Opozycja w stanie hipnozy

Realna alternatywa dla PiS, na razie trudna do wyobrażenia, kiełkuje zapewne poza Sejmem.

14.05.2016

Czyta się kilka minut

Demonstracja opozycji, plac Piłsudskiego w Warszawie, 7 maja 2016 r.  / Fot. Mariusz Gaczyński / EAST NEWS
Demonstracja opozycji, plac Piłsudskiego w Warszawie, 7 maja 2016 r. / Fot. Mariusz Gaczyński / EAST NEWS

Opozycja w ostatnich miesiącach jest bezsilna w Sejmie i zadziwiająco silna na ulicy. Jest bezradna w tworzeniu alternatywnych projektów i czerpie całą swą siłę z tego, jak zachowuje się obóz rządzący. Nic tak skutecznie nie mobilizuje uczestników manifestacji, jak obelgi rzucane pod adresem przeciwników przez polityków PiS. Nic nie stanowi lepszego argumentu na rzecz angażowania się w protesty niż obojętne na wszelkie koszty podtrzymywanie przez sejmową większość twardej linii w sprawie Trybunału Konstytucyjnego.

Pierwszym beneficjentem tej sytuacji wydaje się być Platforma Obywatelska. Dzięki temu okres wewnętrznych rozliczeń skrócono do minimum. Rywalizacja między Grzegorzem Schetyną a jego konkurentami rozstrzygnęła się na dobrą sprawę bez większych napięć. Rozliczenie ośmiu lat rządów praktycznie jednak się nie dokonało. Nie doszło do „wyciągnięcia na wierzch” nowych, świeżych twarzy. Ludzi, którzy nie pełniliby ważnych funkcji rządowych, którzy łatwiej mogliby odpierać zarzuty formułowane przez PiS.

Platforma i jej zły los

Ale nie dokonało się też coś znacznie ważniejszego. Platforma nie przemyślała merytorycznych podstaw własnej porażki. Ktoś powie, że to naiwne oczekiwanie, bo partie nie robią tego właściwie nigdy. Bo porażka PO to skutek fatalnej kampanii Bronisława Komorowskiego i Ewy Kopacz, do których dołożyły się wręcz nieprawdopodobne decyzje Leszka Millera (kandydatura Magdaleny Ogórek, nadanie Zjednoczonej Lewicy formy komitetu koalicyjnego). Nic więcej.

Ten, kto tak myśli, nie zauważa jednak, że o zmianie klimatu politycznego nie zdecydowały wyłącznie błędy w kampanii. Wysoki wynik Pawła Kukiza to nieco bezradna reakcja wyborców niezadowolonych z rządów PO, a nauczonych, że „groźne” w skutkach może być tylko poparcie udzielone PiS. Ponadto dzisiejsza prawicowa hegemonia to nie tylko bezwzględna większość mandatów w Sejmie dla PiS, ale też bezwzględna większość głosów oddanych w wyborach na listy prawicowe. Suma poparcia dla komitetów PiS, Kukiz’15 i KORWiN to 51 proc. Nigdy wcześniej prawica nie dysponowała takim poparciem.

Poparciem, które do pewnego stopnia jest ubocznym skutkiem rządów PO oraz odrzucenia przez najmłodszych wyborców obowiązującej podczas tych rządów politycznej poprawności. Tymczasem Platforma w wyborach 2015 r. zachowywała się tak, jak gdyby nadal miała być jedynym beneficjentem lęku przed PiS. I jakby wierzyła, że po raz kolejny lęk ten da jej władzę, bez względu na to, jakie wyniki osiągną pozostałe partie. Dziś zdaje się wierzyć w tę regułę nadal. Wbrew wynikowi wyborów, wbrew sondażom, wbrew prostej logice, która nakazuje po porażce dokonać poważnej rewizji polityki i choćby wizerunkowych zmian kadrowych.

Kłopoty tej formacji z byciem opozycją mają swe źródło także w fakcie, że Platforma przez ostatnie lata stała się partią władzy. Widać to doskonale w sposobie radzenia sobie w ławach parlamentarnej opozycji. Siedzą w nich ludzie, którzy zdają się nie rozumieć nowej sytuacji. Zachowują się tak, jakby spotkał ich jakiś niczym niezawiniony zły los. Dlatego też nie starają się formułować jakiegokolwiek nowego przesłania. Pokutujące do dziś poczucie, że rządom PiS można przeciwstawić „dorobek 25-lecia”, wzmocnione znakomitym samopoczuciem elit tego okresu, jest dowodem ogromnego lenistwa intelektualnego i ma sens tylko wtedy, gdy uznamy, że na przyszły sukces wyborczy liberalnej opozycji złożą się wyłącznie wady i błędy rządzących.

W sieci mistrza intrygi

Taka postawa współbrzmi zresztą z drugą cechą obecnej opozycji parlamentarnej, jaką jest całkowite uzależnienie od działań i słów Jarosława Kaczyńskiego. Znakomitym przykładem jest brak pomysłu na spotkanie liderów ugrupowań partyjnych, do którego doszło pod koniec marca. Mimo kilku miesięcy doświadczeń – liderzy liberalnej opozycji zachowali się niespójnie, formułując całkowicie rozbieżne nadzieje, projekty i oceny propozycji PiS.

Co więcej, w ostatnich tygodniach swoją nową, wspólną platformę polityczną określili z góry jako reakcję na obawy związane z polityką PiS. Nie wzięli pod uwagę ryzyka, jakim jest uzależnienie tego pomysłu od taktycznych zwrotów jej lidera. Kaczyński nie jest politycznym geniuszem nie do pokonania, ale jedną rzecz potrafi jak mało kto – jest mistrzem parlamentarnej intrygi, dzielenia przeciwników, utrudniania im wzajemnej lojalności. Składane przy tej okazji deklaracje dotyczące sojuszy wyborczych są nie tylko przedwczesne, ale oznaczają też trudną do zrozumienia wiarę, że wiejscy wyborcy PSL, którzy w wielu sprawach są bliscy PiS, łatwo poprą politykę proponowaną przez Ryszarda Petru.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że opozycja prowadzi swą politykę w stanie hipnozy, w jaką wprowadził ją Jarosław Kaczyński w ostatnich miesiącach ubiegłego roku, gdy przystąpił do walki z Trybunałem Konstytucyjnym. Każde jego ostrzejsze słowa wywołują oskarżenia o autorytaryzm, każda zapowiedź – panikę i obawy o losy demokracji. Nawet karkołomna koncepcja opozycji totalnej wydaje się być jedynie nerwową reakcją na wrażenie omnipotencji, jakie chciał we własnym obozie stworzyć Kaczyński.

Jednocześnie opozycja liberalna nie dostrzega podstawowego faktu, iż od samego początku „biało-czerwony obóz” wybrał strategię zawężania własnych granic, likwidacji centrum, pokpiwania z naiwnych rzeczników „dialogu”, „kompromisu” i „złagodzenia kursu”, dyskredytowania potencjalnych „pośredników”. PiS obrał też drogę osłabiania tego, co wspólnotowe, o ile tylko wchodzi w kolizję z tym, co partyjne, co leży w jego partykularnym interesie. Dziś jeszcze niemal nikt nie wierzy w to, że jest to droga samozagłady. Wszyscy uważają to za niezwykłą przebiegłość Kaczyńskiego, a nie efekt jego lęku przed utratą kontroli.

Hipnoza ta obejmuje zresztą nie tylko polityków opozycji, ale także licznych komentatorów, którzy nie wierzą w istnienie jakiegokolwiek innego problemu poza „autorytaryzmem Kaczyńskiego”. Obejmuje wielu ludzi środka, którzy jak mantrę wyrażają nadzieję, że to się ugrzeczni i ułoży, że PiS się zmieni, jak tylko trochę porządzi. Kaczyński zahipnotyzował wszystkich wizją wielkiego i silnego PiS, zrobił wrażenie bezceremonialnością w Sejmie i szerokim gestem w rozdawaniu posad swoim. Argument, że 234 posłów to nie 280, nikogo nie przekonuje. Że rewolucja kadrowa jest najłatwiejszym politycznie manewrem, którego nie da się powtarzać w nieskończoność – także.

Stan hipnozy określa dziś pole politycznej gry w stopniu większym niż w pierwszym półroczu prezydentury Wałęsy, gdy liberalna prasa pełna była przestróg, obaw i oskarżeń, które ustąpiły niemal natychmiast po tym, gdy rozpoczął się konflikt Wałęsy z rządem Jana Olszewskiego. Bo też Kaczyński hipnotyzuje znacznie skuteczniej niż były prezydent. Znakomicie rozpoznał psychiczną kondycję polskich elit i wykorzystał ją do określenia reguł gry w pierwszych miesiącach po wyborczym zwycięstwie.

Innej opozycji nie będzie

Pole gry zostało jednak – wbrew intencjom Kaczyńskiego – wyznaczone także przez Komitet Obrony Demokracji. Partie miały zbyt wiele do stracenia, by postawić wszystko na strategię ulicznych manifestacji. KOD – którego pojawienia się Kaczyński nie przewidział – mógł sobie pozwolić na takie wezwanie, podjął ryzyko i wygrał. Był formułą, która ułatwiła wielu przeciwnikom PiS wyjście na ulice, bez konieczności deklarowania sympatii do jakiejkolwiek partii. Ale na tym koniec, bo każda próba zbudowania opozycji na trwałe wokół idei sprzeciwu wobec PiS będzie utrzymywała stan hipnotycznego uzależnienia od PiS i jego lidera.

To zaś oznacza utrzymanie lekko tylko zmodyfikowanej alternatywy PO-PiS, rozszerzonej po lewej jej stronie o Nowoczesną i KOD, a po prawej – być może przez jakichś dezerterów z Kukiz’15. Zdaję sobie sprawę, że wielu ludziom we współczesnej Polsce odpowiada taka alternatywa. Jednocześnie jestem przekonany, że jej efektem jest marnowanie czasu, w którym mogłyby się dokonywać ważne systemowe zmiany, wzmacnianie symbolicznej warstwy rywalizacji, co skutkuje także osłabieniem realnego poczucia wspólnoty (umacniając spolaryzowane społeczeństwo w roli stronników obu kłócących się stron).

Po pół roku funkcjonowania Sejmu VIII kadencji wiadomo, że innej niż liberalna opozycji w parlamencie nie będzie. Klub Kukiz’15 próbuje kokietować najbardziej prawicowo nastawiony elektorat hasłami narodowymi i antyimigranckimi, a zarazem dyskontować nieufność wobec partii politycznych w ogóle. Wybierając prawicowego, a nie centrowego (np. rozczarowanego do PO) wyborcę, w decydujących momentach będzie musiał współpracować z PiS. Nawet jeżeli ostatecznie taktycznie wyłamie się i – jak to mogło mieć miejsce w przypadku wyboru sędziego TK – zada partii Kaczyńskiego cios w plecy.

Rachunek jest prosty: jeżeli pojawi się coś, co zburzy układ sił, to będzie to nowa siła na lewo od PO i od PiS, zdolna do zdyskontowania konfliktu pokoleniowego, do odebrania wyborców zarówno jednemu, jak i drugiemu blokowi. Nie wskazuję przy tym na Partię Razem, a już na pewno nie na lewicę obozu liberalnego, jaką stały się dziś partie Zjednoczonej Lewicy. Zmienić reguły gry mogłaby szeroka, gdy chodzi o apel, formacja pokoleniowa zdolna do zastosowania reguł łagodzących konflikty światopoglądowe i historyczne oraz dobrego opisania napięć w sferze gospodarki, rynku pracy, wykorzystania zasobów publicznych przez rządzące w ostatnich latach partie.

Razem jest raczej projektem w początkowej fazie. Może pójść w kierunku szerokiej formacji centrolewicowej, jak i zamknąć swój apel w formule bardziej radykalnej, atrakcyjnej dla nie więcej niż 10 proc. wyborców. Środowiska, które mogłyby być centrowym partnerem Razem, są dziś w stanie jeszcze bardziej zalążkowym. Krytycznie nastawione wobec PO, nie są w stanie odnaleźć się w ramach „bloku biało-czerwonej” prawicy. Formułują programy lewicy patriotycznej, demokracji partycypacyjnej, umiarkowanego republikanizmu. Albo dryfują u boku PiS, akcentując społeczny wymiar reform, szukając szerszych niż PiS-owskie uzasadnień dla konfliktu z Trybunałem Konstytucyjnym.

Prawicowa hegemonia

Wyzwaniem dla tych środowisk nie jest – jak dla PO – wyłącznie problem rządów Prawa i Sprawiedliwości, ale szersze zjawisko prawicowej hegemonii w sferze polityki. Zresztą nawet sam PiS nie jest zbudowany wyłącznie z diagnoz formułowanych przez Jarosława Kaczyńskiego. Wykorzystuje „narracje” budowane przez prawicę kulturową jeszcze w latach 90., przez środowiska „pampersów” i Frondy, przez „Gazetę Polską” i „Arcana”. Włączył do swego przekazu poglądy reprezentowane przez środowiska Radia Maryja i tradycjonalistów, którzy skupiali się wokół Marka Jurka. W ostatnich kilkunastu latach rozpoznania te uległy zaostrzeniu, ale równocześnie zyskały nowych zwolenników, często wśród tych, którzy w latach 90. prawicę ostro krytykowali.

To zaś oznacza, że ciekawsza i pełniejsza alternatywa wobec PiS może powstać tylko wtedy, gdy będzie równocześnie dysponowała projektem metapolitycznym, podważającym prawicową hegemonię. Taki projekt pozwoli też odróżnić się od dominującej od wielu lat w mediach narracji liberalno-transformacyjnej. Straciła ona bowiem zdolność definiowania nowych, społecznie istotnych celów i zadowala się afirmacją osiągnięć.

Jednym z powodów, dla których młodzi wyborcy głosowali na PiS, listy Kukiz’15 i partii KORWiN, jest krytyczna diagnoza stanu rzeczy formułowana przez te partie w kontraście do urzędowego optymizmu PO i PSL. Perspektywa młodego pokolenia Polaków jest zasadniczo inna niż ta, którą prezentują reprezentanci establishmentu. Wprowadzenie tej perspektywy do polityki stoi w sprzeczności nie tyle z ich interesami, co samym sposobem postrzegania świata polityki, reguł gospodarczych czy realnych dylematów etycznych.

To tworzy miejsce dla innej niż liberalna i prawicowa opowieści o polskim społeczeństwie, polskiej historii, miejscu w Europie. Innej niż liberalna opozycji nie można zbudować w aksjologicznej próżni. Nie uda się to również poprzez odnoszenie się do problemów sformułowanych już przez dwa główne obozy ideowe. Gdy przyjrzymy się owocom sporu między PO a PiS, wojny między europejskimi liberałami i narodowymi konserwatystami, może uznamy, że warto zwrócić baczniejszą uwagę na to, co kiełkuje poza Sejmem, poza światem głównych mediów, poza obszarem, na którym skupiają się komentatorzy i opiniotwórcze autorytety. ©

Autor jest politologiem i publicystą, wykładowcą Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Politolog, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. W wydawnictwie Karakter wydał niedawno książkę „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2016