faktyczne zlikwidowanie instytucji parlamentarnych, stało się oczywiste, że nowa Rosja nie będzie krajem demokratycznym. Idąc tym tropem – gdyby na czele Związku Radzieckiego stanął zwykły dyktator, a nie szaleniec w rodzaju Stalina, to być może skończyłoby się na prześladowaniu i czystkach wyłącznie nielicznej grupy ludzi, którzy faktycznie byli jego wrogami politycznymi, a nie na mordowaniu milionów niewinnych. Jeśli chodzi o przykłady pozytywne, to nie wydaje mi się, by w RPA bez Nelsona Mandeli udało się dokonać tego wspaniałego i pokojowego przejścia od dyktatury do demokracji.

W tym, co Pan mówi, jest jednak sporo optymizmu.

Ludzkość naprawdę stworzyła kilka rzeczy, z których może być dumna. Jestem na przykład bardzo szczęśliwy, że mogę żyć w czasach tak zaawansowanej medycyny. Przeciętna długość ludzkiego życia znacząco wzrosła, a śmiertelność wśród dzieci i kobiet przy porodzie jest nieporównywalnie niższa niż choćby 200 lat temu. Od 1945 r. nie było wojny o zasięgu światowym. I choć broń atomowa stanowi olbrzymie zagrożenie, od 1945 r. udało się nam jej nie użyć ani razu. Przez wieki Francja i Niemcy toczyły ze sobą wiele wojen – teraz granicę między nimi można przekroczyć, nie zwalniając poniżej 120 km/h i nie będąc zatrzymywanym przez żadne służby. Unia Europejska, pomimo wielu swoich mankamentów, to wspaniałe osiągnięcie.

Ale nawet tak wspaniałe osiągnięcia są zawsze najwyżej częściowe. W „Pogrzebać kajdany” mówi Pan o niewolnictwie w czasie przeszłym. Jednak do dziś istnieją takie miejsca jak bangladeskie szwalnie czy chińskie obozy pracy. Czy nie należałoby raczej mówić o tym, że jedna forma niewolnictwa zastąpiła inną?

Oczywiście, ma pan rację. Wciąż na świecie istnieje wiele rodzajów niewolnictwa czy zależności, które dotykają dziesiątki milionów ludzi. Mogą przybierać formy niespłacalnych długów, wykorzystywania do pracy dzieci, handlu kobietami, zmuszania nieletnich do małżeństw etc. Jednak wciąż uważam za postęp to, że nigdzie na świecie, przynajmniej w świetle prawa, jeden człowiek nie może być właścicielem drugiego, i że nie transportuje się już setek tysięcy Afrykanów przez Atlantyk do amerykańskich plantacji, gdzie czekałaby na nich wyłącznie śmierć.

Zwraca Pan uwagę na ważny problem etyczny i praktyczny – ofiary prześladowań zazwyczaj nie mają głosu. Jak zatem należy pisać o przeszłości, by ten głos przywrócić?

Gdy pracowałem nad „Duchem króla Leopolda”, mój przyjaciel, afrykański literat, powiedział: „Powinieneś napisać fikcję, inaczej będziesz miał wyłącznie głosy białych”. I w zasadzie miał rację... Bardzo bym chciał, aby pojawiło się u mnie więcej afrykańskich głosów. Ostatecznie jestem jednak pisarzem non-fiction i to jedyna forma, w której potrafię opowiadać. Niemniej często można się wiele dowiedzieć o losie ofiary z głosu jej oprawcy, który zazwyczaj nie zdaje sobie sprawy z tego, ile naprawdę odsłania. Na przykład fragment dziennika belgijskiego oficera, który wydał rozkaz powieszenia Afrykańczyka za rzekomą kradzież karabinu. Przez wiele kolejnych stron chełpi się tym, że nie odczuwa w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia. Oto mamy obraz człowieka, który rozkoszuje się własną brutalnością – obraz niezwykle wymowny.

Gdy abolicjoniści rozpoczynali szeroko zakrojoną akcję społeczną, której celem było uświadomienie Amerykanom, czym tak naprawdę jest niewolnictwo, przeciętny obywatel Imperium Brytyjskiego mógł faktycznie tłumaczyć swoje przyzwolenie na ten proceder niewiedzą. My już nie mamy prawa do tej wymówki. Myśli Pan, że zostaniemy kiedyś osądzeni za naszą bierność?

Z pewnością zostaniemy osądzeni, i to surowo! O ile za kilkaset lat z naszej planety zostanie coś więcej niż tylko wypalona skorupa, to wyobrażam sobie taką notkę w podręczniku do historii: „Ludzie w 2017 r. byli bardzo prymitywni – toczyli liczne wojny i stosowali wyszukane formy opresji. I to mimo zaskakująco wysokiego poziomu technologicznego. Ówcześni naukowcy ostrzegali przed nieodwracalnymi zmianami klimatycznymi, ale wielu ich nie słuchało. Nie potrafimy tego wyjaśnić”.

Zaawansowana technologia może być problematyczna. Abolicjoniści wykorzystywali do walki wszystkie dostępne narzędzia – m.in. powstające dopiero media masowe, które okazały się bardzo skuteczną bronią. Dziś, w epoce bezgranicznego dostępu do informacji, nic już chyba nikogo nie jest w stanie zszokować.

To prawda – coraz trudniej wywołać silniejsze reakcje. Jednak mówienie prawdy może być potężnym i użytecznym narzędziem zmiany. W 1974 r., po raz pierwszy w historii, dwóch dziennikarzy śledczych z „Washington Post” – Carl Bernstein i Bob Woodward – doprowadziło do usunięcia z urzędu amerykańskiego prezydenta. Nie mogę się doczekać, aż ktoś z moich kolegów dziennikarzy albo pisarzy powtórzy ten wyczyn z prezydentem Trumpem. ©

ADAM HOCHSCHILD (ur. 1942) jest amerykańskim pisarzem, dziennikarzem, historykiem i wykładowcą. Absolwent Harvardu w dziedzinie literatury i historii. Od czasów studenckich zaangażowany w działalność na rzecz obrony praw człowieka. Jest jednym z założycieli pisma „Mother Jones”, stale współpracuje m.in. z „The New Yorker”, „Harper’s Magazine” oraz „The New York Review of Books”. Jest autorem ośmiu książek historycznych, z których po polsku ukazały się trzy: „Duch króla Leopolda. Opowieść o chciwości, terrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce” (2012, przeł. Piotr Tarczyński), „Pogrzebać kajdany. Wizjonerzy i buntownicy w walce o zniesienie niewolnictwa” (2016, przeł. Piotr Tarczyński) oraz „Lustro o północy. Śladami wielkiego Treku” (2016, przeł. Hanna Jankowska). Za swoją twórczość był wielokrotnie nagradzany, w tym dwukrotnie otrzymał złoty medal przyznawany przez jury Kalifornijskiej Nagrody Książkowej, nagrodę Amerykańskiego PEN Clubu dla najlepszej książki z zakresu literatury faktu, Pokojową Nagrodę Literacką Dayton oraz przyznawaną przez Amerykańskie Stowarzyszenie Historyków Nagrodę im. Theodore’a Roosevelta i Woodrowa Wilsona za całokształt twórczości. Od 2014 r. jest członkiem Amerykańskiej Akademii Sztuki i Nauki.

ADAM HOCHSCHILD spotka się z publicznością Festiwalu Conrada dwukrotnie. Weźmie udział w rozmowie, której tematem będzie jego pisarstwo (wśród poruszanych zagadnień znajdą się m.in. kwestie dotyczące 1) relacji między Zachodem a Afryką; 2) wpływu amerykańskiej polityki zagranicznej na sytuację w Europie; 3) wpływu biografii i indywidualnych doświadczeń na pisarstwo historyczne oraz reportażowe; 4) a także możliwości przeciwdziałania najpoważniejszym problemom, z jakimi mierzy się dziś świat, w tym problemom wywoływanym przez zmiany klimatyczne). Poza tym Hochschild wygłosi „The Joseph Conrad Annual Lecture”, prestiżowy Wykład Conradowski, który towarzyszy Festiwalowi Conrada od samego początku (wśród wykładowców znaleźli się m.in.: David Damrosch, Robert D. Kaplan, Alberto Manguel i Timothy Snyder).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2017

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad (01/2017): Niepokój