Ormiańska wiosna

Uliczna rewolucja obaliła przywódcę Armenii. Serż Sarkisjan, który rządził przez 10 lat jako prezydent, na posadzie premiera utrzymał się zaledwie 10 dni. „Nie miałem racji, więc odchodzę” – oświadczył, gdy rodacy zwrócili się przeciwko niemu.

24.04.2018

Czyta się kilka minut

Mieszkańcy Erywania świętują ustąpienie Serża Sarkisjana, 23 kwietnia 2018 r. / Fot. Grigor Jepremjan / Pan Photo / AP / East News /
Mieszkańcy Erywania świętują ustąpienie Serża Sarkisjana, 23 kwietnia 2018 r. / Fot. Grigor Jepremjan / Pan Photo / AP / East News /

Sarkisjan niczym nie przypominał zaślepionych władzą, brutalnych lub operetkowych tyranów, przeciwko którym buntują się w końcu gnębieni i zastraszani przez lata poddani. Ormianin może za to uchodzić za kanoniczny przykład wyrosłych z komunizmu polityków, którzy w czasach demokracji, wykorzystując jej reguły i słabości, dążą do przejęcia władzy w państwie nie po to, by nim rządzić, ale by je zawłaszczyć i przejąć w wieczystą dzierżawę wraz z jego instytucjami, gospodarką i obywatelami.

Weterani

Prawie mu się udało. Na szczyty władzy wyniosła go wojna w rodzinnym Górskim Karabachu, ormiańskiej enklawie na terytorium sąsiadującego z Armenią Azerbejdżanu. Przeczuwając rychły upadek Związku Radzieckiego, którego byli poddanymi, karabachscy Ormianie zażądali pod koniec lat 80., by przyłączyć ich kraj do Armenii albo przynajmniej pozwolić odłączyć się od Azerbejdżanu, krewniaka Turcji, którą Ormianie uważają za śmiertelną nieprzyjaciółkę. Azerowie odmówili, a przeciwko zbuntowanym Ormianom posłali wojsko.

Sarkisjan, dawny komsomolec i działacz partii komunistycznej, został wybrany na ministra wojny powstania, wspieranego przez władze 3-milionowej Armenii i 8-milionową ormiańską diasporę. Zwycięstwo, odniesione w 1994 r. w wojnie z Azerami i faktyczna secesja Karabachu otwarły wojennym weteranom drogę do politycznych karier w Armenii. Sarkisjan został awansowany w Erywanie na ministra obrony, powstańczy przywódca Robert Koczarian objął posadę premiera, charyzmatyczny dowódca ormiańskich ochotników Wazgen Sarkisjan wyrósł na jednego z najważniejszych polityków kraju. Pod koniec lat 90. razem dokonali pałacowego przewrotu i odsunęli od władzy pierwszego prezydenta niepodległej od 1991 roku Armenii, Lewona Ter-Petrosjana. Koczarian został nowym prezydentem kraju i rządził nim do 2008 r. Po nim, na dwie przepisane mu przez konstytucję pięcioletnie kadencje fotel prezydenta przejął Serż Sarkisjan.

Układ zamknięty

10 lat jego rządów zapisało się w pamięci rodaków przede wszystkim jako czas, gdy dygnitarze z partii republikańskiej, której szefował, a także sprzymierzeni z nimi bogacze i oligarchowie, przejmowali kawałek po kawałku ormiańskie państwo i jego gospodarkę. Sprawowaną władzę wykorzystywali bez skrupułów, do wygrywania kolejnych wyborów, a gdy to nie wystarczało, uciekali się do manipulacji i fałszów. Pod koniec prezydenckiej dekady Sarkisjana ustrój Armenii nazywano „układem zamkniętym”, do którego hasło dostępu znają jedynie rządzący i ich sojusznicy. Próbą uwiecznienia tego porządku po wsze czasy był przeprowadzony pod koniec 2015 r. i zmanipulowany plebiscyt w sprawie zmiany konstytucji. Konstytucyjna reforma przemieniała Armenię z republiki prezydenckiej w parlamentarną. W praktyce oznaczało to, że cała prezydencka władza, której Serż Sarkisjan sprawować już nie mógł, przechodziła w ręce premiera, którym mógł być tak długo, jak tego sobie życzył. Takie rozwiązanie z powodzeniem zastosował Władimir Putin w Rosji i Recep Tayyip Erdogan w Turcji, a w Gruzji próbował także, ale ze skutkiem odwrotnym do zamierzonego, Micheil Saakaszwili.

Plebiscyt zakończył się po myśli republikanów: na początku kwietnia Serż Sarkisjan złożył prezydenturę, a w połowie miesiąca został zaprzysiężony na premiera. Zdawało się, że „układ zamknięty” został uszczelniony na wiele, wiele lat. I wtedy, niespodziewanie, na ulice Erywania wyszły tysiące Ormian, głównie młodzieży, żądającej, by Sarkisjan oddał władzę.


Czytaj także: Wojciech Jagielski w marcu 2018: Armenia, układ zamknięty


Wyjście

Demonstracje i rozruchy są od lat stałym elementem ormiańskiej polityki. Dochodziło do nich po każdych prawie wyborach. W 2015 r. na ulicach Erywania protestowano przeciwko planowanym przez rząd podwyżkom cen za prąd, rok później w stolicy doszło do rozruchów, gdy bojówka weteranów karabaskiej wojny zaatakowała posterunek policji, domagając się uwolnienia z więzienia jednego z dawnych towarzyszy broni. Wszechwładza republikanów w Armenii sprawiła, że wielu Ormian straciło wiarę w demokrację i wybory, i w ulicznych protestach widziało jedyną szansę na jakiekolwiek zmiany.

W kwietniu do ulicznych demonstracji i buntu przeciwko aroganckiej władzy wezwał Ormian opozycyjny poseł 42-letni Nikol Paszinian, dawny dziennikarz i zwolennik obalonego prezydenta Ter-Petrosjana. Opozycyjny, prozachodni Sojusz „Jelk-Wyjście”, do którego należy, ma w 105-osobowym parlamencie dziewięciu posłów.

Jeszcze zanim Serż Sarkisjan został wybrany na premiera, Paszinian wzywał Ormian do przyłączyli się do „aksamitnej rewolucji”, jeśli były prezydent złamie złożoną obietnicę i zamiast przejść na emeryturę obejmie posadę szefa rządu. Kiedy to właśnie się stało, Paszinian, ubrany w sportowe buty i bawełnianą koszulkę w wojskowe barwy, przez 10 dni prowadzał po Erywanie wielotysięczne marsze, przewodził wiecom na placu Republiki, przekonywał Ormian, żeby przyłączyli się do kampanii nieposłuszeństwa obywatelskiego. Na demonstracje Pasziniana z początku przychodziło po kilkanaście tysięcy ludzi, po kilku dniach na placu Republiki zebrało się pięćdziesiąt tysięcy, pod koniec zeszłego tygodnia liczba demonstrantów sięgnęła 150 tysięcy.

W imieniu narodu

Sarkisjan, zaskoczony nieco liczbą demonstrantów, nie tracił zimnej krwi. Podległa mu policja aresztowała codziennie po kilkuset demonstrantów, ale poza sporadycznymi szarpaninami, w ormiańskiej stolicy nie dochodziło do przemocy. Nie pojawili się prowokatorzy tajnej policji, którzy w poprzednich latach wdawali się w bójki ze zwolennikami opozycji. Z demonstracji nie skorzystali tym razem także rabusie, żeby podszywając się  pod politycznych aktywistów grabić sklepy i samochody.

W niedzielę Sarkisjan zgodził się nawet spotkać z Paszinianem. Do hotelu Marriott Paszinian przyprowadził jednak ze sobą armię dziennikarzy. „Nie bardzo wiem, o czym w takich warunkach mamy rozmawiać” – powiedział widząc to Sarkisjan. „Ja przyszedłem tu rozmawiać wyłącznie o szczegółach pańskiej dymisji” – rzucił hardo Paszinian przed kamerami telewizyjnych stacji. „W takim razie nie jest to nie rozmowa, lecz próba szantażu” – odparł Sarkisjan. – „Nie uważam też, żeby pan, reprezentując partię, która w wyborach zdobyła kilka procent głosów miał prawo przemawiać w imieniu narodu”. Spotkanie nie trwało nawet pięciu minut, a wkrótce potem policja aresztowała Pasziniana i trzech innych opozycyjnych posłów, oskarżając ich o wystawianie na szwank bezpieczeństwa państwa i obywateli.

Kapitulacja

Zatrzymanie Pasziniana uznano w Erywanie za punkt zwrotny ormiańskiej „aksamitnej rewolucji”. Aresztowanie przywódcy demonstrantów było dla nich wyzwaniem. Spodziewano się, że dojdzie do konfrontacji, a spokojne dotąd pochody i wiece przerodzą się w zamieszki. Za prawdopodobniejsze uważano jednak, że pozbawieni przywódcy demonstranci zwątpią w sukces, rozejdą się po domach.

W niedzielny wieczór, na wiecu na placu Republiki znów zebrało się ponad 150 tysięcy ludzi, a w poniedziałek rano do protestów przyłączyli się w końcu studenci stołecznych akademii. W południe wśród demonstrantów pojawiło się kilkuset żołnierzy i ogłoszono, że Paszinian został zwolniony z aresztu. Zaraz potem po mieście gruchnęła wieść, że Serż Sakrisjan podał się do dymisji.

Nie bronił władzy, ustąpił na całej linii. Podpisał całkowitą kapitulację, zanim zaczęła się walna bitwa, której się wszyscy spodziewali. Oznajmił, że skoro ludzie nie życzą sobie, żeby nimi dalej rządził, składa urząd i wycofuje się z polityki. „Mógłbym próbować bronić władzy, są na to sposoby. Ale to nie w moim stylu” – powiedział w telewizyjnym przemówieniu. – „Nie miałem racji. Miał ją Nikol Paszinian”.

„Dumni obywatele Armenii! Zwyciężyliście!” – obwieścił wieczorem na wiecu Nikol Paszinian. Ogłosił też, że w środę spotka się z powołanym w miejsce Sarkisjana nowym szefem rządu, dotychczasowym premierem Karenem Karapetianem i będzie domagał się rozpisania nowych wyborów do parlamentu.

Między Brukselą a Moskwą

Łatwość, z jaką Sarkisjan pozwolił się odsunąć od władzy, zdumiała Ormian, ale wkrótce dotrze do nich, że jeśli nowe władze nie zgodzą się na prawdziwe zmiany, wygrana „aksamitnej rewolucji” będzie tylko pozorna, a jej jedynym efektem będzie zamiana Sarkisjana na Karapetiana. Tego drugiego zresztą na premiera awansował jesienią właśnie Sarkisjan. Jako były pracownik rosyjskiego „Gazpromu”, zaprzyjaźniony z ormiańskimi i rosyjskimi oligarchami, Karapetian cieszy się na Kremlu poparciem i sympatią. Uważany jest za moskiewskiego faworyta, za którego Sarkisjan nigdy nie uchodził. Moskwa nie zapomniała, że jesienią 2013 r. rządzona przez Sarkisjana Armenia bliska była podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską i wycofała się z niej dopiero w ostatniej chwili, podczas wizyty Sarkisjana w Moskwie. Ormiańską decyzję o zerwaniu rozmów z Brukselą ogłosił zresztą nie Sarkisjan, lecz Putin.

Otoczona przez nieprzyjazne Turcję i Azerbejdżan i skazana na sojusz z Rosją Armenia (utrzymuje u siebie rosyjskie bazy wojenne) nie zrezygnowała ze współpracy z UE i jesienią, jako jedyna z państw Unii Euroazjatyckiej, podpisała z nią stosowne umowy. W odsunięciu Sarkisjana od władzy Kremlowi może nie podobać się tylko to, że został obalony w wyniku oddolnej, ulicznej rewolucji, uważanej w Moskwie za największy koszmar, przywodzący w dodatku wspomnienia „kolorowych rewolucji”, uważanych tam za niewybaczalną próbę politycznej inwazji Zachodu w regionie, który Rosja uważa za swoją wyłączną strefę wpływów.

Rewolucja bez rewolucji

Wiele wskazuje na to, że Serż Sarkisjan odszedł, żeby ratować system, który stworzył i który stworzył jego samego. Jego dymisja oznacza póki co jedynie tylko to, że nie powiodła mu się próba przesiadki z fotela prezydenckiego na premierowski. Jego następca, Karen Karapetian, reprezentuje tę samą, rządzącą partię republikańską, która nawet w przypadku rozpisania nowych wyborów (jeśli na nie się zgodzi – ostatnie odbyły się przed rokiem), będzie faworytką i trudno spodziewać się, by z własnej woli zajęła się demontażem porządków, których pozostaje największą beneficjentką.

Dyktatorem Armenii był więc nie obalony Serż Sakisjan, ale System, który reprezentował. Wygląda też na to, że obaliła go nie uliczna rewolucja, ale zagrożony przez nią System, który kazał Sarkisjanowi odejść, by samemu się uratować. Żeby rewolucyjna zmiana ograniczyła się do nazwiska premiera, a wszystkie inne mogło pozostać bez zmian.

POLECAMY: STRONA ŚWIATA: SPECJALNY SERWIS "TYGODNIKA" Z REPORTAŻAMI ANALIZAMI WOJCIECHA JAGIELSKIEGO

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej