Grupa Filmowa Darwin: orki na ugorze

Grupa Filmowa Darwin to projekt totalny – kilkanaście różnych serii, kilkadziesiąt wykreowanych postaci, mnóstwo filmów osobnych, ale powiązanych z resztą. Może konkurować z największymi – na przykład z Marvelem. Żartuję?

05.06.2023

Czyta się kilka minut

Marek Hucz i Jan Jurkowski  / ADAM STĘPIEŃ / AGENCJA WYBORCZA.PL
Marek Hucz i Jan Jurkowski / ADAM STĘPIEŃ / AGENCJA WYBORCZA.PL

Pojawiły się na YouTubie siedem lat temu – od tego czasu wyświetlono je ponad 15 milionów razy. „Orki z Majorki” to najbardziej znana produkcja Grupy Filmowej Darwin.

– Nie, nie żałujemy, że je stworzyliśmy, choć fenomen ich popularności nas przytłacza – mówi Jan Jurkowski, a Marek Hucz (obaj są aktorami teatralnymi i filmowymi, scenarzystami i reżyserami, założycielami GF Darwin i do dziś stanowią jej trzon) dodaje: – Wiele osób kojarzy nas właśnie z tym. I często tylko z tym. Coś wspaniałego, w ogóle się tego nie spodziewaliśmy.

O co właściwie chodzi z tymi orkami, które są jak „pandy, tylko że w wodzie / I mają płetwy”? Kim jest Pan Bóg, pojawiający się w tej samej zwrotce (i parę razy na ekranie), który „też chciał mieć płetwę / Ale nie może, więc pojechał do Zabrza”? I czy stworzył walenie faktycznie tylko po to, aby bawić się z nimi przy goleniu?

– Do dziś znajomi wysyłają nam nagrania z obozów i wesel, gdzie masa ludzi śpiewa i tańczy do „Orek”. Dalej nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje, ale bardzo mnie to cieszy. Tylko nie wszyscy zdają sobie sprawę, że to były jaja. I to jaja w bardzo konkretnym kontekście – przyznaje Jurkowski, który podobną rozmowę-tłumaczenie musiał już odbywać wiele razy.

C.H.A.O.S.

Gdy jeszcze nie było prawie nic, był tylko C.H.A.O.S., czyli Centrum Hierarchii Astralnej, Obecnie Samodzielne. Wtedy to Rafał (późniejszy Pan Bóg) wraz ze Sławkiem (późniejszy Szatan) nudzili się w swoim biurze tak bardzo, że postanowili stworzyć świat wraz z człowiekiem. I choć szybko się pokłócili (mniejsza o co), to ich uniwersum zaczęło już żyć własnym życiem.

Dalej niejasne? Nic dziwnego, trudno bowiem opowiedzieć o świecie GF Darwin w kilku akapitach. Zrodziło się przeszło 10 lat temu jako hobbystyczny projekt Hucza (Bóg-Rafał) i Jurkowskiego (Szatan-Sławek), dwóch świeżych absolwentów krakowskiej PWST. Od tego czasu stworzyli kilkaset godzin różnych produkcji, a sama Grupa rozrosła się do rozmiarów małego studia filmowego.

– Długo sami nic z tego nie mieliśmy, ale staraliśmy się płacić ekipie, choćby symbolicznie. Kwota 200 zł za dzień pracy realizatora dźwięku, a już wtedy była to śmieszna kasa, przerażała nas. Dlatego nagrywaliśmy wiele odcinków jednego dnia, zazwyczaj w plenerze, żeby nie było trzeba specjalnego oświetlenia – jedna blenda i czekaliśmy, aż wyjdzie słońce – opowiada o początkach Grupy Jurkowski.

– Występowaliśmy przede wszystkim sami. Co było z jednej strony rozwiązaniem budżetowym, z drugiej wyborem artystycznym. Darwin zrodził się z naszych improwizacji. Sami pisaliśmy, graliśmy i montowaliśmy – dodaje Hucz.  

GF Darwin to projekt totalny – kilkanaście różnych serii, kilkadziesiąt wykreowanych postaci (większość przez założycielską dwójkę) oraz mnóstwo filmów osobnych (zwanych Shortami Darwina), luźno powiązanych z resztą. Wszystkie razem tworzą olbrzymie, przebogate uniwersum, które swoim skomplikowaniem (ale i spójnością) może konkurować z największymi – na przykład z Marvelem. Żartuję?


NAJDŁUŻSZY SERIAL WSPÓŁCZESNEGO KINA

JAKUB MAJMUREK: Kapitan Ameryka to fantazja o sile ludowej Ameryki. Iron Man to fantazja o genialnej i nadzwyczajnie bogatej jednostce z Krzemowej Doliny. Czy wspólnie uratują wszechświat?


Najbardziej rozpoznawalna seria Darwina, czyli „Wielkie konflikty”, doczekała się już 28 odcinków. Większość z nich w kilkunastominutowych odsłonach opowiada o sporach postaci zaczerpniętych z Biblii (np. „Mojżesz vs Bóg”), literatury (np. „Balladyna vs Alina”) albo historii (np. „Jagiełło vs Krzyżacy”). Choć nie są uporządkowane chronologicznie (zakładając, że dzieją się na tym samym poziomie rzeczywistości), każdy z nich dodaje coś nowego do istniejących już elementów, a wykreowane postaci (nie tylko Bóg i Diabeł) regularnie powracają w kolejnych produkcjach.

Pierwsze odcinki wyglądały niewinnie – ot, kabaretowe skecze ubarwione absurdalnym poczuciem humoru. Gdy jednak wciągniemy się już w ten świat (wraz z jego licznymi odnogami), dostrzeżemy, że to wszystko nie jest takie proste. Choć twórcy Darwina, jak przystało na artystów i komików, nie lubią rozmawiać o filozoficznym (a czasem wręcz teologicznym) zapleczu swoich produkcji, to jednak w tej kwestii dzieje się tu sporo.

Bóg, Jezus i inni

Sam fakt, że głównymi postaciami są tu Bóg, Jezus i inne biblijne postaci, może być odczytywany jako kontrowersyjny. Darwin jednak zręcznie balansuje na cienkiej linii akceptowalnego przez większość youtubowych odbiorców dobrego smaku, a żarty przeplatają się tu z wątkami znacznie poważniejszymi – na przykład refleksją nad Hiobem i sensem jego cierpienia albo autorską interpretacją tego, czym właściwie jest zło i jak powinno w związku z tym wyglądać zbawienie człowieka. Z tej mozaiki absurdalno-sytuacyjnego humoru ­Bóg-Rafał wyłania się jako stwórca mało rozgarnięty, za to z przerośniętym ego. Z kolei Diabeł-Sławek, niemalże po miltonowsku, staje się orędownikiem walki o godność człowieka, zakładając Piekło 2.0, czyli projekt, w którym każdy (w rozsądnych granicach) może żyć na własny rachunek, bez oglądania się na fanaberie jakiegoś odklejonego od świata bóstwa.

Gdy opowiadałem znajomym o tej interpretacji darwinowskiego uniwersum, wielu z nich pukało się w czoło, niektórych jednak udało mi się zaintrygować. Proszę na przykład zobaczyć odcinek 24., „Śmierć vs ateiści”, który wygląda, jakby ktoś zmusił Alberta Camusa do opowiedzenia dowcipu.

„Każdy w zaświatach dostaje to, w co wierzył za życia” – mówi Śmierć, pokazując na ciągnące się w nieskończoność ruiny w lesie, gdzie prosto z miejsca wypadku samochodowego trafiła grupa ateistów. Dlaczego funkcję Śmierć pełni tu Hiob, nie będę już tłumaczył, warto dojść do tego samemu, oglądając wcześniejsze odcinki.

Humor w Darwinie na pierwszy rzut oka wydaje się łatwy i przyjemny, ale w rzeczywistości jest wielowarstwowy, głęboko ironiczny i nierzadko zabarwiony na czarno. Bez tego trudno byłoby zrobić wieloodcinkowy serial o historii zbawienia (no bo jak inaczej nazwać opowieść o odwiecznym sporze Boga i Szatana?), który z powodzeniem może być odbierany zarówno jako „śmieszny filmik z YouTuba” do puszczania na imprezach, jak też głębsza filozoficzno-egzystencjalna refleksja nad kondycją człowieka.

Jak być śmiesznym

Wróćmy do orek z Majorki. W otwierającym teledysk kadrze widnieje napis „N.I.E.B.O. Intergalactical Music Records 1993”. Wiedząc już co nieco o tym uniwersum, możemy przypuszczać, że to produkcja powstała z inspiracji i na cześć apodyktycznego Boga-Rafała, pozbawionego poczucia humoru, za to lubującego się w kiczowato-patetycznej estetyce. I w takiej właśnie konwencji (będącej przy okazji parodią teledysków z lat 90.) powstały Orki.

– Najgorzej jest, kiedy oglądam „Orki” z kimś, kto o GF Darwin wie niewiele. Wtedy od razu zaczynam się gęsto tłumaczyć – że ten format jest kiczowaty celowo, że te ujęcia są kiepskie specjalnie, że te badziewne przenikania obrazów takie właśnie miały być, bo... Do tego pstrykam jak idiota palcami, a Marek udaje, że pływa na greenscreenie... No żenada – przyznaje Jurkowski.

– Mi tam się podoba – dodaje zaraz Hucz.

Poczucie humoru to w ogóle delikatna kwestia, trudna do opisania, szczególnie gdy mówimy o rzeczach wyrastających z tradycji Monty Pythona albo jeszcze wcześniejszych, zakorzenionych wręcz w teatrze absurdu. W przypadku Darwina ciekawa jest odwaga (bezczelność wręcz), aby trwać uparcie przy coraz mniej popularnej, klasycznej formie komedii, gdzie decydujący jest zarówno sam tekst (chwilami ­improwizowany), jak i gra aktorska – w ich przypadku jedno i drugie na stałym, wysokim ­poziomie. Mimo że w zależności od produkcji ­zmienia się, i to mocno, poziom niewinności samych żartów.

– Coraz trudniej być dziś śmiesznym, jednocześnie nie śmiejąc się z kogoś, nie obrażając nikogo, przynajmniej nie w zamierzony sposób. Może pokończyły się konwencje? – mówi Jurkowski, a Hucz dodaje: – Inna sprawa, że bycie śmiesznymi nigdy nie było dla nas najważniejszym celem.

Filmy na Polsacie

GF Darwin to także udany romans amerykańskiej popkultury z polskimi tradycjami literackimi i mitologicznymi. Wielu tego próbowało (żeby wymienić tylko niedawną produkcję Netfliksa „Krakowskie potwory” czy słusznie już zapomniane „Legendy polskie” Allegro), większość poległa. A tu mamy Słowackiego, który, szukając zemsty na Mickiewiczu, przenosi się w czasie, Szewczyka Dratewkę walczącego ze smokami w stylu „Gry o tron” czy filmik superbohaterski „Zygmunt – Człowiek Dzwon”, będący pastiszem Barei.

– Pytanie brzmi – czym właściwie dziś jest polska kultura? My z Jankiem jesteśmy dziećmi globalizacji, wychowaliśmy się na filmach puszczanych wieczorami na Polsacie, ale też reklamach, które leciały w ich przerwach. Granice, o ile jeszcze istnieją, są poprzesuwane i nieostre. Ta estetyka, ze wszystkimi swoimi blaskami i absurdami, ukształtowała nas – mówi Hucz.

Swoboda w żonglowaniu konwencjami i estetykami jest być może cechą pokoleniową w ogóle. Jako rówieśnik moich rozmówców również wychowałem się na śmieciowej telewizji lat 90., gdzie Teatr Telewizji mieszał się swobodnie z reklamą proszku do prania Pollena 2000 („Ociec, prać?!”), a pierwsze polskie telenowele z amerykańskimi serialami dla młodzieży, przez co dość dobrze ­odnajduję się w chaotycznym zapleczu ich wyobraźni.

– Najlepsze kino rozrywkowe, na którym się wychowaliśmy, pochodziło z USA, dlatego odruchowo próbujemy je odtwarzać. W naszych umysłach polska rzeczywistość jest już całkowicie przemielona z globalną popkulturą. Z tej mieszkanki właśnie zrodził się Darwin – mówi Hucz.

W USA lepienie z telewizyjnych śmieci to już klasyka. Od dekad robi to „South Park”, „Family Guy” czy ostatnio „Rick and Morty”. Tylko że tam odniesieniem są przede wszystkim lata 80. – złota era dla wszystkich fanów dziwacznego badziewia.

– W tym sensie możliwe, że jesteśmy ostatnim pokoleniem, które może sobie pozwolić na taką postmodernistyczną ucztę. Bo już młodsi od nas o dekadę i więcej nie mają takiego wspólnego kontenera z wdzięcznymi odpadkami – przyznaje Hucz.

Tylko, jak to zazwyczaj bywa z postmodernistycznymi orgiami wyobraźni, nie chodzi wyłącznie o dobrą zabawę. Przy okazji bowiem wymyślane są nowe wehikuły budowania opowieści – nie tylko oryginalne, ale również niezwykle wydajne, pozwalające udźwignąć więcej niż dotychczasowe formaty. Dlatego też poza popularnymi seriami typu „Wielkie konflikty” Darwin tworzy także wiele pojedynczych produkcji, eksplorujących nowe pomysły, zarówno formalne, jak i fabularne.

– Granie konwencjami filmowymi zawsze było naszym celem, stąd wzięły się „Shorty Darwina”. „Pogromcy przysłów” to parodia reality show, „Detektyw Zelcer” to kino noir, „Gwiezdny szeryf” to nasza fantazja o amerykańskim kinie SF z lat 80., „C.H.A.O.S.” to mockument... – mówi Jurkiewicz. Każdy z tych tytułów zawiera przynajmniej jedną albo dwie nitki, którymi splata się z resztą darwinowskiego świata. Czasem są to tylko fanowskie smaczki, niekiedy jednak istotne punkty zwrotne dla innych opowieści. Dlatego też sporo z tych filmów oglądać można wielokrotnie, za każdym razem odkrywając coś nowego. Nie mówiłem? Marvel?

Wiedźmaki

Moją ulubioną serią GF Darwin jest „Groovie Movie”, której gospodarzem jest Mateusz Trembaczowski, aktor współpracujący z grupą niemalże od początku (bywa między innymi Hiobem). Jest to wariacja na temat dawnych (niestety) programów telewizyjnych, gdzie nobliwy krytyk prezentuje wybrane fragmenty filmowe, okraszając je licznymi, najczęściej złośliwymi komentarzami. Sam tytuł serii pochodzi od nazwiska prowadzącego, Stanisława Grówi (specyfika imion w świecie Darwina to osobny temat).

To właśnie Grówi pastwi się nad takimi (oczywiście również stworzonymi przez Darwina) produkcjami, jak „Dwa miecze i amulet”, „Zygmunt – Człowiek Dzwon” czy „SMOKDŻILLA – ZEMSTA GRUŁĘBIA!”.

„Dwa miecze i amulet”, jak informuje nas Grówi, to pierwsza w dziejach udana próba pirackiego wykorzystania prozy Andrzeja Sapkowskiego. W kolejnych fragmentach śledzimy pocieszne przygody dwóch „wiedźmaków”, Benedylberta i Wojtka. Producenci tego rzekomego arcydzieła polskiej kinematografii lat 90., aby podratować budżet, mieli zdecydować się na pierwsze w dziejach polskiej telewizji lokowanie produktu – stąd Benedylbert zachwalający pieczywo sponsora, pana Zbigniewa Habadzibadło.

Takich wielopiętrowych pastiszów znajdziemy tu więcej. I jak na prawdziwy pastisz przystało, nie chodzi tu o wyśmiewanie, a raczej twórcze zagęszczanie stylu, przechwytywanie i odzyskiwanie języków filmowych i literackich, nawet jeżeli w oryginale nie wydają się dziś szczególnie atrakcyjne. Dzięki takiemu recyklingowi obrazów i idei polska kultura zyskuje dodatkowy krwiobieg, dostarczający nowej energii, ale też pozwalający spojrzeć na siebie z dystansu (obie te właściwości są u nas mocno deficytowe). Niektórzy może się nawet przy okazji pośmieją.

A do tego ten nieskrępowany apetyt w eksplorowaniu coraz to nowych obszarów, ciągłe eksperymenty fabularne i filmowe, wyrazisty i rozpoznawalny styl – to wszystko sprawia, że GF ­Darwin to jedna z najlepszych rzeczy, jakie przydarzyły się polskiemu YouTubowi. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Orki na ugorze