Onegdaj i pojutrze

Gdzieś w tygodnikowych archiwach powinno być to zdjęcie z lata 1947 roku, z wesela Stanisława Stommy.

23.03.2010

Czyta się kilka minut

Jego świeżo poślubiona Elinka składała wówczas "ślubowanie dziennikarskie" przed Jerzym Turowiczem, a na zdjęciu, które wspominam, ustawił się autor czteroosobowy: Zofia Starowieyska-Morstinowa, pan młody, Antoni Gołubiew i Paweł Jasienica wyglądają jeden zza drugiego, bo prezentują się jako Michał Strebejko, tygodnikowy autor od tematów międzynarodowych. W tamtym prehistorycznym i heroicznym "Tygodniku" to była codzienność: nie autor najważniejszy, lecz tematyka. Stąd masa kryptonimów nawet jednoliterowych, stąd redakcyjne materiały bez podpisu (nb. sam zapis na nazwiska pozbawione przez cenzurę prawa publikowania narzucał oczywistość pseudonimów).

Kuchnia dziennikarska tamtego okresu jest tak kompletnie różna od dzisiejszej, że we wspomnieniach jawi się jako egzotyka. Ale to nie tylko kwestia różnic technicznych. Michał Strebejko wyrażał stosunek dziennikarza do własnej osoby. Nikomu nie śniły się jeszcze pełne podpisy pod "michałkami" i portreciki przy kilkunastu linijkach. Zresztą zgrzebność i ascetyczną surowość tamtych ciasno zadrukowanych płacht dyktowała po prostu rzeczywistość - z miesiąca na miesiąc coraz mniej rokująca.

Egzotykę realiów drukarskich, linotypów i łamania kolumn składanych ręcznie z ołowianych klocków przez metrampaża, pana Janotę, niedoścignionego w popełnianiu błędów literowych, ale nabożnie wpatrzonego w mistrzowskie "łamanie" naczelnego, któremu kolumny wypełniały się bez dziur i zbywających wierszy, i cały ten onegdajszy światek opisze może pan Leszek Wołosiuk, pracujący nad historią pisma. Wszystko wtedy było tak zupełnie inne, nie do powtórzenia dzisiaj, jedno godne żalu, drugie - ponownego pożegnania z ulgą. To, co najbardziej w dziennikarstwie zmienione, doprawdy na miarę rewolucyjną, to nie technika, lecz sens egzystencjalny, wynikający z pytania: po co? - najważniejszego z pytań. Słuchałam niedawno skrawka rozmów toczonych przez adeptki uczelni zajmującej się szczególnie "kulturą medialną". Z zapałem opowiadały o warsztatach, na których są wtajemniczane w arkana sposobów przyciągania uwagi i odnoszenia sukcesów w prowadzonych przez siebie wywiadach czy sondażach. Uwaga ich skupiona była na pytaniu: jak? Już dziś to pytanie wydaje się dominujące. Dziennikarstwo to zawód sto razy bardziej poszukiwany niż te wszystkie, które za przedmiot mają opiekę i wychowanie. Mówi się, że też jest służbą, że to domena opinii publicznej. Ale już na pewno zaczynamy pytać: a co to jest opinia publiczna? Skąd się bierze? I to pytanie będzie coraz bardziej nas uwierało.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, publicystka, felietonistka, była posłanka. Od 1948 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, gdzie do 2008 r. pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego, a do 2012 r. publikowała felietony. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2010

Podobne artykuły