Opowieść fotografa

Gdy ktoś robił zdjęcia w tłumie, podczas demonstracji, mógł oberwać z obu stron. Od zomowca i od niosących transparent, którzy mogli go wziąć za esbeka fotografującego na potrzeby śledztwa.

07.09.2010

Czyta się kilka minut

Fotografowanie w latach 80., po stanie wojennym, stało się dla mnie sposobem na życie, formą wyrażania sprzeciwu wobec komuny. Nie miałem wówczas poczucia, że powstają zdjęcia, które opisują historię i w przyszłości pozwolą lepiej zrozumieć tamte czasy. Wtedy jedno było pewne, że te fotografie nie trafią do oficjalnego obiegu. W zasadzie były to prace robione do szuflady. Trudno dziś - przy powszechności fotografii cyfrowej i możliwościach komunikowania - zrozumieć sytuację, gdy komunistyczna władza blokowała lub fałszowała informacje, a właściwie nie było alternatywnych źródeł. Szczególnie uderzało to w fotografię. W prasie podziemnej zdjęcia - ze względu na trudności techniczne - nieczęsto były publikowane. Tym bardziej każda możliwość pokazania niezależnej fotografii była szansą, którą należało wykorzystać.

Przełomem dla obecności fotografii niezależnej w Krakowie była wystawa "Ojczyzno moja" zorganizowana w kościele w Mistrzejowicach w Nowej Hucie po II pielgrzymce Jana Pawła II w 1983 roku. Uczestniczyli w niej znakomici fotograficy: Adam Bujak, Stanisław Markowski, Anna Beata Bohdziewicz, były też zdjęcia Piotra Augustynka, Piotra Dylika, Jerzego Pałosza, Jerzego Szota i parę moich, dołączonych do wystawy w ostatniej chwili. Tłumy przychodziły na tę wystawę nie tylko po niedzielnych Mszach świętych. Ludzie chcieli zobaczyć, jak było naprawdę, odnaleźć poczucie wspólnoty, jaką dawała Solidarność i Papież Polak.

Dolny kościół w Mistrzejowicach, gdzie ksiądz Kazimierz Jancarz odprawiał czwartkowe Msze za Ojczyznę i działało Duszpasterstwo Ludzi Pracy, stał się w tamtych latach największą galerią fotografii niezależnej w Krakowie, a może i nie tylko. Wystawy przełamywały oficjalny monopol informacyjny, zwłaszcza gdy pokazywały wydarzenia, które władza usiłowała informacyjnie zmanipulować. Tak było po zamordowaniu ks. Jerzego Popiełuszki. Tymczasem kilkanaście dni po pogrzebie, w Mistrzejowicach już wisiały fotografie z tego wydarzenia, udało się nawet wydać niewielki katalog.

Zachować sprzęt

Nowa Huta wtedy to były blokowiska i dymiący kombinat. Nic ciekawego. Dopiero manifestacje i zadymy zaczęły ściągać ludzi z Krakowa. Do dzisiaj gubię się między blokami, ale drogę do Mistrzejowic, osiedla wokół Arki Pana czy placu Centralnego poznałem na tyle dobrze, by bez przeszkód wymknąć się, gdyby zaczęło być zbyt gorąco. Gdy ktoś robił zdjęcia w tłumie, podczas demonstracji, mógł oberwać z obu stron. Od zomowca i od niosących transparent, którzy mogli go wziąć za esbeka fotografującego na potrzeby śledztwa.

Trzymałem się prostej zasady: zrobić jak najlepsze zdjęcia to jedno, ale ważniejsze jest zachowanie tych zdjęć i bezpieczny powrót z nieuszkodzonym sprzętem. Gdybym stracił aparat, mógłbym się pożegnać z fotografowaniem. Nie stać mnie było na nowy.

Trudno dzisiaj sobie wyobrazić problemy fotografa amatora w latach 80. Trudno dostępne były filmy (dziś na karcie pamięci można zmieścić setki klatek), obróbka nie odbywała się w komputerze, ale w ciemni, najczęściej - ku utrapieniu rodziny - urządzanej w łazience. Odczynniki chemiczne zdobywałem od przyjaciół z Wydziału Chemii UJ i samodzielnie zestawiałem wywoływacz czy utrwalacz. Wyczynem był zdobycie papieru fotograficznego na wystawowe odbitki dużego formatu.

Podczas różnych wydarzeń w Nowej Hucie lat 80. zrobiłem ponad 1000 zdjęć. Gdybym na bieżąco nie opisywał negatywów, to dzisiaj - po tylu latach - zlewałyby się w jedną manifestację. W większości niewiele się przecież różniły.

Zwiewając przez zgniatacz

Są jednak wydarzenia i fotografie, które mają dla mnie szczególne znaczenie. Tak jest ze zdjęciami ze strajku w kombinacie w 1988 roku. Strajku, który zapoczątkował falę protestów, co z kolei doprowadziło do obrad Okrągłego Stołu. Na teren kombinatu, Huty im. Lenina, przemycono mnie w nocy z 3 na 4 maja przez dziurę w ogrodzeniu za wartownią. Oglądana z zewnątrz huta funkcjonowała normalnie, strażnicy legitymowali przy bramie, pracowały piece hutnicze. Strajkujący przebywali na wydziałach. Fotografowałem przez cały czas: łamistrajków, wiece, modlitwy, dyskusje komitetu strajkowego... Aż do rozbicia strajku po nocnym ataku ZOMO.

Nie mam zdjęć z tej pacyfikacji. Jak tylko usłyszałem, że zomowcy wkraczają, wziąłem nogi za pas i zwiewałem przez halę zgniatacza. Nie mogłem pozwolić, żeby zdjęcia wpadły w ręce esbeków. Szkoda mi ich było, a poza tym mogły być wykorzystane przeciwko strajkującym, a oni mi przecież zaufali. Miałem szczęście: z kombinatu - już wówczas patrolowanego przez ZOMO i milicję - wyjechałem, wraz z dwoma kolegami ze strajku, ukryty w lokomotywie kolejki wywożącej żużel na wysypisko. Przez całą noc szliśmy opłotkami do Krakowa.

Faktycznym zakończeniem opozycyjnego epizodu w historii Nowej Huty było usunięcie pomnika Lenina z alei Róż. Demontaż poprzedziła seria demonstracji zorganizowanych przez Federację Młodzieży Walczącej. Pomnik był oblewany farbą, podpalany, pokrywany napisami. Symbol władzy komunistycznej stał ośmieszony i bezsilny. Nawet milicja i ZOMO już bez przekonania broniły pomnika, starając się raczej, by zamieszki nie rozprzestrzeniły się na sąsiednie osiedla. Przyjeżdżałem i fotografowałem te zadymy, chociaż było nieprzyjemnie zimno i sztuczne światło, którego nie lubiłem.

Demontaż pomnika nastąpił w niedzielę wieczorem. Starano się to utrzymać w tajemnicy, ale ludzie schodzili się i mimo przenikliwego zimna czekali, aż figura zostanie odcięta od postumentu i wywieziona. Nie wiedziałem, kiedy będzie rozbiórka, do Nowej Huty pojechałem wtedy dla spokoju sumienia, żeby nie przegapić takiego wydarzenia, a że nosiłem ze sobą stale aparat i lampę błyskową, to mogłem dokumentować wydarzenie. Nie było łatwo. Był mróz, lampę błyskową trzymałem pod swetrem, aby bateria się nie rozładowała, ale i tak padła.

Wśród tych uratowanych ze strajku w kombinacie zdjęć jest jedno, które uważam za symbol tamtych dni. Z hali wychodzą, po nabożeństwie, robotnicy, zwartą grupą, z transparentami. Nad nimi, umocowana na ścianie budynku, postać Lenina. Patrona kombinatu i socjalistycznej pracy. Dla tych hutników nie ma już żadnego znaczenia, nie zauważają go nawet.

Wysłuchał Grzegorz Nurek

Andrzej Stawiarski (ur. 1956) jest fotografem i dziennikarzem. W latach 80. fotografował demonstracje w Krakowie i Nowej Hucie. Był redaktorem "Czasu Solidarności" i "Gazety Wyborczej", jest redaktorem naczelnym i wydawcą "Miesięcznika Kapitałowego". Współtwórca wystawy "Papieski Kraków", pomysłodawca konkursu "Kraków - portret miasta" i Krakowskiej Witryny Fotograficznej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „O Nowej to Hucie piosenka (37/2010)