Orbán i jego media

Ágnes Urbán, dyrektorka Wydziału ­Informacji i Komunikacji Uniwersytetu ­Korwina w Budapeszcie: Problemy węgierskich mediów nie zaczęły się wraz z premierem Orbánem. Ale żaden rząd nie posunął się tak daleko. On stworzył własnych oligarchów.

09.10.2017

Czyta się kilka minut

Viktor Orbán odpowiada na pytania dziennikarzy po referendum dotyczącym stanowiska Unii wobec uchodźców. Budapeszt, 2 października 2016 r. / VADIM GHIRDA / AP / EAST NEWS
Viktor Orbán odpowiada na pytania dziennikarzy po referendum dotyczącym stanowiska Unii wobec uchodźców. Budapeszt, 2 października 2016 r. / VADIM GHIRDA / AP / EAST NEWS

DARIUSZ KAŁAN: W dekoncentracji mediów, którą przeprowadził na Węgrzech premier Viktor Orbán, najbardziej interesujące wydaje się to, że rząd nie wywołał z tego powodu wojny ideologicznej. Po prostu zapłacił podmiotom zagranicznym, obie strony rozstały się w ciszy i zgodzie.

ÁGNES URBÁN: Orbán działał według zasady business as usual. Sądzę, że wielu inwestorów było zadowolonych, iż mogą odejść z Węgier. Nie tylko dlatego, że zostali za swoje udziały suto wynagrodzeni, ale także z tego powodu, że rynek węgierski jest mały, pogrążony w zapaści, nieprzewidywalny. Np. trzy lata temu, w środku roku finansowego, rząd nagle wprowadził podatek od przychodów reklamowych. Do tego dochodzi kryzys mediów tradycyjnych, związany z rosnącym znaczeniem internetu. Premier od dawna powtarzał, że media węgierskie muszą trafić w węgierskie ręce. Tak się stało.

Ale co w tym złego? Przed Orbánem skala dominacji międzynarodowych korporacji była niezdrowa, np. media drukowane były rozdzielone między Axela Springera (Niemcy), Ringiera (Szwajcaria) i Sanomę (Finlandia).

Postulat Orbána brzmiał racjonalnie. Kłopot polegał na tym, że nie było tu profesjonalnych inwestorów, jak choćby Springer w Niemczech. Ci, którzy doszli u nas do dużych pieniędzy w ostatnich 25-30 latach, w mniejszym lub większym stopniu zależeli od polityków. Fidesz [rządząca partia premiera – red.] swoje imperium medialne zaczął budować na początku XXI wieku, tworząc podwaliny tego, co dziś nazywamy oligarchią Orbána. Ale problemy naszego rynku mediów nie zaczęły się wraz z nim. Każda władza wpływała na nadawców publicznych, każda wykorzystywała reklamy rządowe jako instrument nacisku. Co różni Orbána od poprzedników, to skala. Żaden rząd nie posunął się tak daleko. Węgry bardziej dziś przypominają Ukrainę Janukowycza niż jakikolwiek zachodni kraj. Powstały klany, bo po wycofaniu się podmiotów zagranicznych medialny tort rozdzielono między ludzi związanych z Fideszem.

Kim są oligarchowie Orbána?

Oligarchia to dość nowy fenomen. W styczniu 2014 r. portfolio Axela Springera i Ringiera zostało wykupione przez tajemniczą spółkę Vienna Capital Partners, której właściciel Austriak Heinrich Pecina ponad dwa lata później odsprzedał je firmie kojarzonej z Lőrincem Mészárosem, kolegą Orbána z dzieciństwa i burmistrzem jego rodzinnej miejscowości Felcsút. Mészáros jest hydraulikiem bez wykształcenia, wcześniej miał firmę budowlaną i był szefem fundacji prowadzącej akademię piłkarską założoną przez Orbána.

Nie jest uważany za zbyt lotnego, mówiąc eufemistycznie.

Szepce się, że to człowiek-słup Orbána. Podejrzewam, że on nie do końca rozumie, czym się zajmuje. Dziś kontroluje największą część rynku mediów drukowanych: 13 dzienników regionalnych, dziennik ekonomiczny „Világgazdaság” i sportowy „Nemzeti Sport”, a także telewizję Echo TV. Zajmuje piąte miejsce na liście najbogatszych Węgrów. W ciągu trzech lat jego majątek powiększył się piętnastokrotnie.

Pytany, czemu zawdzięcza swój sukces, powiedział: „Ciężkiej pracy, Bogu, szczęściu i Viktorowi Orbánowi”.

Premier wyciągnął go z kapelusza. Od końca lat 80. XX wieku jego zaufanym ­consigliere, odpowiedzialnym za sprawy finansowe i trzymającym pieczę nad mediami, był przyjaciel ze studiów Lajos ­Simicska. Ale dwa lata temu doszło między nimi do spektakularnej kłótni i dziś Simicska jest wrogiem obozu rządzącego. W jego miejsce Orbán wstawił Mészárosa. W tym samym czasie do gry wszedł też drugi oligarcha, Andy Vajna.

To barwniejsza postać. 73-letni celebryta, który wyjechał z rodziną do Ameryki po powstaniu 1956 r. i zrobił tam karierę producenta filmowego. Stał za serią o Rambo i kilkoma innymi filmami akcji.

Dlatego jako jeden z nielicznych z tej ekipy ma jakieś pojęcie o mediach. Wrócił do kraju w aureoli producenta z Holly­wood, został komisarzem rządu ds. filmu, ale o wiele lepiej czuje się w lekkich formach. Do przeszłości z amerykańskiego snu dobrze pasuje jego wizerunek: kochającego życie sybaryty z cygarem w ustach i młodą żoną przy boku.

Po co ktoś taki Orbánowi?

Premier zrozumiał, że jeśli chce dotrzeć do masowych odbiorców, nie ma sensu skupiać się na treściach politycznych, bo większość ludzi interesują ploteczki i tele­turnieje. Dopiero gdy zdobędziesz taką widownię, możesz zacząć przemycać politykę. Do dziś nie wiadomo, dlaczego ­Simicska zerwał z Orbánem. Jedna z wersji jest taka, że nie chciał stanąć na czele telewizji o rozrywkowym charakterze. Zaś Vajna na rozrywce zjadł zęby i nie miał takich oporów. Dostał kredyt od banku państwowego i wykupił udziały w drugiej największej telewizji komercyjnej TV2. Jest też właścicielem tabloidu „Bors” i sieci radiowej Rádió 1, która ma pod sobą niemal wszystkie radiostacje regionalne.

A mniejsi gracze?

Doradczyni Orbána ds. historycznych jest właścicielką głównego tygodnika ekonomicznego „Figyelő”, a syn i kuzyn szefa banku narodowego – portali internetowych, odpowiednio „Origo” i „vs.hu”. ­Árpád Habony, spin doctor Orbána, ma ostatnie słowo w zatwierdzaniu treści prorządowego portalu „888.hu” i gazetki „Lokál”, rozdawanej na ulicach. Są też dzienniki polityczne „Magyar Hírlap” i „Magyar Idők”. One przynoszą straty, mimo reklam rządowych. No i są oczywiście media publiczne, ale ich roli bym nie przeceniała. Od dawna nie cieszą się szacunkiem społecznym, ich popularność spada, szczególnie wśród młodzieży.

Jaka jest rola samego premiera?

Myślę, że on trzyma ich wszystkich pod kontrolą. Jego majątek nie jest znany, on sam twierdzi, że nie ma nawet auta. Ale portal śledczy „Direkt36” ujawnił, że firmy związane z jego ojcem i dwoma braćmi w ciągu czterech lat niemal podwoiły przychody dzięki zamówieniom publicznym. Głośna była też sprawa firmy zięcia, która masowo wygrywała przetargi na oświetlenie publiczne, choć nie miała w tym żadnego doświadczenia. Niewyjaśniona pozostaje kwestia 13-hektarowej rezydencji niedaleko rodzinnej wsi premiera, której formalnym zarządcą pozostaje Mészáros, ale podejrzewa się, że faktycznie należy ona do rodziny Orbánów. Natomiast obaj oligarchowie nie ukrywają, że są zamożni. Bardziej od polityki interesuje ich utrzymanie stanu posiadania i luksusowe życie. To sprawia, że są łatwiejsi w sterowaniu niż ambitny Simicska.

Ostatnio dużo mówi się o zmianach na rynku mediów regionalnych. ­Dlaczego to ważne?

Bo ich czytelnicy są najbardziej lojalni. Nakład gazet o zasięgu regionalnym jest znacznie większy niż tych ogólnokrajowych. Na prowincji są to nadal główne źródła informacji, czytelnik znajduje tam newsy z kraju, ze swojego miasteczka, trochę rozrywki. Trudno to lekceważyć przed wyborami, które odbędą się wiosną 2018 r. Dotychczasowym liderem rynku regionalnego był Mészáros, miał 13 tytułów. Podczas wakacji dwóch mniejszych wydawców wykupił Vajna, a trzech – Austriak Pecina, który przed rokiem zamknął główny dziennik opozycyjny „Népszabadság”. To znaczy, że w tej chwili gazety regionalne są w rękach ludzi Orbána. Oczywiście wszystkie media Fideszu powtarzają jeden do jednego narrację rządu.

Zaskakuje mnie toporność rządowej propagandy. Wszystko, co złe, tłumaczone jest Sorosem, Brukselą i uchodźcami. Opozycja to „agenci zagraniczni”, rząd broni „cywilizacji chrześcijańskiej”. W weekendy publiczna TV co pół godziny powtarza słowa Orbána, który w piątki tradycyjnie udziela wywiadu w radiu. Dlaczego ludzie w to wszystko wierzą?

Sami tego do końca nie rozumiemy. To chyba trochę działa tak, że media podsycają lęki, a potem kreują bohaterów, którzy mogą ochronić społeczność. Kilka tygodni temu portal „Origo” opublikował artykuł o tym, że starsi ludzie nie wychodzą wieczorami z domów, bo boją się migrantów. Temat podchwyciła TV2, która przygotowała o tym reportaż. Tak się nakręca spiralę strachu. Albo inne przykłady. Dwa lata temu powstał publiczny kanał sportowy M4, który transmituje m.in. piłkarską Ligę Mistrzów i Formułę 1. W przerwach nadaje 60-sekundowy blok informacyjny, zbudowany według schematu: migranci, Soros i sukcesy rządu. Plus pogoda. Wydarzenia sportowe przyciągają miliony odbiorców, w tym młodych, dlatego to skuteczniejsza metoda prania mózgu niż tradycyjne wiadomości.

Jak traktowana jest tu opozycja?

Media są też wykorzystywane do jej oczerniana. Przykładowo TV2 Vajny oskarżyła lidera skrajnie prawicowej partii Jobbik, czyli głównego rywala Orbána, że brał udział w homoseksualnych orgiach. Tabloid „Ripost” sugerował, że inny poseł Jobbiku ma kochankę, a portal „888.hu” opublikował zdjęcia nagiej żony byłego przewodniczącego partii socjalistycznej.

No dobrze, ale na Węgrzech nadal działają media wolne od rządowego wpływu. Najpopularniejsza telewizja prywatna RTL Klub i główne tygodniki opiniotwórcze otwarcie krytykują Orbána. Dziennikarze nie są prześladowani jak w Rosji.

Trudno sobie wyobrazić, aby w kraju Unii dziennikarze trafiali do więzienia. Fidesz wykorzystuje bardziej wysublimowane metody. Zwłaszcza nacisk ekonomiczny: biznesmeni związani z władzą wykupują niezależne media i zmieniają ich profil albo w ogóle je zamykają, jak w przypadku „Népszabadság”. Prócz tego reklamy ministerstw i państwowych spółek przyznaje się życzliwym nadawcom. Rząd ograniczył też prawo do informacji publicznej. Dziennikarzom grozi się procesami sądowymi, a wybierana przez ­parlament Rada ds. Mediów może odmówić odnowienia koncesji, jak kilka lata temu radiostacji Klubrádió. Nie mówiąc już o tym, że setki dobrych dziennikarzy trafiło na bezrobocie.

Kim są ci, którzy ich zastąpili w mediach publicznych?

To młodzież bez doświadczenia. Wiem, że Fidesz rekrutuje nawet studentów, kusząc ich wysokimi zarobkami.

Dziennikarze śledczy, z którymi rozmawiałem, powiedzieli, że najgorsze jest milczenie.

To prawda. Władza lekceważy tych, którzy nie są z nią związani. Jakby w ogóle nie istnieli. Rządzący nie odpowiadają na pytania, prokuratorzy odmawiają wszczęcia śledztw po artykułach o dziwnych pieniądzach wokół premiera i jego otoczenia. Od niedawna dostrzegam kolejny trend: kreowanie atmosfery niechęci do dziennikarzy. Ci, którzy patrzą rządowi na ręce, są nazywani przez media publiczne agentami Sorosa. W komentarzach w internecie pod ich adresem pojawiają się groźby. Jeśli mają rodziny, kilka razy zastanowią się, zanim znowu opublikują krytyczny tekst. Poziom frustracji jest u nas tak wysoki, że nietrudno przejść od słów do czynów.

Czy dziennikarze będą w tym roku kolejnym celem Fideszu, po organizacjach pozarządowych i Uniwersytecie Środkowoeuropejskim?

Wszystko jest możliwe. Podczas wakacji Orbán powiedział, że media są groźniejszym przeciwnikiem od partii opozycyjnych. Potem portal „888.hu” opublikował czarną listę zagranicznych korespondentów. To nie wygląda na wyciągnięcie ręki na zgodę, prawda?©

ÁGNES URBÁN jest dyrektorką Wydziału Informacji i Komunikacji Uniwersytetu Korwina w Budapeszcie i główną ekspertką think tanku Mérték Media Monitor, badającego węgierski rynek mediów.

DARIUSZ KAŁAN jest korespondentem z Europy Środkowej. Współpracuje m.in. z Euronews, OZY, Politico i Foreign Affairs. Mieszka w Bratysławie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2017