Orkiestra nie jest akcją

Jerzy Owsiak: W czasie konfliktu i kłótni na górze ludzie potrzebują spokoju i ucieczki, czegoś "ponad to wszystko". Chciałbym widzieć Orkiestrę jako jeden z takich azylów społecznej solidarności w trudnych czasach. /Rozmawiał Przemysław Wilczyński

09.01.2009

Czyta się kilka minut

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Od prawie dwudziestu lat robisz to samo: Orkiestra, Woodstock, Orkiestra… Może jakaś emerytura pomostowa?  

JERZY OWSIAK: Nawet nie wiem dokładnie, co to jest. Domyślam się, że to pojęcie odnosi się do ludzi, którzy mają uregulowany tryb pracy. A u mnie trudno oddzielić czas, który spędzam prywatnie, od tego zawodowego. Poza tym, emerytury pomostowe są, jak rozumiem, dla zmęczonych, a dla mnie Orkiestra to nadal wielka frajda. I nieprzewidywalność. Bywa, że dzieją się rzeczy zagadkowe, niektóre niewyjaśnione do dzisiaj. Dziesięć lat temu do telewizyjnego studia, podczas jednego z finałów Orkiestry, zadzwonił telefon. Mówią mi: chodź, Jurek, Watykan dzwoni. Wziąłem to za żart, tak jakby ktoś powiedział, że Gagarin dzwoni. Ale po trzech minutach znowu wołają. Pobiegłem i słyszę: zaraz będzie pan rozmawiał z bardzo znaną osobistością. Czekałem kilka minut i nagle przerwało połączenie. Nikt już więcej nie zadzwonił. Do dzisiaj nie wiem, czy to był żart, czy faktycznie zanosiło się na tę rozmowę. Mógłbym przysiąc, słyszałem głos Stanisława Dziwisza. Zawsze chciałem zapytać o tę sytuację Księdza Arcybiskupa, ale jakoś nigdy nie było okazji.

Właśnie wszedłem na Twojego bloga: irytujesz się, bo niektórzy zarzucają Orkiestrze, że jest "tylko" jednodniową akcją. No właśnie, czym jest: typowo polskim, jednodniowym zrywem, czy konsekwentnym, codziennie od siedemnastu lat kontynuowanym dziełem?

Po pierwsze, nie mam nic przeciwko akcjom: również dzięki nim możemy od czasu do czasu poczuć się solidarni z innymi. Nigdy dobroczynności nie odważyłbym się rozliczać w ten sposób. Co do Orkiestry, nie jest akcją. Jest czas siewów i zbierania plonów. Ten jeden styczniowy dzień to plony, choć też nie całe. Od siedemnastu lat, o czym się często nie mówi, pracujemy na co dzień, konsekwentnie, żeby te plony były jak największe. Prowadzimy cztery programy medyczne, od kilku lat badamy noworodkom słuch. Leczymy wcześniaki, które mają kłopoty z oddechem. Dzięki naszym urządzeniom spokojnie, bezinwazyjnie dochodzą do siebie. Leczymy też dzieciom wzrok, najpierw poddając je diagnostyce. Kupujemy pompy insulinowe. Prowadzimy nadal program pierwszej pomocy, wyposażając szkoły w potrzebny sprzęt. A więc nie jest tak, że zbieramy przez jeden dzień kasę i jedziemy na Hawaje, by powrócić w styczniu następnego roku.

Chciałbym porozmawiać o tym, co przez te siedemnaście lat - oprócz zebrania masy pieniędzy i uratowania wielu istnień - udało się Orkiestrze zbudować. Mówisz, że Polacy to solidarny i obywatelski naród. Tymczasem wszystkie statystyki dotyczące społeczeństwa obywatelskiego mówią, że przeżywamy na tym polu kryzys.

Jakoś nie chce mi się wierzyć w te analizy, bo na co dzień widzę co innego. W zeszłym roku mieliśmy 1300 sztabów, w tym roku jest o dwieście więcej. W żadnym wypadku chęć pomagania nie upada. Przeciwnie: jest coraz lepiej. Kiedy do ludzi kieruje się jasne, klarowne idee, kiedy wszystko jest przejrzyste, to Polacy chętnie biorą udział w pomaganiu. Jeśli na Przystanku Woodstock zbieramy krew i ponad tysiąc osób stoi w kolejce, by ją oddać - to gdzie jest ten kryzys społeczeństwa obywatelskiego? To jest właśnie zrozumienie obywatelskich potrzeb! Przeciętny Polak jest zwolennikiem konkretnych i mierzalnych dokonań. Dałem złotówkę, a w książeczce zdrowia swojego dziecka mam wklejkę. Dziecko zostało przebadane przez sprzęt orkiestrowy - więc moja złotówka zadziałała.

Chcecie budować społeczeństwo otwarte i tolerancyjne, tymczasem w Polsce - jak chyba nigdy przedtem - panuje atmosfera konfliktu. Jak budować solidarność w czasach, w których nie istnieje nawet rozmowa?

Robić swoje. Orkiestra nie powstała w wyniku kalkulacji: co zrobić, by osiągnąć sukces. Powstała "od serca". Ludzie, zwłaszcza w takich czasach, potrzebują solidarności, czegoś ponad to wszystko. W czasach komuny czymś takim był Kościół. Chciałbym widzieć Orkiestrę jako jeden z azylów spokoju i solidarności społecznej w czasach konfliktu i kłótni.

Bywa jednak, że sam dajesz się sprowokować: a to narzekając na dziennikarzy, że zauważyli pijaną młodzież na Przystanku Woodstock, a to krzycząc na polityków, że psują Wam robotę...

Nie przekraczamy bariery złego wychowania, nienawiści. To nie jest język konfliktu. Nawet kiedy mówimy, by Ojciec Tadeusz chował wszystkie rachunki za wiertła, to nie jest to ten język pomówień i insynuacji, który mamy na co dzień. Jeżeli piszemy list otwarty do ministra Ziobry, to też nie jest to polityczna walka: przecież sprawa kardiochirurgów to jest fakt! I to mi mówią lekarze. Z kolei gdy się wdaję w polemikę z panią minister Kopacz, to też nie mówię, że jest ze złej partii, jej kontakty z roku tego i tego są jeszcze gorsze, a jej dziadek był w Wehrmachcie - po prostu dyskutuję. Nie oczekuję też samych cukierkowych opinii o Orkiestrze. Kiedy ktoś skrytykował Woodstock, to bolało mnie to wówczas, gdy tego kogoś nie było na miejscu. Oczywiście, że na Woodstock są pijani i zamroczeni. Ale przeciez po to są kontrole i akcja przeciw narkotykom, by to zmieniać.

Myślisz, że dzięki Orkiestrze i festiwalowi udaje się zmieniać mentalność młodych ludzi?

W ciągu 14 lat zwalczyliśmy picie na umór. Byliśmy restrykcyjni i konsekwentni w stosunku do tych, którzy mieli narkotyki. W takich sytuacjach nie dyskutujemy, wzywamy policję. I myślę, że wykształciły się na Woodstock postawy obywatelskie, o których mówi się, że są w kryzysie. Przychodzą do nas ludzie i zgłaszają: tam jest koleś, który handluje narkotykami, a tam inny, który jest naćpany albo pijany. Kiedyś coś takiego wśród młodych uznano by za donoszenie. Jeśli dzięki naszym przedsięwzięciom uda się, choć w pewnym stopniu, odbudować więzi społeczne, to będę szczęśliwy, bo Orkiestra to nie tylko pieniądze - to też społeczna umowa.

Siedemnaście lat fundacji to też praca - choć w tym przypadku mniej świadoma - nad sobą. Wyrosłeś na osobę, którą podejrzewa się o bycie autorytetem dla młodych Polaków. Nie ciąży?   

Dobrze, że powiedziałeś tylko o podejrzeniu. Tylu jest wielkich na tym świecie, których uważam za autorytety, że porównywanie się do nich byłoby dla mnie krępujące. Taki Janek Kelus, mój osobisty autorytet, o którym niewielu chyba pamięta, a który nauczył mnie wszystkich zasad, które są dla mnie w życiu ważne. Jan Paweł II, bardzo ważna dla mnie postać. Dalajlama, który jako jeden z niewielu nie nawołuje nigdy do chwytania za topory. Co do mnie, to boję się być autorytetem, bo w Polsce potrafimy doskonale się z nimi rozprawiać. Wolę po prostu robić swoje.

Rozmawiał Przemysław Wilczyński

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]