One way ticket

Ilu Ormian żyje dziś w Armenii? To jedna z najbardziej skrywanych tajemnic władz tego kraju. Co miesiąc z kraju emigrują tysiące obywateli.

08.10.2012

Czyta się kilka minut

Na wsi pod Erywaniem, późne lato 2012 r. / Fot. Andrzej Brzeziecki
Na wsi pod Erywaniem, późne lato 2012 r. / Fot. Andrzej Brzeziecki

Prowincja Armenii, jednego z trzech – obok Gruzji i Azerbejdżanu – państw Południowego Kaukazu, to dziś ziemia wyludniona. W upalne popołudnie stojące powietrze tworzy miraże. Rozmazany krajobraz i pustka sprawiają, że jest tu jak po katastrofie: puste domy, niepielęgnowana roślinność, bezpańskie zwierzęta. Są miejsca, skąd życie uciekło zupełnie.

Ale problem emigracji z tego i tak niezbyt ludnego kraju – o powierzchni naszego województwa wielkopolskiego i trzech milionach ludności (oficjalnie) – dotyczy nie tylko prowincji. Także w miastach wiele mieszkań jest zamkniętych na klucz, domów z szyldem „na sprzedaż” pełno na przedmieściach Erywania, a ziemię kupi się za grosze. Zostali zwykle ludzie starzy – im pozostaje tylko stać przy drodze z koszykiem grzybów, owoców, świeżo złowioną rybą. Bywa, że to jedyna forma zarobku – potem zimę pozwalają przeżyć zapasy.

– W ostatnim półroczu 76 tys. Ormian kupiło lotniczy bilet w jedną stronę i opuściło kraj. Oni już tu nie wrócą, chyba żeby odwiedzić krewnych na święta. A ilu wyjechało pociągiem? W tym roku naukę w szkołach zaczęło 350 tys. uczniów, prawie o połowę mniej niż dekadę temu. Młodzi Ormianie wychowują się za granicą – mówi Arman Sulejmanjan, dziennikarz Radia Van zajmujący się tematyką społeczną.

76 tysięcy – to tak, jakby z Polski wyjechało 800 tys. ludzi.

Z JEDNĄ WALIZKĄ

Dla władzy problem emigracji jest wstydliwą, skrywaną sprawą. Statystyki są nieprawdziwe. Danych, ilu Ormian w rzeczywistości mieszka w Armenii, strzeże się jak tajemnicy państwowej. – Mało kto zdaje sobie sprawę, że jesteśmy świadkami tragedii. Nasz kraj wypłukuje się z elit, młodych ludzi i siły roboczej. To jedno z największych nieszczęść, które przyszło mi obserwować. I nikt nie bije na alarm, nikt nic nie robi – mówi prof. Hranusz Karatjan, etnolożka zajmująca się badaniem tożsamości Ormian.

Sulejmanjan: – Co jakiś czas politycy podejmują tę kwestię, a opozycja robi podchody, aby dowiedzieć się, ilu nas w kraju zostało.

W parlamencie zgłaszane są różne pomysły, jak powstrzymać emigrację: np. „prześwietlać” turystów korzystających z biur podróży, bo wyjadą i nie wrócą. Albo kontrolować, komu wydaje się wizę (jeśli ma krewnych za granicą, to jest prawdopodobne, że tam zostanie).

A Ormianie i tak wyjeżdżają. Przede wszystkim do Rosji, USA, Niemiec, często do sąsiedniej Gruzji. Rosja i Gruzja są na wyciągnięcie ręki: nie ma bariery językowej i kulturowej, nie trzeba wiz. W dodatku w Rosji, cierpiącej na niż demograficzny, Ormianie przyjmowani są chętnie, m.in. jako tania siła robocza. Otrzymują minimum socjalne i mieszkanie – nawet jeśli aż na odległym, chińsko-rosyjskim pograniczu. Z kolei biznesmeni przenoszą się do Gruzji – tamtejszy prezydent Micheil Saakaszwili, choć na bakier z demokracją, zwalczył jednak korupcję i stworzył klimat przyjazny inwestorom. Tymczasem w Armenii korupcja kwitnie, a nielojalny wobec władzy przedsiębiorca nie przetrwa. Ilu z nich żyje teraz w Moskwie czy Tbilisi, nie wiadomo.

– Pracownicy punktów granicznych mają zakaz udzielania takich informacji – mówi ormiańska dziennikarka, która badała problem emigracji.

Młodsi ryzykują. – Bywa, że wyjeżdżają z jedną walizką, wykupują wycieczkę zagraniczną i gdy tylko mają wizę w paszporcie, decydują, że nie wrócą – mówi Sulejmanjan.

ORMIAŃSKI LAMENT

Armenia ma kłopotów pod dostatkiem. Jest najbiedniejszym krajem Kaukazu Południowego. Azerbejdżan ma złoża ropy, Gruzja surowce i potencjał tranzytowy, a Armenia kamienie – mówią złośliwi. Kraj jest w niekorzystnym położeniu: zamknięte granice z Turcją (od dziesięcioleci) i Azerbejdżanem (z powodu trwającego od 1991 r. konfliktu o Górski Karabach). Z dworca w Erywaniu odchodzi tylko jeden pociąg zagraniczny – do Tbilisi i dalej do Batumi; marzeniem jest otwarcie połączenia do Iranu. W dodatku szanse na rozwój są małe: różnorakie projekty Turcji, Azerbejdżanu i Gruzji (jak budowa ropociągów, gazociągów, inicjatywy handlowe) pogłębiają izolację Armenii.

Emigracja osłabia więc i tak już kulejącą gospodarkę – od upadku ZSRR na wiele wytwarzanych tu produktów nie ma zbytu – i zmniejsza potencjał kraju. Także obronny. Pada pytanie: kto będzie walczyć, jeśli dojdzie do odmrożenia konfliktu o Karabach?

A co się tyczy Karabachu, to choć 20 lat temu Ormianie wygrali tę wojnę, dziś ludzie stąd uciekają w pierwszej kolejności. Dziś osiedla--widma zasiedla się bezdomnymi. Choć Karabach to parapaństwo, oficjalnie nie uznawane nawet przez Armenię, to Erywań wspiera je finansowo i militarnie. Tylko że nie ma na ten region pomysłu. Ziemia tu żyzna, ale produkty rolne zwozi się z Armenii. Lokalni oligarchowie zachęcają młodych do płodzenia dzieci i w zamian obiecują nagrody pieniężne – żeby ktoś w ogóle chciał tu żyć.

SPRAWIEDLIWOŚĆ, NIE BIEDA

Co tu kryć: w Armenii jest biednie. Choć w centrum Erywania nie brak ekskluzywnych sklepów, większość Ormian żyje jakby na zwolnionych obrotach: nie spieszą się do pracy, w ciągu dnia grają w nardy i szachy, popijają ulubiony napój tan. Gdy w Moskwie modne jest sushi i praca na trzech etatach, Ormianie myślą, jak kombinować, aby przeżyć zimę.

Wydawałoby się więc, że emigrując, uciekają głównie od biedy. A bieda w warunkach ormiańskich to: stłoczone kilka rodzin w jednym domu (lub mieszkaniu), ogrzewanie w zimie tylko jednego-dwóch pokoi, żywienie się głównie tym, co rośnie w przydomowym ogródku. Społeczeństwo od lat cierpi na wiele schorzeń – to także efekt niedożywienia: ludzie są słabsi, niscy i bardziej chorowici niż w innych krajach.

Nie tylko bieda skłania do ucieczki. – Statystyki mówią, że 36 proc. społeczeństwa żyje w biedzie, choć statystykom ciężko wierzyć, ten procent może być większy – mówi Sulejmanjan. – Ale ludzie do biedy przywykli, pamiętają puste półki po upadku ZSRR i czas, gdy głodowali, więc mogliby żyć skromnie. Oni uciekają przed autorytaryzmem.

Sulejmanjan podróżuje po kraju. Spotyka ludzi, którzy zostali bez żadnej ochrony: państwo nie pomaga im, gdy tracą pracę czy zachorują. Jeśli chcą cokolwiek załatwić, muszą dawać łapówki – czy chodzi o naukę dziecka w szkole, czy o prawo jazdy.

Sulejmanjan: – Wymiar sprawiedliwości to koszmar. Trzeba uważać, z czym się idzie na policję. Jeśli skarga uderzy w kogoś z wierchuszki, to zrobią z człowieka chorego psychicznie i zamkną w szpitalu, jak za Sowietów. Znam kilka takich przypadków.

Z Sulejmanjanem zgadza się Dawid Szachnazarjan, postawny mężczyzna o tubalnym głosie. W ormiańskiej polityce był kiedyś figurą: bliski współpracownik pierwszego prezydenta niepodległej Armenii Lewona Ter-Petrosjana, zajmował się bezpieczeństwem.

Szachnazarjan uważa, że w Ormianach siedzi strach, że to on każe im uciekać z kraju: – Dużo dowiedziałem się o moim narodzie, przeglądając teczki KGB zaraz po upadku ZSRR. Ile w nich brudu, bólu i lęku! Dziś Ormianie emigrują, bo nie chcą żyć w autorytarnym kraju, który jak Sowiety znów zabiera im wolność wyboru i wypowiedzi. W dodatku wiedzą, że może być nowa wojna. Lęk przed wojną dziedziczą w genach.

W Armenii wybory są farsą. Nikt nie ma wątpliwości, że najwyższy urząd znów obejmie obecny prezydent Serż Sarkasjan. – Tu jeszcze nigdy władza nie zmieniła się drogą wyborów. Głosy kupuje się za 30-35 dolarów. Ludzie wolą za pieniądze zakreślić nazwiska reżimowych polityków, niż głosować na opozycję, w którą nie wierzą – mówi Szachnazarjan, który opuścił opozycyjny Ormiański Kongres Narodowy. Z braku wiary, że jest w stanie coś zrobić.

POROZMAWIAJMY O WOJNIE

Nika Shek, młoda reżyserka, pisze scenariusze do filmów dokumentalnych. Słucha dziesiątek opowieści. Zgadza się, że w Ormianach jest „gen strachu” przed wojną. Bo nawet, gdy nie chce mówić z ludźmi o wojnie, wojna z opowieści wypłynie. Nika: – Aż dziw bierze, że lęk wciąż wywołują skojarzenia z 1915 r. i rzezią Ormian w Turcji. Potem II wojna światowa, krwawe rozruchy w Sumgaicie w 1988 r. i Karabach. Wojna tli się na Kaukazie od zawsze. Ludzie pytają: czy znów przyjdzie?

Każde z wydarzeń, o których mówi Nika, przynosiło falę emigracji. W 1915 r. Ormianie uciekali przed śmiercią z Imperium Osmańskiego (jego ziemie, „zachodnią Armenię”, uważali za część swego kraju). Ponad 70 lat później, w azerskim mieście Sumgait – zamieszkanym przez mniejszość ormiańską – doszło do zamieszek. Azerowie, od lat mieszkający tu wspólnie z Ormianami, chwycili za broń: zginęło 41 osób, 2 tys. pobito, były gwałty. Wydarzenia te stały się jedną z przyczyn wojny o Karabach, a w Armenii zaczęto używać pojęcia „uchodźca”: byli nimi Ormianie uciekający z Azerbejdżanu. Uciekali do Armenii lub w świat. To emigracja sprawiła, że Ormianie, podobnie jak Żydzi, tworzą dziś najliczniejszą diasporę w świecie.

Nika: – I teraz jest niespokojnie, wciąż docierają wieści o zamieszkach na granicy ormiańsko-azerskiej. Boję się, że znów pójdzie iskra, która zacznie wojnę i trzeba będzie stąd uciekać.

Nika już próbowała emigrować: wyjechała do Niemiec. Przekonała się, że Ormianie tęsknią za ojczyzną inaczej niż inni. Że na Zachodzie nawet chleb ma inny zapach, brakuje nocnych rozmów z przyjaciółmi, na które Ormianie – inaczej niż Europejczycy – mają czas.

Wróciła. Dziś uważa, że jej naród nie ma w sobie pierwiastka kosmopolityzmu. I dlatego dla wielu emigracja to – mimo wszystko – życiowa tragedia. 


Małgorzata Nocuń jest redaktorką dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2012