Ormiański węzeł

Gdy Robert Koczarian rządził Armenią, dziennikarz Nikol Paszinian siedział w więzieniu. Dziś role się odwróciły: Paszinian włada krajem, a proces byłego prezydenta Koczariana właśnie się zaczął.

20.05.2019

Czyta się kilka minut

Premier Armenii Nikol Paszinian w Tbilisi, 30 maja 2018 r. / DAVID MDZINARISHVILI / REUTERS / FORUM
Premier Armenii Nikol Paszinian w Tbilisi, 30 maja 2018 r. / DAVID MDZINARISHVILI / REUTERS / FORUM

Siedzi w pojedynczej więziennej celi już szósty miesiąc. Koczarian trafił za kraty w lipcu 2018 r., gdy Armenia żyła wciąż wiosenną uliczną rewolucją, która obaliła Serża Sarkisjana – następcę i towarzysza broni Koczariana. Na jego miejsce rewolucyjna fala wyniosła do władzy Pasziniana – wroga Koczariana i jego więźnia.

Jedną z pierwszych decyzji nowego władcy było wydanie nakazu aresztowania dawnego prześladowcy. Byłego prezydenta oskarżono o „próbę obalenia ustroju” i łapownictwo. W sierpniu 2018 r. sąd kazał go wypuścić, by podczas procesu odpowiadał z „wolnej stopy”, ale władze wyrok zaskarżyły i na początku grudnia, tuż przed wyborami, które miały uprawomocnić rewolucyjne rządy premiera Pasziniana (zdobył w nich ponad 70 proc. głosów), Koczarian znów trafił za kraty.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Druga ormiańska rewolucja


Dziś przysięga, że nie brał łapówek, a zarzuty o „próbę obalenia ustroju” zbywa szyderstwami. Twierdzi, że Paszinian mści się na nim za urojone krzywdy. „Ale niech no tylko sąd oczyści mnie z zarzutów, a wrócę do polityki i stanę na czele obozu opozycji – odpisał z celi dziennikarzowi Agencji Reutersa. – Wtedy się z Paszinianem policzymy!”.

Wydarzenia marcowe

Premier Paszinian przekonuje, że nie o zemstę mu chodzi, lecz o sprawiedliwość i karę za zbrodnię sprzed 11 lat.

Był marzec 2008 r. i panowanie Koczariana dobiegało końca. Konstytucja zabraniała mu po dwóch prezydenckich kadencjach ubiegania się o następną. Na następcę namaścił więc druha Serża Sarkisjana, a cała potęga armeńskiego państwa miała zapewnić mu wygraną. Dla pewności, by nic nie zakłóciło sukcesji, wybory bezczelnie sfałszowano. Wzburzeni Ormianie wyszli na ulice stołecznego Erywania. Doszło do zamieszek, a Koczarian, wciąż prezydent, wprowadził stan wyjątkowy i kazał wojsku i policji strzelać do ludzi. Podczas protestów zginęło ośmiu demonstrantów i dwóch policjantów.

Paszinian był wtedy dziennikarzem i jednym z szefów kampanii kandydata opozycji Lewona Ter-Petrosjana (wcześniej pierwszego prezydenta niepodległej Armenii). Potem, gdy okazało się, że wybory sfałszowano, Paszinian przyłączył się do demonstracji. Ścigany listami gończymi, ponad rok się ukrywał, aż wreszcie oddał się w ręce policji z nadzieją, że zostanie łagodnie potraktowany. Srodze się zawiódł: w 2010 r. skazano go na siedem lat więzienia. Odsiedział niecałe dwa i wiosną 2011 r. wyszedł dzięki amnestii. Za swoją krzywdę – i za wszystko, co złe w Armenii – winił Koczariana.

Wtedy przegrał, ale 10 lat później dopiął swego. Wiosną 2018 r., gdy mimo końca drugiej, ostatniej prezydenckiej kadencji Serż Sarkisjan umyślił sobie rządzić dalej jako premier, Paszinian znów stanął na czele ulicznej rewolucji. Tym razem zwyciężył. Sarkisjana, który poddał się bez walki, oszczędził. Ale Koczariana kazał aresztować.

Cień Karabachu

Pod rządami Koczariana (w latach ­1997–2008; przez pierwszy rok jako premier) i Sarkisjana (2008-18) Armenia została bez reszty zawłaszczona przez sprawujących władzę dygnitarzy i zaprzyjaźnionych z nimi oligarchów. Oparty na prywacie i korupcji porządek nazywano w Erywanie „układem zamkniętym”, do którego hasło dostępu znali jedynie rządzący, ich krewni i przyjaciele.

Układ ten miał pewną cechę szczególną: cała władza w trzymilionowej Armenii znalazła się w rękach polityków wywodzących się nie z Erywania, Giumri czy Armawiru, lecz ze 150-tysięcznego Górskiego Karabachu, o który na progu niepodległości Ormianie stoczyli krwawą i zwycięską wojnę ze swoimi sąsiadami i starymi wrogami Azerami, kuzynami Turków.

Karabach to ormiańska enklawa położona w Azerbejdżanie. Gdy pod koniec lat 80. XX w. Związek Sowiecki, ta komunistyczna mutacja imperium rosyjskiego, zaczął chwiać się w posadach, karabachscy Ormianie też upomnieli się o wolność. Zażądali zgody na oderwanie Karabachu od Azerbejdżanu i przyłączenie go do Armenii albo na jego niepodległość. Wybuchła wojna, która w pięć lat pochłonęła 50 tys. ofiar. Zwyciężyli w niej Ormianie – partyzanci z Karabachu i fedaini-ochotnicy z Armenii i diaspory, rozrzuconej od Libanu po Kalifornię (według samych Ormian liczy ona na całym świecie 7 mln ludzi). Karabach ogłosił niepodległość, a fedaini, by zabezpieczyć się przed azerskim kontrnatarciem, zajęli jeszcze pół tuzina położonych za miedzą azerskich powiatów i przerobili je na strefę buforową.

To właśnie Koczarian był przywódcą karabachskiego powstania, a Serż Sarkisjan służył u niego jako partyzancki minister wojny.

Weterani rządzą krajem

Ofiarą i zakładniczką karabachskiej wojny stała się też sama Armenia. Hasła „Arcach” (ormiańska nazwa Karabachu) i „Mijacum” (jedność) od początku dominowały na wiecach niepodległościowych, a o groźbie zagłady karabachskich Ormian i wojnie mówiono więcej niż o tym, jak ma wyglądać niepodległa Armenia. Sprawy niepodległościowa i karabachska zlały się w jedną – i do dziś nikomu nie udało się ich rozdzielić. Nikt nawet tego nie próbował.

Karabach wyniósł zwolenników niepodległości do władzy, ale skrępował im ręce. Pierwszy prezydent, Lewon Ter-Petrosjan, został oskarżony o zdradę, gdy napomknął o potrzebie ugody z Azerami. Aby dowieść rodakom patriotyzmu, ściągnął do stolicy Koczariana i zrobił go premierem, a Sarkisjana ministrem policji. Nie minął rok, a dokonali oni pałacowego przewrotu i odebrali Ter-Petrosjanowi władzę.


Polecamy: Strona świata - analizy i reportaże Wojciecha Jagielskiego w specjalnym serwisie "TP"


Odtąd Armenią władali wychodźcy z Karabachu i weterani karabachskiej wojny, a także ci, którzy sprzymierzali się z nimi w nadziei na polityczną karierę i zyski. Z prowincjonalnego Karabachu i partyzanckich okopów przywlekli do Erywania – miasta uczonych, muzyków i pisarzy – swoje zwyczaje i upodobania, maniery, poczucie gustu, smaku i humoru, które stały się w stolicy obowiązujące.

Za uosobienie tamtych czasów i mody uchodził Gagik Carukjan: protegowany Koczariana, mistrz świata w siłowaniu się na rękę. Dzięki przychylności władz dorobił się majątku, a potem, spłacając dług wdzięczności założył za własne pieniądze partię Kwitnąca Armenia, aby zapewniała prezydentowi polityczne wsparcie.

Rosyjska ruletka

Proces Koczariana symbolizuje dziś zmagania nowego ze starym.

Zapalczywy Paszinian być może przeszarżował, ale nie może już się cofnąć, by nie stracić twarzy. Porażką i upokorzeniem będzie dla niego także wyrok uniewinniający Koczariana. Z kolei Koczarian i towarzysze nie złożą łatwo broni. Oskarżają Pasziniana o brak patriotyzmu i szacunku dla wojennych bohaterów, wytykają, że sam nie walczył, nie służył nawet w wojsku. Zarzucają, że jego młodzi ministrowie zapatrzeni są w dekadencki Zachód, że on sam nie szanuje tradycji i Kościoła (ponad 80 proc. mieszkańców należy do Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego, powstałego w pierwszych wiekach chrześcijaństwa).

Mówią też, że Paszinian nie przepada za Rosją, którą Ormianie mają za sojuszniczkę i obrończynię. Koczarian zabiegał o względy Rosjan. Oddał im całą energetykę kraju, zgodził się, by rosyjscy żołnierze mieli w Armenii bazę, trzymali straż na granicy z Azerbejdżanem i Turcją, a nawet na erywańskim lotnisku. Natomiast Paszinian, jako dysydent, przekonywał do potrzeby poluzowania więzów z Rosją. Tłumaczył, że nie pozwalają one Armenii rozwinąć skrzydeł i czynią z niej zakładniczkę sporu z Azerami o Karabach, który uzależnił jednych i drugich od Kremla, uzurpującego sobie rolę arbitra.

Żaden poważny ormiański polityk nie ośmielił się dotąd głośno opowiedzieć za ugodą z Azerami – okrzykniętoby go zdrajcą. Paszinian, mając rewolucyjną większość w parlamencie i wciąż wielki kredyt zaufania rodaków, mógłby przynajmniej spróbować się na to poważyć.

Z powodu sporu o Karabach od ćwierć wieku zamknięta pozostaje granica na wschodzie, z Azerbejdżanem, Ormianie zaś nie mogą liczyć na azerski gaz i ropę. Zamknięta na głucho pozostaje też zachodnia granica – z Turcją, która zatrzasnęła ją dla Ormian w geście solidarności z Azerami. Północne sąsiedztwo z Gruzinami nigdy nie było łatwe, bo Tbilisi miało Ormianom za złe ich ślepą i nieodwzajemnioną miłość do Rosji. Jedynym sąsiadem, z którym Armenia dobrze żyła, jest Iran, ale dziś ta zażyłość może okazać się przekleństwem, bo Donald Trump grozi, że potraktuje jak wroga każdego, kto będzie przyjaźnił się z Irańczykami.

Rządom Pasziniana zagraża nie Koczarian, za którym w Armenii nikt nie tęskni, lecz Rosja, która przywykła myśleć, że otoczeni nieprzyjaznymi sąsiadami Ormianie są skazani, by szukać w niej protektorki. Wiara w wieczną zależność Ormian sprawiła, że Kreml, który alergicznie reaguje na „kolorowe rewolucje” i „majdany”, cierpliwie zniósł rewoltę Pasziniana. Gdyby miał pewność, że będzie mógł na nim we wszystkim polegać, pewnie bez skrupułów wyparłby się tak oddanego mu Koczariana.

Na razie jednak na Kremlu odnoszą się podejrzliwie do Pasziniana, a zwłaszcza do jego zamiarów, by uczynić Armenię państwem samodzielniejszym niż dotąd. Bo Rosji, do jej wielkiej gry na Kaukazie i Bliskim Wschodzie, potrzebna jest Armenia skłócona z sąsiadami i całkowicie od niej zależna. Taka, jaka była dotąd.

Prezydent w więzieniu

Polityczni wróżowie w Erywaniu uważają, że 64-letni Koczarian zostanie skazany i przejdzie do historii jako pierwszy przywódca spośród krajów byłego Związku ­Sowieckiego, który wyląduje w więzieniu za to, że nadużywał władzy (listy gończe za swoimi byłymi prezydentami rozesłali też Kirgizi i Gruzini, a Ukraińcy skazali Janukowycza, ale zaocznie).

Wróżowie sądzą też, że Paszinian zaraz go ułaskawi i każe wypuścić – czym dowiedzie swej rewolucyjnej pryncypialności, ale także wielkoduszności. ©℗

PS. Robert Koczarian, były prezydent Armenii, pierwszy przywódca państw wyrosłych na gruzach Związku Radzieckiego, który stanął przed sądem za nadużywanie władzy, został zwolniony z aresztu i podczas rozpoczętego pod koniec zeszłego tygodnia procesu będzie odpowiadał na zarzuty z wolnej stopy. Tak zdecydował sąd.

Poręczenie za Koczariana i kaucję w wysokości dwóch tysięcy dolarów złożyli były i obecny prezydent Górskiego Karabachu, ormiańskiej enklawy na terytorium Azerbejdżanu, która po upadku ZSRR w wyniku zwycięskiej wojny secesyjnej ogłosiła samozwańczą niepodległość. Zanim został premierem (1997-98) i prezydentem Armenii (1998–2008), 64-letni Koczarian był przywódcą karabachskiego powstania i pierwszym prezydentem samozwańczej republiki.
Koczarianowi, który od grudnia przebywa w areszcie, grozi 15 lat więzienia.

Koczarian oskarżany jest o to, że składając w 2008 r. władzę na rzecz wybranego przezeń następcy, wprowadził stan wyjątkowy, by stłumić rozruchy, jakie wybuchły po sfałszowanej elekcji. W zamieszkach zginęło 10 osób, a jednym z przywódców ówczesnych antyrządowych wystąpień był dzisiejszy premier Nikol Paszinian.

Koczarianowi, który od grudnia przebywa w areszcie, grozi 15 lat więzienia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2019