Olbrzymy i liliputy

Kryzys ukraiński spadł Tuskowi i Kaczyńskiemu jak z nieba. Przypieczętował dominację PO i PiS-u na scenie partyjnej co najmniej tak samo, jak cztery lata wcześniej uczynił to Smoleńsk.

24.03.2014

Czyta się kilka minut

 / Rys. Zygmunt Januszewski
/ Rys. Zygmunt Januszewski

Także w kontekście Ukrainy „Tusk gasi pożary”, a „Kaczyński je wywołuje”. Sikorski patronuje porozumieniu kijowskiemu, Kaczyński przedstawia je jako „kapitulację”. PiS wspomina z nostalgią bezkompromisowość Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi, na co PO odpowiada, że zarówno Unia, jak też Ameryka (w 2008 r. jeszcze Ameryka Busha) realizowały zupełnie inną politykę „cywilizowania Putina”, i dopiero dziś Tusk z Sikorskim występują, rozważnie i romantycznie, jako „chorążowie całego Zachodu”.

WIELCY WALCZĄ O WŁADZĘ

PR-owa nawalanka, czasem cichnąca na parę godzin na rzecz udawanego „konsensusu w kwestii ukraińskiej”, po staremu ukrywa spłaszczenie różnic ­realnych. Sikorski coraz radykalniej atakuje Rosję, jak gdyby udając – głównie na potrzeby pobudzonej patriotycznie polskiej sceny polityczno-medialnej – że to nie on wynegocjował porozumienie w Kijowie, a zerwane niemal natychmiast po podpisaniu. Premier Tusk i minister Szczurek powtarzają, że kryzys ukraiński nie wpłynie na strategię dochodzenia Polski do euro (czy raczej na fakt, że takiej strategii rząd nie ma i się do niej nawet nie przymierza). Donald Tusk nie jest entuzjastą unii bankowej. Jedyną inicjatywą premiera na rzecz głębszej integracji ma być wspólna europejska polityka energetyczna, ale jest to akurat ten sam obszar, w którym na „jak najgłębszą integrację” zgadza się również PiS. Gdyby jednak Kaczyński, Legutko czy Krasnodębski chcieli wziąć pod uwagę fakty, nie byłoby na czym oprzeć wygodnego dla PiS „piętnowania partii białej flagi”. Także Tuskowi to by się nie opłaciło, bo wizja PO jako „twardej alternatywy wobec Kaczyńskiego i PiS w polityce europejskiej”, okazałaby się mitem.

Również w kwestiach „ideologicznych” dla Tuska ważna jest dzisiaj wyłącznie konfrontacja z Kaczyńskim. A najlepiej się walczy, robiąc to samo, co przeciwnik, tyle że skuteczniej albo przynajmniej „bardziej elegancko”. Premier pozostawił zatem w rządzie Michała Królikowskiego – tę symboliczną gałązkę oliwną wyciągniętą przez „nieklękającego przed księdzem” premiera do Episkopatu i katolickiej prawicy. Agnieszkę Kozłowską-Rajewicz, tę od niewygodnego „genderu”, Tusk wysyła do Brukseli. W rządzie zastąpi ją pewnie ktoś bardziej podobny do jej poprzedniczki, Elżbiety Radziszewskiej, znanej z tego, że kwestie „kontrowersyjne” trzymała w najgłębszych szufladach zgodnie z oczekiwaniami premiera.

Lubelską listę PO do europarlamentu otwiera Michał Kamiński, a Roman Giertych orkiestruje ten zwrot na prawo z tylnego siedzenia, gdzie wybrał bezpieczne miejsce, bardziej za plecami Sikorskiego niż Tuska. PO i PiS walczą dziś o elektorat prawicowy, a nie liberalny, i starają się przekonać do siebie Kościół, nawet jeśli – zgodnie z najmniej religijną formułą, jaką kiedykolwiek wypowiedziano w Polsce na temat religii – PO tradycyjnie przekonuje do siebie „Kościół łagiewnicki”, a PiS „Kościół toruński”.

LILIPUTY WALCZĄ O ŻYCIE...

Wzajemne wycieczki liderów i harcowników PiS i PO, choć ukrywają próbę podobnego pozycjonowania się obu partii, i tak wystarczają, by w wojnie gigantów nie znalazł sobie miejsca żaden liliput.

Za plecami Tuska i Kaczyńskiego toczy się bowiem paniczna walka nie o władzę, ale o przeżycie. Żaden z jej uczestników nie może powiedzieć, że ma je zagwarantowane. Leszek Miller wciąż pozostaje najciekawszym i najmocniejszym „aktywem” SLD: jedynym politykiem łączącym determinację osobistej walki o władzę z politycznym realizmem, a nawet poczuciem odpowiedzialności za państwo. Młodsze pokolenie Sojuszu, politycy, którzy powinni Millera w najbliższej dekadzie zastąpić, w najlepszym razie całkowicie pozbawieni są wyrazistości i politycznego talentu, w najgorszym – w populizmie i PRL-owskiej nostalgii gotowi są ścigać się z PiS-em. Gierek, 49 województw, odszkodowania dla ofiar „balcerowiczowskiej transformacji” – wszystko to nie dodaje wiarygodności formacji, która Plan Balcerowicza zaakceptowała z tym samym poczuciem fatalizmu, co jej „postsolidarnościowi” partnerzy i konkurenci, a za swoje największe osiągnięcie w III RP uważa – całkiem słusznie – ogromny udział w szybkim wejściu Polski do NATO i UE. Czyli w wyjściu z komunizmu i radykalnym odwróceniu geopolitycznych sojuszy.

Nawet jeśli jedynym ciekawym politykiem w SLD jest Leszek Miller, w kwestii ukraińskiej także on nie potrafił przeciwstawić Platformie własnej wersji wyrazistego, realistycznego języka. Tusk i Sikorski jako polityczny sukces i konsekwencję „zdecydowania” własnej polityki przedstawiają dziś krajowej opinii sankcje UE, których prawie nie ma. W ten sposób zarezerwowali dla siebie zarówno „antyputinowskie zdecydowanie”, jak też „ostrożny realizm”. Dodatkowo Miller otrzymał strzał w stopę od własnego posła, który z nieopanowanej nostalgii za dawnymi czasy pojechał na Krym uwiarygadniać rosyjską inwazję. To całkowicie znokautowało SLD w kwestii ukraińskiej. Zamiast ofensywnie tworzyć alternatywny język polityki wschodniej, Sojusz jak zwykle musi się bronić przed delegalizacją.

Palikot ma w odwodzie dwie osoby kompetentne w kluczowych dziś obszarach polityki europejskiej i wschodniej, czyli Kwaśniewskiego i Siwca. Problem w tym, że także oni nie mają żadnego pomysłu na politykę ukraińską, który nie sprowadzałby się do powtarzania banałów, przez Tuska i Sikorskiego wypowiadanych mocniej, a przede wszystkim z nieporównanie bardziej poważnych pozycji. Patrząc na sondaże, można powiedzieć, że Palikot przeżył zarówno swoją wojnę z Kościołem, jak też z polskimi feministkami. Doczekał się ostrożnego wsparcia ze strony Aleksandra Kwaśniewskiego, stworzył stosunkowo ciekawe dla liberalnej lewicy listy do europarlamentu. Ale nie jest już silnym liderem własnego Ruchu, a raczej symbolicznym przywódcą koalicji, której udziałowcy – Ryszard Kalisz, Marek Siwiec, Wanda Nowic­ka, Robert Kwiatkowski, Kazimiera Szczuka – mogą mu w każdej chwili wypowiedzieć posłuszeństwo.

...I SAME SIĘ PODGRYZAJĄ

Solidarna Polska próbuje z kolei w kwestii ukraińskiej mówić i robić to, co mówi i robi Kaczyński (co najwyżej z „odchyleniem nacjonalistycznym”, bardziej zwracając uwagę na „faszystów i banderówców”). O groteskowości tych usiłowań przesądzają nie tylko słit focie Jacka Kurskiego z Majdanu, czy fakt, że Kurski i Ziobro besztają Unię za słabość w polityce wschodniej, współpracując jednocześnie w Brukseli z Faragem przy jej rozwalaniu. Pohukiwanie Kaczyńskiego na Rosję jest względnie poważne, bo stoi za nim 30-procentowe poparcie w sondażach. To samo pohukiwanie Kurskiego i Ziobry, gdy stoi za nim 1-3-procentowe poparcie, staje się tylko pastiszem polityki.

Jeśli chodzi o podgryzanie Kaczyńskiego z prawej, nieco lepiej wychodzi to Beacie Kempie, rozkręcającej swoją kampanię „antygender” z większą werwą, niż analogiczną kampanię prowadzi poseł Andrzej Jaworski z PiS. Ale o. Rydzyk – do którego obie te akcje są adresowane – może sam mieć problemy ze zmieniającym się powolutku układem sił w Episkopacie. Jego precyzyjne wskazówki wyborcze stracą nieco na znaczeniu dla wszystkich starających się o jego rękę i media. W tej sytuacji Kaczyński nie musi się aż tak bardzo obawiać „odwrócenia sojuszy” przez media redemptorysty z Torunia.

Także Jarosław Gowin wchodzi coraz głębiej w groteskę. Najpierw przyjmując Wiplera, a potem kłócąc się z Wiplerem. Najpierw wyciągając posłów z Solidarnej Polski, a potem – przy proteście Marka Migalskiego – testując możliwość stworzenia sojuszu z partią Ziobry choćby na czas kampanii do Parlamentu Europejskiego. Czarę goryczy w oczach tych, którzy pragnęliby traktować poważnie choćby „thatcheryzm” Gowina, przelało przyjęcie na listy wyborcze Polski Razem pogrobowców Samoobrony Andrzeja Leppera. Jeden z nich będzie otwierał nawet listę Gowina na Mazowszu. Szkoda, że razem z Jarosławem Gowinem tonie Paweł Kowal i jego kompetencje w polityce wschodniej i europejskiej. Jedyną być może „winą” Kowala było to, że nigdy nie udało mu się pogodzić euroentuzjazmu, z jakim adresował się do Ukraińców na kijowskim Majdanie, z eurosceptycyzmem, z jakim adresował się do wyborców polskiej prawicy w Warszawie. Ta niekonsekwencja musiała go w końcu doścignąć.

Na gruzach inicjatywy Gowina wyrasta przez chwilę – przynajmniej w sondażach – Nowa Prawica Janusza Korwina-Mikke, nawet jeśli Wipler jest w tym rojowisku jedynym człowiekiem umiejącym politycznie pracować. Wydaje się jednak, że – biorąc pod uwagę szaleństwo samego Korwina i całkowity brak rozpoznawalnych polityków w jego formacji, a więc także na jego listach wyborczych – wzrost sondażowy Nowej Prawicy ma mniej więcej takie znaczenie, jak zupełnie niereprezentatywna politycznie nadobecność korwinistów czy narodowców na listach dyskusyjnych w polskim internecie.

Kolejny raz weźmiemy więc udział w spektaklu, w którym główne role obsadzono przed dekadą. Nawet tak wielki kryzys europejski, jaki obserwujemy na skutek rosyjskiej aneksji Krymu, utrwala zabetonowanie polskiej polityki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2014