Opatrzność w statystyce

Kościelny światek w Polsce zelektryzował w tym tygodniu news, że coroczne liczenie wiernych uczęszczających na niedzielną Eucharystię wykazało trzyprocentowy spadek frekwencji.

08.01.2018

Czyta się kilka minut

Odkąd pamiętam, średnia krajowa tej wartości trzymała się twardo w okolicach 40 proc., teraz zjechała do 36 proc. z groszami. Czy to incydent, czy stały trend – dowiemy się pewnie za parę lat. Niewolna od wad jest też pewnie sama badawcza metoda (wiernych liczy się tylko raz w roku, a wpływ na wynik może mieć i pogoda, i tysiąc pięćset sto dziewięćset innych dystraktorów). Statystyki jako takiej zaś też nie ma przecież co deifikować – nie opowie nam całej prawdy o świecie (bo, jak wiadomo, statystycznie rzecz biorąc, ja i mój pies mamy po trzy nogi).

Jest to jednak jakoś poruszające: dowiedzieć się, że w kraju, którego sfera publiczna aż kipi od gromkich deklaracji przywiązania do Chrystusa i Kościoła, dwie trzecie katolików nie widzi potrzeby, by się z owym Chrystusem przynajmniej raz w tygodniu osobiście spotkać. By wypełnić podstawowy obowiązek nakładany przez ów Kościół, którego są podobno gotowi bronić (przed genderami i muzułmanami) do ostatniej kropli krwi.

Nie wiem, ile jeszcze razy cytować będzie trzeba to zdanie, przypisywane Angeli Merkel: „Nie chcecie islamizacji Europy? To sprawcie, żeby wasze dzieci znów zaczęły chodzić do kościoła”. To muzułmanie (i genderyści) są winni temu, że kościoły we Francji czy we Włoszech zmieniają się w meczety (a częściej jednak w pizzerie, domy mieszkalne lub hotele)? Czy może raczej ci, którzy je porzucili? To przecież nie syryjscy uchodźcy (bo ich u nas nie ma) sprawiają, że dwadzieścia milionów polskich katolików ma ważniejsze sprawy niż najważniejsze wydarzenie tygodnia.

A dlaczego tak mają? Czy dlatego, że bokiem wychodzi im już Kościół sklerykalizowany (przez księży i przez świeckich aktywistów; jest o tym wiele w świetnym ostatnim numerze „Życia Duchowego”)? Do tego romansujący tu i tam z obecnie rządzącą partią polityczną, Kościół tłustych kotów dojących od państwa kolejne dotacje na swoje biznesy, szkoły, budynki? Czy może jest zupełnie inaczej: mierzi ich również coraz wyraźniej widoczny tu i ówdzie nad Wisłą ubogi Kościół papieża Franciszka – nie siłownia dla duchowych pakerów, lecz szpital polowy dla ludzi poobijanych życiem? Kościół biskupów, którzy coraz twardziej ośmielają się przypominać wiernym, że Jezus nie jest wcale żyrantem naszego ziemskiego bezpieczeństwa, kulturowego komfortu ani narodowych teologii? A może – czytałem i taki głos – polski Kościół po prostu, zwyczajnie, nadal nie wie, czego chce? Nie umie znaleźć na siebie pomysłu, bo jedynym konkretnym pomysłem, który na siebie w ciągu ostatnich paru dekad miał, było trwanie najpierw przy prymasie Wyszyńskim, a później przy Janie Pawle II?

O tym, że nie da się utrzymać liczebności polskiego Kościoła na poziomie z lat 80. czy 90., piszę od dwudziestu lat. Wyraźny początek spełniania się tego, pożal się Boże, proroctwa odnotowuję bez satysfakcji. Od parunastu lat przedstawiam też swoją diagnozę: naszych szeregów nie przetrzebią wcale zewnętrzni wrogowie, liberalne ośrodki czyhające, by wrazić nam relatywistyczny jad we wszelkie otwory naszych dusz. Polski Kościół wykończymy sami.

Rozpuścimy go, i to wcale nie – jak się okazuje – w lewackim kwasie. Rozpuszczalnik składać się będzie w połowie z mikstury spreparowanej z (poszatkowanej) Ewangelii na użytek bieżących ideologii, naszych narodowościowych, kulturowych, ekologicznych przyzwyczajeń, a czasem fantasmagorii. Druga połowa owego rozpuszczalnika to pokutujące wciąż w zaskakująco wielu głowach przekonanie, że Kościół ma do spełnienia we współczesnym świecie jakieś zadania polityczne (w Polsce: patologiczne utożsamianie Ewangelii z polityczną „prawicowością”). Prawdziwy Jezus (a nie manekin na wystawach naszych ideowych kramów, którego z Niego robimy) nie jest tymczasem ani prawicowy, ani lewicowy. On bez końca powtarzał tym, co chcieli go naśladować, że mają zostawić świat swoich partii, schematów, planów i wyobrażeń, dać się ponieść wizji wspólnoty, która na ostatnim miejscu ma to, ile budynków sakralnych po sobie zostawi i na ile szabel w parlamencie może liczyć.

Myślę, że to nie całkiem nierealny scenariusz dla Polski: piękne sanktuaria, inwestycje geotermalne, Festiwale Kultury Chrześcijańskiej, publicyści przeżywający burze hormonów przy opisywaniu bitwy pod Lepanto, ustawy jedna w drugą zgodne z prawem Bożym – i pustki przed Najświętszym Sakramentem. I granice państwa, parafii, domów szczelnie zamknięte z lęku przed tym, że ktoś – ideowo, kulturowo, wyznaniowo obcy – pobrudzi nam wykrochmaloną katolickość.

Zaprawdę, trudno nie mieć wrażenia, że Opatrzność posłużyła się Instytutem Statystyki Kościoła Katolickiego, by dobitnie pokazać nam, jak duża część polskiego katolicyzmu wylewającego się z Sejmu, z newsów w państwowej telewizji, a nawet (do tego doszło) z urzędów pocztowych – to katolicyzm jedynie kulturowy. Moi drodzy przyjaciele, liczni jego wyznawcy: marzy wam się Sobieski? Polska – bastion chrześcijańskiej cywilizacji? Obrońcie ją najpierw w Polsce, w kraju z rozdwojeniem jaźni, w którym co chwila ktoś gromko krzyczy: „My chcemy Boga!”, a dwie trzecie wiernych ma ważniejsze sprawy niż niedzielna Eucharystia.

Popatrzcie jeszcze raz na te statystyki i może miejcie już na tyle wstydu, by nie powtarzać więcej buńczucznych mickiewiczowskich farmazonów o „Polsce – Chrystusie narodów”. Nie pamiętam już, to chyba niemiecki teolog i publicysta Manfred Lütz pytał kiedyś Polaków: ocaliliście wiarę? To super. Prawdziwy (a nie zimny) ogień ma jednak tę własność, że wszystko, co jest w jego pobliżu, automatycznie – chce czy nie chce – jakoś się jednak zapala. Nasze ewangeliczne życie spowodowało nawrócenia Czechów? Wschodnie landy Niemiec nie marzą o niczym innym jak o tym, by sprzedać wszystko, co mają, i iść za Nim? Republiki bałtyckie wkraczają w wiosnę Kościoła? Nie? No zobaczcie, ojej...

Może spróbujemy więc innej metody? Nasz Episkopat co dwa lata dwoi się i troi, by przygotować „Program duszpasterski” (ktoś z Państwa kiedyś o nim słyszał?). Oszczędźmy mu pracy i zróbmy prosty, ale wymagający morderczego wysiłku pastoralny eksperyment. Zamiast „bronić Ewangelii”, zacznijmy nią żyć. Co tam przez rok, choćby przez miesiąc! Ba – przez tydzień, dzień, nawet przez godzinę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2018