Opium wypalonych

Ma 31 lat, rocznie wydaje średnio sześć powieści, które od razu podbijają listy bestsellerów. Czy Remigiusz Mróz wie o Polakach coś, czego nie wiedzą socjologowie i psychoterapeuci?

11.08.2018

Czyta się kilka minut

 / WYDAWNICTWO FILIA / MATERIAŁY PRASOWE
/ WYDAWNICTWO FILIA / MATERIAŁY PRASOWE

Internautka podpisująca się jako Michalik Edyta komentuje: „Pan szybciej pisze, niż niektórzy czytają”. I ma rację. Ledwo kończysz jedną powieść Remigiusza Mroza, a już pojawia się następna. Weźmy tylko rok 2018. Ostatniego dnia stycznia do księgarń trafił thriller psychologiczny „Nieodnaleziona”, 14 marca – „Testament”, siódmy tom serii kryminalnej z prawniczką Joanną Chyłką i jej aplikantem Kordianem Oryńskim, 9 maja – „Zerwa”, piąty tom z komisarzem Wiktorem Forstem oraz opowiadanie pt. „Hakowy” w zbiorowej książce „Zabójczy pocisk”, 23 maja kolejne opowiadanie w książce „Inne światy”, 18 lipca ukazał się „Hashtag”, a do grudnia jeszcze daleko. Pięć lat po debiucie Remigiusz Mróz ma na koncie już 29 powieści.

Urodził się w 1987 r. w Opolu. Po maturze wyjechał do Warszawy, w Akademii Leona Koźmińskiego zrobił doktorat z prawa, po czym został pełnoetatowym pisarzem. Jeżeli komuś jego kariera kojarzy się z przypadkiem innego trzydziestoparolatka z Opola, który po emigracji do Warszawy zasłynął z szybkiego pisania ustaw i chce być prezydentem stolicy, jest to trop zarazem mylny, jak i dobry. Mróz nie ma establishmentowych ciągot, poglądy polityczne ujawnia rzadko, a jego powieści trzymają jaki taki suspens, w przeciwieństwie do twórczości krajana. Poza tym w Warszawie już nie mieszka, wybrał podopolską prowincję, gdzie może – zwierzał się – do woli biegać po lesie. Trudno jednak zaprzeczyć, że obaj należą do pokolenia, które niczym się nie zraża, nie tyle idzie, co mknie do przodu i nawet z największej głuszy będzie nadawać do mediów społecznościowych o swoich nieustających sukcesach.

A ty, czytelniku, możesz zostać wiernym fanem i internetowym folołersem. Możesz też trąbić o tym, że to karierowiczostwo, grafomania i kreowanie wizerunku. Usłyszy cię tylko garstka sceptyków, a ty nabawisz się kompleksów. Jak się ich nie nabawić, kiedy Mróz jest jak wykrojony z poradnika samorozwoju? Ponadnormatywnie pisze, codziennie biega, czyta innych pisarzy i zdrowo się odżywia. Skoro człowiek to najlepsza inwestycja, to on jest wzorowym przedsiębiorcą samego siebie. Sprzedał miliony egzemplarzy książek, jak nikt inny w Polsce. Jeśli tak dalej pójdzie, dożyje setki, mając w dorobku co najmniej 444 powieści.

Jak pan to robi?

Nie ma w nim nic z bohemy. W mediach i na spotkaniach autorskich występuje w koszuli i garniturowej marynarce, przypominając raczej pracownika korporacji niż kultowego pisarza. Żadnych skandali, romansów, używek i niepatriotycznych zachowań. Plotka zaś, że Remigiusz Mróz to pseudonim, za którym kryje się grupa autorów albo internetowy bot, szybko okazała się fałszywa. Środowisko prawnicze i kryminalnoliterackie wielokrotnie potwierdziło tożsamość autora. A ten zawsze uprzejmie, wręcz kokieteryjnie wypowiada się o koleżankach i kolegach po fachu.

Jego profile na Facebooku i Instagramie są grzeczne, żeby nie powiedzieć – nudne. Selfie z Katarzyną Bondą czy tweet od Harlana Cobena gratulującego mu pierwszego miejsca na liście bestsellerów Empiku przeplatają się ze zdjęciami z górskich wycieczek. Powieści dedykuje rodzicom, a dla przyjaciół zawsze ma czas w grafiku, choć nie wiadomo kiedy. Kim więc jest Remigiusz Mróz? Ubranym dla niepoznaki w garnitur i krawat operatorem powieściowej taśmy produkcyjnej? Pupilkiem towarzystwa wzajemnej adoracji, które tworzą autorzy książek kryminalnych? A może zwyczajnym, nieco introwertycznym chłopakiem, któremu co jak co, ale pisanie przychodzi z ogromną łatwością?


Czytaj także: Katarzyna Bonda: Wyjmuję trupy z szafy


Wywiady, których udziela, są do bólu przewidywalne i nie dają jasnej odpowiedzi. Powraca w nich pytanie: „Jak pan to robi?”. A robi to tak: dzień w dzień pisze 10-15 stron tekstu, w dwóch sesjach przedzielonych czymś dla ciała (bieganie i pizza z orkiszu) oraz ducha (serial). Kończy pracę pół godziny przed północą. Potem czyta dla przyjemności, a pytany o ulubionych pisarzy, jednym tchem wymienia Stephena Kinga, Jo Nesbø, Håkana Nessera, Stiega Larssona, Kena Folletta, Jeffreya Archera i Bernarda Cornwella.

Mistrzem słowa jest dla niego Wiesław Myśliwski. Zaznacza jednak, że tytuł „Traktat o łuskaniu fasoli” był ­nierynkowy, bo zniechęcał czytelnika agrarną konotacją. Sam za to chętnie pozuje przy biurku zastawionym wieżami przeczytanych powieści. Weekendów i świąt nie uznaje za przerwy od pracy, a nawet gdyby mu się taka zdarzyła, to kilka niewydanych fabuł ma w szufladzie. Napisanie powieści zajmuje mu średnio miesiąc.

W jego życiu nastąpił zwrot akcji rodem z książek Napoleona Hilla, prekursora poradników o tym, jak odnieść sukces w czasach drapieżnego kapitalizmu. Otóż Mróz postawił wszystko na jedną kartę czy raczej na setki stron powieści czekających na twardym dysku komputera. Po doktoracie zrezygnował z zawodu prawnika i zaczął realizować projekt „pisarz”. Nim debiutował, otrzymał szereg odmów od wydawców.

Pierwszą ukończoną książką była „Prędkość ucieczki”, otwierająca wojenny cykl „Parabellum” (połączenie „Stawki większej niż życie” i „Czasu honoru”), ale ukazała się w 2013 r. jako druga po udającej amerykański kryminał „Wieży milczenia”, równocześnie rozsyłanej do wydawców. W 2016 r. do kryminalnej Nagrody Wielkiego Kalibru nominowano dwie jego powieści, co było precedensem w historii tego wyróżnienia. Ostatecznie „Kasacja” otrzymała nagrodę czytelników. Powstają też trzy seriale na podstawie jego trzech powieściowych cykli. W tym roku „Nieodnalezioną” wkroczył na rynek niemiecki, czeski, serbski, bułgarski i japoński. Trafił też pod skrzydła wziętej brytyjskiej agentki Madeleine Milburn i przymierza się do podboju krajów anglo- saskich.

Mróz wydaje się skromny i onieśmielony sukcesami. Jednocześnie wszędzie go pełno. Regularnie donosi, jak bardzo jest zaskoczony powodzeniem swoich książek. Odnotowuje każdą pozytywną recenzję i każde podium na listach bestsellerów. Skromność obnoszona po mediach zamienia się w wizerunkową grę polegającą na nieustannym zapewnianiu o niewinności w świecie kreowanym przez masowe wydawnictwa i agentów literackich. Strategią w tej grze jest opowiadanie o tworzeniu fabuł tak, jakby to było wywoływanie duchów. „Ja jestem tylko protokolantem. Na początku mam wprawdzie całkiem sporo do powiedzenia, ale im głębiej w las, tym mniejsza jest moja rola. Bohaterowie przejmują inicjatywę, zaczynają kreować swój świat i często postępują wbrew temu, co sobie założyłem” – mówi Wirtualnej Polsce.

Nie należy dać się zwieść tej pozie. Mamy do czynienia z autorem w pełni skupionym na swoim celu. Na pytanie internautki o to, kto jego zdaniem ma prawo nazywać się pisarzem, odpowiada cytując rozporządzenie Ministra Pracy i Polityki Społecznej. „Jestem przeciwny mitologizowaniu tego słowa” – dodaje. Słuchając go, można odnieść wrażenie, iż pisanie przypomina jogę. Otacza ją nimb duchowości, lecz w gruncie rzeczy chodzi o gibkość, którą nabywa ten, kto często trenuje.

Podejście Mroza to żadne novum w świecie zawodowych literatów. Emil Zola, Gustaw Flaubert, Wiktor Hugo, Henryk Sienkiewicz czy Bolesław Prus tkwili w kieracie rzemieślnika, rozliczając się z redakcjami gazet z kolejnych odcinków popularnych powieści. Stanisław Lem, którego Mróz wielbił jako nastolatek, też miał ustalony plan dnia. Jak przypomina Wojciech Orliński w ubiegłorocznej biografii, cierpiący na bezsenność Lem wstawał o czwartej rano, pracując głównie wtedy, gdy pozostali domownicy spali. „Solaris” tworzył pod presją czasu w tempie sześciu stron na dobę.

O ile jednak od Lema to wydawcy wyciągali teksty, próbując zmienić go w rozpędzoną machinę piszącą, o tyle Mróz wyprzedza o kilka długości wydawców, nienadążających z drukowaniem i promowaniem jego utworów. Ulubiony powieściopisarz Polaków jest spełnieniem najskrytszego snu kapitalisty. Snu o pracowniku, który z uśmiechem wytwarza więcej, niż pracodawca od niego żąda.

Pięćdziesiąt twarzy Mroza

Recenzenci albo piszą o książkach Mroza dobrze, albo w ogóle. Jakby z góry zakładali, że to, co popularne, nie może być wybitne, ale skoro nieczytający Polacy sięgają po jego książki, to chwała mu za to. Jest ulubieńcem blogerów, a dla krytyków związanych z mediami bardziej tradycyjnymi stanowi kuriozum rodem z „Księgi rekordów Guinnessa”.

Filip Łobodziński wieszczy Mrozowi dorobek godny Józefa Ignacego Kraszewskiego, Karolina Głowacka nazywa go „porządną firmą”, Krzysztof Varga uważa jego książki za wytwory sztucznej inteligencji, a Marcin Kube przypina mu łatkę przodownika pracy. Wyższościowe prychanie nic tu jednak nie pomoże. Mróz wie coś o gustach Polaków, czego nie wiedzą inni (poza Patrykiem Vegą).


Czytaj także: Jakub Majmurek: Kino, co mówi, jak jest


Jest wyznawcą kultury zdemokratyzowanej, odrzuca podział na literaturę niską i wysoką, woli szufladkę prozy gatunkowej. W jego przypadku ta szufladka jest bardzo pojemna: oprócz kryminałów mieści m.in. science fiction, jak międzygalaktyczny „Chór zapomnianych głosów”, szpiegowsko-patriotyczne „Turkusowe szale” o Dywizjonie 307 oraz thriller pątniczo-dewocjonalny, czyli wydaną rok temu „Czarną Madonnę”, gdzie ważką rolę odgrywa tytułowy święty obraz. Trzeba oddać Mrozowi, że jego książki należą do nieco wyższej ligi niż erotyczne baśnie E.L. James albo wampirskie romanse Stephenie Meyer. Powieści Mroza da się czytać bez przykrości. Oryginalności nie ma w nich za grosz, lecz kilka prostych zasad przesądza o ich poczytności.

Intryga jest zawsze na pierwszym miejscu, pędzi bez opóźniających akcję opisów przyrody i nużących dygresji bądź refleksji. Nie brakuje silnych kobiecych postaci, jak Joanna Chyłka i Daria Seyda, pierwsza prezydent w historii Polski, co jest ukłonem w stronę czytelniczek, które stanowią większość odbiorców literatury gatunkowej. Politycy wszystkich opcji są w świecie Mroza przekupni i oderwani od życia szarego człowieka, a krajem de facto rządzą służby specjalne. Sympatię, choć nie od razu, budzą zwykli ludzie, którzy weszli w paradę establishmentowi, jak bohater „Rewizji” toczący nierówną walkę z krwiopijczą korporacją ubezpieczeniową. Książki Mroza opowiadają o społeczeństwie może i wirtualnym, ale dobrze znanym z przekazów dnia serwowanych nieustannie w mediach.

Fabuły są ekstraktem ze skandynawskich patentów na wartki kryminał umoczony w społecznym sosie, globalnej pop- kultury, dokumentów z Discovery Channel oraz rodzimej kroniki policyjnej. „Pisarz jest jak gąbka, chłonie wszystko, co się dzieje wokół niego” – to jedna z ulubionych zawodowych metafor Remigiusza Mroza. Na kartach jego powieści śmierć à la przypadek Ewy Tylman może ­sąsiadować ze sprawą uchodźców, rozliczaniem zbrodni wołyńskiej i tajemnicami sięgającymi początków chrześcijaństwa. Te kolaże są mało wiarygodne, ale w czasach fake newsów i pasków TVP Info szkoda kruszyć kopie o to, że fikcja nadto naciąga rzeczywistość. Być może zresztą Mróz niczego nie naciąga, a po prostu wsłuchuje się w tętno współczesności. Widać to wyraźnie w cyklu „W kręgach władzy”, porównywanym, jakżeby inaczej, do ­„House of Cards”. Fikcyjna polska scena polityczna przegląda się w tej rzeczywistej. Nie brakuje spisków, korupcji i zamachów, a jeden z bohaterów dziwnie przypomina wspomnianą gwiazdę prawicy pochodzącą z Opola.

Rynkowym atutem powieści Mroza jest skonwencjonalizowana uniwersalność opowiadanych historii. „Nieodnaleziona”, reprezentantka modnego gatunku domestic noir (jak „Zaginiona dziewczyna” Gillian Flynn czy „Dziewczyna z pociągu” Pauli Hawkins), rozgrywa się w Opolu, ale mogłaby dziać się gdziekolwiek. Są tu kobiety z przeszłością, przemoc domowa i sekretne listy. Jeden zwrot akcji goni kolejny, a zadaniem czytelnika jest nie zgubić pałeczki – co niełatwe, bo rozpędzona fabuła jest narracyjnie dziurawa. W najnowszym, warszawskim „Hashtagu” bohaterowie głównie logują się na Twitterze i odbierają tajemnicze przesyłki z paczkomatów, a rekompensatą za deficyt sensacyjności są mądrości z internetu, np. o technikach stosowanych przez porywaczy z Nigerii.

Jako Ove Løgmansbø Mróz opublikował też trzy skandynawskopodobne kryminały: „Enklawę”, „Połów” i „Prom”. Od samych książek ciekawsze są dzieje tej mistyfikacji. Chcąc jeszcze raz wejść w skórę debiutanta, Mróz przybrał polsko-farerską tożsamość. Akcję umieścił w ojczyźnie Farerów, na Wyspach Owczych, do czego przygotowywał się aż kilka tygodni, oglądając m.in. filmy na YouTube i słuchając farerskiej muzyki. Rodzimi odbiorcy kryminałów dali się wywieść w pole.


Czytaj także: Magdalena Nowicka-Franczak: Coelho ci wszystko wybaczy


Tajemnica wydała się dzięki czytelniczce z Wysp Owczych, która wytknęła rzekomemu Farerowi nieznajomość lokalnych zwyczajów. Poza tym na archipelagu, gdzie mieszka więcej owiec niż ludzi, nikt nie znał Ove Løgmansbø. Nikt też nie przyklasnął samozwańczej farerskości Polaka ani próbom jej zdyskontowania. Mróz wyszedł jednak z tej draki obronną ręką, poleciał na Wyspy Owcze, uścisnął kilka dłoni i kontynuował pisanie. W Polsce po zdemaskowaniu tożsamości autora sprzedaż farerskiej serii wzrosła.

Można pomstować na pensjonarsko-gimnazjalny język książek Mroza, na grubo ciosanych bohaterów i niekonsekwencje fabularne. Jego powieści dają jednak przyjemność z czytania czegoś profesjonalnie konwencjonalnego. Jak to bowiem ujął wiele lat temu kulturoznawca John Fiske, „rutyna życia codziennego wymaga rutynowych przyjemności”.

Wychowywanie czytelników

Pilne śledzenie popkulturowych trendów, mieszanie gatunków i gra z przekazami dnia to jeszcze za mało, by stać się królem polskiego rynku kryminałów i sensacji. O dominacji Mroza decydują jego wysiłki włożone w budowanie relacji z odbiorcami. Przekonuje, że nie ma fanów, lecz wyłącznie czytelników, ale to znowu tylko kokieteria. Stworzył dla nich swoisty program lojalnościowy.

Po pierwsze, uwodzi ich. „Dzięki Tobie wciąż mogę to robić, więc to właśnie Tobie należą się w pierwszej kolejności podziękowania. Mimo że mam nuty, nie byłbym w stanie przełożyć ich na dźwięki, gdyby nie Ty. Za instrument służy nam wyobraźnia, a melodia, którą razem tworzymy, nie powstałaby bez jednej ani drugiej strony” – podobnymi wyznaniami skierowanymi do czytelników kończy niemal każdą powieść. Podkreśla, że ważniejsze niż cenzurki od zawodowych krytyków literackich są dla niego opinie czytelników – choć rzadko wprowadza je w życie.

Po drugie, wychowuje sobie czytelników. Na swojej stronie internetowej podpowiada, którą książkę wybrać na pierwsze spotkanie z jego dorobkiem. Zakłada przy tym, że to będzie dłuższa znajomość, i co krok zachęca do śledzenia swoich zawodowych poczynań w mediach społecznościowych.

Po trzecie, Mróz nie odbiera niedoszłym i platonicznym literatom nadziei na sukces. „Każdy człowiek nosi w sobie przynajmniej jedną książkę” – rzuca im myśl tak złotą, że nie powstydziłby się jej Paulo Coelho. Ledwo rok od debiutu zaczął prowadzić na portalu LubimyCzytać.pl kurs pisania obejmujący porady, jak przetrwać miażdżącą krytykę: „Gatunek, w którym się poruszamy, nie ma żadnego znaczenia. W każdym z nich nawet najwybitniejsze arcydzieło w końcu zostanie przez kogoś zrównane z ziemią”. Radzi, jak wydać pierwsze dzieło – prezentuje się niczym pozbawiony sentymentów akwizytor: „Fabuła, język, postacie? To wszystko kwestie tak generalne, że powinniśmy w ogóle o nich nie myśleć na tym etapie. Wysyłając maila do wydawcy stajemy przed zgoła innym zadaniem – mamy sprzedać nasz produkt. Jakkolwiek kłóci się to z prometejskim pojmowaniem procesu twórczego, tak po prostu jest”.

Z całego tego kursu płynie następujący morał: „Pisać codziennie. Żyć swoją historią. Nie odpuszczać tylko dlatego, że istnieje cały szereg spraw, które starają się odciągnąć nas od pisania”. Czyli trzeba być jak Mróz, pisarzem na pełen etat. Dla większości fanów to za wysokie wymagania, poprzestaną na czytaniu jego książek, zamiast stać się dla niego konkurencją. Na pocieszenie Mróz ma dla nich jeszcze więcej Mroza, w formie audiobooków, booktrailerów i akcji promocyjnych. Najnowsza (przynajmniej w chwili, gdy powstaje ten tekst) książka była promowana z pomocą internautów, którzy przed premierą ujawniali o umówionej porze fragmenty powieści na Instagramie.

Sam autor tłumaczy popularność swoich książek mentalnością Polaków. „Jesteśmy narodem, który lubi świętować porażki, widzi wiele zła w swojej przeszłości, a oprócz tego emocjonuje się tą czy inną zbrodnią, która co jakiś czas na kilka tygodni potrafi zawładnąć mediami” – mówi na blogu „Kryminalna Piła”. Być może odpowiedź jest prostsza i nie chodzi tu wcale o nasz rzekomy charakter narodowy, lecz o dość uniwersalną słabość do baśni o bohaterach obdarzonych supermocami.

Żal tylko, iż doczekaliśmy czasów, kiedy supermocą jest samoafirmujący się pracoholizm, skutkujący taśmową produkcją szybko czytających się powieści. Bo tylko na takie mają czas i ochotę coraz bardziej zmęczeni, wypaleni i niewyrabiający się czytelnicy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2018