Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pamięta się raczej te chwile, kiedy naszym nie wyszło, kiedy piłka akurat przypadkowo nie wpadła do bramki przeciwnika, za to z kontry wpadła do naszej, kiedy sędzia bezczelnie drukował akurat na naszą niekorzyść zamiast pójść po rozum do głowy i uznać nam gola ręką ze spalonego. Nasi, naszą, nam. Kibicowanie rodzi frustrację, strukturalną, kaskadową frustrację, no i zajmuje ogromnie dużo czasu, który moglibyśmy przeznaczyć na sport. A że kibicowanie jest czynnością immanentnie dożywotnią, nie można wysiąść z tego tramwaju nawet na przystanku „zdrowie psychiczne”.
Fizycznie dewastujące skutki kibicowania są równie dojmujące jak destrukcja psyche, ale tutaj akurat szerokie rzesze kibicowskiej braci wzięły się na sposób, i aktywnie uwalniają się od negatywnych emocji – często w symbiozie z kibicami rywala, w myśl hasła: „ty mnie podrapiesz po plecach, to ja podrapię ciebie po plecach i nie tylko”. Symbiotyczne grupy umawiają się więc, żeby sobie pomóc, ulżyć trudom kibicowania, synchronicznie wyrzucić z siebie frustrację z małą pomocą przyjaciół z maczetami. Chcącemu nie dzieje się krzywda, płomień się tli, tradycja nie gaśnie.
Niestety, są jeszcze mecze. Im mniej się dzieje na boisku, tym więcej musi się dziać na trybunach. Oczywiście, kibic może po prostu heroicznie zacisnąć zęby i przez minimum 90 żenująco pustych minut patrzeć na wyczyny swej drużyny... ale trzeba być kompletnym sadystą, żeby nie zrozumieć, że kibice tak nie wytrzymają, że nie idzie tego zdzierżyć, że elementarne poczucie godności ludzkiej sprawi, iż kibice będą rozpaczliwie chcieli nadać sens temu misiu, temu utraconemu czasu – a przecież nie napiszą o tym książki! (Wiem, wiem, niektórzy gorączkowo próbowali, ale to mi psuje pointę, więc ja tych książek nie uznaję, jako pisanych ze spalonego). Więc nie napiszą o tym książki, ale zrobią coś innego, np. gigantyczną, pokrywającą szerokie połacie stadionowych trybun flagę. Wielki spłachetek autentycznej kolektywnej dumy, wykonany hobbystycznie, amatorsko (amo, amare) w pocie czoła po robocie, imponującą całemu światu relikwię wiary w fanatyczną wspólnotę, nośnik wspólnych wartości, które trzeba czcić, z których nikomu nie wolno się śmiać, pod żadnym pozorem...
Nie dalej jak wczoraj, podczas meczu z Lechem Gdańsk – przepraszam, Lechem Poznań – kibice Wisły Warszawa – przepraszam, Wisły Kraków – rozwinęli ogromną flagę oznajmiającą: „NIGDY SIĘ NIE WYPALIMY”. Następnie flaga zajęła się od kibicowskich rac i spłonęła. Mecz przerwano, ale tylko na kwadrans. ©