Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Godzina piąta trzydzieści, szary świt. Młody taksówkarz mówi: „To jest i zawsze będzie il mio papa” – „mój papież” albo „mój tatuś”, on akcentuje na ostatnim „a”, co znaczy „mój tatuś”. Innego papieża nie znałem. Taksówka może dojechać do mostu św. Anioła. Potem są już bariery. Za barierami leżą Polacy: w śpiworach, na moście, w pobliżu mostu. Spędzili tu noc. Większość napiera na bariery przy placu Jana XXIII. Nie ma biletów upoważniających do wejścia na plac św. Piotra, na placu nie ma rozstawianych tam na audiencje i różne uroczystości plastikowych krzeseł, by zostawić więcej miejsca. Wejdą ci, którzy będą pierwsi.
Uczestniczyć w pogrzebie można także w kilku innych miejscach Rzymu, gdzie umieszczono telebimy. Tymczasem wejście na via della Conciliazione jest zamknięte. Mam, dzięki włoskim przyjaciołom, akredytację, która otwiera wszystkie przejścia. Stojący murem tłum Polaków jest pełen życzliwości. Na pustej jeszcze ulicy spotykam dwie dziewczyny z Polski. Spały na tym zamkniętym teraz terenie. Stoją owinięte w koce (panuje przenikliwy chłód) i kiedy do nich zagaduję, pytają, gdzie właściwie są. Pierwszy raz znalazły się w Rzymie, przyszły tu w nocy i położyły się spać.
Kiedy docieram na plac, jest szósta rano. Bazylika i plac oświetlone wschodzącym słońcem w kolorze złotym i różowym. O godzinie siódmej służby porządkowe zaczynają wpuszczać ludzi. Wpuszczają grupami, ludzie spokojnie ustawiają się możliwie blisko ołtarza. Pierwsi są Polacy – ta noc pod zamkiem św. Anioła się opłaciła. Są i inne flagi, ale dominują nasze. Moja akredytacja pozwala wejść na podwyższenie przeznaczone w głębi placu dla stacji telewizyjnych. Mam przed sobą bazylikę i cały plac jak na dłoni. Kiedy tak stoję i patrzę, zatrzymuje się przy mnie młoda hiszpańska dziennikarka. Widać, że ma coś do opowiedzenia i musi to natychmiast komuś przekazać. Z przejęciem opowiada o licznych nawróceniach, o trwających w kościołach w pobliżu bazyliki spowiedziach i wreszcie, że ona sama, bo choć jest dziennikarką, to przecież jest katoliczką, ona też nie chce być poza tym, co się tu dzieje.
Plac szybko się wypełnia. Przewaga młodych, pogodnych, na luzie. Jakby to był kolejny Światowy Dzień Młodzieży. Na transparentach w różnych językach przy imieniu papieża dopisano „święty”. Młodzież skanduje „Święty – zaraz!”. Mam wrażenie, że tytuł „święty” przemawia do tych ludzi bardziej niż „wielki”. „Wielki” – mówią intelektualiści, „święty” – ci, co godzinami stali, by pożegnać Zmarłego.
Godzina dziesiąta. Informacja, że w bazylice ciało papieża złożono do trumny. Papieski mistrz ceremonii i arcybiskup Dziwisz przed nałożeniem wieka nakryli twarz Zmarłego białą materią. Nikt nie umie wyjaśnić, co oznacza ten gest. Szacunek, mówią, znak, że teraz ogląda Boga... Ksiądz arcybiskup i siostry sercanki wczoraj opuścili papieski apartament. Prawo mówi, że powinni to uczynić natychmiast po pogrzebie. Samochód zabrał walizki, torby, paczki do Polskiego Domu przy via Cassia.
Pięć po dziesiątej w drzwiach bazyliki pojawia się pochód. Jasną, cyprysową trumnę niosą sediari – ci, którzy w przeszłości nosili sedia gestatoria. Widziałem Pawła VI dźwiganego nad tłumem w tym fotelulektyce. Ten obyczaj zniósł Jan Paweł I, a następca go nie przywrócił. Sediari jednak pozostali, zatrudnieni do innych prac. I tylko ten jeden raz mogą wypełnić to, do czego zostali powołani: przypadło im w udziale nieść na ramionach Najwyższego Pasterza. Teraz wnoszą go. Trumnę ustawiają nisko, przed ołtarzem, tak że widać ją ze wszystkich miejsc placu. Jan Paweł II przed frontem bazyliki... jak zawsze, jak do tego przywykliśmy. Ostatni raz.
Homilia kardynała Ratzingera jest niejakim zaskoczeniem. Uchodzący, chyba niesłusznie, za pedantycznego teologa bez uczuć, dziekan kolegium kardynalskiego – dlatego właśnie on przewodniczy liturgii – przedstawia, można rzec, teologiczną biografię Zmarłego. Na motywie słów Chrystusa „Pójdź za Mną” opiera przypomnienie kluczowych momentów historii tego życia, wydobywając z nich ten właśnie aspekt – odpowiedzi na trudne wezwania Zbawiciela. Jeśli w tym wątku czegoś mi zabrakło, to podkreślenia, że Karol Wojtyła w kolejne etapy swej drogi wchodził z pogodą ducha, by nie rzec: z radością. W homilii kardynała historia ta jest wspaniała i wzniosła, ale jakby smutna.
Zaskoczeniem, o którym wspomniałem, było przejmujące przypomnienie ostatniego spotkania wiernych z Janem Pawłem II: milczącego błogosławieństwa „Urbi et Orbi”. Pełen ciepła był zamykający homilię obraz papieża, który z okna domu Ojca się wychyla i nas w tej chwili – jak od lat zwykł czynić – błogosławi. Słuchacze reagowali wspaniale. Długie oklaski kilka razy przerywały kardynałowi, a gdy mówił o „oknie w domu Ojca”, wzrok zgromadzonych odruchowo powędrował ku znanemu „papieskiemu” oknu, które jednak było na głucho zamknięte. ©
„TP” 16/2005