Optymalizacja alokacji miłosierdzia

Smutna sprawa z artykułem o praktykach 
menedżerskich ks. Jacka Stryczka, który opublikował Onet.pl. Nigdy nie byłem fanem jego twórczości, wielokrotnie nabijałem się z bzdur wyplatanych przez niego, gdy niby rysował Jezusa, a wychodził mu profesor Balcerowicz w wersji hard.

21.09.2018

Czyta się kilka minut

Happening ks. Stryczka pod Urzędem Skarbowym w Krakowie, 25.06.2015 r. / Fot. Beata Zawrzel/REPORTER /
Happening ks. Stryczka pod Urzędem Skarbowym w Krakowie, 25.06.2015 r. / Fot. Beata Zawrzel/REPORTER /

Męczyła mnie wysoko ciśnieniowa atmosfera tworzona wokół jego inicjatyw. Gdy było się wobec nich nawet odrobinę krytycznym, zaraz ruszała fala maili od wyznawców, którzy domagali się natychmiastowej zmiany stanowiska, bo świat się zawali, jeśli wszyscy nie będą tak zachwyceni ideą robienia sobie duchowych mięśni na Ekstremalnej Drodze Krzyżowej, jak zachwycony jest ksiądz Jacek.

Zetknęliśmy się na żywo parę razy. Nie były to spotkania łatwe, gdyż odbywały się zwykle w pomieszczeniach zamkniętych, w których jego i moje ego z trudem udawało się zmieścić. Że niewiele w tej sprawie się zmieniło – widzę z oświadczenia wydanego przezeń po publikacji Onetu. Wyczytać z niego można, iż nie będzie specjalną przesadą, gdy jego autora posadzi się w klasie z Jezusem i postawi znak równości między chrześcijaństwem a pracą z ks. Stryczkiem: „Trud współpracy ze mną widoczny jest w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej – 40 km w nocy, najlepiej samemu. Jest to duże wymaganie i trudne. Dla wielu bolesne. A mimo to wiele osób samych z siebie wybiera to wyzwanie. Tak samo, jak współpracę ze mną”.

Nigdy nie szukałem z nim współpracy ani zwady. Omijałem. Z respektem, bo obdarowany został przez Górę w sposób iście ponadstandardowy. Znam dokładnie dwóch księży, którzy w ostatnich latach byli w stanie porwać miliony Polaków do podjęcia wysiłku zorganizowanej społecznej działalności. Jeden z nich to o. Rydzyk, drugi to właśnie ks. Stryczek. Do Szlachetnej Paczki dużo mi bliżej niż do Radia Maryja, dlatego mam nadzieję, że ta wspaniała idea przetrwa, i że się w tym wszystkim oczyści. Z ideologicznych absurdów, którymi w wywiadach otaczał ją jej założyciel (opowiadający o tym, że gdy masz poczucie winy, bo komuś nie pomogłeś, to znak, iż ten ktoś pewnie był szkolonym profesjonalistą, by poczucie winy w tobie wzbudzić – lub o bogatych prześladowanych przez to, że ich nie kochamy).

Choć swoją drogą ciekawie było też obserwować ów dwugłos: założyciela, który wydawał się śnić po nocach o tym, by z miłosierdzia zrobić korpo, i tysiące ludzi, którzy dzięki stworzonej przez niego maszynie i tak robili miłosierdzie po swojemu. Bo właśnie „robili miłosierdzie”, a nie „wdrażali proces optymalizacji alokacji dóbr”.

Żeby była jasność: akurat mi nikt nie musi tłumaczyć, że strategiczne zmiany są niezbędne, tak jak niezbędne jest budowanie szpitali i sensowna profilaktyka. Ani szpital, ani profilaktyka nie będą jednak miały komu pomóc, jeśli nie będzie też pogotowia, które widząc człowieka w stanie zagrożenia życia (nie tylko fizycznego, zagrożenie ludzkiej godności także mam tu na myśli), nie pyta o zaświadczenia, biznesplany czy stopę zwrotu, tylko ratuje i już. Żebym nie wiem, jak kombinował, z Ewangelii Jezusa nie wycisnę innej definicji miłosierdzia: to dawanie za darmo komuś, kto na nic nie zasłużył ani w żaden racjonalny sposób nie rokuje. Bo dawanie komuś, kto zasłużył – to zapłata lub nagroda. Dawanie, gdy ktoś rokuje – inwestycja. Idea miłosierdzia jest nie do pojęcia dla kogoś, komu życie nie zweryfikowało nigdy złudzenia własnej siły. Żeby to zrozumieć, trzeba przerobić na własnych czterech duchowych literach doświadczenie swojej słabości. Wiedzieć, że zginąłbym już dawno, gdyby Boże miłosierdzie wobec mnie czekało na moje zasługi albo na strategie.

Ks. Jacek dał ludziom dużo dobra. Jeśli w sądzie potwierdzą się zarzuty bohaterów tekstu (niektórych znam osobiście i uważam ich za osoby godne najwyższego zaufania, a i sam tekst wygląda na nader rzetelny) – okaże się, że mógł im też dać wiele zła. Wtedy będzie musiał je im wynagrodzić. Mam jednak nadzieję, że już dziś, nie czekając na rozstrzygnięcia organów, szef Szlachetnej Paczki wyciągnie praktyczne wnioski z sytuacji i zechce uznać, iż – jak słusznie to skomentowała specjalistka od HR Joanna Malinowska-Parzydło – z tego, że się ma charyzmę, nie wynika jeszcze, że jest się liderem. Że przypomni sobie, iż chrześcijaństwo to nie tyle doskonalenie praktyk zarządzania, ile konsekwentne opowiadanie się po stronie tych, „którzy się źle mają”. Czy to źle się mają w pustostanach, czy w biurowcach. Również w siedzibach organizacji dobroczynnych.

Jest jeszcze jedna strona tego medalu. Wielu ludzi zdaje się uważać, iż z samego faktu, że ktoś zajmuje się zawodowo pomaganiem innym ludziom, wynika, że ów ktoś będzie aniołem: zawsze miłym, uduchowionym, wielkodusznym, mówiącym same piękne wyrazy. Gdy okazuje się, że „pomagacze” to ludzie jak wszyscy inni, pojawia się frustracja: „a to może ja nie będę wspierał” itd. Podobnie jest, gdy utopia konfrontuje się z odkryciem, że ludzie pracujący w organizacjach pomocowych zarabiają pieniądze, bo przecież też mają rodziny, kredyty, ich dzieci mają żołądki, a oni sami prawo do urlopu. „A ja dawałem na biedne dzieci”. „A ja myślałem, że wszyscy jesteście wolontariuszami”. To temat na osobny esej – jak niezbędne w świecie pomagania są wszystkie te elementy: etatowi pracownicy, wolontariusze, darczyńcy strukturalni i ci z jednorazowo poruszonym sercem. Tu nie ma żadnego konfliktu, to jest koncert. Często – przenikanie się płaszczyzn dobra, bo ktoś, kto jest pracownikiem w jednej fundacji, bywa jednocześnie darczyńcą czy wolontariuszem w innej.

Wszystkich nas obowiązują jednak dwie zasady. Pierwsza: naszym pracodawcą nie jest sponsor, nie jestem nim też ja sam, moje wizje czy ideologie. Zatrudnia mnie „mój potrzebujący”. To on jest szefem, jego oczy – drogowskazem. Zasada druga: cel nie uświęca środków. A jeśli zaczynam uważać, że uświęca – rezygnuję ze stołka, wracam na front, na ulicę. I nie schodzę z niej, dopóki moich światłych mądrości nie pozwoli mi znów wygłaszać Rada Nadzorcza Ubogich, a nie grono podwładnych, fanów lub wyznawców. Dopóki znów nie poczuję do samego szpiku kości, że na najgłębszej płaszczyźnie to zawsze biedny ratuje mi życie, a nie ja ratuję życie jemu. Kto tego nie pojmuje – niech lepiej od razu idzie sprawdzić się w biznesie.   ©


PRZYPOMINAMY TEKST PRZEMYSŁAWA WILCZYŃSKIEGO O KS. JACKU STRYCZKU Z KWIETNIA 2016 ROKU:

Były współpracownik: – Z nim jest jak z Wałęsą. Głównym wrogiem ks. Stryczka jest ks. Stryczek. Myślę sobie o całej jego wspaniałej działalności, i mi się to jakoś rozjeżdża z jego słowami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2018